czwartek, 23 grudnia 2010

Rozdział VI

    Kolejny dzień szkoły... Wynalazła jeszcze więcej nowych, bardzo interesujących ją pytań, ale musiała zaczekać. W szkole nie mogli jej na to odpowiedzieć, bo nie chcieli przecież, żeby ktoś ich usłyszał. A teraz zaczęły lgnąć do nich "panienki" i ze dwóch chłopaków do Naomi, których jednak szybko sprowadzała na ziemię. Tymczasem na pierwszej lekcji Sara opowiadała jej o wczorajszym, niby w skrócie, ale już doczekała się lunchu...
  - Ty to jesteś naprawdę mądra! I miałaś rację! Mike to dupek. A właśnie, byłaś tam wczoraj?
  - Ee... Ale gdzie, że w sensie? - jako biała wilczyca? Lepiej, żeby nie wiedziała. Dla własnego dobra.
  - No w lesie, przy nas!
  - Nie, siedziałam w domu.
  - Oo... To musiało mi się przywidzieć. No trudno. I posłuchaj, jak tak się do mnie przywalał to skoczył na niego nagle wilk! Ale był strasznie wielki i dziwny! Wiem, że miał całkiem białą sierść. No i jakiś taki dziwny był... Ale już mniejsza o to. No i jak zamknąłem oczy to to ciało znikło! Znaczy, bo wilk uciekł, a Mike upadł na ziemię. No i ja tak się temu przyglądałam i przysunęłam to zobaczyłam plamę krwi! To było straszne! A-a potem pojawił się Matt. Nawet nie patrzył na mnie dziwnie, chociaż musiałam wyglądać jak jakaś chora psychicznie. Podał mi rękę i odprowadził do domu. Dał mi też swoją bluzę jak zrobiło mi się zimno. Był taki słodki! Rozmawiał ze mną przez drogę i kazał się o nic nie martwić. Mówił, że widział, jak ten debil wychodzi z lasu. No i potem się pożegnaliśmy... Ale kurde, nawet nie znam jego nazwiska. Muszę z nim dzisiaj pogadać... O, jest! - odwróciła się w stronę stolika, gdzie zasiadło stado. Matt patrzył w tym kierunku z lekkim uśmiechem. Nie no, super. Swoją drogą to strasznie nieskładna ta opowieść Sary... Jak zwykle.
  - Ee, no widzisz... To chyba nie jest najlepszy moment.
  - Co? Ale czemu? - nachmurzyła się przyjaciółka rzucając jej przenikliwe spojrzenie.
  - No, bo... Ee... - myśl, myśl, no myśl! - Bo dopiero co przeżyłaś coś takiego, a już chcesz kogoś kolejnego? Zobacz, nikt się z nimi nie zadaje! - ha! Chodziło jej oczywiście o sforę, odnośnie tego ostatniego.
  - W sumie... To masz rację. Poza tym trzymają się w ścisłym kręgu... Ale już niedługo będę działać!
    Jęknęła w duchu. No, bo jak ma niby wyjaśnić przyjaciółce, żeby nie umawiała się z chłopakiem, bo jest wilkołakiem? Ale się zrymowało... Nie, skup się! Najlepiej już zacznij myśleć nad planem na przyszłość... Ludzie, no nie dość, że jest jakimś stworzeniem z legend to musi zajmować się jeszcze takimi rzeczami! Nie no, życie zaczyna poważnie przeginać. Wychodząc ze stołówki rzuciła Mattowi tylko jedno, znaczące spojrzenie pod tytułem: zostaw ją.
    Reszta lekcji minęła równie gładko. Nawet tak dużo nie myślała o powrocie do domu... Znaczy o ile w szkole można o tym nie myśleć. Cholera, chciało się z nią umówić dzisiaj z pięciu chłopaków, którzy wcześniej mieli problemy z zapamiętaniem jej imienia! Ku niezadowoleniu Sary odmówiła wszystkim. Gdy zniknęła za zakrętem w drodze powrotnej dołączyli do niej chłopcy. No cóż, teraz już raczej prawie nigdy nie będzie samotna, tak przeczuwała. Przywitali się i zaczęli opowiadać swoje wyrzuty.
  - Dlaczego się do nas wcale nie odzywasz, hę? - rzucił jak zwykle porywczy Reid. Nie był zbyt zadowolony.
  - Ee... W sumie to nie wiem. Poza tym radzicie sobie chyba dobrze i beze mnie.
  - No wiesz? Teraz jesteś jedną z nas?
  - A co z Sarą...? Wolałabym darować jej te... Ekhem, opowieści i tak dalej...
  - Aa to o to chodzi.
    Nastała cisza. Jak zwykle zauważyła, że Naomi gdzieś zniknęła. Nawet nie wiedziała kiedy to nastąpiło. No cóż, najwidoczniej nie przepadała za jej towarzystwem. Trudno - nie to nie, przecież prosić nie będzie. Przejechała po twarzach obecnych tu osób. Jeremy zajmował się jak zwykle jakimiś głupotami, Charlie miał kamienną twarz, Matt był smutny, a Seth bardzo zamyślony, reszta również mniej więcej myślała, dzieląc się swoimi komentarzami.
  - W sumie to masz rację. Lepiej jej w to nie wplątywać.
  - Mhm. - mruknęła pod nosem.
  - Dobra, to o której się spotykamy?
  - Hmm... Może o w pół do piątej? O ile macie czas.
  - Oo my zawsze mamy czas. - odpowiedział Seth szczerząc się w szerokim uśmiechu.
  - No to jesteśmy umówieni. Do zobaczenia. - rzuciła znikając za drzwiami wejściowymi do swego domu.
  - Już jesteś? - krzyknęła z kuchni Jenny.
  - No tak. Co na obiad?
  - Spaghetti.
  - Ty to wiesz co ja lubię... - stwierdziła całując matkę w policzek.
     Po zjedzeniu bardzo smacznego - bynajmniej dla niej - obiadu ruszyła na górę. Odrobiła lekcje i pobieżnie wszystko przejrzała. Nic ciekawego, większość potrafiła. Postanowiła, więc zobaczyć w co może się ubrać. Wybrała stare, ale bardzo wygodne rurki, luźną koszulkę i jakąś starą bluzę. Do tego dobrała najzwyklejsze w świecie adidasy. Chłopcy napomknęli coś, żeby ubrała się wygodnie. Związała włosy w luźną kitkę czy może raczej kucyk w jej przypadku i była gotowa do wyjścia. Poleżała jeszcze trochę po czym ruszyła na dół.
  - Mamo, wychodzę!
  - Aa... Na siłownię. - wymyśliła na poczekaniu. Skąd jej się wzięła siłownia?
  - Dobra, kiedy wrócisz?
  - Nie wiem. To cześć! - to powiedziawszy wyszła szybko z domu. Już po chwili była w niedużej, starej leśniczówce.
  - Aom... Jet ktoś? - krzyknęła wchodząc do domku, gdy nikt nie odpowiedział na pukanie. Nie miała pojęcia, jak oni się tam wszyscy mieszczą.
  - Megan! O, cześć! Przygotowana na "zdobywanie wilczej wiedzy"? - spytał Seth z figlarnym uśmiechem wychodząc z wąskiego korytarzyka.
  -Emm... No chyba tak. - zawahała się widocznie, na co dopowiedział jej uśmiech.
  - No to chodź. Dzisiaj masz lekcje ze mną. - rzucił z uśmiechem zahaczając ją ręką o talię w celu poprowadzenia. Mu chyba uśmiech z twarzy nie schodził nawet w nocy.
     Szli przez dłuższy czas - las był całkiem spory - póki nie doszli do niedużej polanki. Była bardzo ładna. Otoczona zarówno drzewami jak i krzakami porośniętymi często kolorowym kwieciem. Rozejrzała się dookoła trochę jak zaczarowana. Tak się poczuła i chyba taka też była. No halo, wilkołak. Wtem natrafiła wzrokiem na uśmiechniętego od ucha do ucha Setha z rękami wetkniętymi w kieszenie. Zaczerwieniła się delikatnie.
  - Więc chyba zaczynamy. Po pierwsze trzeba zmienić się w wilka. Emm... Tylko wiesz, jeżeli chcesz jeszcze założyć to ubranie to radziłbym je zdjąć. - powiedział niewinnie i z nutą nieśmiałości, wskakując w jedne z pobliskich krzaków.
  - Och. - bąknęła kierując się w inne zarośla. Odwróciła się po chwili w kierunku towarzysza. - Tylko jak ja mam się zmienić w wilka?
  - Meg...an, jeszcze tego nie wiesz? Musisz chcieć i wierzyć. Ot, cała filozofia, chociaż ze zdenerwowania jest łatwiej, chociaż lepiej tego nie praktykuj.
  - Ech, znowu ta twoja wiara... Aha i jeszcze jedno - nie musisz do mnie mówić zawsze pełnym imieniem, może być samo Meg. - posłała wychylonemu z krzaków chłopakowi delikatny uśmiech i zniknęła między gałęziami dosyć gęstych roślin.
  - Zapamiętam. - rzucił i była pewna, że znowu się uśmiechnął.
     Rozebrana starała się skupić. Wiara i chęć. No przecież to nie jest takie trudne! Praktycznie zaraz po tych przemyśleniach otoczyła ją niebieskawa poświata. Tym razem nie bolało. Co prawda czuła mrowienie i zmienianie się kształtów, ale nie było to bolesne. Bardziej nieprzyjemne. Spojrzała na swoje łapy ciemnymi ślepiami i powoli wypełzła na polanę.
  No, nareszcie. - zamerdał ogonem siedzący na ziemi i oczekujący jej Seth.
  To... Eem... Co mamy dzisiaj robić?
  Podstawy. - wzruszył barka. - Przede wszystkim pouczymy się opanowania, przyzwyczajenia do nowych mocy i takie tam. Gotowa?
  No tak, chyba tak.
  Kurde, co ty taka niepewna?
  A ty co się całe życie szczerzysz? - chłopak, czy raczej wilk zachichotał gardłowo, chociaż w myślach śmiech brzmiał dosyć przyjemnie.
  No dobra, dobra. To zaczynamy. Jak już wiesz wyostrzyły ci się zmysły takie jak słuch, węch i wzrok. Dodatkowo możemy biegać super-szybko jako wilki i całkiem szybko jako ludzie. Kiedy biegamy to świat jest praktycznie jedną smugą. Znaczy, gdy się rozpędzimy. - dodał w gwoli ścisłości. - Poza tym jak szybkość równa się temu również np. refleks. Szybko możemy się odwrócić, złapać coś i takie tam... No, sama wiesz. I w końcu siła. Nie muszę chyba tego tłumaczyć? Jedynie zaciskając szczękę przy użyciu jakiejś połowy swojej siły możesz złamać rękę człowiekowi, który pił duużo mleka w dzieciństwie. Z resztą jako ludzie tak samo jesteśmy dosyć silni, ale oczywiście nie, aż tak.
  To tak jak wtedy na korytarzu? Tak?
  Dokładnie. Tylko, że wtedy byłaś jeszcze w stanie, hmm... Przemiany. Rozumiesz?
  Tak, tak rozumiem. - przytaknęła ruchem głowy.
  Co więcej... Pobiegamy może trochę później, bo bezsensowne byłoby męczenie organizmu teraz. To może coś o stadach. Żeby przynależeć do stada, musisz wypić krew Alfy. Wiem jak to brzmi. Po prostu inaczej nie będziesz miała tego kontaktu poprzez więź umysłów, że tak powiem. 
  Ale... Ja nie piłam twojej krwi. Prawda? - zapytała zdezorientowana.
  Nie, nie piłaś. Tak swoją drogą to ja jestem Alfą, o po prostu jestem, ale i tak musisz mnie słuchać. - tak jakby pokazał jej język. - Zostałaś przyjęta automatycznie do sfory. Najwidoczniej twój wilk tak chciał. To tak, jakby urodziło się w watasze nowe szczenię. Tylko, że watahy wilkołaków są zazwyczaj naprawdę duże. - posłała jej wilczy uśmiech, wystawiając lekko język i cicho dysząc. Zaśmiała się. Ten to zawsze zadowolony.
  A jak się odchodzi od stada? - wpadło jej do głowy.
  A co, już masz nas dość?
  Nie! - zaprzeczyła błyskawicznie. Gdyby była człowiekiem, pewnie puściłaby buraka. - Po prostu jestem ciekawa.
  Oj, już dobra. Nie denerwuj się tak. Przecież czytam w twoich myślach. - rzucił jej chytre spojrzenie. Właśnie, czemu on nie myślał o niczym szczególnym? - Lata praktyki. - zachichotał.
  Zero prywatności. - mruknęła w myślach,
  Niestety. U nas nie ma zbytnio ustalonej hierarchii, ale w większych stadach zawsze ją spotkasz. Wilczyce naprawdę muszą czasem walczyć o jakieś wyższe stanowisko, co takie łatwe nie jest, bo są zazwyczaj mniejsze i nieco słabsze od wilkołaków płci męskiej.
  Jaka dyskryminacja! - prychnęła pogardliwie.
  Ale za to samice są bardzo bronione. Żaden basior, nawet ten, który może danej osoby nienawidzić, nie da skrzywdzić łatwo wilczycy. Jako, że mamy dwie wadery w naszej malutkiej sforze to niemal niemożliwe. Normalnie nie powinniśmy mieć żadnej, ale to jednak dobrze.
  Taa... - i znowu za dużo myślała!
  Naomi nie jest zła. Uparta, czasem wredna, ale umie walczyć o swoje. To bardzo dobrze. Jej wilk jest naprawdę silny, silniejszy niż niejednego samca. - odpowiedział basior i była pewna, że jest z nią szczery. 
  Wezmę to pod uwagę, a teraz mów coś tam jeszcze o tym całym "wilczym świecie".
  No dobra. No to mam do cienie pytanie: jesteś mocno drażliwa?
  Yy... No chyba raczej tak. A co?
  Znowu to chyba! - skrzywił się niezadowolony. - Łatwiej mi będzie cię sprowokować. Staraj się nie dać ponieść emocjom.
     Patrzyła na chodzącego dookoła niej wilka. Nie dać się ponieść emocjom? Proszę was! Przecież całe życie jakoś tam przeżyła! Fakt, może i była nerwowa, ale... Jej myśli przerwał wstrzymywany wcześniej chichot. No tak. Nie jestem w głowie sama.
  Ano nie jesteś. - rzucił figlarnie Seth.
     Po chwili zaczął lekko podgryzać jej ogon, trącać pyskiem w bok  ocierać się i tak dalej. Na początku nie zwracała na to uwagi, ale po dłuższym czasie stało się to trochę uciążliwe. W pewnym momencie nie wytrzymała. Rzuciła się na nauczyciela, przygniatając basiora do ziemi. Wilczy instynkt. Zaraz jednak to ona znalazła się na ziemi. Zdezorientowana spojrzała już bardziej ludzki, na podchodzącego spokojnie w jej kierunku wilka.
  Tak jak mówiłem. - rzucił beznamiętnym głosem.
  Ugh. - wolno zaczęła podnosić się na nogi czy też raczej łapy.
  Wiesz, pomógłbym ci, ale niestety łapą nie dam chyba rady. - stwierdził próbując widocznie rozładować jakoś atmosferę. Otrzepała się i spojrzała nieco spode łba na towarzysza.
  Ile ci to zajęło? - spytała nagle.
  Nadal się uczę...
  Ale jesteś spokojny.
  Warunkowo. - mruknął odwracając się gdzieś w bok.
  To... - zaczęła, by przerwać wciąż narastającą ciszę. Czarny basior na nowo odwrócił się w jej stronę. - Uczymy się dalej?
  No jasne. - odparł, posyłając jej lekki uśmiech. Znaczy wiedziała, że próbował, ale wilk nie mógł posłać do końca prawdziwego uśmiechu.
     Zaczepiał ją w podobny sposób co wcześniej, a gdy tylko bardziej się denerwowała od razu sprowadzał waderę do parteru. Był przecież znacznie silniejszy, chociaż fakt faktem - mimo tego, że czasem patrzyła na wszystko tępo, rozkojarzona to była od wilczura szybsza. Niewiele, ale jednak. Po długich ćwiczeniach towarzysz posłał jej niemalże promienny uśmiech.
  No, to teraz sobie pobiegamy. Po przerwie, oczywiście.
  Ech... Musimy dzisiaj biegać? - zapytała już stosunkowo zmęczona.
  Zobaczysz, jeszcze mi podziękujesz. To jest po prostu świetne! Chyba nawet najlepsze w tym wszystkim. W sensie wilkołactwie.
     Meg w odpowiedzi westchnęła i ułożyła się na ziemi. Seth usiadł obok niej. Rozmawiali, zdradził jej, że dzisiaj dowie się też pewnie podstaw o wilkołakach.W sensie historia rasy i tak dalej. Spojrzała na niego przekręcając na bok łeb, co musiało wyglądać dosyć komicznie.
  A z kim będę tym razem miała?
  Z Charlie'em. - gdy to usłyszała nachmurzyła się niego. Seth domyślił się tej reakcji, więc zaczął wyjaśniać. - Spokojnie. Charlie tylko wydaje się takim mrukiem, który nic nie mówi. Znaczy do gadatliwych to on nie należy, ale jest naprawdę w porządku. Nadal ubolewa nad stratą pamięci i w ogóle, chociaż się do tego nie przyznaje. Z resztą sama się przekonasz. Tylko broń Boże nie myśl o tym, gdy jest zmieniony w wilka. - zastrzegł na wstępie.
  Spokojnie, rozumiem. Mam tego typu rzeczy nawet dosyć opanowane...
  No dobra, to lecimy.
     Przygotowali się do startu. Seth miał w oczach figlarne ogniki co nie zapowiadało się zbyt dobrze. Szczerze powiedziawszy to nie chciało jej się biec. Najchętniej wróciłaby do domu i wzięła długą, relaksującą kąpiel. Oczywiście nie chciała dawać również Sethowi satysfakcji, więc zamierzała biec ile sił jej pozostało w łapach, a dużo tego nie było.
  Biegniemy do końca lasu i spowrotem wracamy tutaj. To nie jest zbyt daleko biorąc pod uwagę nasze tempo. I uważaj. Trzy... Czte... Ry!
     Nie zauważyła nawet kiedy wystartował, ale nadążała za nim wzrokiem. Ruszyła najszybciej jak mogła, a las wokół niej po prostu się rozmył. Nie zajęło jej długo dogonienie basiora, ba prześcignięcie! Zawróciła. Do zwycięstwa dzieliło ją zaledwie parę metrów, gdy ni stąd ni zowąd czarny wilczur przegonił ją poprzez skoki ogromnymi susami. Tak wiele brakowało...! Ustała zawiedziona wpatrując się w chłopaka tak jakby z wyrzutem.
  Ej, to nie było fair!
  No jak to nie?
  Bo większy jesteś!
  A ty szybsza.

