sobota, 29 września 2012

Rozdział XXIV.

    Megan właśnie opierała się o drzewo, dysząc i przyglądając rozszerzonymi oczami tej niebezpiecznej scenie. Wilki zgromadziły się w luźnych pół okręgach dookoła przywódcy. Wyglądały niczym widzowie na starożytnej olimpiadzie, którzy tylko czekali na rozlew krwi. W samym środku stał wielki, brunatny basior. Był to jeden z pokaźniejszych wilków, jakie miała okazję widzieć. Naprawdę robił wrażenie. I był wściekły. Przyciskany przez łapę do ziemi był niemal śmiesznie mały w porównaniu z wilkiem pies. Rudy pies.
  I mój kochany Dingo... - dodała mimowolnie w myślach. Wilczyca zamruczała zadowolona, zniecierpliwiona i wściekła.
    Alfa powolnie odsunął łapę z gardła intruza. Ten zaś od razu podniósł się na cztery łapy, słyszalnie dysząc. Odetchnęła cicho. Na ciele psa widoczne były rany i krew, oddech był zdecydowanie nierówny. Powstrzymała się, by podbiec do dingo i chwycić go w ramiona. Aron rzucił jej spojrzenie, które zrozumiała mimo braku słów. To dziwne, jak wiele można zawrzeć w tylko jednym spojrzeniu. Pełna obaw, pobiegła w kierunku swojej torby z ubraniami. Mieli spotkać się w rezydencji. Miała się nie martwić. Jasne...
    Zarzuciła na siebie ubranie, od razu zrywając się do biegu w kierunku posiadłości Arona. Wpadła tam jeszcze bardziej zdyszana. Może i byłą wilkołakiem, dzięki czemu była bardzo wytrzymała i szybka, jednak płuca paliły ją niemiłosiernie, dodatkowo gardło wyschło Meg na wiór. To chyba z emocji. Pospieszyła w kierunku, gdzie czuła duże skupisko wilków. Weszła do tej samej sali, w której ''powitano'' i ją. Nie znalazła tam jednak Nicholasa, jednak wszystkie nieufne spojrzenia zostały skierowane wprost na nią. Kręciła się nerwowo, próbując coś wywęszyć. Czuła nutę jego zapachu, na pewno tu był, jednak biorąc pod uwagę ilość osób, raczej go nie znajdzie. Chyba, że zacznie się czołgać, wtedy... Być może.
  - Spokojnie - odezwał się doń Aron. Był brudny na twarzy, stał w wymiętych ubraniach. Nigdy nie widziała go tak... Dzikiego. Sama wyglądała pewnie jeszcze gorzej. - Nic mu nie jest. Dostał ubrania i poszedł się umyć. Niezbyt mu się to spodobało, ale wie, że nie ma zbytnio wyjścia.
    O taak, już Megan się domyślała, jaką minę zrobił Nick na tę propozycję. Nieco się uspokoiła, jednak właśnie w tej chwili nieco speszyły ją oczy wilkołaków, które sumienni wlepiały się w dziewczynę. Alfa odesłał tych nisko w hierarchii, zostało około pięciu wilków. Spojrzała nań z wdzięcznością.
    Opowiedziano jej wszystkie zdarzenia. Wilki, których było w lesie wyjątkowo dużo, udały się na polowanie. W tym Aron. Gdy tylko dingo wkroczył na terytorium wilkołaków, te rzuciły się w pogoń, bardziej bawiąc swoją przyszłą ofiarą. W jej umyśle wykwitł obraz rozszarpywania psa przez stadko wilków. Zadrżała. Akurat tak się niefortunnie złożyło, że Nicholas przeszkodził Aronowi w zabijaniu dorodnego jelenia. A raczej wypadł na polanę, na której Alfa zagryzał zwierzę. Emocje, które odczuwał dingo i stado oraz krew jelenia pobudziły wilkołaka, przez co stojący za blisko Nick został zaatakowany. Zaraz potem pojawiła się ona.
