poniedziałek, 16 maja 2011

Rozdział XIX.

    Słyszała, jak niebezpieczne, lamparcie pazury wbijają się w gałąź. Podświadomie wiedziała, że zwierzak chce na nią skoczyć i zaatakować. Jak zadziała jej instynkt? Czy uskoczy przed rozszarpaniem skóry, albo co gorsza, na przykład wydrapaniem oczu? Przecież nie działa do końca tak, jak każdy inny wilkołak. Jest... Inna. Wszystkie te przemyślenia trwały mniej niż sekundę. Znacznie mniej, niż sekundę. Dopiero po chwili dobiegł do niej cichy szelest liści. Dokładnie w chwili, gdy zmienny powinien na nią skoczyć, na polankę ktoś wyszedł. Człowiek. A raczej nie do końca. Megan zdała sobie sprawę, że przez tą krótką chwilę wstrzymywała oddech. Zwróciła spojrzenie na stojącego Nicka, łapiąc jeszcze zdumione spojrzenie lamparta.
  - Zmień się i ubierz, przyniosłem twoje rzeczy. Ja z nią zostanę. Mogłabyś załatwić jakieś ubranie? - spytał rzeczowo chłopak, chociaż ton miał jakby nieosobowy. Nie patrzył na nią. Wpatrywał się w lamparta kurczowo uczepionego grubej gałęzi.
    Kiwnęła głową, ostatecznie wydając z siebie potwierdzający pomruk, by nie musiał spuszczać wzroku z nowego zmiennokształtnego. Najpierw pognała do leśniczówki, wyciągając przy tym długie łapy tak, jak tylko mogła. Czuła dreszczyk emocji. Spotkaliśmy drugiego zmiennokształtnego! Nicholas nie jest już sam! Ale... Czy nie powinnam się właśnie tym martwić? Przecież... Jej rozmyślania skończyły się tym, że wpadła na drewniane drzwi domku. Pokręciła wielkim łbem, a jej przeszkoda natychmiast stanęła otworem. Dorian przyglądał się jej zdziwiony i nieco zaniepokojony. W sumie wcale się mu nie dziwiła, bo przecież chyba mało który wilk przybiega nagle z lasu i wpada na drzwi. A może nie była jedyna? Och, nadzieja matką głupich...
  - Co jest, Meg? Coś się stało? - zapytał zniecierpliwiony czarnowłosy.
    Wparowała przez drzwi, rozpychając się w framudze. Nie miała czasu na wyjaśnienia! Wbiegła do pokoju, gdzie normalnie znajdowały się jej zapasowe ubrania. Pomagając sobie nosem, zębami oraz łapami otworzyła szafkę. Chwyciła w szczękę koszulkę z jakimiś dresowymi spodniami. Wybiegając z pokoju, zauważyła pytające spojrzenie Setha. Z resztą wszyscy się w nią wpatrywali, włącznie z Michaelem. Ups. Wydając z gardła niewyraźny pomruk, spojrzała znacząco na Alfę. Na pewno nic nie zrozumieją z tego bełkotu, ale może jako tako wywnioskują coś ze spojrzenia. Nie zawiodła się, bo już po chwili usłyszała od marszczącego brwi chłopaka:
  - Mamy zostać? - rozpromieniona pokiwała ochoczo głową, po czym wybiegła pospiesznie na dwór.
    Niemalże cwałując między drzewami, chciała na nowo znaleźć się w tamtym miejscu. Tyle się ostatnio działo! I pomyśleć, że w życiu normalnego człowieka największe przeżycia to podwyżka czy tam awans, zdanie matury, albo randka z wymarzonym chłopakiem. Aczkolwiek nie mogła zaprzeczyć, że to ostatnie również wywoływało u niej masę emocji. Poczuła przyjemny dreszcz w okolicach kręgosłupa, gdy o tym myślała. Wbiegając na polanę musiała mocno wbić pazury w ziemię, by się zatrzymać. Nicholas najwidoczniej debatował z lamparcicą, dopóki się tutaj nie pojawiła. Kot zaraz syknął na jej widok i napiął, nieco już rozluźnione, mięśnie. Brunet, nie odwracając się plecami, podszedł do partnerki i odebrał od niej ubranie, muskając przy okazji pysk wilczycy. Nawet tak drobny gest wywołał u niej wiele radości.
  - Zmień się i do nas dołącz - rzucił łagodnie, na nowo podchodząc do zmiennej, która przycupnęła między nagimi gałęziami.