  Ale... Zazraz, zaraz. Serio?
  No tak. 
  Nie spodziewałam się tego.
  Ktoś się ściga?! - na polanę wbiegł ledwo wyrabiając się na zakręcie, rozglądający się na wszystkie strony Jeremy.
  Już nie. - odparł krótko Seth.
  Kurde, stary. Czemu nic nam nie powiedziałeś?
  Prywatny wyścig. - rzucił przekornie czarny wilk.
  Ee... Też bym się pościgał. - rzucił niezadowolony Reid, który właśnie zmierzał w ich kierunku.
  Tak patrzę, że chyba wy wszyscy uwielbiacie się ścigać. - rzuciła Meg.
  Ogólnie biegać. I co, podobało się?
  No jasne! To było świetne! Możemy jeszcze raz? - i właśnie w tym momencie brzuch Megan głośno zaburczał. Śmiejący się, krztuszący i chichoczący towarzysze byli nagle w komplecie. - Złośliwość organizmu. - mruknęła naburmuszona.
  Wiesz Meg, chyba jednak wszyscy udamy się do kuchni. Wilkołaki... Jedzą dosyć dużo. Nawet wilczyce.
     Wszyscy rozpierzchli się w swoje strony. W tym Megan i Seth - każdy w swoje krzaki. Dopiero teraz zauważyła, jaka była brudna na całym ciele. No tak. Gdy wyszła ponownie na polankę to zuważyła, że Seth też do czystych nie należy. Widząc jej minę zachichotał cicho.
  - Przyzwyczaisz się.
  - No nie wiem.
  - Nie mów, że mamy prawdziwą babę w sforze. - on ją prowokował!
  - Nie, nie macie. - odparła hardo i ruszyła w kierunku leśniczówki.
     Gdy weszła do małego, drewnianego domku właśnie każdy z roześmianych chłopców robił sobie kanapkę. A właściwie to stosy kanapek. Widząc to mimowolnie się uśmiechnęła, ale wpierw ruszyła do łazienki. Przemyła twarz i dokładnie umyła ręce. Nie, teraz nie były już takie delikatne i niespracowane. Zdecydowanie takie nie były. Wychodząc z łazienki minęła się właśnie z Sethem, który jak zwykle się uśmiechał. Co on miał z tym uśmiechem? Szczęka go nie boli?
     Przystanęła na chwilę z boku, po pierwsze: niepewna, a po drugie: zaciekawiona. Jej towarzysze robili kanapki naprawdę bardzo szybko, szybciej niż najlepszy szef kuchni. A to, że wysypywały się aż z talerzy to już co innego. Bez słowa minęła ją Naomi i ruszyła w kierunku lodówki. Zaraz przyłączył się do robienia kanapek wiecznie uśmiechnięty chłopak imieniem Seth. On też robił to w zawrotnym tempie.
  - Wow, chyba często je robicie. - odezwała się po długim czasie wgapiania jak ostatnia idiotka w ich ręce.
  - Zazwyczaj tak, bo nikomu się nie chce gotować. - sama już nie wiedziała kto to powiedział.
     Po otrzymaniu zaproszenia, na które też tak trochę czekała, dołączyła do pozostałych robiąc kanapki. Jej się tam nigdzie nie spieszyło. Została tylko ona, kończąc i kanapki i głęboko nad czymś dumający Jeremy. Wpatrywał się w każdy swój ruch bardzo uważnie, jakby chcąc odkryć jakąś wielką tajemnicę.
  - Emm... Wszystko ok?
  - Noo. Właśnie się zastanawiałem, kto wynalazł kanapki. No, bo patrz, no ktoś musiał. A to taka dosyć fajna rzecz, bym powiedział.
  - Ahaa... - mruknęła i przeszła ze szklanką z sokiem oraz talerzem z kilka kanapkami do małego saloniku. Większość już zjadła, ewentualnie kończyła swoje kanapki. Szukała wzrokiem miejsca.
  - No dobra, siadaj. Bo chyba z kolan to nie skorzystasz? - powiedział Dorian, uśmiechając się dosłownie przemile. Miał bardzo ładny uśmiech, chociaż nie aż tak promienny jak Dziecko Szczęścia Seth.
     Podziękowała mu serdecznie i usiadła na zwolnione miejsce. Chyba jeszcze nigdy jak teraz nie smakowały jej kanapki. To chyba przez ten bieg. - przebiegło jej przez głowę. Ha, ha przebiegło! Oj, źle ze mną, mam kiepskie poczucie humoru... Nie zastanawiała się już nad tym. Skończyła swoje kanapki po czym umyła po sobie sumiennie naczynia. Po tej prostej czynności czekała ją lekcja z Charlie'em. Matt pokierował ją słownie do piwnicy (ten domek nawet górę miał!) gdzie czekał już jej "nauczyciel".
  - Em... To co będziemy robić? - zapytała już będąc na dole.
  - Dowiesz się czegoś z historii. Podstawy i nie tylko o naszej rasie. - odparł bezbarwnie brunet.
  - O, fajnie. - stwierdziła podekscytowana. chłopak spojrzał na nią dziwnie, jakby trochę zdziwiony, ale bez słowa wskazał na krzesło stojące przy niewielkim, drewnianym stoliku.
     W piwnicy nie było zimno, ale też nie ciepło. Tak neutralnie. Czuć było taki typowy dla starych rzeczy zapach i choć to mogło wydawać się dziwne, było to bardzo przyjemne. Szare ściany z dużych kamieni u dołu "podtrzymywane" były drewnem. Trochę jak gorset podtrzymujący biust - grunt to ciekawe porównanie... Bardzo podobało jej się to miejsce. Pełno było tam regałów z książkami i tym podobnych. Znalazły się ze trzy obrazy. Miejsce spokojne, tajemnicze i tak odcięte od otaczającego je świata... Po prostu cudownie. Charlie siedział na krześle obok, aż w końcu rzucił jakąś książkę na stół.
  - Ciężko jest stwierdzić skąd pochodzimy. Z resztą tak jak u człowieka: Adam i Ewa? Ewolucja? A kto ich tam wie. No, ale z takimi dziwadłami, bądźmy szczerzy jest zazwyczaj trudniej w tych sprwach. Sama rozumiesz. - mruknął na końcu.
  - No tak, łapię. o to rzeczywiście trochę dziwne. Takie... Inne.
  - Mhm. - przytaknął chłopak. - Okazuje się, że jesteśmy rasą dosyć starą. Szczególnie w czasach wikingów był ogromny wylew niepoprawnych ugryzień przez wilkołaki, powstawały z tego tak zwane "Dzieci Księżyca". Chyba już wiesz, co się dzieje z przemienionym człowiekiem?
  - Tak, wiem.
  - Więc tak jak mówiłem, wtedy był ich ogromny wysyp. Ale wikingowie nie zawiedli i poradzili sobie z tymi dzikusami - no bądźmy szczerzy. Nasi rodacy istnieli jeszcze znacznie wcześniej, oczywiście. Nie wiemy dokładnie od kiedy. Takie raczej czasy niepamiętne. - wzruszył lekko ramionami. - Cóż... Może tak przejdźmy do tego dosyć ważnego odcinka czasu. Oglądałaś "Underworld"? Kate Beckinsale grała główną rolę... Ale szczególnie chodzi mi o tą trzecią część, "Bunt Lykanów" bodajże się zwała.
  - Tak, oczywiście, że oglądałam. Poza tym Kate jest moją ulubioną aktorką... Ale kontynuuj. - rzuciła nieśmiało, widząc kamienną minę towarzysza.
  - Tak... Więc w tej ostatniej części są pokazane bliżej losy wilkołaków jak i z resztą wampirów. Wilki są tam ukazane jako niewolnicy wampirów, ich obrońcy za dnia. A potem był oczywiście ten cały bunt. Widzisz... Tak naprawdę było bardzo podobnie. My naprawdę byliśmy kiedyś podlegli wampirom. Z resztą było bardzo podobnie jak w tym filmie - całą historię pokazał reżyserowi pewien wampir. My broniliśmy ich za dnia, a do tego dochodzili wszelkiego rodzaju Dzicy. Zarówno chodzi mi o ugryzionych jak i opuszczonych. - mruknął pod nosem, wlepiając wzrok w blat stołu. Milczał przez chwilę po czym na nowo podjął historię. Bo widzisz... Wilkołaki bardzo rozwinęły się od tamtego czasu. Większość miała bardzo duże problemy z powrotem do swej ludzkiej postaci, samokontrola czy nawet racjonalnym myśleniem. O ile nasze mózgi delikatnie się zwiększyły czy też zostały takie same o tyle tamtych stworzeń się kurczyły. Tylko wilki Szlachetnej Krwi były jako tako ucywilizowane jak na tamtejsze standardy. Z resztą, arystokracja w końcu. - prychnął cicho. - W każdym bądź razie, wybuchła rewolucja. Przez wiele, wiele lat trwały wojny, aż obydwie rasy stwierdziły,  że trzeba lepiej chronić swoich sekretów. Stało się to stosunkowo niedawno, wraz z rozwojem technologii. Obecnie panuje względny pokój. Wszystko ma oczywiście swoje zasady. Musimy ich przestrzegać, bo przez własną głupotę możemy stracić życie i pozbawić go wielu innych wilków, gdyby doszło z tego powodu do wojny. Słuchasz mnie?
  - Tak, tak. - zapewniła szybko, po krótkiej ciszy. - Ciekawe. A jakie są... Zasady zgody?
  - Nic szczególnego, ale musisz je poznać oraz oczywiście ich przestrzegać. Tutaj masz o tym książkę. - wziął do ręki cienką, starą książeczkę i położył ją na stoliku. - Myślę, że na dzisiaj ci to wystarczy. Jak chcesz to możesz też poczytać. Musisz sobie trochę tego jednak przyswoić, ale już niebawem, wyrwana z nawet najgłębszego snu wszystko czysto wyśpiewasz. Na następnym... Spotkaniu powiem ci coś więcej o korzeniach wilkołaków. Ale nie napalaj się tak, nic nie jest praktycznie potwierdzone. - rzucił widząc jej entuzjastyczną minę. - Jak chcesz więcej poczytać o sporze z wampirami to tu masz książę. Jeżeli chcesz możesz ją pożyczyć, bylebyś oddała. Z resztą, upomnę się na pewno. - uśmiechnął się niemal złośliwie. Nie spodziewała się tego, ale przynajmniej zobaczyła jego pierwsze uczucia nie kryte pod kamienną maską nie do zdarcia.
  - Dziękuję. - powiedziała do odchodzącego chłopaka. W odpowiedzi odwrócił się do niej delikatnie i kiwnął lekko głową.
     Była już trochę zmęczona. Nawet nie trochę. Postanowiła przeczytać wampirzo-wilcze prawa i zgarnąć grubą księgę do domu. Tak też z resztą w niedalekiej przyszłości zrobiła, odprowadzana do domu przez Doriana - on jedyny odrobił już zadanie domowe. nie wytrzymała widząc wilkołaki, które w większości z tępym wyrazem twarzy siedzieli w salonie odrabiając lekcje. Zagłębiła się w chłodnej lekturze podobnej do skróconej, dziwacznej Konstytucji.


