piątek, 26 listopada 2010

Rozdział IV

    Wypełzła niechętnie z łóżka i zaczęła się szykować, gdy minęło już parę minut od dźwięku budzika. Czekał ją zapewne kolejny, nudny dzień w szkole. Jakie życie potrafi być monotonne... Zazwyczaj lekcje w szkole wystarczały jej za całą naukę w domu. Osobiście uważała, że mogłyby być nieco bardziej rozbudowane. Gdyby człowiek trochę się wysilił to by to zapamiętał, a tak tracili tylko cenny czas w przyszłości. No, ale trudno. Sama tego nie zmieni. Megan zawsze myślała bardziej przyszłościowo, była raczej dojrzała jak na swój wiek. Wszystkich tych idiotów z klasy traktowała jak dzieci, którymi byli. Sama nie wiedziała jak dogadywała się z Sarą, ale ten fakt zdecydowanie ją cieszył.
    Przywitała się przelotnie z matką, która jak zwykle zerwała się by zrobić jej śniadanie. Zjadła jednego tosta z masłem i wypiła dwie, duże szklanki soku. Wskoczyła jeszcze na dziesięć minut do łazienki. Znowu. Potem pożegnała się z matką i wsunęła na nogi trampki. Uznała, iż dzisiejszego dnia założy te za kostkę. Ogólnie ubrana była w blado-żółtą koszulkę z jakimś "potworkiem", czarny, rozpinany sweterek, którego rękawy zagięła do łokci i dżinsowe rurki. Czyli nic specjalnego. Do tegoż właśnie ubrania dopasowała czarne trampki za kostke.
    Wyskoczyła z torbą na ramieniu na ulicę, rzucając przy okazji pospieszne spojrzenie na zegarek. Jak zwykle późno. Z lekką irytacją ruszyła szybkim krokiem w kierunku szkoły. Nie miała do niej strasznie daleko, ale kawałek zawsze był. Weszła do budynku przy towarzystwie dzwonka ogłaszającego lekcje. Rozejrzała się po korytarzu zdezorientowana, wzrokiem zdecydowanie zaspanym. Uczniowie spieszyli już na lekcję. Zaraz, co było pierwsze...?
  - Cześć! Jak zwykle się spóźniłaś. - przywitała ją z szerokim uśmiechem Sara.
  - A. No. Co ja miałam...?
  - Angielski. Mamy go razem.
  - Z rana to ty jesteś moją głową, ale potem te funkcje się zmieniają. - posłały sobie wzajemnie uśmiech po czym ruszyły w kierunku odpowiedniej klasy.
    Angielski jak zwykle minął spokojnie. Zdecydowanie lubiła ten przedmiot. Był zazwyczaj raczej prosty, chociaż zdarzały się oczywiście i trudniejsze tematy. Na pierwszej lekcji było budzenie się. Na drugiej - geografii - zaczęła już mozolnie pracować. Tak jak z resztą każdego dnia, a poniedziałku to już szczególnie. Szły właśnie na trzecią lekcję, gdy jakiś siedzący na ławce chłopak postanowił zrobić coś głupiego i zarazem dziecinnego, co było pewne. Wyciągnął rękę, jednak nie miał możliwości doprowadzenia do końca swego działania. Megan złapała jego nadgarstek w żelaznym uścisku.
  - Nie radzę. - warknęła, ale po chwili przerodziło się to w ciche powarkiwanie, jak u psa!
    Chłopak spojrzał na nią dziwnie, jakby z przerażeniem. Sama też się cholernie zdziwiła, jednak nie wymalowało się to na jej twarzy. Wypuściła rękę idioty siedzącego na ławce. Na nadgarstku został czerwony ślad po jej palcach. Nie był mocny, ale z pewnością zauważalny. Chyba nikt oprócz Sary, chłopaka i jego "kumpli" tego nie widział. Przynajmniej tak jej się zdawało, póki nie rozejrzała się dookoła. Okupująca parapet grupa, którą widziała w parku wpatrywała się w nią dziwnie. Dopiero teraz zauważyła, ze są w szkole. Jedni z nich byli zdziwieni, inni zdenerwowani, kolejni - w tym dziewczyna - niezadowoleni, a jeszcze jeden chłopak widocznie podekscytowany i głupio uradowany. Aha, jeden z nich był poważny, ale miał to już chyba z natury. Odwróciła się szybko i pognała przed siebie, skręcając po chwili w bok
  - Hej, czekaj Meg! Co to tak właściwie było? - zapytała Sara, gdy już ja dogoniła. Dziewczyna odwróciła się do niej z dziwną miną.
  - Nie wiem, naprawdę nie wiem Saro. Zapomnijmy o tym. Proszę. Co masz teraz?
  - Chemie.
  - Ja matematykę. To spotkamy się na następnej przerwie.
  - Jasne. Pogadamy sobie. - zapowiadało się dłuższe drążenie tego tematu. Meg jęknęła cicho po czym pognała pod klasę.
    Nie lubiła matematyki, była z tego przedmiotu najsłabsza. Ale niestety, musiała przecież na nią chodzić. Pocieszeniem był lunch, który wciśnięty był właśnie między trzecią, a czwartą lekcją. Chwila wytchnienia. Po kartkówce, którą nauczycielka postanowiła zrobić, bo stwierdziła, że nie ma już co sprawdzać, ruszyła w kierunku stołówki. Wzięła jabłko, dwa kawałki pizzy i sok. Usiadła razem z Sarą. Dzięki Bogu, że tym razem nie siedziała z jakimiś osobami, których ona nawet nie kojarzy.