    Faktycznie, dopiero teraz ujrzała na twarzy i rękach Arona smugi krwi. Co prawda czuła ją już wcześniej, ale była tak zajęta Nickiem, że zupełnie nie zwróciła na to uwagi. Może i była nieco lepszym wilkołakiem, jednak nadal, naprawdę wiele brakowało jej do ideału. Potaknęła na kilka pytań wilkołaków odnośnie zmiennokształtnego, między innymi upewnienie się czy rzeczywiście się znają oraz skąd. Gdy padło pytanie o to, czy chce wiedzieć, w którym pokoju jest, dziewczyna nieśmiało przytaknęła. Po uzyskaniu odpowiedzi podziękowała żarliwie, powstrzymując się, by nie biec w kierunku wskazanego pokoju.
    Weszła do niego może nazbyt głośno. I tak by ją usłyszał. Dalej brał prysznic i chyba domyślił się, kto go odwiedził, bo zdecydowanie się nie spieszył. W końcu wyszedł z łazienki kompletnie ubrany. Na szyi chłopaka widniał siny ślad, na jego rękach niezbyt duże rany, na policzku wypatrzyła zaś zadrapanie. W powietrzu czuła jednak również zapach świeżej krwi, wymieszany z jego własnym. Tak bardzo tęskniłam za tym zapachem, pomyślała od razu. Nie zmienił się zbyt wiele od tamtego czasu. Może nieco bardziej zmężniał. Jednak jej uwagę przykuło przede wszystkim lodowate spojrzenie szarych oczu o niebieskich refleksach.
  - Cześć, Nick - wyszeptała przez zaciśnięte gardło. Czuła, jak jej oczy robią się coraz bardziej mokre.
  - Jesteś idiotką - warknął na powitanie, zakładając ręce na piersi. Zaraz jednak pożałował tego gestu, krzywiąc się niemal niezauważalnie i opuszczając ręce.
  - Wiem - stwierdziła z żałosnym uśmiechem. Musiała wyglądać naprawdę głupio. - Mogę cię opatrzyć?
  - Dlaczego odeszłaś? - Jak przy pierwszym spotkaniu, po prostu ją zbywał.
  - Musiałam. - Odwróciła wzrok. - Nie chciałam nikogo skrzywdzić.
  - Uciekłaś przed tym, jak sfora chciała ci pomóc - zawarczał zirytowany. Uniosła gwałtownie głowę.
  - Co?
  - To co słyszysz. Nie dasz sobie nigdy pomóc, tylko od razu uciekasz. Mieli cię, że tak powiem, ''naprawić''. Ale sądząc po zachowaniu i zmianie w tobie, już tego nie potrzebujesz.
    Serce wybiło inny rytm. Aż tak mocno się zmieniła? Czy przez tą ucieczkę narobiła sobie tak, że nie ma nawet czego szukać w Vallent? I przede wszystkim - czy ta zmiana miała wpłynąć na jej relacje z Nickiem? Nie chciała tego. Nie przeżyłaby tego. W końcu go zobaczyła, co zyskało swoją drogą bardzo gorliwe poparcie Wilczycy, a spotkania te miały ich od siebie coraz bardziej oddalać. Nie, nie myśl o takich rzeczach, skarciła się w myślach.
  - Powiesz mi potem. Proszę, pozwól opatrzyć swoje rany - poprosiła tak błagalnym głosem, że nawet nie podejrzewała siebie o taki ton. Ostatecznie chłopak usiadł na podłodze, opierając się o krzesło, odchylając głowę i przymykając oczy.
  - Rób, co masz robić - mruknął.
  - Koszulkę też zdejmij - powiedziała stanowczo.
    Psiocząc pod nosem, zdjął przez głowę granatowy T-shirt, ponownie opierając się o krzesło i zamykając oczy. Megan przygryzła wargi. Był owinięty bandażami, które - była tego niemal pewna - zakrywały całkiem głębokie rany. Delikatnie odwinęła bandaże. Nie myliła się. Zdjęła nieco rozmoknięty opatrunek, oczyszczając głęboką ranę na żebrach i po lewej stronie obojczyka. Ponownie zabandażowała opatrunki, robiąc to najdelikatniej, jak tylko potrafiła. Nick siedział nieruchomo, chociaż z pewnością go to bolało. Jedynie raz, przy oczyszczaniu rany na żebrach, lekko drgnął.