    Posłusznie odwróciła się i zniknęła z nosem przy ziemi. Bardzo łatwo było znaleźć jej swoje rzeczy, które leżały w sumie zaraz przy polance, na której Nick pełnił rolę dyplomaty. Zmieniła się i ubrała błyskawicznie. To wszystko było takie niecodzienne! Płaszczyk postanowiła jednak zostawić nowej zmiennej - wilkołak nie może zamarznąć, ale zmiennokształtny to już nieco inna bajka. Lampart, chociaż nadal było czuć jego strach, pot i niezdecydowanie, chyba zaczął się przełamywać. Widząc wchodzącą na polanę szatynkę wydał z siebie zdziwiony, bliżej nieokreślony odgłos. Podeszła do Nicholasa, uśmiechając się przy tym do nowej krzepiąco. Chłopak zerknął szybko na partnerkę, by zaraz powrócić do "licytowania się" z wielką kocicą. Spojrzał na nią raczej bezosobowo, ale wargi uniósł w delikatnym uśmiechu.
  - To co? Schodzisz i się zmieniasz, czy zostajesz na drzewie? - w odpowiedzi lamparcica zwlokła się ostrożnie z drzewa. Chyba nie miała jednak wyjścia. Megan zwróciła się do bruneta.
  - Słuchaj, chyba będzie lepiej, jeśli odejdziesz dalej?
  - Co? Ale dlaczego? Przecież nie zostawię cię samej. - chłopak zmarszczył brwi. Odpowiedziała mu pięknym, uradowanym uśmiechem. Troszczył się o nią - i weź tu takiego nie kochaj.
  - Dam sobie radę. A jakbyś nie zauważył, po przemianach zazwyczaj jest się nagim. Wiesz, ona chyba nie czułaby się zbyt komfortowo...
  - No tak - mruknął. - Niech będzie, ale uważaj na siebie. Będę tuż obok i podam instrukcję, jeżeli będzie trzeba. - pocałował ją szybko w czoło, po czym niezwłocznie się oddalił. Przynajmniej wiedział, czego jej trzeba. Odwróciła się szybko, chociaż ostrożnie do nieznajomej.
  - Ok, jesteśmy same. Nie wiem jak u was, ale u mnie działa to w ten sposób, że muszę się rozluźnić, wyciszyć i chcieć być człowiekiem. I w to uwierzyć - dodała szybko, przypominając sobie swoją pierwszą przemianę. - Za pierwszym razem nie musi ci się udać, to nic takiego. Nie denerwuj się, mamy czas.
    Zmiennokształtna postanowiła jej chyba posłuchać, gdyż przymknęła powieki, próbując się rozluźnić. Cały czas jednak nasłuchiwała. Po dłuższej chwili zamiast lamparta, przed szatynką klęczała chuda, krótkowłosa blondynka. Meg rozszerzyła oczy ze zdziwieniem. Earl?! Może nie znała jej dobrze, ale rozpoznać jeszcze potrafiła. Szybko zarzuciła płaszczyk na ramiona dziewczyny i podała ubranie. może nie było to zbyt rozsądne, bo niebiesko-zielone oczy odprowadzały ją ostrożnie, a ściągnięta twarz nie wyrażała większych emocji. Odwróciła się tyłem, by blondynka mogła się ubrać. W sumie nie powinna tego robić, ale nie widziała innego wyjścia. Ona również nie chciałaby być oglądana nago. Usłyszała za sobą ciche kroki, więc zwróciła się do zmiennej przodem.
  - Jesteś Megan, tak? I chyba wiesz o co w tym wszystkim chodzi. Więc może, kurwa, mi to ktoś wytłumaczy?! - początek wypowiedzi rozpoczął się całkiem spokojnie, by zakończyć drżeniem ze zdenerwowania.
  - Tak... Nicholas powie ci więcej - mruknęła, a zaraz potem na polance pojawił się Nick. Przyjrzała się uważnie "nowej".
    Jej jasne, sięgające połowy szyi włosy były roztrzepane i tworzyły jakby krzywą aureolę nad jej głową. Chociaż starała się panować nad łamaniem się głosu i drżeniem ciała, nie wychodziło jej to do końca. No cóż, przecież nie miała do czynienia z ludźmi, to na pewno bardziej w tym przeszkadzało. Zielono-niebieskie oczy wyrażały zarówno strach, jak i niepewność. Szok i logikę. Kryło się w nich wiele, często, mieszanych uczuć. Dziewczyna była o kilka centymetrów wyższa od Megan i znacznie chudsza - chociaż i szatynka nie należała z pewnością do grubych, ostatnio dawał się jej również we znaki wilkołaczy metabolizm. Jasne usta dziewczyny były ściągnięte w prostą linię. Miała wrażenie, jakby blondynka była już na granicy płaczu, który nieubłaganie wciskał się jej do oczu.
