sobota, 1 listopada 2014

Epilog.

''Kto przebywa z wilkami, nauczy się wyć.''


    Nazywam się Megan Forest. Byliście świadkami mojego wstępu w dziwny, tajemniczy i często niebezpieczny świat. Ciężko mi powiedzieć, czy to był najciekawszy okres w moim życiu, jednak na pewno go rozpoczynał. To początek zmian, które nawet ciężko mi opisać.
    Zyskałam i odzyskałam rodzinę. Odzyskałam, bo moi rodzice się zeszli i choć wciąż nie jest tak jak dawniej, wszystko idzie ku lepszemu. Przynajmniej w to wierzę. Oczywiście, przez zyskaną rodzinę mam na myśli stado.
    Wataha cały czas się ze sobą zgrywa, a z czasem zyskuje nawet nowych członków. W końcu również znalazła swoje terytorium, niezbyt duże, lecz wystarczające; pośród lasów, które dają poczucie wolności. Sfora stała się więc prawdziwą watahą z własnym miejscem na ziemi. Choć w sercach członków wciąż kwitnie poczucie, że gdzie stado, tam znajduje się ich dom. Z każdym dniem zżywamy się coraz bardziej i choć wciąż nawiedzają nas problemy, wspólnie potrafimy je zażegnać.
    Jeżeli chodzi o Nicka, oczywiście wciąż obdarzam go zaszczytem przebywania w swym towarzystwie. Również wciąż pracujemy nad naszą więzią, która nie jest już tak czysta jak przed moją ucieczką. Jednak, zyskała na prawdziwości. Poznajemy siebie nawzajem, odkrywamy powoli nasze sekrety.
    No bo hej, wiedzieliście na przykład, że przybrani rodzice Nicholasa wiedzą o tym, że jest zmiennokształtny? Nick wybrał się w podróż, bo sam bał się tego, kim jest. Poza tym chciał zanleźć swoich biologicznych rodziców, co do tej pory nie przyniosło efektów.
    Earl, na ten przykład, była wpadką przygodnej nocy, o czym dowiedziała się dopiero niedawno. Początkowo dość mocno się tym przejęła, jednak Jeremy wybił jej te myśli prędko z głowy; tak, wciąż są razem i stają się coraz bardziej nieznośni.
    Nie będę rozwodzić się na temat każdego członka stada z osobna, poza tym, hej, to w końcu moja historia! Powiem tylko, że Sara oczywiście również przeniosła się za Mattem. Choć w głębi serca mam nadzieję, że zrobiła to trochę z mojego powodu. Dodatkowo, Seth zainteresował się pewną sprytną, żywiołową waderą o imieniu Lisa. Jest wspaniała, aż ciężko ją opisać, po prostu - wszyscy uwielbiają Lisę.
    Ale wróćmy do mojej skromnej osoby. Wciąż poszukuję siebie, często trochę po omacku, jednak bezustannie nad tym pracuję i wydaje mi się, że przynosi to jakieś efekty. Cóż, naprawdę mam taką nadzieję.
    Oczywiście, pozostało wiele niewiadomych. Na przykład, Charlie postanowił nie szukać swej przeszłości, choć czasami wygląda, jakby się nad tym zastanawiał. Wciąż nie wiadomo również, czy Nicholas starzeje się jak zwykły człowiek, ma wydłużone życie, czy też jest nieśmiertelny. Ten problem z kolei mi samej spędza sen z powiek. Kiedyś rozmawiałam o tym z Jeremym i okazało się, że również się tym martwi, względem Earl, oczywiście.
    Są rzeczy, które może pokazać tylko czas. Czas ma we władaniu wszystkich, nawet nieśmiertelnych. Nie ogranicza długości ich życia, ale niezaprzeczalnie zmienia, ma na nich wpływ. Jak na każdego z nas. Trzeba się z tym liczyć.
    Och, ale to nie jest takie ważne. Ważniejsze, że wciąż jesteśmy razem i pomimo lepszych i gorszych okresów potrafimy dać sobie radę. Wspólnie. I chociaż jutro potrafi przewrócić życie do góry nogami, wiem, że zawsze wyjdziemy z tego obronną ręką.
    Cieszę się, że byliście przy tym ze mną. I życzę Wam tyle samo szczęścia, ile mam ja.

piątek, 31 października 2014

Rozdział XXVII.