    Później zajęła się skaleczeniami. Oczyściła je wodą utlenioną i postanowiła potraktować spirytusem, by na rankach szybciej powstały strupy. Na koniec zostawiła zadrapanie na policzku, po którym mogłaby nawet zostać blizna. Wpadła już w rytm i oczyszczała rany machinalnie. Gdy spirytus dotknął rany na policzku, chłopak cicho syknął poprzez zaciśnięte zęby. Rozbawiło ją to.
  - Nie przejąłeś się niczym, a odpadłeś na ostatnim, niedużym zadrapaniu na policzku. - Uśmiechnęła się.
  - Piecze - burknął w odpowiedzi. O ile można było to uznać za odpowiedź.
  - Musi. Już kończę, za chwilę będziesz wolny.
  - Wracasz ze mną?
    Przez chwilę przestała zajmować się zadrapaniem na policzku chłopaka. Wolała przyjrzeć się jego twarzy. Miał ściśnięte usta, nieustępliwy wzrok. Gdyby ktoś spojrzał na tą minę pomyślałby, że to wcale nie było pytanie, a stwierdzenie. Jednak było pytaniem. Z pewnością nie zamierzał zaciągać jej do Vallent siłą. Dodatkowo, zdecydowanie taką nie dysponował. Ponownie zajęła się grzebaniem przy ranie.
  - Nie wiem. Jeszcze się nad tym nie zastanawiałam - odparła, również zaciskając usta.
    Chciała wstać z podłogi obok niego, jednak Nicholas złapał ją za nadgarstek. I raczej nie miał zamiaru puścić. Na twarzy chłopaka wyraźnie malował się upór. Instynktownie nachyliła się ku niemu, wyszeptując; ''tęskniłam''. Megan nieśmiało musnęła usta bruneta. Po odwzajemnieniu pocałunku, jej ciało samo poczyniło kolejne kroki. Plecy dziewczyny wygięły się w łuk, przylegając - niezbyt ciasno z uwagi na rany - do torsu chłopaka. Palce Meg zniknęły w jeszcze wilgotnych włosach Nicka, którego zaś dłoń powędrowała do policzka szatynki.
    Właśnie w tym momencie drzwi do pokoju otworzyły się. No tak - ściany nie przepuszczały dźwięku. Megan oderwała się w miarę szybko od bruneta, nie odsuwając jednak zbyt daleko. Obydwoje spoglądali na zaskoczoną twarz Jacka, którego mina po chwili zmieniła się na zdenerwowaną i jakby... Zniesmaczoną. Wyszedł szybko z pokoju, trzaskając drzwiami. Takie zachowanie zdecydowanie nie było do niego podobne. Dziewczyna niespiesznie zebrała waciki i wszelkie niezużyte opatrunki, które po chwili ułożyła w apteczce. Usta Nicholasa zacisnęły się w cienką linię, zaś twarz pozostała nieodgadniona.
  - Pójdę do niego. Ty wypoczywaj, póki masz czas. Niedługo wrócę - powiedziała spokojnie, przyglądając się chwilę stojącemu doń tyłem chłopakowi który właśnie zakładał koszulkę.
  - Nie musisz. Idź załatwiać swoje sprawy.
  - Nick... - westchnęła, jednak nie dane było jej dokończyć.
  - Idź już.
    To wszystko, co powiedział. Znała go na tyle, by wiedzieć, że dyskusja jest bezcelowa. Wyszła, używając w dużej mierze nosa i intuicji, by odnaleźć Johnathana. Również pytała mijane osoby o to, gdzie chłopak się udał. Wszyscy wiedzieli tylko, że wyszedł zdenerwowany z domu. Chwilę zajęło jej, by go odnaleźć, jednak w końcu dojrzała blondyna nad jeziorem. Siedział na kamieniu, puszczając z dużą siłą kaczki, odwrócony tyłem do ściany lasu, z którego wyłoniła się szatynka. Doskonale wiedział, że tu jest. Odczekała chwilę, po czym postanowiła się odezwać.