  - Otóż... Jak się nazywasz?
  - Earl. - skrzywiła się zniecierpliwiona blondynka.
  - Taak. Earl. Od teraz jesteś zmiennokształtną.
  - Ee... A to znaczy?
  - Możesz się zmieniać w lamparta. Albo, kto wie i inne zwierzęta. Chociaż przeszłaś przemianę dosyć późno, więc poddałbym to wątpliwościom. Ale o tym później. Jak chyba zdążyłaś zauważyć, twoja przemiana to lampart. Ja zmieniam się w psa dingo. A Megan to wilkołak - chyba nie muszę tego tłumaczyć. To...
  - Taki wielki, zmutowany wilk - wtrąciła szatynka, uśmiechając się przy tym krzepiąco.
  - Tak, mniej więcej. No i... Witaj w nowym wcieleniu. - brunet wzruszył lekko ramionami, spoglądając na blondynkę wyczekująco. Po dłuższym czasie Earl postanowiła się odezwać.
  - Ale... Skąd się to do diabła wzięło?! - syknęła cicho i nie wiadomo czy do kogoś, czy do samej siebie.
  - To geny. W twojej krwi musiała płynąć choć kropla posoki zmiennokształtnych. Ale jak przypuszczam, jest tych genów znacznie więcej - w końcu musiały się jakoś wybić... - Megan czuła, że chłopak bardzo powstrzymywał się przed mamrotaniem.
  - Dziwne to wszystko... Chociaż... - dalszą część swojej wypowiedzi szeptała niedosłyszalnie dla ludzkiego ucha. - W sumie... W końcu nie jestem ich...
  - Och, Earl - wtrąciła się szatynka.
  - Ym?
  - Widzisz... Wśród wilkołaków i wszelkich psowatych bardzo trudno o coś takiego, jak dyskrecja. Lepiej, żebyś to wiedziała - stwierdziła z bladym uśmiechem.
  - O. Ee... Fajnie wiedzieć. A tak w ogóle to nie zimno ci? - blondynka zmierzyła wzrokiem jej cienki sweterek i dżinsowe rurki, sama jeszcze szczelniej okrywając się podarowanym płaszczykiem.
  - Nie. Znaczy może trochę, ale mi nic szczególnego nie powinno się stać. Widzisz... Wilki nie zamarzają.
  - Aha... - bąknęła Earl, spuszczając wzrok na swoje pożyczone, stare tenisówki. Nastała chwila ciszy, po czym, jak można się było tego spodziewać, popłynęła seria pytań, na które cierpliwie odpowiadał Nick. - Ej, a musimy się zmieniać jakoś... Regularnie?
  - Z tego co słyszałem, raczej nie, ale pewnie będziesz czuła taką wewnętrzną potrzebę. Ja nigdy nie miałem tak, by zbyt długo się nie zmieniać.
  - Aha. A od kiedy jesteś... Zmiennokształtnym?
  - Od urodzenia potrafię się zmieniać. Lepiej takt o nazywać, bo zmiennym jesteś od zawsze.
  - Czemu ja tak nie potrafiłam?
  - Tak jak mówiłem, masz rozcieńczoną krew.
  - A twoi rodzice potrafią się zmieniać?
  - Nie mam rodziców.
  - Przykro mi... To jak dorastałeś?
  - To raczej nie powinno cię interesować.
    Tak mniej więcej przebiegała cała ta rozmowa. Earl okazała się bardzo silną i całkiem zabawną osóbką, oczywiście gdy już trochę się rozluźniła. Podziękowała za pożyczenie ubrania oraz obiecała je zwrócić. Już na drugi dzień miała rozpocząć treningi z Nickiem. Chłopak był wyraźnie podekscytowany poznaniem drugiego zmiennokształtnego i wcale mu się nie dziwiła. Niestety jego samotnicza natura pozostała niezmienna - nie lubił kontaktów z innymi stworzeniami i tyle. Chyba jednak nic tego nie zmieni. No, ale ważne, że lubi mnie, stwierdziła bezczelnie w myślach. Pożegnali się, gdyż brunet stwierdził, że nieco się to wszystko zmieniło. Rozumiała go doskonale. Poza tym i tak musiała zdać raport sforze.