                                             PRAWA WAMPIRÓW I WILKOŁAKÓW

1. Przebywający dłużej lub przejazdem wampir/wilkołak musi powiadomić o tym rządzących danym terenem i prosić o zgodę, by przebywać na terytorium danej rasy.
2. Wilkołak/wampir nie może zaatakować drugiej rasy bez wyraźnego powodu i z udostępnioną zgodą na przebywanie na tamtejszym terenie.
3. Żadna z ras nie może działaś na niekorzyść rasy przeciwnej.
4. Każda z ras decyduje o swoich sekretach, przeciwna rasa nie może ujawnić dokłądnych danych o konkretnym stworzeniu danej rasy.
5. Każdy wampir/wilkołak musi znać stałe terytoria rasy przeciwnej lub przeprowadzić szybki zwiad. Nie dotyczy Nieuświadomionych.



                                         ______________________________


Uch, przepisywałam ten rozdział trzy dni... -'
Wiem, że te prawa są niezbyt, ale nie przyszło mi nic innego do głowy. ;P  Muszę trochę rozbudować wątki Megan-sfora, bo większość kręci się tylko i wyłącznie wokół niej, a to mi się nie podoba. Mniejsza już o to. Z racji, ze są święta chce wam coś tam pożyczyć.
Wszystkiego najlepszego z okazji Świąt Bożego Narodzenia, Wesołych itd. No wiecie, tego co zawsze. Nie jestem dobra w składaniu życzeń, więc po prostu spełnienia marzeń, zdrowia i wilka pod choinkę. x*
Ja chętnie bym takiego dostała! xD

niedziela, 12 grudnia 2010

Rozdział V

    Stara leśniczówka znajdowała się nawet nie tak daleko od niej. Wystarczyło iść w lewo - przeciwny kierunek niż do centrum - a potem przez las po tej samej ulicy, co mieszkała i ona. Niedługo potem widać było już leśniczówkę. Pamiętała, jak zwiedzali ją, gdy była w przedszkolu. A potem stary pan McLaven zmarł i nie obrano nikogo innego na to stanowisko. Doszła tam szybko, jednak sztywnym krokiem. Była cała poddenerwowana. Po otworzeniu drzwi i zaproszeniu przez jednego z chłopców - chyba Matta - weszła od razu pytając:
  - Dobra, o co tu chodzi?
  - Spokojnie. Rozbierz się, usiądź. No chyba, że się gdzieś spieszysz. - odpowiedział Seth. Zrobiła tak jak powiedział i czekała na swoją odpowiedź.
    Postawiono przed nią szklankę z colą. Przyjrzała się twarzom tu obecnych osób. Większość była raczej zadowolona, tylko dziewczyna oparta o blat wydawała się być jakaś naburmuszona. No cóż, ona nie podejmowała przecież decyzji. Wszyscy usiedli na dwóch kanapach - w tym na tej, na której siedziała. Obok niej usiadł Seth i jak mniemała Reid. Trzech spoczęło na dużej kanapie, jakiś poważny brunet oparł się o kominek, a dziewczyna nie zmieniła swojego miejsca.
  - No dobra. To coc chcesz wiedzieć?
  - Wszystko, to chyba logiczne, prawda? - zmarszczyła brwi.
  - Ale co chcesz wiedzieć dzisiaj. "Wszystkiego" jest bardzo dużo. No, to może zacznijmy tak - jak już mówiłem jestem Seth Carter, ten idiota to Reid Smith.
  - Potrafimy się przedstawić! - przerwał obruszywszy się Reid.
  - Ty niewiele potrafisz. - odparował ze złośliwym uśmieszkiem. - Ok. Przedstawcie się. - oparł się wygodnie o kanapę, przyglądając każdemu uważnie.
  - No to ja jestem Reid. To wiedziałaś już chyba i wcześniej. - wyszczerzył się w uśmiechu. - I to mnie widziałaś przy cmentarzu, razem z nim. - wskazał podbródkiem na opartego o kominek bruneta. - Poniosło go wtedy.
  - Charlie Martin. - bąknął pod nosem.
  - A ja Matt Blake. Miło mi. - uśmiechnął się do dziewczyny tak jakoś niewinnie chłopak, który wcześniej zaprosił ją do środka.
  - Jestem Dorian Black. - przedstawił się siedzący obok Matta chłopak.
  - Jeremy Hart. - powiedział drugi chłopak z kanapy.
  - A ty się nie przedstawisz? - spytał dobitnie Seth dziewczyny o partej o blat, przerywając chwilę milczenia.
  - Mhm. Naomi Long.
  - Miło mi. Ja jestem Meg...
  - Wiemy, wiemy. Megan Forest. - przerwał jej Reid.
  - Myślę, że Megan potrafi się przedstawić. - powiedział nieco ironicznie Seth.
    Jeszcze raz przebiegła po twarzach wszystkich. Seth miał okrągłą i nieco dziecinną, ale przyjemną twarz. Jego włosy w kolorze jasnego brązu były w całkowitym nieładzie, co ładnie współgrało z zielonymi tęczówkami oczu. Jego skóra mimowolnie kojarzyła się z latem - był tak jakby ciągle opalony. Matt był typowym chłopakiem chłopakiem z sąsiedztwa. Również był szatynem, a natura obdarzyła go pięknymi, lazurowymi oczami. Charlie był wysokim (w sumie to wszyscy byli raczej wysocy) i nadzwyczaj poważnym brunetem o brązowych, niemal czarnych oczach. Chyba sierść jedynie jego oddawała kolor włosów w całej tej zgrai. Dorian natomiast obdarzony był czarną czupryną i niebieskimi, dosyć jasnymi oczami. Jeremy, oj Jeremy... Był jakiś ciągle zdezorientowany. Miał włosy w kolorze brudnego blondu i orzechowe oczy. Reid? Blondyn o brązowym i niebieskim oku. Tyle zauważyła na szybko. No i może to, że wszyscy byli raczej przystojni.
    Została jeszcze Naomi, która najwidoczniej nie pałała do niej przyjaźnią ani chęcią znajomości. Miała azjatycką urodę, ale kojarzyło jej się to również z rdzennymi mieszkańcami Ameryki. Okrągłą twarz okalały proste, czarne włosy. Była od niej nieco wyższa i miała ciemne, praktycznie czarne oczy.* Poza tym mimo bezdyskusyjnie kobiecych kształtów była bardziej jak chłopak. Ale to już zależało raczej od niej samej. Z resztą też wolała ubrania tego typu, ale jednak Jenny załamałaby się, gdyby gdzieś tak wychodziła. Albo nawet siedziała w domu.
  - Tak więc zacznijmy od tego, że jesteś wilkołakiem.
  - Żartujesz sobie? - prawie zakrztusiła się colą.
  - Zazwyczaj tak, ale nie teraz. Słuchaj dalej. Jesteś wilkołakiem i na pewno potrzebujesz przeszkolenia. Ktoś z twojej rodziny musiał być jakoś powiązany z lykantropią. Mogli to być dziadkowie, pradziadkowie, rodzice... Ale mniejsza o to. Przede wszystkim musisz bardzo panować nad swoimi emocjami. Inaczej możesz zmienić się w wilka, a lepiej jest się nie ujawniać. Z resztą nie możemy pokazać się światu, więc dla własnego dobra musisz nad sobą panować. Przez taki wybuch możesz kogoś zranić. My się tego oczywiście nauczymy. Co więcej...
  - Skąd mnie niby znacie? Może to nieco naiwne pytanie, ale...
  - Po pierwsze - spotkanie przy cmentarzu. Nikt nie wyczuł nikogo, kto mógłby nam zagrozić. A po drugie pamiętasz tego dzieciaka ze szkoły? Tego, którego złapałaś za nadgarstek?
  - No tak. Ale co to ma wspólnego?
  - To jest jedna z wilczych cech. Znaczy może nie tyle co większa zwinność, refleks i tym podobne. Chwyciłaś go bardzo szybko i raczej silnie, bo to chyba nie było na umyślnie.
  - No... No nie. A skoro przy szybkości jesteśmy. Jak to jest z bieganiem? Bo kiedy biegłam przez ;as to było to chyba bardzo szybko z tego co widziałam i w ogóle...
  - Biegamy bardzo szybko. Szczególnie, gdy całkiem oddamy się naszym instynktom. Tak samo jest z węchem i słuchem. Z resztą o dziwo również wzrok się nam poprawia. - to dlatego nie muszę mieć już okularów... - No i zmieniamy się w wilki. Im krew szlachetniejsza i bardziej pełna - tym bardziej przypominamy wilka. U nas jest deformacja typu ludzko-psie łapy, krótszy pysk i takie tam. Bardzo niewiele zostało już wilków szlachetnej krwi czy z bardzo małym procentem rozrzedzenia. Ale teraz nie musimy się tym zajmować.
  - No właśnie! Ty to tylko gadasz! - wtrącił jak widać znudzony Reid.
  - Dobrze, że nie musiałem cię do tego przygotowywać. - westchnął Seth kręcąc zrezygnowany głową. - Nie wiem co mam ci więcej powiedzieć. Jak masz jakieś pytania to mów śmiało. Jutro spotkamy się o... O której możesz?
  - Praktycznie o żadnej. W ogóle nie mieści mi się to w głowie...
  - Ale musisz przyjść, jeżeli nie chcesz nikogo skrzywdzić.
  - Hymn. - przed oczami stanęła jej scena z footballistą i Sarą. - A co zrobiliście z Mike'm? - w tym samym czasie zauważyła, że Naomi całkowicie ulotniła się z saloniku.
  - Ten czubek z lasu?
  - Tak, dokładnie.
  - Po prostu wymazaliśmy mu trochę pamięć. No wiesz, zioła, prochy, trochę magii i masz neizłą tabletkę gwałtu. Na szczęście, jesteś jeszcze za młoda na zmianę innych w wilkołaki.
  - A to tak też można? Coś jak u wampirów?
  - Taak. Tylko, że u nas rzadziej kończy się to sukcesem, a wilkołaki to wielcy, umięśnieni ludzie z wilczym pyskiem, uszami, dziwnymi szponami i sierścią. Byłem tego kiedyś świadkiem, niezbyt zachwycający widok, bo są to po prostu dzikie bestie.Trzeba je tępić, chociaż my się tym akurat nie zajmujemy. - odparł spokojnie Seth.
  - A kto się tym zajmuje?
  - Kiedyś ci opowiem. A tymczasem chyba musimy tylko odprowadzić cię do domu.
  - Ee... Sama sobie poradzę.