    Poza niewyraźnym mamrotaniem, połączonym z ohydnymi dźwiękami mlaśnięć rozmiękłych ust, zdołała usłyszeć tupot łap i warczenie. Chwilę przed tym, jak martwa dziewczyna została z niej zrzucona siłą rozpędu pastelowej błyskawicy. Wilkołaki były bardzo silne. Istniały jednak stworzenia zdecydowanie od nich silniejsze. Jednym z nich był właśnie ten stwór.
    Przekazała swoje myśli wilczą mową; była zdecydowanie krótsza od tej ludzkiej. Reid początkowo jej nie posłuchał, jednak na kilka stanowczych warknięć w końcu odskoczył od stwora. Wilkołak często dawał się ponieść i choć długo targały nim emocje, szybko odzyskiwał zdrowy rozsądek. I na szczęście tym razem potrafił go użyć.
    Jasny wilk stał między Megan, a martwą dziewczyną. Był gotowy do kolejnego skoku. Stwór podniósł się niezgrabnie, spoglądając na nich pustym wzrokiem, po czym zaczął krzyczeć. Był to naprawdę okropny dźwięk. We wrzasku przechodzącym w pisk słychać było udrękę, wściekłość i miliony innych uczuć, których dziewczyna nie mogła zidentyfikować przez zbyt głośny dźwięk. Zakryła dłońmi uszy; Reid swoje skulił już dawno.
    Po tym potwór wywrócił się, pełznąc w kierunku brzegu jeziora. Wilk chciał zaatakować, jednak szatynka powstrzymała go stanowczym ruchem. Patrzyli, jak stworzenie wczołguje się w ciemne, wodne odmęty, zostawiając po sobie naruszoną taflę wody i trupi odór.
    Stali tak chwilę, wpatrując się w jezioro, jednak nic się nie wydarzyło. Na tę chwilę, stwór odszedł. Megan przykucnęła, gładząc wilka po sierści na głowie i karku. Wilkołak zerknął na jej uśmiechniętą twarz, parsknął i odszedł. Był zirytowany i naburmuszony. Nie zdziwiło jej to.
  - I tak dziękuję, Reid. Jak zawsze niezawodny.
    Mimo iż poszedł przodem, dziewczyna w drodze do leśniczówki ciągle widziała majaczącego parę metrów od niej wilka. Chłopak miał zadatki na niezłego bohatera, gdy miał taki kaprys. Wyszczerzyła się zadowolona na tę myśl. Przed leśniczówką stało już całe stado.
  - Co to było, do cholery?! Co wyście tam znaleźli? - zapytał wyraźnie zbity z tropu Matt.
  - Już mówiłem. Topielica - burknął pod nosem Charlie.
  - To było przerażające. Ten wrzask, znaczy się - zauważył Dorian. - Aż sierść na karku się jeży.
  - Naprawdę, musicie dyskutować akurat tutaj? Wejdźmy w końcu do środka - rzekł zrezygnowany Seth. Właśnie mogła stracić życie, ale ich widok zawsze strasznie poprawiał jej nastrój. W sumie mimo wszystko była jakaś wesoła. Pewnie dlatego, że przede wszystkim znajdowała się w domu.
    Opowiedziała wydarzenia znad jeziora przy akompaniamencie pomruków Reida. Oczywiście później zrobił awanturę, jednak tego chyba nie musi przytaczać. Każdy mniej więcej wie, jak to wygląda. Co najgorsze to on zawsze wychodzi na swego rodzaju wariata, kiedy po prostu się o wszystkich martwi. Ale mówi to wariatka, która poszła na spotkanie z Martwą Dziewczyną; nazwa się przyjęła, głównie za sprawą Reida.
  - Dobra, spokój. Ważne, że nikomu nic się nie stało - odezwał się Seth, widocznie zmęczony sytuacją.