  - No dobra, to teraz powiedz. - skąd wiedziała, że to zrobi? - Przecież nie patrzyłaś na tego chłopaka!
  - Nie wiem, już mówiłam. Tak jakoś ślamazarnie się ruszał...
  - A właśnie, skąd u ciebie taki refleks?
  - Zawsze miałam refleks. - burknęła niezadowolona.
  - Ale nie, aż taki.
  - Saro, proszę. Nie rozmawiajmy o tym. Nie wiem, skąd u mnie coś takiego. Po prostu tak się stało. I tyle. Nie mam ci nic więcej do powiedzenia.
  - Oj, przestań. Wiesz co? - wyszeptała nachylając się ku przyjaciółce. - Ci nowi jakoś dziwnie na nas patrzą. Zauważyłaś?
  - Ja się nie oglądam zawsze na boki tak jak ty. - mruknęła zerkając kątem oka po stołówce. Rzeczywiście - zażarcie o czymś dyskutowali, wyraźnie spoglądając na stolik, przy którym siedziały. Spojrzała na zegarek. - Zbieraj się Sherlock'u Holmsie. Czeka na nas biologia. Potem jeszcze francuski i w-f... - powiedziała bardziej do siebie.
    Lekcja minęła raczej spokojnie. Może biologia nie zawsze była łatwa do zapamiętania, ale mimo wszystko nie sprawiała jej większych problemów. Pytanie poszło wyjątkowo gładko, a dalsza lekcja to już również spokój. Przesiedziała cierpliwie francuski. W-f. Znowu nic trudnego. Dzisiaj mieli gimnastykę, a ona należała do bardziej rozciągniętych, co chętnie wykorzystywała. W końcu chodziła na dodatkową gimnastykę ponad trzy lata. Ale cheerleaderki w krótkich spódniczkach to jednak nie było to...
    Potem kółko chemiczne. Zawsze poprawiało oceny, pomagało w nauce, a poza tym Sara błagała ją na kolanach, żeby też chodziła. Zgodziła się dla niej mimo, że w tym roku nie miała tego przedmiotu. Przez tą ciągnącą się w nieskończoność godzinę czułą się strasznie. Tak okropnego samopoczucia nie miała już od bardzo, bardzo dawna. Pożegnała się szybko z Sarą i zapowiedziała, że dzisiaj nigdzie nie wychodzi. Przyjaciółka nie przyjęła tego zbyt zadowolona, ale się zgodziła.
    Gdy wracała do domu znowu ta "Nowa Grupa" jak nazwały ich z Sarą, patrzyła na nią. To zaczynało być cholernie denerwujące. Wyglądali jakby chcieli do niej podejść, ale się wahali. Kiedy doszła do domu była z tego powodu bardzo zadowolona. Wchodząc na bodajże trzy schodki potknęła się oczywiście. Zaklęła cicho pod nosem i weszła do domu. Jenny od razu wyczuła, ze coś jest nie tak.
  - Źle się czujesz? - krzyknęła nie dając jej się nawet rozebrać.
  - No, trochę...
  - A mówiłam, żebyś się lepiej ubierała! To teraz masz, co ci dokładniej jest? Jutro już możesz podarować sobie szkołę.
  - Mamo! - jęknęła piskliwym głosem, niczym rozwydrzona trzynastolatka, która uważa się za dorosłą.
  - Nie i nie. Trzeba było nie chorować! Wyleżysz się ten jeden dzień i będziesz miała spokój. A tak to będzie tylko gorzej i dwa tygodnie czy tam tydzień siedzenia. Jak tak mówię, to tak ma być. - Jenny klepała jeszcze, ale dziewczyna przestałą jej słuchać. Znaczy przestała już po kilku pierwszych słowach, bo matka i tak mówiła zawsze to samo.
  - Dobrze mamo, zostanę. Jest coś do jedzenia? Strasznie głodna jestem. - mruknęła otwierając drzwi od lodówki.
  - Miałam zamiar zrobić sałatkę.
  - Szczerze mówiąc to mam ochotę na coś bardziej... Konkretnego. Poza tym sałatkę jadłam u taty.
  - No to może kurczak?
  - Jasne. Pomóc ci? - zapytała, chociaż znała już odpowiedź.
  - Nie. Ty się do mojej kuchni nie dobieraj!
  - Jak zwykle. - bąknęła pod nosem, ale posłusznie poszła do swojego pokoju.
    Przejrzała lekcje, które zostały dzisiaj zadane. Mimo wszystko jednak stwierdziła, że woli zostawić je sobie kiedy już bardzo będzie się nudzić. Sięgnęła po swój zeszyt z rysunkami i dla zabicia czasu zaczęła go przeglądać. Niektóre rysunki były po prostu śmieszne, a inne naprawdę godne uwagi. Parę minut po tym, jak leżała wymęczona na łóżku zawołała ją matka. Zeszła na dół po czym usiadła przy stole, obok kobiety. Jadła wyjątkowo dużo i dosyć szybko.
  - Kiedy pracujesz? - zagadała przełykając jeden z ostatnich kawałków kurczaka i frytkę.
  - Jutro na noc, ale muszę wyjść jakąś godzinę czy pół wcześniej, bo mam sprawę w mieście. A czemu pytasz?
  - A tak jakoś. - wzruszyła ramionami. Nagle poczuła się bardzo senna i zapragnęła leniuchowania. Spojrzała na Jenny zadowolona, bo w końcu napełniła brzuch. Jak mały szczeniak... - Wiesz... Chyba się prześpię. Obudź mnie jak będzie trzeba. - rzuciła i leniwie wczłapała się na schody. Po zdjęciu soczewek kontaktowych ułożyła się na łóżku, zwinęła tak jakby w kłębek i pogrążyła w śnie twardym, jak już dawno nie miała okazji.