  - Przy okazji lepiej będziemy mogli poznać nowego członka watahy. No, może nie pójdzie z nami Naomi, ale ona już ma taki charakter po prostu, więc się nią nie przejmuj.
    Ten pomysł był naprawdę bardzo trafny. Lepiej poznała chłopaków, wymienili się numerami telefonów i pośmiali. Gdy chłopcy sprzeczali się jakiś czas między sobą, podłapała ten moment. Matt został z nią nieco z tyłu, jednak nie było mu dane zacząć jako pierwszy. Meg odezwała się, gdy tylko uznała to za odpowiednie.
  - Jak czuła się Sara? No wiesz, to jest w końcu moja stara i raczej dobra przyjaciółka.
  - Nawet całkiem nieźle. Najpierw była w szoku, ale potem zaczęliśmy rozmawiać i się jakoś uspokoiła. Jakby co to znalazłem ją w lesie, kiedy siedziała skulona i trzęsła się, więc odprowadziłem ją do domu. - wzruszyła ramionami. Wiedziała, że coś może nie tyle ukrywa co pomija, ale nie wchodziła w szczegóły.
  - Dzięki wielkie. Jutro trzeba będzie z nią pogadać... Ale pewnie tu już po niej spłynęło. Może i nie powinnam tak mówić, ale jest stosunkowo płytką praz niezadręczającą się osobą.
  - A. - mruknął chłopak pod nosem zamyślając się na chwilę. - Hmm... A tak właściwie to wiesz może skąd masz ten wilkołaczy gen?
  - Nie, nie mam pojęcia. Ale teraz na pewno będę drążyła w swojej rodzinie i próbowała się do tego dokopać. A skąd ty masz swój... Gen? - chłopak zaśmiał się krótko.
  - Właściwie to nazwałbym to raczej darem lub przekleństwem. Bo jest zarówno tym i tym. Mam go po ojcu. Ogólnie kobiety-wilki zdarzają się raczej rzadko. Możesz więc czuć się wyróżniona. - posłął jej przyjazny uśmiech.
  - Ej, idziecie? - zapytał ktoś z towarzystwa, ale wszyscy byli odwróceni. Okazało się, ze oddalili się od nich o kilka metrów.
    Dołączyli do grupy i na nowo zaczęli się nawzajem śmiać. Opowiadali sobie również głupkowate historie, zarówno z dzieciństwa jak i ogółem. Tak w ogóle to szli okrężną drogą. Zrobili sobie po prostu późno-"wieczorny" spacer przez park. Zbyt wiele to się dzisiaj nie dowiedziała, ale przecież jeszcze zdąży. Wpadła jednak na dosyć ciekawe acz przyziemne pytanie, jeżeli weźmie się to wszystko pod uwagę.
    - A tak właściwie to jak to jest, że wszyscy jesteście tak jakby... Wszędzie razem, tak w stadzie? No bo jest rodzina, przyjaciele, dziewczyna i tak dalej... Każdy musi się rozstać ze swoim życiem?
  - Bo widzisz... - zaczął dosyć ostrożnie Seth. - My jesteśmy tak jakby takim stadem wilków, które straciły lub nie chciały swojego życia. Takie wyrzutki, pozostałości. Zazwyczaj watahy tworzą się okolicami, chociaż oczywiście zdarzają się też wilki będące całkiem samotne, na odludziu. Wtedy zazwyczaj dziczeją. Może ta więź między umysłami, gdy jesteśmy wilkami - wyprzedam twoje pytanie: i tylko kiedy jesteśmy wilkami - jest czasem męcząca, ale jednak potrzebna. Poza tym gdyby żyć nie wiedząc nawet, czym się tak naprawdę jest, to... No cóż, nie jest przyjemne. Zdarzają się też wili, które kiedyś należały do watah, ale teraz są samotnikami. Są to jednak bardzo rzadkie przypadki, a szczególnie, gdy są to wilki zrównoważone psychicznie. Ale wracając do naszego stada...
  - Czekaj. Bo ja słyszałam myśli Reida i Charlie'go wtedy przy cmentarzu. Jak to możliwe?
  - Najwidoczniej nie byłaś jeszcze pogodzona ze swoim wilkiem. A teraz lepiej posłuchaj, bo nikt raczej nie będzie miał ochoty tego powtarzać.
    Seth opowiedział jej historię każdego z osobna. Miał dość swojej ogromnej rodziny. Gdzie by się nie ruszył - a biorąc pod uwagę to, że często chodziło do lasu przy willi (chociaż nazwał to normalnie "domem" to Reid wypalił, że chłopak był bogaty) - po czym zmieniał się w wilczura i biegał, nie było to zbyt przyjemne. Bardzo to lubił i nadal często robi. Wyszkolił go jego wuj, brat ojca. Ojciec coś tam w sobie miał, jednak nie mógł zmienić się w wilkołaka.
    Matt był zwykłym chłopakiem z małego miasteczka. W dniu jego trzynastych urodzin zjawił się ktoś z rodziny u niego w domu i zaczął delikatną rozmowę. Przemiana nastąpiła jednak między czternastym, a piętnastym rokiem życia. Prawie zabił swoją dziewczynę, więc zrozpaczony odszedł od stada, które było bardzo porozrzucane jeśli chodzi o jego członków. Wędrował, póki nie znalazł właśnie ich.
    Reid? Wychowany jedynie przez matkę i ojczyma. Dosyć ciężkie dzieciństwo na przedmieściach Nowego Jorku. Było tam raczej liczne stado, ale brakowało mu przestrzeni, a poza tym dobijało go ludzkie życie. Przez całe jego życie były tylko szlugi, narkotyki i alkohol co stawało się nudne, a do tego pieprzony ojczym, który zawsze wyładowywał się na nim i jego matce. Gdy chciał podciąć sobie żyły gdzieś na skraju niedużego, ogrodzonego lasu, zasadzonego tu przez jakąś szkołę, rany ciągle się zasklepiały. Znalazł jednak srebrny sztylet w kolekcji ojczyma. Zdążył wykonać jedynie delikatne nacięcia, po których zostały mu blizny, gdy go znaleźli. Leżał na ziemi wyglądając jak wariat ze stróżkami krwi płynącymi z ran pod nadgarstkiem. Mimo długich negocjacji przekabacili go na swoją stronę.
    Dorian to zwykły dzieciak z Los Angeles. Kiedyś bardzo lubiany i popularny w szkole, jednak po przemianie nieco podłamał się na psychice, ale dzięki pomocy stadu udało mu się ją odbudować na taką jak wcześniej. Jak to bywa w dużych miastach z dużymi szkołami - stracił praktycznie wszystko. I teraz dopiero wiedział jak go widzą inne. Bez wahania poszedł z tymi, którym chociaż coś zawdzięcza.
    Jeremy... Taki dosyć hmm... Opóźniony, ale przezabawny i uroczy blondyn, który mieszkał w Chicago. Jest najstarszy z nich wszystkich. Po prostu - lubi przygody, a uważał tamto życie za bardzo nudne. Tylko rutyna: szkoła, znajomi i siedzenie w domu z niby-kochającymi, ale faworyzującymi drugiego syna i córkę rodzicami. On był wpadką, a oni wyczekiwanymi dziećmi. W dodatku nie był z niczego żadnym mistrzem - był nijaki. Anie to dobre oceny, ani jakiś talent... Więc po prostu wędrował, aż w końcu poznał członków tej małej watahy, która mu się spodobała.
    Naomi to kolejny dzieciak pokrzywdzony przez los. Tylko, że ona mieszkała znowu na obrzeżach Las Vegas. Jej matka ją kochała, ale gdy miała dwanaście lat odkryła wspaniałe narkotyki, które miały uśmierzyć ból rzeczywistości. Nie dość, że miała naprawdę poważne długi u nieodpowiednich osób to wpadła w jeszcze większy hazard. Gdy pewnego dnia dorwali dłużniczkę oszpecili ją i okaleczyli. Potem przedawkowała narkotyki, a Naomi z mieszanką wściekłości i rozpaczy - do których się z resztą nie przyznała - zmieniła się po prostu w wilka i zaczęła biec. Biegła tak długo, aż łapy zaczęły jej krwawić. Niem zdążył dobrać się do niej pewien wampir odnalazł ją Reid i przywołała tropiące krwiopijce stado.
    Charlie... Bardzo ciekawy przypadek. Nie pamięta nic sprzed swojej przemiany, jedyne co wiedział to to, że ma na imię Charlie Martin i to tylko dzięki pękniętemu dowodowi osobistemu, który leżał pośród strzępów ubrania. Zmieniał się coraz częściej i dziczał. Zdziczał do tego stopnia, że nie dałoby się tego odwrócić. Pewne nieznajome wilki chciały go zabić, jednak Seth się nie zgodził. Po bardzo długim czasie Charlie został niemal cudem ucywilizowany.
    Dokładnie było tak z kolejnością: Seth spotkał Michaela - którego teraz w stadzie nie ma - potem był Matt, Reid, a niedługo po nim Jeremy. Naomi i tak jakby najmłodszy do tej pory Dorian doszli już po odejściu Michaela. Przy kolejnym spotkaniu z Michaelem doszedł Charlie. Znaczy obecnie teraz ona jest na końcu w stadzie, ale to już swoją drogą. Spuściła wzrok i wpatrywała się w swoje buty.
   - Wow, a ja myślałam, że mam ciężko ze "szczęśliwym" rozwodem. - mruknęła pod nosem. Podniosła głowę ku górze i spojrzała w bok. - Tutaj mieszkam. Więc... - podniosła, a potem opuściła rękę nieco bezwładnie przez co dosyć głośno klepnęła się w udo. - Więc chyba do jutra. Zadzwonię kiedy tylko będę mogła się tym zająć.
    Pożegnała się ze wszystkimi i weszła do domu. Bez większej zwłoki powędrowała na górę. Siadając na łóżku znowu pożałowała, że nie ma z nią już Deno. Zazwyczaj, gdy kiedy chciała nad czymś głęboko porozmyślać, siadała z nim na łóżku i bawiła się szorstką sierścią zwierzaka. On leżał wtedy spokojnie, a zajęcie rąk pomagało jej w rozmyślaniach. Na nowo napłynęły jej do oczu łzy. Zacisnęła powieki, by znów nie płakać nad ukochanym pupilem. Przebrała się w piżamy i wsunęła pod kołdrę. Rozmyślała bardzo długo, aż w końcu oczy same się zamknęły, a umysł odpłynął.