  - Dlaczego tak się zdenerwowałeś?
  - To twój kochaś? - odparował, całkowicie ignorując początek dialogu.
  - Pierwsza zadała pytanie - warknęła, zirytowana za nazwanie Nicholasa ''kochasiem''. - Nie powinno cię to interesować i denerwować. Mówiłam, że jesteś dla mnie tylko przyjacielem. Powinieneś czasem słuchać innych ludzi.
  - Nie rozumiem tylko - w czym on jest lepszy ode mnie? - Wstał z kamienia, stając przed Meg z rękoma w kieszeniach i utkwionym w jej oczach, twardym wzrokiem.
  - Nie pytaj mnie, tylko wilczycy. To ona wybrała go na swojego partnera. A ja bardzo chętnie to zaakceptowałam. To nie jest tak, że wybiera się, kogo kochamy.
  - Dziewczyno, to jest zmiennokształtny! To nie jest normalne, by wilk wybierał jakiegoś kundla na swojego partnera! Wilkołak powinien być z wilkołakiem i basta, takie związki nie mają sensu. Tak samo jak wilkołak z człowiekiem. To nie może się udać. My żyjemy wiecznie, a ludzie; nie. - Och, więc był zagorzałym przeciwnikiem związków innych, niż ''wilk+wilk''. Przy całej swej wypowiedzi gestykulował zamaszyście trzęsącymi się rękami.
  - Nie rozumiem, co w tym złego. Poza tym Jack, wybacz, ale najwidoczniej ten ''kundel'' ma w sobie coś, czego ty nie masz. Albo to ja jestem nienormalna. Najprawdopodobniej. Zawsze były ze mną jakieś problemy. Przestań więc wtykać nos w nie swoje sprawy, bo to nic nie da.
    Była wściekła. Tak samo jak on. A dwa wściekłe wilkołaki, to nie jest dobre połączenie. Bardzo szybko jednak przestała patrzeć mu w oczy, spuściła wzrok w sumie zaraz po napotkaniu jego spojrzenia. Cóż, była bardzo uległa i doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Nie mając zamiaru bez sensu tu tkwić, udała się szybkim krokiem w kierunku posiadłości. Zapukała, by bez zaproszenia wparować do pokoju Nicholasa, który chyba właśnie przysypiał.
  - Porozmawiaj ze mną.
  - Nie mam ochoty - burknął, zakrywając głowę drugą poduszką.
  - Nick, nie zachowuj się jak dziecko! - fuknęła zirytowana.
  - Nie zachowuję się jak dziecko, nie bardziej niż ty. Nie interesuje mnie tłumaczenie. Jestem zmęczony, więc proszę, wyjdź.
    Wyszła. Nie było sensu się kłócić, był gorzej uparty od niej. To zadziwiające, jak łatwo było jej teraz stwierdzić niektóre rzeczy, jeżeli mowa o Nicku. Jednak nie wszystkie. On chyba na zawsze pozozstanie po części zagadką. Na chwilę obecną traktował ją jak dobrego znajomego, może nawet przyjaciela. Czuła jednak w jego - niby normalnym - głosie dystans. Duży i zimny dystans, który ich dzielił. Pogłębił się on jeszcze bardziej po incydencie z Jackiem, mimo, że głos bruneta był tak stanowczy. Świetnie potrafił grać.
    Zdążyła przejść kilka kroków korytarzem, gdy wpadła na Zoe. Krótkie ''chodź ze mną'' jak zwykle nie brzmiało jak zachęta, a jak rozkaz. Zawsze, gdy coś mówiła, była bardzo stanowcza. Brunetka miała już taki charakter i sposób bycia. W sumie nie dziwne, skoro była tak dominującą wilczycą. Po zamknięciu drzwi i zaparzeniu herbaty - Zoe nigdy się nie spieszyło - w końcu zaczęły rozmawiać.