    Obudziła się pod wieczór. Za oknem było już kompletnie ciemno, co bardzo ją zdziwiło, bo gdy kładła się spać było jeszcze stosunkowo jasno. Ale czułą się za to bardzo wypoczęta. Można to było, a nawet trzeba snem, a nie drzemką. Wyciągnęła się leniwie na łóżku i odszukała ręką okulary. Nie chciało jej się zakładać soczewek. Zaraz potem zeszła niespiesznie na dół. Zastała Jenny, również w okularach, gdy haftowała sów nowy wzór - drużkę w parku z ławkami, drzewami i całą resztą.
  - Hej. Dlaczego mnie nie obudziłaś?
  - A spałaś do tej pory? Myślałam, że się czymś zajęłaś na górze... Chyba chciałaś ustanowić nowy rekord drzemki, cyz coś.
  - Noo... Chyba. Wiesz co? Zamówmy pizze. - rzuciła z radosnym uśmiechem siadając obok kobiety i włączając telewizor. Matka spojrzała na nią dziwnie.
  - Naprawdę jesteś chora. Od kiedy ty tyle jesz?
  - No... Chyba od niedawna. To co, zamawiamy?
  - Ale ja nie dam chyba rady zjeść całej...
  - Dasz, dasz. Już ja to wiem. Dzwonie! - uśmiechnęła się szeroko i wyjęła z kieszeni małą, szarą komórkę. Już po chwili składała zamówienie. Wiedziała jakie chciała, więc nie trwało to długo. Będzie za jakieś piętnaście minut. - oznajmiła i zaczęła przeglądać programy telewizyjne.
  - Jesteś ostatnio jakaś dziwna. Zmęczona, ale zarazem pełna sił. I wiele innych tego typu przeciwieństw.
  - Wiem, ale czym to może być spowodowane?
  - Dorastaniem? Trochę późno, a ty zazwyczaj byłaś bardziej wyrośnięta...
  - Wiesz co? Nie mam pojęcia, ale trudno. I tak raczej się nie dowiemy. - zakończyła i tym razem szukała jakiegoś filmu, a nie bezsensownie przeglądała programy.
    Po paru minutach dostarczono pizzę. Obydwie zajadało po swojej, chociaż został jeden kawałek Jenny, więc Meg bez zastanowienia pochłonęła go, przez co sprowadziła na siebie dziwny wzrok matki. Wzruszyła w odpowiedzi niewinnie ramionami. Posprzątawszy pudełka wróciły przed telewizor. Tak leniwie minął Megan wieczór. Gdy wróciła na górę wyjrzała przez okno - jak to zawsze czyniła, chociaż nie sama nie widziała w tym sensu. Na ulicach nie było nikogo, a na nie niebie jedynie parę gwiazd i księżyc dzień przed pełnią...