                                         ______________________________


*Tak jak mówiłam mogą pokazać się bonusy. Miałam drobny problem z opisaniem Naomi, więc wzorowałam się mniej więcej na tym zdjęciu. Było to pisane z pamięci, więc nie spodziewajcie się cudów. (;
http://i51.tinypic.com/2wr3h2v.jpg

piątek, 26 listopada 2010

Rozdział IV

    Wypełzła niechętnie z łóżka i zaczęła się szykować, gdy minęło już parę minut od dźwięku budzika. Czekał ją zapewne kolejny, nudny dzień w szkole. Jakie życie potrafi być monotonne... Zazwyczaj lekcje w szkole wystarczały jej za całą naukę w domu. Osobiście uważała, że mogłyby być nieco bardziej rozbudowane. Gdyby człowiek trochę się wysilił to by to zapamiętał, a tak tracili tylko cenny czas w przyszłości. No, ale trudno. Sama tego nie zmieni. Megan zawsze myślała bardziej przyszłościowo, była raczej dojrzała jak na swój wiek. Wszystkich tych idiotów z klasy traktowała jak dzieci, którymi byli. Sama nie wiedziała jak dogadywała się z Sarą, ale ten fakt zdecydowanie ją cieszył.
    Przywitała się przelotnie z matką, która jak zwykle zerwała się by zrobić jej śniadanie. Zjadła jednego tosta z masłem i wypiła dwie, duże szklanki soku. Wskoczyła jeszcze na dziesięć minut do łazienki. Znowu. Potem pożegnała się z matką i wsunęła na nogi trampki. Uznała, iż dzisiejszego dnia założy te za kostkę. Ogólnie ubrana była w blado-żółtą koszulkę z jakimś "potworkiem", czarny, rozpinany sweterek, którego rękawy zagięła do łokci i dżinsowe rurki. Czyli nic specjalnego. Do tegoż właśnie ubrania dopasowała czarne trampki za kostke.
    Wyskoczyła z torbą na ramieniu na ulicę, rzucając przy okazji pospieszne spojrzenie na zegarek. Jak zwykle późno. Z lekką irytacją ruszyła szybkim krokiem w kierunku szkoły. Nie miała do niej strasznie daleko, ale kawałek zawsze był. Weszła do budynku przy towarzystwie dzwonka ogłaszającego lekcje. Rozejrzała się po korytarzu zdezorientowana, wzrokiem zdecydowanie zaspanym. Uczniowie spieszyli już na lekcję. Zaraz, co było pierwsze...?
  - Cześć! Jak zwykle się spóźniłaś. - przywitała ją z szerokim uśmiechem Sara.
  - A. No. Co ja miałam...?
  - Angielski. Mamy go razem.
  - Z rana to ty jesteś moją głową, ale potem te funkcje się zmieniają. - posłały sobie wzajemnie uśmiech po czym ruszyły w kierunku odpowiedniej klasy.
    Angielski jak zwykle minął spokojnie. Zdecydowanie lubiła ten przedmiot. Był zazwyczaj raczej prosty, chociaż zdarzały się oczywiście i trudniejsze tematy. Na pierwszej lekcji było budzenie się. Na drugiej - geografii - zaczęła już mozolnie pracować. Tak jak z resztą każdego dnia, a poniedziałku to już szczególnie. Szły właśnie na trzecią lekcję, gdy jakiś siedzący na ławce chłopak postanowił zrobić coś głupiego i zarazem dziecinnego, co było pewne. Wyciągnął rękę, jednak nie miał możliwości doprowadzenia do końca swego działania. Megan złapała jego nadgarstek w żelaznym uścisku.
  - Nie radzę. - warknęła, ale po chwili przerodziło się to w ciche powarkiwanie, jak u psa!
    Chłopak spojrzał na nią dziwnie, jakby z przerażeniem. Sama też się cholernie zdziwiła, jednak nie wymalowało się to na jej twarzy. Wypuściła rękę idioty siedzącego na ławce. Na nadgarstku został czerwony ślad po jej palcach. Nie był mocny, ale z pewnością zauważalny. Chyba nikt oprócz Sary, chłopaka i jego "kumpli" tego nie widział. Przynajmniej tak jej się zdawało, póki nie rozejrzała się dookoła. Okupująca parapet grupa, którą widziała w parku wpatrywała się w nią dziwnie. Dopiero teraz zauważyła, ze są w szkole. Jedni z nich byli zdziwieni, inni zdenerwowani, kolejni - w tym dziewczyna - niezadowoleni, a jeszcze jeden chłopak widocznie podekscytowany i głupio uradowany. Aha, jeden z nich był poważny, ale miał to już chyba z natury. Odwróciła się szybko i pognała przed siebie, skręcając po chwili w bok
  - Hej, czekaj Meg! Co to tak właściwie było? - zapytała Sara, gdy już ja dogoniła. Dziewczyna odwróciła się do niej z dziwną miną.
  - Nie wiem, naprawdę nie wiem Saro. Zapomnijmy o tym. Proszę. Co masz teraz?
  - Chemie.
  - Ja matematykę. To spotkamy się na następnej przerwie.
  - Jasne. Pogadamy sobie. - zapowiadało się dłuższe drążenie tego tematu. Meg jęknęła cicho po czym pognała pod klasę.
    Nie lubiła matematyki, była z tego przedmiotu najsłabsza. Ale niestety, musiała przecież na nią chodzić. Pocieszeniem był lunch, który wciśnięty był właśnie między trzecią, a czwartą lekcją. Chwila wytchnienia. Po kartkówce, którą nauczycielka postanowiła zrobić, bo stwierdziła, że nie ma już co sprawdzać, ruszyła w kierunku stołówki. Wzięła jabłko, dwa kawałki pizzy i sok. Usiadła razem z Sarą. Dzięki Bogu, że tym razem nie siedziała z jakimiś osobami, których ona nawet nie kojarzy.
  - No dobra, to teraz powiedz. - skąd wiedziała, że to zrobi? - Przecież nie patrzyłaś na tego chłopaka!
  - Nie wiem, już mówiłam. Tak jakoś ślamazarnie się ruszał...
  - A właśnie, skąd u ciebie taki refleks?
  - Zawsze miałam refleks. - burknęła niezadowolona.
  - Ale nie, aż taki.
  - Saro, proszę. Nie rozmawiajmy o tym. Nie wiem, skąd u mnie coś takiego. Po prostu tak się stało. I tyle. Nie mam ci nic więcej do powiedzenia.
  - Oj, przestań. Wiesz co? - wyszeptała nachylając się ku przyjaciółce. - Ci nowi jakoś dziwnie na nas patrzą. Zauważyłaś?
  - Ja się nie oglądam zawsze na boki tak jak ty. - mruknęła zerkając kątem oka po stołówce. Rzeczywiście - zażarcie o czymś dyskutowali, wyraźnie spoglądając na stolik, przy którym siedziały. Spojrzała na zegarek. - Zbieraj się Sherlock'u Holmsie. Czeka na nas biologia. Potem jeszcze francuski i w-f... - powiedziała bardziej do siebie.
    Lekcja minęła raczej spokojnie. Może biologia nie zawsze była łatwa do zapamiętania, ale mimo wszystko nie sprawiała jej większych problemów. Pytanie poszło wyjątkowo gładko, a dalsza lekcja to już również spokój. Przesiedziała cierpliwie francuski. W-f. Znowu nic trudnego. Dzisiaj mieli gimnastykę, a ona należała do bardziej rozciągniętych, co chętnie wykorzystywała. W końcu chodziła na dodatkową gimnastykę ponad trzy lata. Ale cheerleaderki w krótkich spódniczkach to jednak nie było to...
    Potem kółko chemiczne. Zawsze poprawiało oceny, pomagało w nauce, a poza tym Sara błagała ją na kolanach, żeby też chodziła. Zgodziła się dla niej mimo, że w tym roku nie miała tego przedmiotu. Przez tą ciągnącą się w nieskończoność godzinę czułą się strasznie. Tak okropnego samopoczucia nie miała już od bardzo, bardzo dawna. Pożegnała się szybko z Sarą i zapowiedziała, że dzisiaj nigdzie nie wychodzi. Przyjaciółka nie przyjęła tego zbyt zadowolona, ale się zgodziła.
    Gdy wracała do domu znowu ta "Nowa Grupa" jak nazwały ich z Sarą, patrzyła na nią. To zaczynało być cholernie denerwujące. Wyglądali jakby chcieli do niej podejść, ale się wahali. Kiedy doszła do domu była z tego powodu bardzo zadowolona. Wchodząc na bodajże trzy schodki potknęła się oczywiście. Zaklęła cicho pod nosem i weszła do domu. Jenny od razu wyczuła, ze coś jest nie tak.
  - Źle się czujesz? - krzyknęła nie dając jej się nawet rozebrać.
  - No, trochę...
  - A mówiłam, żebyś się lepiej ubierała! To teraz masz, co ci dokładniej jest? Jutro już możesz podarować sobie szkołę.
  - Mamo! - jęknęła piskliwym głosem, niczym rozwydrzona trzynastolatka, która uważa się za dorosłą.
  - Nie i nie. Trzeba było nie chorować! Wyleżysz się ten jeden dzień i będziesz miała spokój. A tak to będzie tylko gorzej i dwa tygodnie czy tam tydzień siedzenia. Jak tak mówię, to tak ma być. - Jenny klepała jeszcze, ale dziewczyna przestałą jej słuchać. Znaczy przestała już po kilku pierwszych słowach, bo matka i tak mówiła zawsze to samo.
  - Dobrze mamo, zostanę. Jest coś do jedzenia? Strasznie głodna jestem. - mruknęła otwierając drzwi od lodówki.
  - Miałam zamiar zrobić sałatkę.
  - Szczerze mówiąc to mam ochotę na coś bardziej... Konkretnego. Poza tym sałatkę jadłam u taty.
  - No to może kurczak?
  - Jasne. Pomóc ci? - zapytała, chociaż znała już odpowiedź.
  - Nie. Ty się do mojej kuchni nie dobieraj!
  - Jak zwykle. - bąknęła pod nosem, ale posłusznie poszła do swojego pokoju.
    Przejrzała lekcje, które zostały dzisiaj zadane. Mimo wszystko jednak stwierdziła, że woli zostawić je sobie kiedy już bardzo będzie się nudzić. Sięgnęła po swój zeszyt z rysunkami i dla zabicia czasu zaczęła go przeglądać. Niektóre rysunki były po prostu śmieszne, a inne naprawdę godne uwagi. Parę minut po tym, jak leżała wymęczona na łóżku zawołała ją matka. Zeszła na dół po czym usiadła przy stole, obok kobiety. Jadła wyjątkowo dużo i dosyć szybko.
  - Kiedy pracujesz? - zagadała przełykając jeden z ostatnich kawałków kurczaka i frytkę.
  - Jutro na noc, ale muszę wyjść jakąś godzinę czy pół wcześniej, bo mam sprawę w mieście. A czemu pytasz?
  - A tak jakoś. - wzruszyła ramionami. Nagle poczuła się bardzo senna i zapragnęła leniuchowania. Spojrzała na Jenny zadowolona, bo w końcu napełniła brzuch. Jak mały szczeniak... - Wiesz... Chyba się prześpię. Obudź mnie jak będzie trzeba. - rzuciła i leniwie wczłapała się na schody. Po zdjęciu soczewek kontaktowych ułożyła się na łóżku, zwinęła tak jakby w kłębek i pogrążyła w śnie twardym, jak już dawno nie miała okazji.


    Obudziła się pod wieczór. Za oknem było już kompletnie ciemno, co bardzo ją zdziwiło, bo gdy kładła się spać było jeszcze stosunkowo jasno. Ale czułą się za to bardzo wypoczęta. Można to było, a nawet trzeba snem, a nie drzemką. Wyciągnęła się leniwie na łóżku i odszukała ręką okulary. Nie chciało jej się zakładać soczewek. Zaraz potem zeszła niespiesznie na dół. Zastała Jenny, również w okularach, gdy haftowała sów nowy wzór - drużkę w parku z ławkami, drzewami i całą resztą.
  - Hej. Dlaczego mnie nie obudziłaś?
  - A spałaś do tej pory? Myślałam, że się czymś zajęłaś na górze... Chyba chciałaś ustanowić nowy rekord drzemki, cyz coś.
  - Noo... Chyba. Wiesz co? Zamówmy pizze. - rzuciła z radosnym uśmiechem siadając obok kobiety i włączając telewizor. Matka spojrzała na nią dziwnie.
  - Naprawdę jesteś chora. Od kiedy ty tyle jesz?
  - No... Chyba od niedawna. To co, zamawiamy?
  - Ale ja nie dam chyba rady zjeść całej...
  - Dasz, dasz. Już ja to wiem. Dzwonie! - uśmiechnęła się szeroko i wyjęła z kieszeni małą, szarą komórkę. Już po chwili składała zamówienie. Wiedziała jakie chciała, więc nie trwało to długo. Będzie za jakieś piętnaście minut. - oznajmiła i zaczęła przeglądać programy telewizyjne.
  - Jesteś ostatnio jakaś dziwna. Zmęczona, ale zarazem pełna sił. I wiele innych tego typu przeciwieństw.
  - Wiem, ale czym to może być spowodowane?
  - Dorastaniem? Trochę późno, a ty zazwyczaj byłaś bardziej wyrośnięta...
  - Wiesz co? Nie mam pojęcia, ale trudno. I tak raczej się nie dowiemy. - zakończyła i tym razem szukała jakiegoś filmu, a nie bezsensownie przeglądała programy.
    Po paru minutach dostarczono pizzę. Obydwie zajadało po swojej, chociaż został jeden kawałek Jenny, więc Meg bez zastanowienia pochłonęła go, przez co sprowadziła na siebie dziwny wzrok matki. Wzruszyła w odpowiedzi niewinnie ramionami. Posprzątawszy pudełka wróciły przed telewizor. Tak leniwie minął Megan wieczór. Gdy wróciła na górę wyjrzała przez okno - jak to zawsze czyniła, chociaż nie sama nie widziała w tym sensu. Na ulicach nie było nikogo, a na nie niebie jedynie parę gwiazd i księżyc dzień przed pełnią...