  - Trójkąty miłosne zawsze są skomplikowane, więc lepiej ich unikać. Na pewno o tym wiesz. Po prostu sama podejmij decyzję - chociaż na pewno już to zrobiłaś - i wytłumacz to tym obrażonym dzieciakom. Nie wiem, co się stało między tobą i Jackiem, ale wiem, że był nieziemsko wściekły. Ty też. Uważaj na niego, Megan. Wbrew pozorom nie jest zawsze taki świetny, jak się wydaje. Przede wszystkim to porywczy chłopak, który dodatkowo jest wilkołakiem. A to zdecydowanie nie jest dobre połączenie. Od zawsze trzeba go było trzymać na smyczy. Nie będę się wtrącać do twoich spraw, przynajmniej nie tak, jak zwykle. To ma być raczej przestroga, bo wiem, że Jonathan tak łatwo się nie poddaje. Młody, głupi umysł, może podsuwać mu dziwne pomysły. Po prostu uważaj. Jak zawsze się rozgadałam. Przyszłam, by zapytać - co zamierzasz? Nie powiem, ta sprawa mnie nurtuje. - Zoe oparła o splecione dłonie podbródek, komunikując tym samym, że jest gotowa do słuchania. Meg westchnęła cicho.
  - Jeszcze nie wiem. To dosyć trudna sytuacja, ciężko mi podjąć decyzję. A jest ich kilka do podjęcia. Naprawdę, bardzo ciężko. Och, to takie frustrujące! W dodatku Nick... Po prostu nie wiem - westchnęła sfrustrowana, spuszczając wzrok.
    Pomimo swej chłodnej postury i dystansu, który wytwarzała Zoe, potrafiła zjednać sobie ludzi. Na różne sposoby. Bynajmniej dystans ten nie zniechęcał ludzi - czy im podobnych - do wyznań. Jak teraz, Meg potrafiła się całkowicie przed nią otworzyć. Jednak, gdy przyszła kwestia Nicholasa, nie bardzo mogła ubrać swe uczucia w słowa.
  - Spokojnie, nie musisz się tłumaczyć. Rozumiem. Pytam z czystej ciekawości, jak zawsze, ale poza tym chętnie ci pomogę. Musisz wybaczyć ciekawość starym wilkom.
    Może to dziwne, ale Megan poczuła się znacznie lepiej po rozmowie z Zoe. Teoretycznie powinna ją zdenerwować ta ciekawość, jednak tak naprawdę przyniosła jej ulgę. Brunetka potrafiła dziwnie działać na ludzi, zresztą nie tylko na ludzi. Miała w sobie to coś, czego nikt nie potrafi określić. A ogromna ilość charyzmy tylko to wszystko wzmacniała.



                                                                   ***


    Wieczorna rozmowa Arona i Nicka była prowadzona przy małym gronie towarzystwa. W pokoju obecny był Alfa i pierwsza trójka wilków w stadzie, Jack, Megan oraz oczywiście Nicholas. Rozmowa, jak na takie coś, nie trwała w sumie zbyt długo. Chłopak zachowywał się ostrożnie, jak zwykle ważył, jednak nie był typem, który zatracał swój charakter. Jego odpowiedzi mogły uchodzić przez osoby nadwrażliwe wręcz za zuchwałe. Jednak tak naprawdę to jedna odpowiedź zakończyła temat.
  - Dlaczego tak zależało ci, by odnaleźć Megan?
  - To moja partnerka. Zostanie tak już na zawsze. Nie pozwolę jej tak łatwo odejść, logiczne więc, że przebyłem tak długą drogę, by ją odnaleźć. Mimo wszystko. Nie tylko wilki chcą zatrzymać to, co należy do nich. - Wzrok chłopaka przeszył Meg do tego stopnia, że na chwilę przestała oddychać. Mój. Mój i tylko mój, tak jak ja jego, pomyślała wilczyca.