                                                                   ***


    Wstała raczej w normalnej dla siebie godzinie. Ruszyła do łazienki chwytając po drodze jakieś rybaczki i starą, błękitną koszulkę. Potem przyszedł czas na śniadanie - zrobiła sobie jakąś tam jajecznicę, którą zjadła jak zwykle przed telewizorem. Znowu żałowała, że nie ma już Deno. Po to właśnie potrzebny był jej pies - żeby miałą z kimś wyjść i po przebywać w domu. Czuła się samotnie, gdy nikogo tam nie było. A to zdażało się raczej często.
    Potem ruszyła na górę, by odrobić lekcje. Razem z nauką zajęło jej to niecałą godzinę. Zaraz potem włączyła komputer, bo wiedziała, że nie ma nic ciekawego w telewizji. Jak zwykle. Zaczęła ściągać niby jakiś horror, ale stwierdziła, że obejrzy jednak Van Helsinga. "Van Helsing" był jednym z jej ulubionych filmów jeśli i nie ulubionym. Występowali świetni aktorzy, krajobrazy były bajeczne, a potwory fajnie przedstawione no i oczywiście takie, które bardzo lubiła. Poza tym historia również jej się podobała.
    Przejrzała również jakieś strony plotkarskie i tym podobne. Zostawiła włączony komputer i chwyciła jakaś książkę. Było to "Miasteczko Salem" Stephena Kinga. Czytała ją już kiedyś, ale to już jakiś czas temu. Była świetna - zaskakująca, nieprzewidywalna i wszystko co cechuje dobrą książkę. Z resztą jak inne powieści Kinga, chociaż tutaj nie było jeszcze tak znać ręki Mistrza. Tak mijał jej dzień, aż do wieczora.
    Na wieczór zaczęła oglądanie filmu, który już wcześniej zaplanowała. Niestety przerwał jej dzwoniący telefon. Dzwoniła Jenny. Chciała, żeby zaniosła pani Uner jakiś list czy coś takiego. Starsza kobieta musiała go mieć na jutro rano, a jej matka o tym zapomniała. Przebrała się więc w długie spodnie, zarzuciła płaszczyk na żółtą bluzę i wcisnęła stare, czarne trampki za kostkę. Nie mogła znaleźć tych nowych, a te nie były jakoś mocno zniszczone. Po prostu ją denerwowały, gdy guma odklejała się z boku. Nie kłopotała się również zakładaniem soczewek - została w niezbyt lubianych okularach. Wyszła z domu w dobrym nastroju. Srebrna tarcza księżyca była idealnie okrągła, więc świetnie oświetlała jej drogę.
    Dotarła do pani Uner stosunkowo szybko. Odmówiła gościny i ruszyła w drogę powrotną. Postanowiła się przespacerować trochę bardziej odludnymi ścieżkami. Usłyszała dobrze znany sobie głos. Boże, jak w jakimś głupim filmie. Pobiegła w tamtym kierunku wyjątkowo szybko. Zastała tam wyraźnie przestraszoną Sarę i chłopaka, w którym rozpoznała Mike'a.
  - No chodź. - nalegał chłopak.
  - Nie chce, Mike. Za wcześnie na coś takiego!
  - Saro...
  - Nie! Może w przyszłości, a teraz proszę, puść moją rękę. - nie posłuchał.
    Megan bez zastanowienia skoczyła na chłopaka i zaczęła okładać jego plecy pięściami. W odpowiedzi dostała z łokcia w twarz tak mocno, że z nosa zaczęła wypływać stróżka krwi, a leżała już w dalszej odległości. Poczuła ogromny gniew. Odczołgała się w pobliski skraj lasu zrywając z siebie czarny płaszczyk. Była wściekła. Chciała dosłownie zabić tego gnojka. Jak ktoś mówi nie, to mówi nie do jasnej cholery!
    Poczuła ból na całym ciele. Zarówno w kościach jak i mięśniach. Kości całkowicie zmieniały swój kształt, mięśnie się zwiększyły, a źrenice skurczyły. Czuła, jak całe jej ciało się zmienia. To było strasznie bolesne. Słyszała bardzo wyraźnie jak ubrania pękają na jej ciele, a te, które nie pękły, mimowolnie zrywała wijąc się w agonii. Nie wiedząc nawet kiedy, miała stojące uszy, ogon i porastała białą sierścią. Nie zastanawiała się jednak na niczym. Nie potrafiła.
    Śnieżnobiała wilczyca skoczyła na rozbudowane plecy chłopaka. W czystej furii zatopiła zęby w karku chłopaka, rozszarpując mu bez najmniejszego wysiłku szyję. Gdy sportowiec leżał na ziemi ledwo się ruszając, a dziewczyna siedziała patrząc na to wszystko z otwartymi ustami i wielkimi jak spodki oczami, dopiero się ocknęła. Co ja robię! Stała tak chwilę wpatrując się w ciało chłopaka po czym po prostu zniknęła w lesie.
    Biegła tak długo, aż znalazła się przy niedużym jeziorze. Krążyła w kółko z zakrwawionymi łapami i pyskiem, a z nosa wciąż leciała, chociaż już wolniej, krew. Co ja zrobiłam?! I w ogóle co to ma być?! Czym ja jestem?! Krążyła tak z tym podobnymi myślami w kółko, póki nie usłyszała jakichś szelestów. Spojrzała w tamtym kierunku nie widząc czego może się spodziewać. Z lasu wyszły wilki. Było ich pięć. Stała w osłupieniu, wpatrując się w nie niczym tego pamiętnego wieczoru, pierwszego listopada...
  Nie bój się. - powiedział wilk idący na czele całej grupy.
    Miał najbardziej rozbudowaną klatkę piersiową i łagodny głos. Jego sierść była czarna. Ponad to spostrzegła dwa znajome wilki - brunatnego z białym pyskiem i biało-pastelowego z szarymi przebłyskami sierści. Kolejny był po prostu szaro-brązowy, a drugi o różnych odcieniach szarości. Patrzyła na nie jak głupia przez dłuższy czas, po czym potrząsnęła wilczym łbem i zawołała w myślach:
  Co wy u diabła robicie w mojej głowie?! To jakaś ukryta kamera czy jak? I w ogóle kim jesteście? Kim ja jestem?!
  Zapowiada się ciekawie. - zachichotał jeden z wilków, właśnie ten o dziwacznej barwie. Rzuciła mu groźne spojrzenie.
  Zamknij się, Reid. Jestem Seth Carter. - rzekł czarny wilk. - Chętnie odpowiemy na twoje pytania, ale czy nie wolałabyś się najpierw zmienić w... No nie wiem, człowieka?
  A będzie bolało?
  Pewnie jeszcze tak. Ale spokojnie, późniejsze przemiany już nie będą bolesne.
  Późniejsze?! - wywrzeszczała załamana.
  Spokojnie. Przyjdź do starej leśniczówki - zakładam, że wiesz gdzie to jest - jeżeli chcesz się czegoś dowiedzieć. Aha i ee... Widzisz, po przemianie będzie raczej... Naga. Tak dla samej świadomości. - powiedział Seth starając się utrzymać poważny ton, co średnio mu wyszło. Wszystkie wilki odwróciły się, by zniknąć w lesie.
  Zaraz, zaraz. A co z Sarą? - spytała przypomniawszy sobie o dziewczynie.
  Twoją przyjaciółką? Matt odprowadza ją właśnie do domu. Spokojnie, zajmiemy się również tym chłopakiem. Jak on? Ee... Mike?
  Ta. Chyba czasami myślenie sprawia ci trudności. - mruknęła złośliwie.
  Stary, ale cię przejrzała.
  Tak, zgadza się. - odpowiedział figlarnie. - Reid, idioto ruszaj się. Przydałoby się tam coś sprzątnąć, bo to mógłby być za duży szok dla tej dziewczyny. - to powiedziawszy zniknął w lesie.
    Stała tak patrząc się jeszcze przez chwilę w miejsce, gdzie zniknęły wilki czy cokolwiek to jest. Potem pobiegła tak szybko do miejsca, gdzie zauważyła Sarę i chłopaka, że wszystko po jej bokach się rozmazało. To było świetne! Ale i przerażające. Sama nie wiedziała jak ma się zmienić w człowieka. Kombinowała, kombinowała, aż usłyszała w głowie rozbawiony głos Seth'a.
  Po prostu musisz chcieć.
  Ta, tylko to jakoś tak nie pomaga.
  To uwierz.
    I rzeczywiście - gdy bardzo chciała i w to szczerze uwierzyła, zaczęła zmieniać się w dawną Megan. To również było bolesne acz nie w takim stopniu jak wcześniej. Zarzuciła szybko na swe nagie ciało płaszczyk. Chciała wcisnąć na nos pogięte oklary, jednak oczy za bardzo ją bolały, by mogła je chować za grubymi szkłami. Widziała normalnie... Naprawdę! Na ziemi leżały jedynie strzępy ubrań. Podniosła podeszwę trampka.
  - Dobrze, że to te stare. - mruknęła do siebie i podniosła z ziemi leżącą komórkę. Była na szczęście cała. Zaraz wykręciła numer do Sary. - Sara? Hej emm... Co u ciebie?
  - Wiesz co? Miałaś rację z tym dupkiem! Muszę ci wszystko opowiedzieć! Ale spotkałam nowego chłopaka...
  - Matta. Jasne, jasne. Przepraszam, ale muszę kończyć. Do jutra. - po prostu się rozłączyła.
    Biegła szybko do domu, dziękując Bogu, że kupiła płaszczyk do połowy ud, a na ulicach nikogo nie było. Nie ma to jak latanie z gołym tyłkiem po niedużym miasteczku. Gdy weszła do domu, pierwsze co robiła to zmycie z siebie krwi. Potem szybko się ubrała, wyczesała z włosów liście i wyszła prędkim krokiem na ulicę. Teraz stałam się potworem...