                                                                   ***


    Wstała raczej w normalnej dla siebie godzinie. Ruszyła do łazienki chwytając po drodze jakieś rybaczki i starą, błękitną koszulkę. Potem przyszedł czas na śniadanie - zrobiła sobie jakąś tam jajecznicę, którą zjadła jak zwykle przed telewizorem. Znowu żałowała, że nie ma już Deno. Po to właśnie potrzebny był jej pies - żeby miałą z kimś wyjść i po przebywać w domu. Czuła się samotnie, gdy nikogo tam nie było. A to zdażało się raczej często.
    Potem ruszyła na górę, by odrobić lekcje. Razem z nauką zajęło jej to niecałą godzinę. Zaraz potem włączyła komputer, bo wiedziała, że nie ma nic ciekawego w telewizji. Jak zwykle. Zaczęła ściągać niby jakiś horror, ale stwierdziła, że obejrzy jednak Van Helsinga. "Van Helsing" był jednym z jej ulubionych filmów jeśli i nie ulubionym. Występowali świetni aktorzy, krajobrazy były bajeczne, a potwory fajnie przedstawione no i oczywiście takie, które bardzo lubiła. Poza tym historia również jej się podobała.
    Przejrzała również jakieś strony plotkarskie i tym podobne. Zostawiła włączony komputer i chwyciła jakaś książkę. Było to "Miasteczko Salem" Stephena Kinga. Czytała ją już kiedyś, ale to już jakiś czas temu. Była świetna - zaskakująca, nieprzewidywalna i wszystko co cechuje dobrą książkę. Z resztą jak inne powieści Kinga, chociaż tutaj nie było jeszcze tak znać ręki Mistrza. Tak mijał jej dzień, aż do wieczora.
    Na wieczór zaczęła oglądanie filmu, który już wcześniej zaplanowała. Niestety przerwał jej dzwoniący telefon. Dzwoniła Jenny. Chciała, żeby zaniosła pani Uner jakiś list czy coś takiego. Starsza kobieta musiała go mieć na jutro rano, a jej matka o tym zapomniała. Przebrała się więc w długie spodnie, zarzuciła płaszczyk na żółtą bluzę i wcisnęła stare, czarne trampki za kostkę. Nie mogła znaleźć tych nowych, a te nie były jakoś mocno zniszczone. Po prostu ją denerwowały, gdy guma odklejała się z boku. Nie kłopotała się również zakładaniem soczewek - została w niezbyt lubianych okularach. Wyszła z domu w dobrym nastroju. Srebrna tarcza księżyca była idealnie okrągła, więc świetnie oświetlała jej drogę.
    Dotarła do pani Uner stosunkowo szybko. Odmówiła gościny i ruszyła w drogę powrotną. Postanowiła się przespacerować trochę bardziej odludnymi ścieżkami. Usłyszała dobrze znany sobie głos. Boże, jak w jakimś głupim filmie. Pobiegła w tamtym kierunku wyjątkowo szybko. Zastała tam wyraźnie przestraszoną Sarę i chłopaka, w którym rozpoznała Mike'a.
  - No chodź. - nalegał chłopak.
  - Nie chce, Mike. Za wcześnie na coś takiego!
  - Saro...
  - Nie! Może w przyszłości, a teraz proszę, puść moją rękę. - nie posłuchał.
    Megan bez zastanowienia skoczyła na chłopaka i zaczęła okładać jego plecy pięściami. W odpowiedzi dostała z łokcia w twarz tak mocno, że z nosa zaczęła wypływać stróżka krwi, a leżała już w dalszej odległości. Poczuła ogromny gniew. Odczołgała się w pobliski skraj lasu zrywając z siebie czarny płaszczyk. Była wściekła. Chciała dosłownie zabić tego gnojka. Jak ktoś mówi nie, to mówi nie do jasnej cholery!
    Poczuła ból na całym ciele. Zarówno w kościach jak i mięśniach. Kości całkowicie zmieniały swój kształt, mięśnie się zwiększyły, a źrenice skurczyły. Czuła, jak całe jej ciało się zmienia. To było strasznie bolesne. Słyszała bardzo wyraźnie jak ubrania pękają na jej ciele, a te, które nie pękły, mimowolnie zrywała wijąc się w agonii. Nie wiedząc nawet kiedy, miała stojące uszy, ogon i porastała białą sierścią. Nie zastanawiała się jednak na niczym. Nie potrafiła.
    Śnieżnobiała wilczyca skoczyła na rozbudowane plecy chłopaka. W czystej furii zatopiła zęby w karku chłopaka, rozszarpując mu bez najmniejszego wysiłku szyję. Gdy sportowiec leżał na ziemi ledwo się ruszając, a dziewczyna siedziała patrząc na to wszystko z otwartymi ustami i wielkimi jak spodki oczami, dopiero się ocknęła. Co ja robię! Stała tak chwilę wpatrując się w ciało chłopaka po czym po prostu zniknęła w lesie.
    Biegła tak długo, aż znalazła się przy niedużym jeziorze. Krążyła w kółko z zakrwawionymi łapami i pyskiem, a z nosa wciąż leciała, chociaż już wolniej, krew. Co ja zrobiłam?! I w ogóle co to ma być?! Czym ja jestem?! Krążyła tak z tym podobnymi myślami w kółko, póki nie usłyszała jakichś szelestów. Spojrzała w tamtym kierunku nie widząc czego może się spodziewać. Z lasu wyszły wilki. Było ich pięć. Stała w osłupieniu, wpatrując się w nie niczym tego pamiętnego wieczoru, pierwszego listopada...
  Nie bój się. - powiedział wilk idący na czele całej grupy.
    Miał najbardziej rozbudowaną klatkę piersiową i łagodny głos. Jego sierść była czarna. Ponad to spostrzegła dwa znajome wilki - brunatnego z białym pyskiem i biało-pastelowego z szarymi przebłyskami sierści. Kolejny był po prostu szaro-brązowy, a drugi o różnych odcieniach szarości. Patrzyła na nie jak głupia przez dłuższy czas, po czym potrząsnęła wilczym łbem i zawołała w myślach:
  Co wy u diabła robicie w mojej głowie?! To jakaś ukryta kamera czy jak? I w ogóle kim jesteście? Kim ja jestem?!
  Zapowiada się ciekawie. - zachichotał jeden z wilków, właśnie ten o dziwacznej barwie. Rzuciła mu groźne spojrzenie.
  Zamknij się, Reid. Jestem Seth Carter. - rzekł czarny wilk. - Chętnie odpowiemy na twoje pytania, ale czy nie wolałabyś się najpierw zmienić w... No nie wiem, człowieka?
  A będzie bolało?
  Pewnie jeszcze tak. Ale spokojnie, późniejsze przemiany już nie będą bolesne.
  Późniejsze?! - wywrzeszczała załamana.
  Spokojnie. Przyjdź do starej leśniczówki - zakładam, że wiesz gdzie to jest - jeżeli chcesz się czegoś dowiedzieć. Aha i ee... Widzisz, po przemianie będzie raczej... Naga. Tak dla samej świadomości. - powiedział Seth starając się utrzymać poważny ton, co średnio mu wyszło. Wszystkie wilki odwróciły się, by zniknąć w lesie.
  Zaraz, zaraz. A co z Sarą? - spytała przypomniawszy sobie o dziewczynie.
  Twoją przyjaciółką? Matt odprowadza ją właśnie do domu. Spokojnie, zajmiemy się również tym chłopakiem. Jak on? Ee... Mike?
  Ta. Chyba czasami myślenie sprawia ci trudności. - mruknęła złośliwie.
  Stary, ale cię przejrzała.
  Tak, zgadza się. - odpowiedział figlarnie. - Reid, idioto ruszaj się. Przydałoby się tam coś sprzątnąć, bo to mógłby być za duży szok dla tej dziewczyny. - to powiedziawszy zniknął w lesie.
    Stała tak patrząc się jeszcze przez chwilę w miejsce, gdzie zniknęły wilki czy cokolwiek to jest. Potem pobiegła tak szybko do miejsca, gdzie zauważyła Sarę i chłopaka, że wszystko po jej bokach się rozmazało. To było świetne! Ale i przerażające. Sama nie wiedziała jak ma się zmienić w człowieka. Kombinowała, kombinowała, aż usłyszała w głowie rozbawiony głos Seth'a.
  Po prostu musisz chcieć.
  Ta, tylko to jakoś tak nie pomaga.
  To uwierz.
    I rzeczywiście - gdy bardzo chciała i w to szczerze uwierzyła, zaczęła zmieniać się w dawną Megan. To również było bolesne acz nie w takim stopniu jak wcześniej. Zarzuciła szybko na swe nagie ciało płaszczyk. Chciała wcisnąć na nos pogięte oklary, jednak oczy za bardzo ją bolały, by mogła je chować za grubymi szkłami. Widziała normalnie... Naprawdę! Na ziemi leżały jedynie strzępy ubrań. Podniosła podeszwę trampka.
  - Dobrze, że to te stare. - mruknęła do siebie i podniosła z ziemi leżącą komórkę. Była na szczęście cała. Zaraz wykręciła numer do Sary. - Sara? Hej emm... Co u ciebie?
  - Wiesz co? Miałaś rację z tym dupkiem! Muszę ci wszystko opowiedzieć! Ale spotkałam nowego chłopaka...
  - Matta. Jasne, jasne. Przepraszam, ale muszę kończyć. Do jutra. - po prostu się rozłączyła.
    Biegła szybko do domu, dziękując Bogu, że kupiła płaszczyk do połowy ud, a na ulicach nikogo nie było. Nie ma to jak latanie z gołym tyłkiem po niedużym miasteczku. Gdy weszła do domu, pierwsze co robiła to zmycie z siebie krwi. Potem szybko się ubrała, wyczesała z włosów liście i wyszła prędkim krokiem na ulicę. Teraz stałam się potworem...

                                         ______________________________


    Ostatnio miałam drobny problem z czasem, ale patrzcie na tą długość rozdziału! I wreszcie coś się dzieje^^
No dobra, nie nudzę. NN postaram się dodać nieco szybciej. Swoją drogą "wilcze sprawy" traktuję tu dosyć luźno, więc będzie to tak, jak mi w tym opowiadaniu odpowiada ;P

czwartek, 11 listopada 2010

Rozdział III

    Dzień spędzony u ojca nie był zbyt... Interesujący. Niedziela. A jutro na nowo do szkoły. Westchnęła i skręciła w drogę prowadzącą do wypożyczalni. Oddała filmy po czym ruszyła do domu. W parku śmiała się spotkana przez nią wczoraj grupa "nowych". Po prostu ich zignorowała. W drodze do domu zahaczyła tradycyjnie o cmentarz. Zająwszy się grobem dziadków pomyślała o ostatniej, bardzo pamiętnej nocy. Jak mogłaby o tym zapomnieć? To naprawdę było dziwne. I potem ten chłopak w wypożyczalni... Po prostu było to niemożliwe, niewytłumaczalne. Bynajmniej nie na jej umysł.
    Gdy wróciła do domu zastała na lodówce przyklejoną karteczkę, która mówiła: "Będę wieczorem, mama". Najwidoczniej się spieszyła, bo nie napisała już nic więcej. Jenny zazwyczaj lubiła sobie pogadać, nawet na piśmie. Z tego też powodu nie mogłaby mieszkać sama. I tak pewnie niedługo do niej zadzwoni z bardziej szczegółowym wyjaśnieniem. Dziewczyna zdążyła przejrzeć zeszyty, spakować się do szkoły i odłożyć dwie książki, gdy z kieszeni zaczął wydobywać się tradycyjny sygnał i wibracje. Dzwoniła oczywiście Sara.
  - Hej! Spotkamy się dziś?
  - Zależy, o której. No wiesz, nauka... Miałam się w tym roku trochę poprawić. - twarz Megan wykrzywił nieprzyjemny grymas.
  - Weź przestań. To oo... W pół do trzeciej w Scarllet's. Pa!
    Jak zwykle mogła się pożegnać sama ze sobą. Sara nigdy nie dawała jej zbyt wiele powiedzieć. Trochę jak jej mama... Ale czasem to nawet dobrze. Ona lubiła słuchać, a często nie miała zbyt wiele do powiedzenia. Chociaż fakt, faktem - miała swoje napady gadania. No wiecie, takie fazy. Ale wtedy Sara dawała jej się wygadać. Były po prawdzie swoimi kompletnymi przeciwieństwami, ale... Szczerze mówiąc dobrze się dogadywały. Pouczyła się z jednego przedmiotu, a drugi pobieżnie przejrzała. Tak jakoś nie miała ochoty się uczyć tego, co mniej więcej potrafiła. Brązowe oczy przebiegły po pokoju, by skierować się na końcu w kierunku elektrycznego, dużego zegarka spoczywającego na szafce przy łóżku. Druga. Wypadałoby się już szykować. Niechętnie zwlekła się z łóżka po czym otworzyła szafę. Wzięła pierwszy lepszy sweterek sięgający do niespełna połowy ud. Był w grube, szare i fioletowe paski. Do tego skomponowała - a raczej tak trafiła - rurki z ciemnego dżinsu. Weszła i po dziesięciu minutach wyszła z łazienki. Rutyna... Schowała do kieszeni pieniądze, telefon po czym, gdy już włączyła muzykę wcisnęła do drugiej kieszeni IPoda. Zarzuciła na siebie czarny płaszczyk i wyszła z domu.
    Szła nie rozglądając się na boki. Z resztą jaki miałoby to sens. Jeszcze znowu by jej się coś przywidziało. No dobra. Była pewna, że widziała coś wilkowatego. I tyle. Ze wzrokiem utkwionym w ziemi doszła, aż do centrum. Podniosła wyżej głowę dopiero przed Scarlett's. Miejsce to nazywało się tak ze względu na założycielkę. Teraz biznes prowadził jej syn, ale ona i tak widziała wszystko z domu po drugiej stronie ulicy. Nazwa nie została zmieniona, bo nie miało to sensu. Każdy i tak nazywałby to miejsce Scarlett's Bar, a nie Bill's czy inny shit Bar. Ludzie się przyzwyczajają. Poza tym w dobrym guście było zostawienie nazwy założyciela. Sara już siedziała przy stoliku popijając kolę i wiercąc dziurę w małej niby-kanapie. Z wyszczerzem na twarzy przywołała ją do siebie, gestem ręki pokazując drugą szklankę z czymś przezroczystym.
  - Cześć, wreszcie jesteś!
  - Ee... Miałyśmy się spotkać za jakieś pięć minut, a ty zawsze się spóźniasz. - stwierdziła siadając naprzeciw przyjaciółki.
  - Oj, no wiesz...'
  - Dobra, mów co tam chcesz. Sprite?
  - No jasne. Bo widzisz, ja chce pogadać o Mike'u...
  - No oczywiście. - mruknęła.
  - Megan!
  - Ciszej, ciszej już słucham. - jak zwykle Sara wydarła się na cały bar.
  - Bo widzisz, on jest taki słodki! Wczoraj byliśmy w kinie, a potem spacerowaliśmy po mieście. On jest naprawdę kochany! I bardziej czuły niż się wydaje. No i powiedział, że chciałby mnie jeszcze lepiej poznać i że ma nadzieję na coś więcej. A na pożegnanie mnie tak czule pocałował! Mówię ci, bajka! - dziewczyna złożyła ręce pogrążając się w marzeniach. Opowiadała jej jeszcze naprawdę sporo ze swojej pierwszej randki z osiłkiem.
  - Dobra, czas na mnie.
  - Oczywiście musisz coś stracić. - mruknęła pod nosem ciemna blondynka.
  - Posłuchaj, tyle co ja tego słyszałam to jest po prostu nudne. Łatwo się zachwycasz i jesteś bardzo ufna, wiem, ale wysłuchaj mnie uważnie. Nie podoba mi się to. Zawsze olewający innych chłopak staje się taki "czuły i kochany". - pisnęła słodko robiąc w powietrzu cudzysłów. Spoważniała już po chwili patrząc na dziewczynę twardo. - Mam nadzieję, że się mylę. Ale mam prośbę - uważaj na niego. Nie podoba mi się ta sytuacja. Nie pomyślałaś, że on nie chce tylko "zaliczyć" jak to mówią ci durnie z drużyny footballowej? Uwierz, faceci mają wiele zboczeń, ale niektórzy jeszcze więcej. - zakończyła swój wykład stanowczym głosem. Nastała chwila milczenia.
  - O... - bąknęła pod nosem Sara. - Wiesz, możesz mieć rację. Ale zobaczymy jeszcze. Ej, a wiesz coś o grupce tych nowych? - przyjaciółka zmieniła temat tak szybko, ale tylko nowy przyszedł jej do głowy. Megan spojrzała na dziewczynę niechętnie.
  - Nie. I z tego co niestety widzę ty też nie. - westchnęła zrezygnowana. - Zobaczymy, czy pójdą do szkoły. No i chyba tyle. Trzeba czekać, nie widzę innego wyjścia. Ogólnie są jacyś dziwni... Tobie też się tak wydaje?
  - Tak, zdecydowanie jest z nimi coś nie tak. Ale nie wiem zbytnio co...
  - Ja także, ale wiesz co? Zostawmy już ten temat. Mam dla ciebie dziwną historię, tylko się nie śmiej. Oceń czy zwariowałam, miałam zwidy lub czy jest to możliwe. Czy co tam sobie jeszcze chcesz. No więc... - opowiedziała pokrótce przygodę przy cmentarzu. Nie wspomniała jednak o głosach w łowie i tych oczach, które ponownie zobaczyła wczoraj. Sara wyszczerzyła się w uśmiechu, gdy dziewczyna skończyła.
  - Za dużo tych książek chyba czytasz. Lepiej chłopaka byś sobie znalazła.
  - Pff... Proszę cię, płeć przeciwna ma jak dla mnie zbyt ograniczone myślenie. Oni mało co rozumieją i myślą tylko o jednym. Wolę już być sama i skończyć jak stara panna wałkująca książki.
  - Dziwaczka. - prychnęła przyjaciółka, chociaż znała już odpowiedź na pamięć. Nie raz próbowała ją zeswatać. Do baru weszła grupa siedząca wcześniej w parku. Śmieli się i tym podobne rzeczy, tak jak każdy w gronie znajomych. - Wiesz, muszę się już zbierać. - wtrąciła Sara. - Ale może spotkamy się później?
  - Później nie mogę... A może we wtorek?
  - Dlaczego, aż we wtorek? - dziewczyna zmarszczyła brwi.
  - Ponieważ w poniedziałek mamy dziesięć lekcji?
  - A no tak. Cholera, że też komuś chciało się robić dodatkowe kółko z chemii akurat w poniedziałek. - mruknęła pod nosem Sara. - No nic. - wzruszyła ramionami. - To do wtorku. Pa! - cmoknęła już w policzek i wyszła jak zwykle nie czekając na odpowiedź.
    Meg westchnęła ciężko. Chwilę bawiła się słomką po czym opróżniła zawartość szklanki. Sprawdziła godzinę. Piętnaście po trzeciej? Gdzie ten dzieciak się śpieszył? A, nieważne. Niech tylko uważa na swojego nowego ukochanego, tak jak jej radziłam. Wychodząc pożegnała się z John'em - obecnym właścicielem baru - oraz paroma innymi z obsługi. Powietrze było bardzo świeże, ale wyraźnie cieplejsze. Ruszyła do domu nawet nie zwracając na to zbytnio uwagi. Włączyła muzykę, by nie słuchać tego wszystkiego dookoła. Po co miała słuchać rozmów ludzi, oglądać jak obserwują wszystko co dzieje się na ulicy z okien bloków? Jeżeli ludzie tak lubią wszystko oglądać to proszę bardzo. Ona nie miała zamiaru zwracać na nich uwagi.
    W końcu doszła do domu. Przejrzała jeszcze kilka książek, odrobiła lekcje, o których zapomniała i wieczorem rozmawiała z Jenny. Matka miała jedną ze swoich faz na bardzo intensywne gadanie. Jedno słowo nakładało się na drugie, ale chcąc zrobić jej przyjemność słuchała tego wszystkiego cierpliwie. Co jakiś czas po prostu potakiwała, śmiała się czy coś w tym rodzaju. Jak zawsze. Potem zajęła łazienkę na jakieś czterdzieści minut. Chciała wziąć długi prysznic, ale jakoś nie poczuła się po nim lepiej jak to działo się zazwyczaj. Ułożyła się w łóżku, posłuchała muzyki na swoim ukochanym odtwarzaczu i stwierdziła, że musi wgrać parę nowych piosenek. Potem po prostu poszła spać.