    Jonathana ta odpowiedź dość mocno zdenerwowała, a przynajmniej z tego, co widziała. Miała wrażenie, że w chłopaku się gotowało i zaraz wybuchnie. Aron już miał coś powiedzieć, gdy na ramieniu chłopaka spoczęła drobna dłoń. Zoe, do tej pory w milczeniu podpierająca ścianę, spojrzała na blondyna z lekkim, kpiarskim uśmieszkiem.
  - Nie ośmieszaj się, wilczku.
    Jak gdyby nigdy nic wyszła z sali, odprowadzana licznymi spojrzeniami. Ta kobieta była wprost niemożliwa. Chyba nikt do końca jej nie pozna. Jack wyszedł czerwony na twarzy innymi drzwiami, niż brunetka. Jego kroki były nerwowe, ruchy wyrażały wściekłość, miał zaciśnięte w pięści dłonie. Megan zaczynała się... O niego martwić. Jakby nie było, zbliżyli się do siebie przez ten czas.
    Ale nie tym powinna się teraz martwić. Całe towarzystwo się rozeszło. Nick nie zamienił z nią nawet jednego słowa. Wilczyca zawyła sfrustrowana w głębi jej piersi. Megan postanowiła jednak zignorować bół zranienia w piersi, machinalnie wykonała wszystkie wieczorne czynności, po czym położyła się do łóżka. Musiała wszystko sobie przemyśleć. Podjąć decyzję. Nie wiedziała nawet, ile czasu jej to zajęło. Mimo wszystko, znała odpowiedź.


  - Wracajmy do domu.
    Ton głos dziewczyny był stanowczy. Zawsze wiedziała, co chce zrobić, wreszcie potrafiła się na to odważyć. Dosyć ucieczki. Stała pośrodku pokoju Nicholasa, który przyglądał się jej z beznamiętną miną. Był pierwszą osobą, o której o tym powiedziała. Brak większej reakcji i ten chłód, który od niego emanował, bardzo zasmucił szatynkę. Na jej twarzy pojawił się blady uśmiech.
  - Proszę, wróć tam razem ze mną. Chcę wyruszyć jeszcze dziś. Czas sprostować pewne rzeczy. Czy, nawet po tym wszystkim, mogę liczyć na twoją pomoc?
    Patrzyła na niego z nadzieją. Miała wrażenie, że serce na chwilę jej stanęło. Zresztą, nie tylko ona to tak przeżywała. Wilk również przestępował niespokojnie z łapy na łapę. Zabawne, więc nawet one odczuwały czasami niepewność. Wilczyca wiedziała, jak ważna jest odpowiedź jej partnera. Co nie zmieniało faktu, że gdy będzie taka potrzeba, zaciągnie go ze sobą siłą.
  - Niech będzie. Ruszymy za godzinę.
    To tyle. Nie powiedział nic więcej. Ale to wystarczyło, by ją uszczęśliwić. Powstrzymała się od rzucenia i wyściskania chłopaka. Zamiast tego wyszła szybkim krokiem z jego pokoju, by udać się do siebie i przygotować wszystko do powrotu. Warknęła automatycznie zauważając na swoim łóżku Zoe.
  - Jesteś jak zwykle nieostrożna, powinnaś wyczuć mnie jeszcze przed wejściem - złajała ją czarnowłosa. Meg się skuliła. - Aż strach zostawić cię samą. Ale, nieważne. - Machnęła lekceważąco ręką. - Chyba podjęłaś już decyzję. Mogę ją poznać?
  - Wracam do Vallent. Muszę wytłumaczyć się rodzicom i sforze, co nie będzie łatwe, ale... Tam jest mój dom. Poza tym muszę stawić czoła temu, co narobiłam. - Mimo wszystko mówiła o tym wszystkim z uśmiechem. Nie mogła inaczej.
  - Tak, myślę, że to dobra decyzja.