                                         ______________________________


    Ostatnio miałam drobny problem z czasem, ale patrzcie na tą długość rozdziału! I wreszcie coś się dzieje^^
No dobra, nie nudzę. NN postaram się dodać nieco szybciej. Swoją drogą "wilcze sprawy" traktuję tu dosyć luźno, więc będzie to tak, jak mi w tym opowiadaniu odpowiada ;P

czwartek, 11 listopada 2010

Rozdział III

    Dzień spędzony u ojca nie był zbyt... Interesujący. Niedziela. A jutro na nowo do szkoły. Westchnęła i skręciła w drogę prowadzącą do wypożyczalni. Oddała filmy po czym ruszyła do domu. W parku śmiała się spotkana przez nią wczoraj grupa "nowych". Po prostu ich zignorowała. W drodze do domu zahaczyła tradycyjnie o cmentarz. Zająwszy się grobem dziadków pomyślała o ostatniej, bardzo pamiętnej nocy. Jak mogłaby o tym zapomnieć? To naprawdę było dziwne. I potem ten chłopak w wypożyczalni... Po prostu było to niemożliwe, niewytłumaczalne. Bynajmniej nie na jej umysł.
    Gdy wróciła do domu zastała na lodówce przyklejoną karteczkę, która mówiła: "Będę wieczorem, mama". Najwidoczniej się spieszyła, bo nie napisała już nic więcej. Jenny zazwyczaj lubiła sobie pogadać, nawet na piśmie. Z tego też powodu nie mogłaby mieszkać sama. I tak pewnie niedługo do niej zadzwoni z bardziej szczegółowym wyjaśnieniem. Dziewczyna zdążyła przejrzeć zeszyty, spakować się do szkoły i odłożyć dwie książki, gdy z kieszeni zaczął wydobywać się tradycyjny sygnał i wibracje. Dzwoniła oczywiście Sara.
  - Hej! Spotkamy się dziś?
  - Zależy, o której. No wiesz, nauka... Miałam się w tym roku trochę poprawić. - twarz Megan wykrzywił nieprzyjemny grymas.
  - Weź przestań. To oo... W pół do trzeciej w Scarllet's. Pa!
    Jak zwykle mogła się pożegnać sama ze sobą. Sara nigdy nie dawała jej zbyt wiele powiedzieć. Trochę jak jej mama... Ale czasem to nawet dobrze. Ona lubiła słuchać, a często nie miała zbyt wiele do powiedzenia. Chociaż fakt, faktem - miała swoje napady gadania. No wiecie, takie fazy. Ale wtedy Sara dawała jej się wygadać. Były po prawdzie swoimi kompletnymi przeciwieństwami, ale... Szczerze mówiąc dobrze się dogadywały. Pouczyła się z jednego przedmiotu, a drugi pobieżnie przejrzała. Tak jakoś nie miała ochoty się uczyć tego, co mniej więcej potrafiła. Brązowe oczy przebiegły po pokoju, by skierować się na końcu w kierunku elektrycznego, dużego zegarka spoczywającego na szafce przy łóżku. Druga. Wypadałoby się już szykować. Niechętnie zwlekła się z łóżka po czym otworzyła szafę. Wzięła pierwszy lepszy sweterek sięgający do niespełna połowy ud. Był w grube, szare i fioletowe paski. Do tego skomponowała - a raczej tak trafiła - rurki z ciemnego dżinsu. Weszła i po dziesięciu minutach wyszła z łazienki. Rutyna... Schowała do kieszeni pieniądze, telefon po czym, gdy już włączyła muzykę wcisnęła do drugiej kieszeni IPoda. Zarzuciła na siebie czarny płaszczyk i wyszła z domu.
    Szła nie rozglądając się na boki. Z resztą jaki miałoby to sens. Jeszcze znowu by jej się coś przywidziało. No dobra. Była pewna, że widziała coś wilkowatego. I tyle. Ze wzrokiem utkwionym w ziemi doszła, aż do centrum. Podniosła wyżej głowę dopiero przed Scarlett's. Miejsce to nazywało się tak ze względu na założycielkę. Teraz biznes prowadził jej syn, ale ona i tak widziała wszystko z domu po drugiej stronie ulicy. Nazwa nie została zmieniona, bo nie miało to sensu. Każdy i tak nazywałby to miejsce Scarlett's Bar, a nie Bill's czy inny shit Bar. Ludzie się przyzwyczajają. Poza tym w dobrym guście było zostawienie nazwy założyciela. Sara już siedziała przy stoliku popijając kolę i wiercąc dziurę w małej niby-kanapie. Z wyszczerzem na twarzy przywołała ją do siebie, gestem ręki pokazując drugą szklankę z czymś przezroczystym.
  - Cześć, wreszcie jesteś!
  - Ee... Miałyśmy się spotkać za jakieś pięć minut, a ty zawsze się spóźniasz. - stwierdziła siadając naprzeciw przyjaciółki.
  - Oj, no wiesz...'
  - Dobra, mów co tam chcesz. Sprite?
  - No jasne. Bo widzisz, ja chce pogadać o Mike'u...
  - No oczywiście. - mruknęła.
  - Megan!
  - Ciszej, ciszej już słucham. - jak zwykle Sara wydarła się na cały bar.
  - Bo widzisz, on jest taki słodki! Wczoraj byliśmy w kinie, a potem spacerowaliśmy po mieście. On jest naprawdę kochany! I bardziej czuły niż się wydaje. No i powiedział, że chciałby mnie jeszcze lepiej poznać i że ma nadzieję na coś więcej. A na pożegnanie mnie tak czule pocałował! Mówię ci, bajka! - dziewczyna złożyła ręce pogrążając się w marzeniach. Opowiadała jej jeszcze naprawdę sporo ze swojej pierwszej randki z osiłkiem.
  - Dobra, czas na mnie.
  - Oczywiście musisz coś stracić. - mruknęła pod nosem ciemna blondynka.
  - Posłuchaj, tyle co ja tego słyszałam to jest po prostu nudne. Łatwo się zachwycasz i jesteś bardzo ufna, wiem, ale wysłuchaj mnie uważnie. Nie podoba mi się to. Zawsze olewający innych chłopak staje się taki "czuły i kochany". - pisnęła słodko robiąc w powietrzu cudzysłów. Spoważniała już po chwili patrząc na dziewczynę twardo. - Mam nadzieję, że się mylę. Ale mam prośbę - uważaj na niego. Nie podoba mi się ta sytuacja. Nie pomyślałaś, że on nie chce tylko "zaliczyć" jak to mówią ci durnie z drużyny footballowej? Uwierz, faceci mają wiele zboczeń, ale niektórzy jeszcze więcej. - zakończyła swój wykład stanowczym głosem. Nastała chwila milczenia.
  - O... - bąknęła pod nosem Sara. - Wiesz, możesz mieć rację. Ale zobaczymy jeszcze. Ej, a wiesz coś o grupce tych nowych? - przyjaciółka zmieniła temat tak szybko, ale tylko nowy przyszedł jej do głowy. Megan spojrzała na dziewczynę niechętnie.
  - Nie. I z tego co niestety widzę ty też nie. - westchnęła zrezygnowana. - Zobaczymy, czy pójdą do szkoły. No i chyba tyle. Trzeba czekać, nie widzę innego wyjścia. Ogólnie są jacyś dziwni... Tobie też się tak wydaje?
  - Tak, zdecydowanie jest z nimi coś nie tak. Ale nie wiem zbytnio co...
  - Ja także, ale wiesz co? Zostawmy już ten temat. Mam dla ciebie dziwną historię, tylko się nie śmiej. Oceń czy zwariowałam, miałam zwidy lub czy jest to możliwe. Czy co tam sobie jeszcze chcesz. No więc... - opowiedziała pokrótce przygodę przy cmentarzu. Nie wspomniała jednak o głosach w łowie i tych oczach, które ponownie zobaczyła wczoraj. Sara wyszczerzyła się w uśmiechu, gdy dziewczyna skończyła.
  - Za dużo tych książek chyba czytasz. Lepiej chłopaka byś sobie znalazła.
  - Pff... Proszę cię, płeć przeciwna ma jak dla mnie zbyt ograniczone myślenie. Oni mało co rozumieją i myślą tylko o jednym. Wolę już być sama i skończyć jak stara panna wałkująca książki.
  - Dziwaczka. - prychnęła przyjaciółka, chociaż znała już odpowiedź na pamięć. Nie raz próbowała ją zeswatać. Do baru weszła grupa siedząca wcześniej w parku. Śmieli się i tym podobne rzeczy, tak jak każdy w gronie znajomych. - Wiesz, muszę się już zbierać. - wtrąciła Sara. - Ale może spotkamy się później?
  - Później nie mogę... A może we wtorek?
  - Dlaczego, aż we wtorek? - dziewczyna zmarszczyła brwi.
  - Ponieważ w poniedziałek mamy dziesięć lekcji?
  - A no tak. Cholera, że też komuś chciało się robić dodatkowe kółko z chemii akurat w poniedziałek. - mruknęła pod nosem Sara. - No nic. - wzruszyła ramionami. - To do wtorku. Pa! - cmoknęła już w policzek i wyszła jak zwykle nie czekając na odpowiedź.
    Meg westchnęła ciężko. Chwilę bawiła się słomką po czym opróżniła zawartość szklanki. Sprawdziła godzinę. Piętnaście po trzeciej? Gdzie ten dzieciak się śpieszył? A, nieważne. Niech tylko uważa na swojego nowego ukochanego, tak jak jej radziłam. Wychodząc pożegnała się z John'em - obecnym właścicielem baru - oraz paroma innymi z obsługi. Powietrze było bardzo świeże, ale wyraźnie cieplejsze. Ruszyła do domu nawet nie zwracając na to zbytnio uwagi. Włączyła muzykę, by nie słuchać tego wszystkiego dookoła. Po co miała słuchać rozmów ludzi, oglądać jak obserwują wszystko co dzieje się na ulicy z okien bloków? Jeżeli ludzie tak lubią wszystko oglądać to proszę bardzo. Ona nie miała zamiaru zwracać na nich uwagi.
    W końcu doszła do domu. Przejrzała jeszcze kilka książek, odrobiła lekcje, o których zapomniała i wieczorem rozmawiała z Jenny. Matka miała jedną ze swoich faz na bardzo intensywne gadanie. Jedno słowo nakładało się na drugie, ale chcąc zrobić jej przyjemność słuchała tego wszystkiego cierpliwie. Co jakiś czas po prostu potakiwała, śmiała się czy coś w tym rodzaju. Jak zawsze. Potem zajęła łazienkę na jakieś czterdzieści minut. Chciała wziąć długi prysznic, ale jakoś nie poczuła się po nim lepiej jak to działo się zazwyczaj. Ułożyła się w łóżku, posłuchała muzyki na swoim ukochanym odtwarzaczu i stwierdziła, że musi wgrać parę nowych piosenek. Potem po prostu poszła spać.