środa, 10 listopada 2010

Rozdział II

    Tamtego dnia wstała stosunkowo wcześnie. Mimo, że wypadała sobota. Przeciągnęła się leniwie po czym niezdarnie wywlekła z łóżka. Bez żadnego zastanowienia ruszyła do łazienki. Czy to z resztą takie dziwne? Ubrała się w niebieski podkoszulek, ciemne rurki, a na to wszystko brązową bluzę. Rozczesała włosy i rzuciła okiem na zegarek. Ósma dwadzieścia pięć. Odkąd ja tak wcześnie wstaję...? Niedługo - a może i już - powinna wstać Jenny. Wzięła jedną z czytanych książek po czym usiadła z nią na łóżku. Całkowicie o niej zapomniała, a przeczytanych stron było dosłownie kilka. Zaczęła od początku.
    Książkę dostała na szesnaste urodziny od rodziców. Dokładniej od mamy, ale tata pomagał jej wybrać. No dobra, Jen dała sobie pomóc. Poza tym dostała również bransoletkę z białego złota, którą zawsze miała na sobie. Wracając do książki - była to tematyka fantastyczna, oczywiście. Mówiła o takich stworzeniach jak wampiry, wilkołaki, czarownice... Wszystko napisane było w formie dokumentu czy czegoś takiego. Opisy, wywodzenie się stworzeń z różnych części świata, opisy legend i takie tam. Książka była raczej gruba, miała chyba z siedemset stron, ale dochodziły do tego również rysunki. Mimo wszystko wydawała się dosyć ciekawa. Z racji swojej wczorajszej przygody poczęła czytać o stworzeniach wilko i pso-podobnych. Od Czarnych Psów, przez lisaje po wilkołaki. Nie było tego strasznie dużo, ale wystarczająco, by zapełnić jej czas, a nawet o jakaś godzinę za dużo.
    Odłożyła książkę na bok i zeszła na dół. Jenny już krzątała się w kuchni szykując najwidoczniej duże śniadanie. Przywitały się po czym Meg zajęła swoje zwyczajne miejsce przy stole. Stół był już praktycznie nakryty, a poza tym Jenny nie lubiła, gdy ktoś wtrąca się do tego co robi. Parę minut później kobieta postawiła przed nosem dziewczyny duży talerz jajecznicy i usiadła obok niej na krześle. Podczas śniadania - świetnego swoją drogą - trochę porozmawiały dzięki czemu dziewczyna dowiedziała się, że jej matka pracuje tego dnia na noc. Była pielęgniarką, więc często Megan zostawała sama w domu.
  - To może zostanę u taty na noc? - zaproponowała nie do końca jeszcze rozbudzona.
  - Całkiem dobry pomysł. Nie będziesz siedziała sama w domu.
  - Właśnie stąd ten pomysł. Może wypożyczę po drodze jakiś film. Zobaczy się. - wzruszyła ramionami.
    Po skończonym śniadaniu pomogła matce wkładać brudne naczynia do zmywarki. Potem Meg ruszyła na górę chcąc spakować swoją torbę. Wzięła to czego nie miała w domu u taty i ruszyła w kierunku wyjściowych drzwi. Pożegnała się z matką, pożyczyły sobie nawzajem miłego dnia po czym wyszła z domu. W uszach miała słuchawki od IPoda. Szła niespiesznym krokiem wpierw w stronę cmentarza. Chciała jeszcze odwiedzić dziadków i po przechadzać się trochę. Przecież nigdzie jej się nie śpieszyło... A poza tym miała jeszcze zajść do wypożyczalni.
    Doszła do cmentarza, Wyłączyła muzykę i puściła luzem przeciągnięte pod czarnym płaszczykiem słuchawki. Weszła na teren tego mrocznego miejsca. Miała zazwyczaj problemy ze znalezieniem grobów, ale nie tych. Zawsze wiedziała jak dojść do pomników jej dziadków. Babcia zawsze ją wspierała, a dziadek wymyślał różnego rodzaju zajęcia. Ponadto babcia zawsze pomagała jej jako tako przeżyć rozwód rodziców. Był to dla niej bardzo ciężki i dłużący się niemiłosiernie okres. Niemal doprowadziło ją to do załamania psychiki, która była zazwyczaj dosyć twarda. Znaczy była jeszcze przed tymi kłótniami, ale nadal wiedziała, że kształtuje się nie tylko przez te przeszło sześć lat lecz w dalszym ciągu. Nie wiedziała czy kiedyś uda jej się odbudować to do końca.
    Pomodliła się przy grobach swoich ukochanych dziadków, posprzątała jako tako po czym wolnym krokiem ruszyła ku wyjściu z cmentarza. Idąc wydeptaną ścieżką czytała nazwiska i lata śmierci na nagrobkach. W końcu, gdy już stała przed główną bramą ogrodzonego terenu zauważyła, że stoi już parę minut i rozgląda się jak zagubiona na boki. Czuła wielką pokusę. Dotyczyła ona wczorajszej drogi powrotnej... Nie chciała tam iść. Opierała się tej chęci z całych sił, ale niestety była ona zbyt wielka. Ruszyła pewnym krokiem w kierunku nikłej dróżki. Postanowiła, że dojdzie nią do centrum i wypożyczy filmy. Po prostu przedłuży sobie trochę drogę. I tak siedziałaby u ojca sama. Idąc tamtędy nie zauważyła niczego specjalnego. Poza tym co miałaby niby zobaczyć?
    Po jakichś dziesięciu minutach znalazła się "na mieście". Cóż, Vallent było raczej niewielką mieściną. Weszła do wypożyczalni i przywitała się uprzejmie z Wilsonami. Pan i pani Wilson wspólnie prowadzili tą wypożyczalnię i chociaż nie przynosiła ona zbyt wielkich zysków, wystarczało im to co mieli. Nie posiadali już na utrzymaniu dzieci, a sami nie byli zbyt wymagający. Na ich barkach spoczywało już dobrze ponad czterdzieści lat. Z resztą znała się z tym małżeństwem bardzo dobrze. Tak jak z resztą mieszkańców tego miasteczka... Przystąpiła do poszukiwania filmów. Oglądając półki poczuła się jakoś nieswojo... Jakby obserwowana. Rozejrzała się dookoła. Niedaleko niej stała czarnoskóra kobieta z półtora rocznym dzieckiem na rękach - pani Bennett, jej była nauczycielka francuskiego - oraz grupa chłopców. Było ich około siedmiu i dopiero po chwili zorientowała się, że jest tam również jedna dziewczyna. Więc sześciu chłopaków i jedna dziewczyna. Dwaj opowiadali coś szybko do towarzyszy, którzy patrzyli prosto na nią. A, dziewczyna też. Nie znała ich. Z pewnością tutaj nie mieszkali, a jeśli tak to od niedawna. zamarła jeszcze bardziej - oczy blondyna w czarnej czapce na głowie były takie, jakie już kiedyś z pewnością widziała. Jedno było błękitne, a drugie ciemno- brązowe, niemal czarne... Obłęd.
    Odwróciła głowę i zaczęła szukać jakichś ciekawych filmów. Źle się jednak czuła obserwowana przez siedmioro obcych osób. Wzięła jeden horror oraz jeden film kryminalny. Podeszła do siedzącego na krzesłach małżeństwa, by je wypożyczyć. Wzięła  filmy i gdy tylko zniknęła za framugą drzwi schowała je do brązowej torby. Wyjęła z kieszeni telefon i zadzwoniła do Sary. Jakoś nie miała co ze sobą zrobić, a w takich chwilach zawsze wyjmowała telefon. Przyjaciółka opowiedziała jej jak to wczoraj była na randce z Mike'm Tylerem. Cóż, był w końcu kapitanem drużyny footballowej, a to coś znaczy.
  - A wiesz jaki ma słodki uśmiech? - zachwycała się przyjaciółka. - I wcale nie ma, aż takiego paskudnego charakteru jak się wydaje.
  - Saro, ale pamiętaj, żeby uważać. Dwa lata to dla nas pryszcz, ale dla chłopaka to wielka różnica, uwierz. W sensie zachowania i dojrzałości.
  - Ale przecież jest ode mnie o dwa lata starszy, a nie młodszy.
  - No właśnie.
  - Fuu. Idź ty tam. Masz kosmate myśli! - dopiero teraz zrozumiała.
  - Po prostu się o Ciebie martwię.
  - Wiem, wiem. Wołają mnie na obiad, muszę kończyć. No to cześć!
  - Mhm, cześć. - mruknęła do telefonu, bo Sara oczywiście już się rozłączyła.
    Westchnęła cicho po czym ruszyła w kierunku domu swojego ojca. Pewnie jeszcze nie wrócił z pracy, ale to nic. Zawsze miała przy sobie klucze. Posiedzi sobie trochę przed telewizorem, może ugotuje jakiś obiad... Normalne. Powróciła myślami do spotkanej gromadki z wypożyczalni. Cóż, byli mniej więcej w jej wieku, więc jeżeli zostaną tu na stałe to pewnie zapiszą się do szkoły. Z resztą co ją oni interesują... Znaczy... Ta dziewczyna niestety zawsze przedstawiała się jej jako chłopak. Była ubrana w luźną bluzę i długie bojówki w kolorze brudnego beżu, więc jednak wyglądała tak jak wyglądała. Może i miała długie włosy, ale były odgarnięte do tyłu... Poza tym ona skierowała wzrok na kogo innego.
    Ci dwaj chłopcy, którzy zerkali na nią nerwowo i opowiadali coś szeptem. Wydawali się dziwnie znajomi. Może już kiedyś ich widziała? Raczej nie, ale kto to wie... Gorzej nie dawały jej spokoju te oczy... Były dokładnie takie, jakie widziała wczoraj wracając z cmentarza. To było bardzo dziwne, ale mogła rękę dać sobie za to uciąć. Wpadała w paranoję. Teraz dręczyły ją te myśli... Niektórych rzeczy lepiej nie odkrywać. - stwierdziła ugodnie w myślach. Niedługo potem doszła do domu ojca. Otworzyła kluczem drzwi i oczywiście je za sobą od razu zamknęła (na klucz). Tak miała w zwyczaju - jak dla niej lepiej było dmuchać na zimne. Co jej szkodzi przekręcić ten klucz ze dwa razy w zamku? Bez przesady. Włączyła telewizor i zobaczyła jakie właściwie wypożyczyła filmy. Kryminał to "Anioły i demony". Film naprawdę godny polecenia, ale już niestety oglądany przez nią i jej ojca. On nie potrafi po prostu oglądać tego samego. Drugi, horror nosił tytuł "Wilkołak". Zapowiadał się na naprawdę ciekawy, chociaż niekoniecznie musiał być straszny. Cóż, zobaczy się.
    Podeszła do lodówki i zobaczyła co w niej jest. Nie za wiele. Postanowiła zrobić sałatkę. Wyjęła potrzebne rzeczy i po włączeniu na IPodzie głośno muzyki zaczęła kroić warzywa i owoce. Najprostsza, a zarazem smaczna sałatka jest najlepszą do "pojedzenia". Poza tym jest dość syta. Na kolację zawsze można zamówić pizzę. Gdy ją już skończyła, nałożyła sobie porcję i poszła przed telewizor. Jadła powoli oglądając. Czekała, aż James wróci w końcu z pracy. Powrót ojca. Wybawienie z już całkowitej nudy. Gdy wszedł przywitała się z nim grzecznie i poinformowała o zrobionej sałatce. Powitał tą wieść z wyraźną ulgą, ale również rozczarowaniem. On nie lubił takich "słabych jedzeń" jak to zawsze ujmował. Kiedy powiedziała o niewielkiej ilości jedzenia w lodówce James ucichł natychmiast. Chyba z resztą nie dziwne. Gdy skończył jeść, praktycznie dopiero zaczęli rozmawiać.
  - I co u ciebie? Jak mija dzień?
  - Powoli... - mruknęła tylko w odpowiedzi. Wymusiła jednak lekki uśmiech na twarzy. Wiedziała, że ojciec i tak się na to złapie. - A u ciebie? Wydarzyło się coś ciekawego?
  - Nic. Jak zwykle musiałem śmigać jak mały samochodzik. I wiesz co? Ten idiota... - teraz ojciec przez jakieś dwadzieścia minut opowiadał jej o swoim dniu w pracy. Takim jak zawsze z resztą. Dużo pracy i brak czasu na odpoczynek. Super. - Zaplanowałaś coś na dziś? - zapytał na koniec.
  - Wypożyczyłam dwa filmy.
  - Ale wiesz... Mam jutro do oddania nowy, ważny projekt...
  - Jasne. Rozumiem. Sama je sobie obejrzę. - odparła i uśmiechnęła się lekko.
  - Przepraszam. Ale dasz sobie radę.
  - Jasne, że dam.
    Zaproponowała, że pozmywa. Ojciec przystał na to dosyć chętnie. Nawet on chce się mnie pozbyć. - przeleciało jej przez myśli. Westchnęła. Wmawiała to sobie niby, ale znajdowało się w tym również ziarnko prawdy. Postanowiła, że i tak obejrzy na pewno ten film wieczorem. Zrobiła sobie wielką miskę popcornu, przygotowała Sprite'a i rozsiadła wygodnie w fotelu. Bardzo lubiła oglądać tu filmy. Łatwo można było zrobić tu odpowiedni nastrój, a kino domowe było po prostu świetnej jakości. I pomyśleć, że to po przecenie... Zaczął się film. Siedziała cicho, oglądając go z uwagą. Musiała przyznać, że parę razy się wzdrygnęła, chociaż nie był to taki prawdziwy horror.
    Film był bardzo smutny. Główny bohater zmagał się z potworem, którym był i nie mógł temu zaradzić. Zostało tylko oczekiwanie na następną pełnię... Po plecach, wzdłuż kręgosłupa przebiegł jej zimny dreszcz. Sama nie wiedziała czemu. Po zaniesieniu miski pożyczyła tacie dobrej nocy i skierowała się na górę. Zajęła łazienkę, by móc zająć się jak codziennie wieczorną toaletą. Ustała przed lustrem dokładnie przyglądając się swojemu odbiciu.
    Jej długie, blond włosy (przefarbowane na blond, bo normalne były ciemno-brązowe) spływały jej leniwie na ramiona. Były potargane i skołtunione. Sięgały jej gdzieś do połowy pleców. Całkiem ładna twarz wyglądała na wyjątkowo zmęczoną. Była ostatnimi czasy po prostu wycieńczona. Wzięła szybki prysznic, umyła zęby, zmyła lekki makijaż i w końcu rozczesała włosy. Czyli zrobiła praktycznie to co zawsze. Wślizgnęła się pod kołdrę uprzednio chwytając ukochanego IPoda. Chyba najlepszy prezent pod choinkę - i najnowszy, bo zaledwie z tamtego roku. Włączyła jakąś muzykę i przymknęła oczy. Chociaż była dopiero około godziny jedenastej była mimo wszystko bardzo zmęczona.. Po kilku piosenkach wyłączyła gadżet i bez oporów oddała się w objęcia Morfeusza.