    Wyszła. Najzwyczajniej w świecie sobie poszła. Czy ta kobieta nigdy nie może kończyć mówić tego, co zaczęła? Szatynka pokręciła głową, sprzątając pokój. Później zajęła się żegnaniem z wszystkimi. Dziękowała i przepraszała. Nigdzie jednak nie mogła znaleźć Jacka. Ze łzami w oczach żegnała się z kilkoma osobami, a w tym Edith i Aronem. Gdy usłyszała ''zawsze jesteś tu mile widziana'', co brzmiało jak w jakimś kiczowatym filmie, myślała, że naprawdę się rozpłacze. A zostało jej jeszcze pożegnanie z Zoe.
  - Dziękuję za wszystko, Zoe. Chyba nigdy nie uda mi się tobie odwdzięczyć. Będę bardzo tęsknić...
  - Och, chwila. Nie powiedziałam ci? Biegnę z wami. Mam ochotę na wycieczkę, a być może twojemu stadu również przyda się pomoc. No nie patrz tak na mnie i nawet nie próbuj beczeć. Ach, Aron - zwróciła się do Alfy, który wyglądał na nieco zaskoczonego, jednak nie aż tak, jak powinien. - zostawiłam ci listę rzeczy, którę chcę, byś do mnie wysłał. Adres podam ci telefonicznie. Nie opuszczaj gardy, dobra?
  - Jasne. Wrócisz, prawda? - Już w tej chwili Alfa brzmiał nieco tęsknie. Nie do końca dało się mu to zamaskować.
  - Może. Żegnaj Aronie, na pewno się jeszcze spotkamy. Z większością z was pewnie również. Już możecie się cieszyć. Nie stójmy tak, im szybciej wyruszymy, tym szybciej dobiegniemy. A ty, rudy dingo, nie krzyw się tak. To nieuprzejme.
  - Nieuprzejme jest wpraszanie się do czyjejś podróży. - Spojrzał na wilkołaczycę z ukosa.
  - Nigdy nie grzeszyłam manierami, wybacz. Chodźmy już, nim zrobi się ckliwie.
    Megan pokręciła głową. Po drodze do lasu, jeszcze w ludzkich formach zdecydowali, że całą drogę przemierzą na czterech łapach. Bez zatrzymywania się w hotelach i jedzenia w restauracjach. Powinno znaleźć się sporo miejsc, w których mogą się zatrzymać jako wilki, tak przynajmniej twierdziła Zoe. Dodatkowo, będzie wiedziała, gdzie znajdują się terytoria wilkołaków. To uniknie wszelkich konfliktów.
    Każdy z nich zaszył się w gąszczu krzaków, by zostawić tam ubrania i dokonać przemiany. Megan, już jako biały wilk, przeciągnęła się. Słychać było trzask stawów. Wyszła z krzaków, Zoe i Nick już na nią czekali. Łapy aż świerzbiły ją, by rozpocząć bieg. Bo z każdym susem będzie zbliżała się do domu i do stada.
    Biegli cały dzień. Ponownie nie liczyło się nic, prócz celu. Miała pustkę w głowie. Już zapomniała, jak dziwne jest to uczucie, ale tym razem miała również towarzystwo. Zmiennokształtni nie mieli tak dużej wytrzymałości jak wilkołaki, nadrabiały to jednak szybkością i zwinnością. Niestety, musieli przez to robić dość częste postoje. Domyślała się jednak, że jeżeli będą biec wciąż w linii prostej, wiedząc jakie miejsca omijać i nie odpoczywając zbyt wiele, dość szybko dobiegną do Vallent.
    Po kilku godzinach, na ich drodze stanął wilkołak. Znajomy. Był to biały wilk z odcieniami szarości na sierści. Omiótł wzrokiem całą trójkę, skradając się w kierunku dingo. Już wiedziała, czemu nie mogła znaleźć Jacka. Bo był już daleko od rezydencji. Wyszczerzyła kły, stając w obronie swojego warczącego partnera. Nick, oczywiście, ustał obok niej, co zdecydowanie się jej nie spodobało.