środa, 10 listopada 2010

Rozdział II

    Tamtego dnia wstała stosunkowo wcześnie. Mimo, że wypadała sobota. Przeciągnęła się leniwie po czym niezdarnie wywlekła z łóżka. Bez żadnego zastanowienia ruszyła do łazienki. Czy to z resztą takie dziwne? Ubrała się w niebieski podkoszulek, ciemne rurki, a na to wszystko brązową bluzę. Rozczesała włosy i rzuciła okiem na zegarek. Ósma dwadzieścia pięć. Odkąd ja tak wcześnie wstaję...? Niedługo - a może i już - powinna wstać Jenny. Wzięła jedną z czytanych książek po czym usiadła z nią na łóżku. Całkowicie o niej zapomniała, a przeczytanych stron było dosłownie kilka. Zaczęła od początku.
    Książkę dostała na szesnaste urodziny od rodziców. Dokładniej od mamy, ale tata pomagał jej wybrać. No dobra, Jen dała sobie pomóc. Poza tym dostała również bransoletkę z białego złota, którą zawsze miała na sobie. Wracając do książki - była to tematyka fantastyczna, oczywiście. Mówiła o takich stworzeniach jak wampiry, wilkołaki, czarownice... Wszystko napisane było w formie dokumentu czy czegoś takiego. Opisy, wywodzenie się stworzeń z różnych części świata, opisy legend i takie tam. Książka była raczej gruba, miała chyba z siedemset stron, ale dochodziły do tego również rysunki. Mimo wszystko wydawała się dosyć ciekawa. Z racji swojej wczorajszej przygody poczęła czytać o stworzeniach wilko i pso-podobnych. Od Czarnych Psów, przez lisaje po wilkołaki. Nie było tego strasznie dużo, ale wystarczająco, by zapełnić jej czas, a nawet o jakaś godzinę za dużo.
    Odłożyła książkę na bok i zeszła na dół. Jenny już krzątała się w kuchni szykując najwidoczniej duże śniadanie. Przywitały się po czym Meg zajęła swoje zwyczajne miejsce przy stole. Stół był już praktycznie nakryty, a poza tym Jenny nie lubiła, gdy ktoś wtrąca się do tego co robi. Parę minut później kobieta postawiła przed nosem dziewczyny duży talerz jajecznicy i usiadła obok niej na krześle. Podczas śniadania - świetnego swoją drogą - trochę porozmawiały dzięki czemu dziewczyna dowiedziała się, że jej matka pracuje tego dnia na noc. Była pielęgniarką, więc często Megan zostawała sama w domu.
  - To może zostanę u taty na noc? - zaproponowała nie do końca jeszcze rozbudzona.
  - Całkiem dobry pomysł. Nie będziesz siedziała sama w domu.
  - Właśnie stąd ten pomysł. Może wypożyczę po drodze jakiś film. Zobaczy się. - wzruszyła ramionami.
    Po skończonym śniadaniu pomogła matce wkładać brudne naczynia do zmywarki. Potem Meg ruszyła na górę chcąc spakować swoją torbę. Wzięła to czego nie miała w domu u taty i ruszyła w kierunku wyjściowych drzwi. Pożegnała się z matką, pożyczyły sobie nawzajem miłego dnia po czym wyszła z domu. W uszach miała słuchawki od IPoda. Szła niespiesznym krokiem wpierw w stronę cmentarza. Chciała jeszcze odwiedzić dziadków i po przechadzać się trochę. Przecież nigdzie jej się nie śpieszyło... A poza tym miała jeszcze zajść do wypożyczalni.
    Doszła do cmentarza, Wyłączyła muzykę i puściła luzem przeciągnięte pod czarnym płaszczykiem słuchawki. Weszła na teren tego mrocznego miejsca. Miała zazwyczaj problemy ze znalezieniem grobów, ale nie tych. Zawsze wiedziała jak dojść do pomników jej dziadków. Babcia zawsze ją wspierała, a dziadek wymyślał różnego rodzaju zajęcia. Ponadto babcia zawsze pomagała jej jako tako przeżyć rozwód rodziców. Był to dla niej bardzo ciężki i dłużący się niemiłosiernie okres. Niemal doprowadziło ją to do załamania psychiki, która była zazwyczaj dosyć twarda. Znaczy była jeszcze przed tymi kłótniami, ale nadal wiedziała, że kształtuje się nie tylko przez te przeszło sześć lat lecz w dalszym ciągu. Nie wiedziała czy kiedyś uda jej się odbudować to do końca.
    Pomodliła się przy grobach swoich ukochanych dziadków, posprzątała jako tako po czym wolnym krokiem ruszyła ku wyjściu z cmentarza. Idąc wydeptaną ścieżką czytała nazwiska i lata śmierci na nagrobkach. W końcu, gdy już stała przed główną bramą ogrodzonego terenu zauważyła, że stoi już parę minut i rozgląda się jak zagubiona na boki. Czuła wielką pokusę. Dotyczyła ona wczorajszej drogi powrotnej... Nie chciała tam iść. Opierała się tej chęci z całych sił, ale niestety była ona zbyt wielka. Ruszyła pewnym krokiem w kierunku nikłej dróżki. Postanowiła, że dojdzie nią do centrum i wypożyczy filmy. Po prostu przedłuży sobie trochę drogę. I tak siedziałaby u ojca sama. Idąc tamtędy nie zauważyła niczego specjalnego. Poza tym co miałaby niby zobaczyć?
    Po jakichś dziesięciu minutach znalazła się "na mieście". Cóż, Vallent było raczej niewielką mieściną. Weszła do wypożyczalni i przywitała się uprzejmie z Wilsonami. Pan i pani Wilson wspólnie prowadzili tą wypożyczalnię i chociaż nie przynosiła ona zbyt wielkich zysków, wystarczało im to co mieli. Nie posiadali już na utrzymaniu dzieci, a sami nie byli zbyt wymagający. Na ich barkach spoczywało już dobrze ponad czterdzieści lat. Z resztą znała się z tym małżeństwem bardzo dobrze. Tak jak z resztą mieszkańców tego miasteczka... Przystąpiła do poszukiwania filmów. Oglądając półki poczuła się jakoś nieswojo... Jakby obserwowana. Rozejrzała się dookoła. Niedaleko niej stała czarnoskóra kobieta z półtora rocznym dzieckiem na rękach - pani Bennett, jej była nauczycielka francuskiego - oraz grupa chłopców. Było ich około siedmiu i dopiero po chwili zorientowała się, że jest tam również jedna dziewczyna. Więc sześciu chłopaków i jedna dziewczyna. Dwaj opowiadali coś szybko do towarzyszy, którzy patrzyli prosto na nią. A, dziewczyna też. Nie znała ich. Z pewnością tutaj nie mieszkali, a jeśli tak to od niedawna. zamarła jeszcze bardziej - oczy blondyna w czarnej czapce na głowie były takie, jakie już kiedyś z pewnością widziała. Jedno było błękitne, a drugie ciemno- brązowe, niemal czarne... Obłęd.
    Odwróciła głowę i zaczęła szukać jakichś ciekawych filmów. Źle się jednak czuła obserwowana przez siedmioro obcych osób. Wzięła jeden horror oraz jeden film kryminalny. Podeszła do siedzącego na krzesłach małżeństwa, by je wypożyczyć. Wzięła  filmy i gdy tylko zniknęła za framugą drzwi schowała je do brązowej torby. Wyjęła z kieszeni telefon i zadzwoniła do Sary. Jakoś nie miała co ze sobą zrobić, a w takich chwilach zawsze wyjmowała telefon. Przyjaciółka opowiedziała jej jak to wczoraj była na randce z Mike'm Tylerem. Cóż, był w końcu kapitanem drużyny footballowej, a to coś znaczy.