                                         ______________________________


    Wiem, trochę nudzę. Ale obecnie piszę rozdział, gdzie Megan uczy się walczyć - wyobrażacie sobie tą kruchą blondynkę walczącą? Pff. A niedługo potem uśmiercę jednego z bohaterów... No cóż, wybaczcie. Ale będzie nowy, jeszcze przed śmiercią starego! Dobra, koniec ujawniania tajemnic. Następny rozdział ukaże się pewnie jeszcze w tym tygodniu, może nawet jutro? Ten jest późno, bo robili mi internet... ;/ Koniec nudzenia. Pozdrawiam wszystkich serdecznie ;*

poniedziałek, 1 listopada 2010

Rozdział I

    Pierwszy listopada, Dzień Wszystkich Świętych. Megan właśnie wracała od dziadków z cmentarza. Może to dziwne, ale... Lubiła cmentarz. Szczególnie wieczorem i nocą. Zawsze było tam tak cicho, spokojnie... I tuż przy bliskich, których już nie spotkasz na niedzielnym obiedzie. Westchnęła cicho. Było parę dni przed nowiem księżyca, więc jasny, niepełny okrąg lepiej oświetlał jej otoczenie niż rzadkie światła lamp przy drodze.
    Postanowiła skrócić sobie podróż i iść przez nieduży zagajnik. Musiała przyznać, że choć droga była ciemna to naprawdę urocza. Nigdy nie bała się nocy. Wręcz przeciwnie, była z nią bardzo zżyta i czuła się bezpieczniej niż za dnia. Usłyszała wycie jakiegoś psa. Znaczy brzmiało bardziej jak wilcze wycie, ale skąd tu wilki? Fakt, może miasteczko nie było jakieś strasznie duże, a i w bliskiej okolicy wielkich miast nie było, otaczały je lasy, ale wilki raczej nie zapuszczały się tak daleko. Już prędzej grzebiące w śmietnikach lisy.
    Mimo wszystko podobał jej się ten dźwięk. Uśmiechnęła się sama do siebie. W niemal melancholijnym nastroju spacerowała niespiesznym krokiem przez zagajnik, praktycznie zapominając o świecie. W głowie rozbrzmiewał jej śmiech i rozmowa. Jedna z osób nie była zbyt zadowolona. Ustała jak wryta nasłuchując. Po chwili usłyszała bardziej prawdopodobny dźwięk, a mianowicie szelest liści. Krzaki przed nią, po prawej stronie rozstąpiły się uwalniając przechodni. Na dróżkę wybiegły dwa, ogromne wilki. Były jakieś dziwne. Wiały o wiele więcej mięśni i były większe od zwykłych wilków. Widać to było już na pierwszy rzut oka. Jeszcze dziwaczniejsze były ich łapy. Zarówno przednie jak i tylne kończyny były stanowczo za długie. Zdążyła to łatwo zauważyć nawet jeśli wilki przebiegły przed nią dosyć szybko. Nie miała pojęcia jak jej oczy mogły za tym nadążyć. Jeden z wilków zatrzymał się na dróżce przed krzakami. Spojrzał wprost na nią. Tylne łapy wilka były uformowane bardziej na ludzkie niźli psie czy wilcze. Wpatrywał się chwilę w dziewczynę po czym zamrugał dwa razy.
  Stary, jakaś laska się patrzyła! Leć! - krzyknął w myślach do - na to by wychodziło - drugiego wilka i zniknął w krzakach.
  Idiota! - odwarknął drug, a po chwili kontakt między nią, a... Chyba wilkami się zerwał.
    Gapiła się tak otępiałym wzrokiem w miejsce gdzie zniknęły dwa wilki. Znaczy chyba wilki. No bo niby co innego? Westchnęła i pokręciła na boki głową. Wetknąwszy zimne dłonie w kieszenie ruszyła dalej przed siebie.
  - Głupia. - wymamrotała pod nosem i spuściła głowę, kopiąc nieduży kamień. Cały czas intensywnie powracała myślami do akcji sprzed chwili.
    To było takie głupie... Chyba zaczęło mi już padać na mózg. Głosy wilków dziwnie jej się podobały... Były takie... Odpędziła te myśli machając na boki głową. Mimo to ten temat nadal powracał jak bumerang. Ciągle rozmyślała o spotkaniu z "wilkami". Zainteresowały ją... Pamiętała, że drugi miał jakąś taką dziwną sierść. Była to mieszanka kolorów białego, kremowego i rudego z prześwitami szarych włosów. Nie miała pojęcia jak to zapamiętała. A to zważywszy na jej pamięć było naprawdę czymś wielkim.
    Pierwszy wilk był brunatny z białym czubkiem pyska czy jak nazywa się to miejsce pod psim nosem. I tyle. Przynajmniej tyle zapamiętała. Aha, tęczówki oczu drugiego wilka miały inne kolory - prawe ciemno-brązowe, zaś lewe intensywnie błękitne. Dziwne... Ale te oczy były jakoś dziwnie rozumne. I to nie jak oczy nawet udomowionego psa. One miały po prostu ludzki wyraz! To było cholernie dziwne. Dzisiaj nadużywała stanowczo tego słowa, chociaż zazwyczaj nie miała problemu z ograniczeniami jeżeli o słowa chodzi.
    Tak rozmyślając doszła w końcu do furtki przed swoim domem. Była tak zaprzątnięta myślami, że nawet nie wiedziała kiedy tutaj trafiła. Wchodząc do domu żałowała, że nie ma już Deno, który normalnie podbiegłby i przywitał się z nią radośnie. Tak tęsknie za tym psiakiem... Uspokoiła się, by z oczu nie popłynęły jej słone łzy. Dość już płakałam. Czas pogodzić się z rzeczywistością. Rozebrała się i poszła do kuchni.
  - Hej, skarbie. - usłyszała z salonu czuły głos matki.
  - No cześć, cześć. - odpowiedziała nalewając sobie sok.
  - I jak tam? Byłaś na cmentarzu?
  - Tak, byłam. Wiesz w drodze powrotnej zauważyłam coś dziwnego... Z resztą nieważne. Co u ciebie? - dziewczyna szybko zmieniła temat stając przy czytającej książkę matce.
  - A nic... Tak w sumie. Byłam na cmentarzu wcześniej, bo wiesz, że ja i tak za nim nie przepadam. A szczególnie w nocy. - kobieta siedząca pod kocem skrzywiła się na sama myśl o tym miejscu.
  - No tak. Tylko ja jestem taka dziwna i go lubię. - stwierdziła Meg z delikatnym uśmiechem na ustach.
  - Jesteś głodna?
  - Nie, wpadłam z Sarą do Scarlett's. No sama wiesz.
  - Tak, wiem. Co robisz jutro?
  - Nie wiem, a co?
  - Jadę do ciotki Heleny i nie wiem czy...
  - Nie. Od razu mówię.
  - Jesteś okropna. - stwierdziła matka ze złośliwym uśmiechem.
  - Jutro chyba odwiedzę tatę... - powiedziała niepewnie. Jenny musiała to zauważyć, więc odezwała się do niej z poirytowaniem.
  - Megan Forest, to, że rozwiodłam się z twoim ojcem nie znaczy, że nie możecie się spotykać!
  - Wiem mamo...
  - Więc czemu się wahasz?
  - Bo nie jest mi łatwo o tym mówić... - przyznała dziewczyna.
  - Kochanie... - zaczęła matka, ale córka natychmiast jej przerwała.
  - Wiem. Nieważne. Pójdę już do siebie... Muszę coś jeszcze sprawdzić.
  - Skarbie...
  - Nie mamo, nie mam żadnych problemów. Spokojnie. - wyprzedziła kobietę i posłała jej lekki uśmiech.
    Weszła szybko po schodach i pierwsze co zrobiła po wejściu do pokoju, to włączenie komputera. Musiała coś sprawdzić. I to koniecznie. Usiadła z laptopem na łóżku i wpisała w wyszukiwarkę "wielkie wilki". Wyskoczyły jej opowieści z działu kryptozoologii, jakieś legendy i cała fikcja. Po wpisaniu frazy "dziwne wilki" wyskoczyły jej przede wszystkim wilki grzywacze. Przecież je znała i wiedziała, że nie wyglądają jak tamte. Tamte były takie jak te zwykłe, standardowe, ale jakby genetycznie zmodyfikowane. Boże, co ja sprawdzam. Szybko wyłączyła komputer.
    Zebrała potrzebne pod prysznic rzeczy i zniknęła za drzwiami łazienki. Wzięła długi, relaksujący prysznic, który oczyścił jej udręczony dzisiejszego dnia umysł. Rozczesała pobieżnie mokre, blond włosy i przyjrzała się swojej twarzy. Nie wyglądała najlepiej nawet jak na nią. Wróciła do pokoju z mokrymi włosami, które już po chwili dokładnie wyszczotkowała. Za piżamę służył jej luźny T-shirt i długie spodnie z cienkiego materiału. Po zdjęciu soczewek kontaktowych ułożyła się wygodnie na łóżku. Nadal rozmyślała o dzisiejszych, dziwacznych zdarzeniach. Niedługo potem zasnęła twardym jak kamień snem. Tak to wszystko się zaczęło.

niedziela, 31 października 2010

Prolog

Ból jest wszystkim, co najpierw czujesz.
A potem przychodzi ulga i wiesz, 
Że nigdy nie czułeś się jeszcze tak świetnie.
Wyciągasz się, a towarzyszy temu trzask kości.
Jesteś teraz zupełnie inny, a zarazem swój.
Wpadasz w panikę, bo nie jesteś taki, jak dawniej.
Czujesz zew księżyca i żądzę krwi.
Przeraża Cię to tak, jak jeszcze nigdy wcześniej.
Podświadomie wiesz, kim się stałeś.
Teraz tak naprawdę wiesz, czym jesteś.
Jesteś czymś, czym straszy się prostych wieśniaków.
Jesteś potworem.



Słowem Wstępu.

    No to na początku przede wszystkim witam wszystkich serdecznie. Będzie to opowiadanie o wilkołakach. Tak ogólnie. Wiem, że prolog nie jest najlepszy, ale może ulec jeszcze zmianie. Różne rzeczy zaczerpnęłam z książek, filmów i własnej głowy. Właściwie pisałam to już wcześniej, ale to ostatnio napadła mnie chęć na publikację swoich wypocin. Mam nadzieję, że jako tako wam się to opowiadanie spodoba. Kilka rozdziałów mam napisane na IPodzie, a resztę w głowie, więc wybaczcie za czasami nieskładne zdania, ale kiedy gaśnie ekranik ciężko skupić się na pisaniu. Oczywiście wszystko jest dodawane również na bieżąco do opowiadania. ;) Możliwe, że będą bonusy typu - zdjęcia czy rysunki bohaterów. Ale to już raczej z nudów, aniżeli zamierzenia. Tak więc serdecznie zapraszam do czytania, jutro ukaże się pierwszy rozdział. Pozdrawiam wszystkich czytelników i życzę weny innym blogowiczom.