  - Nie rób z siebie idioty i nie przynoś wstydu ojcu - prychnęła w wilczej mowie czarna wilczyca.
  - Zamknij się, Zoe. To nie jest twoja sprawa.
    Megan ugięła łapy, by przygotować się do skoku, jednak nie zdarzyła wiele zrobić. Zauważyła jedynie ciemną smugę, która przelatuje obok. Zoe już stała nad białym wilkiem, przyduszając go łapą. Nawet nie eksponowała w pełni swoich kłów, a oczy nie przebarwiły się na bursztynowo. Naprawdę, siła Szlachetnych była przerażająca. A obserwowanie małej, drobnej wilczycy, która powala ogromnego basiora, było dosyć dziwne.
  - Zachowujesz się prostacko i chyba nie wiesz, co do kogo mówisz, szczeniaku. Wynoś się stąd, pókim dobra - wypowiedź ta stanowiła serię warknięć. Na podkreślenie swych słów, wadera kłapnęła pyskiem niebezpiecznie blisko nosa Jacka. - Wracaj do domu.
    Czarna wilczyca zeszła z białego basiora, wciąż trzymając się blisko ziemi i lekko odsłaniając kły. Nie miał większego wyboru. Wilk, bardzo niechętnie, wciąż się na nich oglądając, potruchtał w kierunku, z którego przybyli. Jack został złamany i upokorzony. Dla wilkołaka, szczególnie dość dominującego, to musiało być po prostu straszne. Aż mu współczuła. Chociaż nie, biorąc pod uwagę to, że chciał zaatakować jej partnera - sama chętnie go rozszarpie.
  - Szczyl niczego się nie nauczy, jest zbyt rozpieszczony. Chodźmy.
    Do Missouri dotarli w pięć dni. W sumie nawet nie, zajęło im to jakieś cztery i pół dnia. Dobry wynik, nawet bardzo. Stąd już tylko kilka godzin do miasteczka. Od razu poczuła zapach vallentowskich lasów, tak dobrze jej znany, tak przyjemny. Pachniały jak... Dom. Zaczęła się zastanawiać, czy sfora wciąż tu jest. Gdyby jej nie było... Nawet nie chciała o tym myśleć.
    Nie musiała długo czekać na odpowiedź. Od razu poczuła, że jest na terytorium wilkołaków. Zawsze czuła to instynktownie, dodatkowo nos nie mógł jej zwodzić. Zwolnili, przechodząc do truchtu. Już po chwili zjawiła się cała sfora.
    Jej serce o mało co nie wyskoczyło z piersi. Byli tu. I to wszyscy. W tym również Michael; jak widać, dla niego ''chwilowe zatrzymanie'', znaczyło dość długi postój. Jako jedyny pozostał w ludzkiej formie. Wszyscy mieli stanowcze, nieco wrogie postawy. Na radosne merdanie ogonem do Meg pozwolił sobie Dorian i przez chwilę również Reid. Zaraz jednak spoważnieli, wpatrując się uważnie w czarną waderę. Micheal westchnął - co wprawiło ją w ogromny szok - po czym zdjął swoją koszulkę, podchodząc do Zoe i przekładając ją przez jej łeb.
  - Co ty tu w ogóle robisz? - zapytał, przyglądając się, jak wilczyca wraca do swej ludzkiej formy. - Witaj ponownie, Zollin.
  - Witaj ponownie, bracie.


                                         ______________________________




    Hahaha, możecie być ze mnie dumni, przymusiłam się i napisałam ten rozdział. W końcu. Ogólnie wyszedł w miarę, dużo tutaj pierdół, które jednak musiałam umieścić. Szkoda też, że niezbyt miałam okazję rozpisać pewne sceny, ale rozdział i tak był już długi, więc musiałam sobie darować. Mam nadzieję, że jest w miarę. Nawet go wzrokiem nie przeleciałam, więc proszę o wypisywanie błędów; była w nim masa literówek i, o zgrozo, ortografów. I to takich głupich. W każdym bądź razie, podziwiam każdego, komu chciało się to czytać. ;P