  - A wiesz jaki ma słodki uśmiech? - zachwycała się przyjaciółka. - I wcale nie ma, aż takiego paskudnego charakteru jak się wydaje.
  - Saro, ale pamiętaj, żeby uważać. Dwa lata to dla nas pryszcz, ale dla chłopaka to wielka różnica, uwierz. W sensie zachowania i dojrzałości.
  - Ale przecież jest ode mnie o dwa lata starszy, a nie młodszy.
  - No właśnie.
  - Fuu. Idź ty tam. Masz kosmate myśli! - dopiero teraz zrozumiała.
  - Po prostu się o Ciebie martwię.
  - Wiem, wiem. Wołają mnie na obiad, muszę kończyć. No to cześć!
  - Mhm, cześć. - mruknęła do telefonu, bo Sara oczywiście już się rozłączyła.
    Westchnęła cicho po czym ruszyła w kierunku domu swojego ojca. Pewnie jeszcze nie wrócił z pracy, ale to nic. Zawsze miała przy sobie klucze. Posiedzi sobie trochę przed telewizorem, może ugotuje jakiś obiad... Normalne. Powróciła myślami do spotkanej gromadki z wypożyczalni. Cóż, byli mniej więcej w jej wieku, więc jeżeli zostaną tu na stałe to pewnie zapiszą się do szkoły. Z resztą co ją oni interesują... Znaczy... Ta dziewczyna niestety zawsze przedstawiała się jej jako chłopak. Była ubrana w luźną bluzę i długie bojówki w kolorze brudnego beżu, więc jednak wyglądała tak jak wyglądała. Może i miała długie włosy, ale były odgarnięte do tyłu... Poza tym ona skierowała wzrok na kogo innego.
    Ci dwaj chłopcy, którzy zerkali na nią nerwowo i opowiadali coś szeptem. Wydawali się dziwnie znajomi. Może już kiedyś ich widziała? Raczej nie, ale kto to wie... Gorzej nie dawały jej spokoju te oczy... Były dokładnie takie, jakie widziała wczoraj wracając z cmentarza. To było bardzo dziwne, ale mogła rękę dać sobie za to uciąć. Wpadała w paranoję. Teraz dręczyły ją te myśli... Niektórych rzeczy lepiej nie odkrywać. - stwierdziła ugodnie w myślach. Niedługo potem doszła do domu ojca. Otworzyła kluczem drzwi i oczywiście je za sobą od razu zamknęła (na klucz). Tak miała w zwyczaju - jak dla niej lepiej było dmuchać na zimne. Co jej szkodzi przekręcić ten klucz ze dwa razy w zamku? Bez przesady. Włączyła telewizor i zobaczyła jakie właściwie wypożyczyła filmy. Kryminał to "Anioły i demony". Film naprawdę godny polecenia, ale już niestety oglądany przez nią i jej ojca. On nie potrafi po prostu oglądać tego samego. Drugi, horror nosił tytuł "Wilkołak". Zapowiadał się na naprawdę ciekawy, chociaż niekoniecznie musiał być straszny. Cóż, zobaczy się.
    Podeszła do lodówki i zobaczyła co w niej jest. Nie za wiele. Postanowiła zrobić sałatkę. Wyjęła potrzebne rzeczy i po włączeniu na IPodzie głośno muzyki zaczęła kroić warzywa i owoce. Najprostsza, a zarazem smaczna sałatka jest najlepszą do "pojedzenia". Poza tym jest dość syta. Na kolację zawsze można zamówić pizzę. Gdy ją już skończyła, nałożyła sobie porcję i poszła przed telewizor. Jadła powoli oglądając. Czekała, aż James wróci w końcu z pracy. Powrót ojca. Wybawienie z już całkowitej nudy. Gdy wszedł przywitała się z nim grzecznie i poinformowała o zrobionej sałatce. Powitał tą wieść z wyraźną ulgą, ale również rozczarowaniem. On nie lubił takich "słabych jedzeń" jak to zawsze ujmował. Kiedy powiedziała o niewielkiej ilości jedzenia w lodówce James ucichł natychmiast. Chyba z resztą nie dziwne. Gdy skończył jeść, praktycznie dopiero zaczęli rozmawiać.
  - I co u ciebie? Jak mija dzień?
  - Powoli... - mruknęła tylko w odpowiedzi. Wymusiła jednak lekki uśmiech na twarzy. Wiedziała, że ojciec i tak się na to złapie. - A u ciebie? Wydarzyło się coś ciekawego?
  - Nic. Jak zwykle musiałem śmigać jak mały samochodzik. I wiesz co? Ten idiota... - teraz ojciec przez jakieś dwadzieścia minut opowiadał jej o swoim dniu w pracy. Takim jak zawsze z resztą. Dużo pracy i brak czasu na odpoczynek. Super. - Zaplanowałaś coś na dziś? - zapytał na koniec.
  - Wypożyczyłam dwa filmy.
  - Ale wiesz... Mam jutro do oddania nowy, ważny projekt...
  - Jasne. Rozumiem. Sama je sobie obejrzę. - odparła i uśmiechnęła się lekko.
  - Przepraszam. Ale dasz sobie radę.
  - Jasne, że dam.
    Zaproponowała, że pozmywa. Ojciec przystał na to dosyć chętnie. Nawet on chce się mnie pozbyć. - przeleciało jej przez myśli. Westchnęła. Wmawiała to sobie niby, ale znajdowało się w tym również ziarnko prawdy. Postanowiła, że i tak obejrzy na pewno ten film wieczorem. Zrobiła sobie wielką miskę popcornu, przygotowała Sprite'a i rozsiadła wygodnie w fotelu. Bardzo lubiła oglądać tu filmy. Łatwo można było zrobić tu odpowiedni nastrój, a kino domowe było po prostu świetnej jakości. I pomyśleć, że to po przecenie... Zaczął się film. Siedziała cicho, oglądając go z uwagą. Musiała przyznać, że parę razy się wzdrygnęła, chociaż nie był to taki prawdziwy horror.
    Film był bardzo smutny. Główny bohater zmagał się z potworem, którym był i nie mógł temu zaradzić. Zostało tylko oczekiwanie na następną pełnię... Po plecach, wzdłuż kręgosłupa przebiegł jej zimny dreszcz. Sama nie wiedziała czemu. Po zaniesieniu miski pożyczyła tacie dobrej nocy i skierowała się na górę. Zajęła łazienkę, by móc zająć się jak codziennie wieczorną toaletą. Ustała przed lustrem dokładnie przyglądając się swojemu odbiciu.
    Jej długie, blond włosy (przefarbowane na blond, bo normalne były ciemno-brązowe) spływały jej leniwie na ramiona. Były potargane i skołtunione. Sięgały jej gdzieś do połowy pleców. Całkiem ładna twarz wyglądała na wyjątkowo zmęczoną. Była ostatnimi czasy po prostu wycieńczona. Wzięła szybki prysznic, umyła zęby, zmyła lekki makijaż i w końcu rozczesała włosy. Czyli zrobiła praktycznie to co zawsze. Wślizgnęła się pod kołdrę uprzednio chwytając ukochanego IPoda. Chyba najlepszy prezent pod choinkę - i najnowszy, bo zaledwie z tamtego roku. Włączyła jakąś muzykę i przymknęła oczy. Chociaż była dopiero około godziny jedenastej była mimo wszystko bardzo zmęczona.. Po kilku piosenkach wyłączyła gadżet i bez oporów oddała się w objęcia Morfeusza.