    Idąc przez las, usłyszała ciche uderzenia łap o ziemię i szmer ściółki. Było to zapewne jakieś zwierze, ale z racji, że i tak zbliżało się w jej kierunku, postanowiła poczekać, by je zobaczyć - cóż, ludzka ciekawość. Chwilę potem na dróżkę wyszedł wielki, rudy basior. Zwrócił w jej kierunku łeb, obdarzając jak zwykle chłodnym, pochmurnym spojrzeniem, po czym ruszył niespiesznie przed siebie. Michael. Dopiero po kilku sekundach od zniknięcia wilka, zdała sobie sprawę, że stoi w miejscu. Pospiesznie ruszyła w kierunku leśniczówki. Wiedziała dobrze, że Michael ją przeraża, chociaż nie chciała się do tego tak naprawdę przyznać. Było w nim coś... Przerażającego. Gdy doszła do drewnianej chatki, od razu zaczęła opowiadać o ostatnich zdarzeniach.


                                                                   ***


  - Niedziela - mruknęła sama do siebie, gdy już odzyskała świadomość. Przeciągnęła się leniwie na łóżku.
    Dzisiejszego dnia jakoś nic jej się nie stało. Powłócząc nogami skierowała się do łazienki, by zrobić poranne, podstawowe czynności. Po długim prysznicu wpatrywała się w swoje odbicie w lustrze. Raany, jakie mam worki pod oczami! Pociągnęła powiekę do dołu w bliżej nieokreślonej czynności, chociaż jeżeli miało to czemuś już służyć, to pewnie obejrzeniu zaczerwienienia wewnętrznej stronie powiek. Wczoraj jak zwykle się zaczytała, co zaowocowało dosyć późnym zakończeniem męczącego i ekscytującego dnia. Chwyciła jakieś ubranie, by już za chwilę pojawić się w kuchni z głośnym:
  - Głodna jestem...
  - Ty cały czas jesteś głodna! Dziecko kochane, a może ty masz tasiemca? - zlękła się Jenny, odwracając przerażona od lodówki.
  - Nie, no coś ty. Po prostu mam apetyt... - mruknęła pod nosem szatynka, siadając przy stole.
    Porozmawiały jeszcze trochę, nim przed Megan staną parujący talerz pełen jedzenia. Jak zwykle zaczęła łapczywie pochłaniać pokarm. Dopiero po chwili zauważyła dziwne spojrzenie siedzącej obok niej matki. Na pytanie "no co?" odparła jedynie "nie wiem, dziwna jesteś", po czym kobieta wstała od stołu i wzięła się za zmywanie. Takie słowa od własnej matki... No cóż, ale przecież nie była normalna. Byłą wilkołakiem i było jej z tym bardzo dobrze, naprawdę. Gdy odstawiła szklankę do zlewozmywaka, usłyszała kroki na przed domem, a zaraz potem zamykanie frontowych drzwi. Poczuła futro. I to psie. Zaciekawiona poszła w tamtym kierunku i aż pisnęła.
    W korytarzu stał jej ojciec z małym szczeniakiem na rękach. Od razu rozpoznała owo szczenie - był to wilczarz irlandzki. Taki, o którym zawsze marzyła. Największa rasa psa. Trochę wielkości... Wilkołaka. Uśmiechnęła się głupio na samo to porównanie. Sierść szczenięcia była nieco dłuższa i w różnych odcieniach szarości, miejscami nieco brązowawa. Wokół zgrabnej szyi pieska zawiązana była różowa, jasna kokarda. Ciemne oczy skierowały się na nią. Widać było w nich senność, ale i ogromną żywiołowość. Długi ogonek zaczął chodzić równo na boki, a z małego pyszczka wydobył się piskliwy szczek.
  - No... Chyba już cię lubi - powiedział zadowolony z siebie mężczyzna, puszczając szczeniaka na ziemię.
  - To... On... Jest dla mnie? - wydukała, głaszcząc szczeniaka.
  - Tak, oczywiście. Tu masz rodowód. - położył na szafkę plik kartek.
  - Co... O! Ty już kupiłeś? - spytała wychodząca z kuchni Jenny.
  - A co miałem czekać? Miał być pies, to jest pies.
  - A właśnie... Do jakiej wielkości rośnie taki pies? - zwróciła się do córki. - Bo twój ojciec nie chciał się tym ze mną podzielić. - rzuciła mężczyźnie oskarżycielskie spojrzenie.
  - No... Kiedy ustanie na dwóch łapach, będzie większy od ciebie - mruknęła szatynka, przytulając do siebie - jak sprawdziła - suczkę. Ona jej już z pewnością nie odda!
  - Wy oszaleliście?! Takiego giganta w domu trzymać?! - zawołała zdziwiona kobieta.
  - Oj, no maamoo... Nie przesadzaj - rzuciła dziewczyna, bawiąc się z żywiołowym chartem.
  - Ja na was nie mam siły... Ale to ty się będziesz nim zajmować! - ofuknęła matka, po czym zniknęła w kuchni.
    Okazało się, iż szczeniaczek ma rodowodowe imię Brenda, jednak postanowiła je zmienić na nieco abstrakcyjne Vitra. No co? Ma się tą wyobraźnię. Zajmując się psiakiem, zapominała nawet na dłuższy czas o głodzie. Po kilku godzinach postanowiła wyruszyć do chłopaków, coby pochwalić się swym nowym pupilkiem. Wzięła kupioną przez ojca smycz i obrożę, po czym szybko wyszła z domu. Szczeniak oczywiście się ciągał, ale z pewnością przyda mu się trochę ruchu. W końcu to chart i to nie byle jaki, bo irlandzki - a wilczarez jednak trochę tego ruchu potrzebują, no wiadomo. Wkroczyła do leśniczówki bez pukania, razem z pieskiem na rękach i "bananem" na twarzy.
  - Hej! Muszę się wam pochwalić swoim nowym pupilkiem - zawołała zadowolona z siebie. Zaraz zleciała się sfora z wszelkimi uśmiechami i co tam jeszcze. Znali historię Deno, więc ich radość była tym większa.
  - O, Megan, widzę, że spuściłaś już Nicholasa ze smyczy - rzucił uszczypliwie Reid, który trzymał się dziwnie daleko od Vitry.
  - Nie, tak łatwo to on się mnie nie pozbędzie. - uśmiechnęła się krzywo. A właśnie, gdzie on jest? Zauważyła przemykającego do któregoś z pokoi Michaela. Na nowo spojrzała w kierunku mikrego blondyna. - A tak w ogóle to ty się boisz tej małej?
  - Niee, dlaczego?
  - Tak się z daleka trzymasz...
  - Bo nie lubię psów - fuknął dziwnie dumny z siebie Reid. Jednak już po chwili chłopak tarzał się ze szczenięciem po ziemi i krzyczał, by nie lizać go po twarzy.
  - Tak, nie lubisz psów - rzuciła rozbawiona szatynka.
    Wszyscy entuzjastycznie przyjęli Vitrę, a i planowali bieganie z nią, gdy już trochę podrośnie. Wracając do domu zadzwoniła do Nicholasa. Chciała się z nim spotkać, lecz odpowiedział, że musi poćwiczyć trochę z Earl. Zapowiedział, że w najbliższych dniach nie będzie miał zbyt wiele czasu, ale postara się wpaść wieczorem. No nic, pozostała jej nadzieja. Megan czuła piekącą zazdrość i lekki smutek. W końcu zostawił ją dla innej dziewczyny! Nie, nie. Zaczynała sama sobie wymyślać głupoty. Byli sobie przeznaczeni i nic tego nie zmieni. Miała przynajmniej taką nadzieję. Tymczasem zgarnęła Vitrę na ręce, by szara suczka mogła wtulić się i usnąć w ramionach właścicielki.


                                         ______________________________




    No, nareszcie udało mi się wkleić ten rozdział. Mi osobiście niezbyt się podoba, no ale... Polecam zobaczyć sobie zdjęcie wilczarza irlandzkiego w google - historia tej rasy wprost mnie urzekła. ;)  No, a także jest największy, a ja kocham wielkie zwierzaki jakoś szczególnie. Do końca maja będę miała problemy z dodawaniem rozdziałów, potem może jakoś się to wyrówna czy coś. Także przepraszam. Czuję się, jakbym Was krótko mówiąc "olewała"... Ale uwierzcie, że w prowadzeniu bloga tylko to się dla mnie liczy. Ach, no i świadomość własnych błędów, ale czytelnicy są pierwszorzędni, bo bez Was, nie byłoby tu nic. Pozdrawiam, przepraszam i dziękuję, że wiernie trwacie wraz ze mną przy tym blogu. (;