                                         ______________________________


    Wiem, trochę nudzę. Ale obecnie piszę rozdział, gdzie Megan uczy się walczyć - wyobrażacie sobie tą kruchą blondynkę walczącą? Pff. A niedługo potem uśmiercę jednego z bohaterów... No cóż, wybaczcie. Ale będzie nowy, jeszcze przed śmiercią starego! Dobra, koniec ujawniania tajemnic. Następny rozdział ukaże się pewnie jeszcze w tym tygodniu, może nawet jutro? Ten jest późno, bo robili mi internet... ;/ Koniec nudzenia. Pozdrawiam wszystkich serdecznie ;*

poniedziałek, 1 listopada 2010

Rozdział I

    Pierwszy listopada, Dzień Wszystkich Świętych. Megan właśnie wracała od dziadków z cmentarza. Może to dziwne, ale... Lubiła cmentarz. Szczególnie wieczorem i nocą. Zawsze było tam tak cicho, spokojnie... I tuż przy bliskich, których już nie spotkasz na niedzielnym obiedzie. Westchnęła cicho. Było parę dni przed nowiem księżyca, więc jasny, niepełny okrąg lepiej oświetlał jej otoczenie niż rzadkie światła lamp przy drodze.
    Postanowiła skrócić sobie podróż i iść przez nieduży zagajnik. Musiała przyznać, że choć droga była ciemna to naprawdę urocza. Nigdy nie bała się nocy. Wręcz przeciwnie, była z nią bardzo zżyta i czuła się bezpieczniej niż za dnia. Usłyszała wycie jakiegoś psa. Znaczy brzmiało bardziej jak wilcze wycie, ale skąd tu wilki? Fakt, może miasteczko nie było jakieś strasznie duże, a i w bliskiej okolicy wielkich miast nie było, otaczały je lasy, ale wilki raczej nie zapuszczały się tak daleko. Już prędzej grzebiące w śmietnikach lisy.
    Mimo wszystko podobał jej się ten dźwięk. Uśmiechnęła się sama do siebie. W niemal melancholijnym nastroju spacerowała niespiesznym krokiem przez zagajnik, praktycznie zapominając o świecie. W głowie rozbrzmiewał jej śmiech i rozmowa. Jedna z osób nie była zbyt zadowolona. Ustała jak wryta nasłuchując. Po chwili usłyszała bardziej prawdopodobny dźwięk, a mianowicie szelest liści. Krzaki przed nią, po prawej stronie rozstąpiły się uwalniając przechodni. Na dróżkę wybiegły dwa, ogromne wilki. Były jakieś dziwne. Wiały o wiele więcej mięśni i były większe od zwykłych wilków. Widać to było już na pierwszy rzut oka. Jeszcze dziwaczniejsze były ich łapy. Zarówno przednie jak i tylne kończyny były stanowczo za długie. Zdążyła to łatwo zauważyć nawet jeśli wilki przebiegły przed nią dosyć szybko. Nie miała pojęcia jak jej oczy mogły za tym nadążyć. Jeden z wilków zatrzymał się na dróżce przed krzakami. Spojrzał wprost na nią. Tylne łapy wilka były uformowane bardziej na ludzkie niźli psie czy wilcze. Wpatrywał się chwilę w dziewczynę po czym zamrugał dwa razy.
  Stary, jakaś laska się patrzyła! Leć! - krzyknął w myślach do - na to by wychodziło - drugiego wilka i zniknął w krzakach.
  Idiota! - odwarknął drug, a po chwili kontakt między nią, a... Chyba wilkami się zerwał.
    Gapiła się tak otępiałym wzrokiem w miejsce gdzie zniknęły dwa wilki. Znaczy chyba wilki. No bo niby co innego? Westchnęła i pokręciła na boki głową. Wetknąwszy zimne dłonie w kieszenie ruszyła dalej przed siebie.
  - Głupia. - wymamrotała pod nosem i spuściła głowę, kopiąc nieduży kamień. Cały czas intensywnie powracała myślami do akcji sprzed chwili.
    To było takie głupie... Chyba zaczęło mi już padać na mózg. Głosy wilków dziwnie jej się podobały... Były takie... Odpędziła te myśli machając na boki głową. Mimo to ten temat nadal powracał jak bumerang. Ciągle rozmyślała o spotkaniu z "wilkami". Zainteresowały ją... Pamiętała, że drugi miał jakąś taką dziwną sierść. Była to mieszanka kolorów białego, kremowego i rudego z prześwitami szarych włosów. Nie miała pojęcia jak to zapamiętała. A to zważywszy na jej pamięć było naprawdę czymś wielkim.
    Pierwszy wilk był brunatny z białym czubkiem pyska czy jak nazywa się to miejsce pod psim nosem. I tyle. Przynajmniej tyle zapamiętała. Aha, tęczówki oczu drugiego wilka miały inne kolory - prawe ciemno-brązowe, zaś lewe intensywnie błękitne. Dziwne... Ale te oczy były jakoś dziwnie rozumne. I to nie jak oczy nawet udomowionego psa. One miały po prostu ludzki wyraz! To było cholernie dziwne. Dzisiaj nadużywała stanowczo tego słowa, chociaż zazwyczaj nie miała problemu z ograniczeniami jeżeli o słowa chodzi.
    Tak rozmyślając doszła w końcu do furtki przed swoim domem. Była tak zaprzątnięta myślami, że nawet nie wiedziała kiedy tutaj trafiła. Wchodząc do domu żałowała, że nie ma już Deno, który normalnie podbiegłby i przywitał się z nią radośnie. Tak tęsknie za tym psiakiem... Uspokoiła się, by z oczu nie popłynęły jej słone łzy. Dość już płakałam. Czas pogodzić się z rzeczywistością. Rozebrała się i poszła do kuchni.
  - Hej, skarbie. - usłyszała z salonu czuły głos matki.
  - No cześć, cześć. - odpowiedziała nalewając sobie sok.
  - I jak tam? Byłaś na cmentarzu?
  - Tak, byłam. Wiesz w drodze powrotnej zauważyłam coś dziwnego... Z resztą nieważne. Co u ciebie? - dziewczyna szybko zmieniła temat stając przy czytającej książkę matce.
  - A nic... Tak w sumie. Byłam na cmentarzu wcześniej, bo wiesz, że ja i tak za nim nie przepadam. A szczególnie w nocy. - kobieta siedząca pod kocem skrzywiła się na sama myśl o tym miejscu.
  - No tak. Tylko ja jestem taka dziwna i go lubię. - stwierdziła Meg z delikatnym uśmiechem na ustach.
  - Jesteś głodna?
  - Nie, wpadłam z Sarą do Scarlett's. No sama wiesz.
  - Tak, wiem. Co robisz jutro?
  - Nie wiem, a co?
  - Jadę do ciotki Heleny i nie wiem czy...
  - Nie. Od razu mówię.
  - Jesteś okropna. - stwierdziła matka ze złośliwym uśmiechem.
  - Jutro chyba odwiedzę tatę... - powiedziała niepewnie. Jenny musiała to zauważyć, więc odezwała się do niej z poirytowaniem.
  - Megan Forest, to, że rozwiodłam się z twoim ojcem nie znaczy, że nie możecie się spotykać!
  - Wiem mamo...
  - Więc czemu się wahasz?
  - Bo nie jest mi łatwo o tym mówić... - przyznała dziewczyna.
  - Kochanie... - zaczęła matka, ale córka natychmiast jej przerwała.
  - Wiem. Nieważne. Pójdę już do siebie... Muszę coś jeszcze sprawdzić.
  - Skarbie...
  - Nie mamo, nie mam żadnych problemów. Spokojnie. - wyprzedziła kobietę i posłała jej lekki uśmiech.
    Weszła szybko po schodach i pierwsze co zrobiła po wejściu do pokoju, to włączenie komputera. Musiała coś sprawdzić. I to koniecznie. Usiadła z laptopem na łóżku i wpisała w wyszukiwarkę "wielkie wilki". Wyskoczyły jej opowieści z działu kryptozoologii, jakieś legendy i cała fikcja. Po wpisaniu frazy "dziwne wilki" wyskoczyły jej przede wszystkim wilki grzywacze. Przecież je znała i wiedziała, że nie wyglądają jak tamte. Tamte były takie jak te zwykłe, standardowe, ale jakby genetycznie zmodyfikowane. Boże, co ja sprawdzam. Szybko wyłączyła komputer.
    Zebrała potrzebne pod prysznic rzeczy i zniknęła za drzwiami łazienki. Wzięła długi, relaksujący prysznic, który oczyścił jej udręczony dzisiejszego dnia umysł. Rozczesała pobieżnie mokre, blond włosy i przyjrzała się swojej twarzy. Nie wyglądała najlepiej nawet jak na nią. Wróciła do pokoju z mokrymi włosami, które już po chwili dokładnie wyszczotkowała. Za piżamę służył jej luźny T-shirt i długie spodnie z cienkiego materiału. Po zdjęciu soczewek kontaktowych ułożyła się wygodnie na łóżku. Nadal rozmyślała o dzisiejszych, dziwacznych zdarzeniach. Niedługo potem zasnęła twardym jak kamień snem. Tak to wszystko się zaczęło.