  - Przynajmniej mamy informacje. To topielica. Topielice to ''słabsze'' wersje utopców, no i to tylko kobiety. Mimo tego, że nie są tak inteligentne jak utopce, są równie silne i strasznie zawzięte. Tylko, że to się do końca nie wpisuje tak, jak powinno w legendy. No i topielice nie występują w wodach zamieszkanych przez wodniki, chociaż ludzie często mylili wszelkie topielce z wodnikami. To demony opiekuńcze, czasami trochę złośliwe, ale jednak. Przynajmniej dalej pozostajemy w kręgu mitologii słowiańskiej... - Charlie zamyślił się. Mimo, że trwało to dość długo, nikt się nie odezwał. Brunet zdjął z szafki jedną ze starych, grubych ksiąg, przyniesioną z piwnicy. - Istnieją, bardziej legendy, niż podania, mówiące o kryształowych domach wodników na dnie jeziora. Właściwie najprawdopodobniej lodowych, ale mniejsza z tym. Wodniki mają tam więzić dusze utopionych ludzi. Legendy nigdy nie zostały potwierdzone, ale jeżeli nasz stary wodnik zwariował i zaczął topić ludzi...
  - Mógł przetrzymywać tam dusze tych dziewczyn - odezwała się Megan. - Ciężko było to zrozumieć, ale ona mówiła chyba ''pomóż mi''. Po prostu... Mam takie wrażenie.
    Tuż przed otworzeniem się drzwi usłyszała cichy szmer. Również zapach nie dał wcześniej znać o przybyciu gościa. Co jak co, ale szlachetne wilki są naprawdę imponujące.
  - Właściwie, przetrzymuje. I ciało jednej z nich. Dwa pozostałe właśnie wyławiają z jeziora - oświadczyła Zoe, wchodząc do leśniczówki. - Och, jeszcze jedno. Michael już poszedł. Jak zwykle, nawet się nie pożegnał. Ale lepiej zajmijcie się teraz tymi trupami.
  - Jak zwykle bezpośrednia - rzuciła Megan, uśmiechając się do brunetki, która wzruszyła ramionami.
  - Zoe, wiesz może, czy wodnik może kontrolować topielicę? - zapytał Dorian, wciąż marszcząc brwi. Chyba tak mu już zostanie. Pierwszy raz widzę, by ktoś tyle dni marszczył brwi.
  - Nie mam pewności, ale jeżeli mieszka w jego zbiorniku, a tym bardziej zginęła z jego ręki, myślę, że jest to wielce prawdopodobne.
  - To by naprawdę wiele wyjaśniało. Co prawda wodniki tak nie robią, ale ten jest stary i szalony.
  - I... Zapewne samotny - stwierdziła w zamyśleniu Megan. Jej myśli były dziś strasznie chaotyczne. Jednakże, ponownie czuła jak ważne jest dla niej to stado. - Nikt już nie wierzy w stworzenia z legend. A wydaje mi się, że to naprawdę wiele zmienia.
  - Jestem gotowy zaryzykować z tą teorią, Seth. To najlepsze wytłumaczenie, na jakie trafiliśmy od samego początku tej sprawy - stwierdził Charlie, spoglądając na Alfę. - Wodnik powoli zaczynał szaleć, być może obudził się ze snu i w końcu zaczął mordować ludzi. Postanowił masowo kolekcjonować dusze. A że wodniki same w sobie nie są szczególnie pracowite, znalazł sobie służącą.
  - Dobrze, tylko pozostaje pytanie - co mamy z tym zrobić?
  - Nikt nie poluje na wilczym terytorium - warknął Reid, stojąc z boku ze skrzyżowanymi ramionami.
  - To oczywiste.
  - Nie powinniśmy zostawiać duszy tej dziewczyny pod jego kontrolą. I nie tylko tej, którą zamieniono w topielicę. To... Nie wypada - stwierdził Dorian, wyraźnie zmartwiony całą sytuacją.
  - W takim razie wystarczy jedynie zabić Wodnika, racja? Mogę to zrobić choćby w tej chwili - stwierdził Reid.
  - To nie takie proste. Jeżeli go zabijemy, to albo dziewczyna zostanie uwolniona, albo całkowicie przepadnie. Teraz jest zniewolona, ale prawdopodobnie jeszcze nie do końca zwariowała. Mimo wszystko to jedyny sposób, jaki przychodzi mi do głowy. - Charlie wciąż rozważał możliwe wyjścia, wpatrując się w drewnianą podłogę salonu. - Zakładając, że przyjmiemy ten plan, trzeba jeszcze jakoś go stamtąd wywabić.
  - Po mnie wyszła topielica. Ponadto raczej ciężko byłoby ją zatrzymać, jest naprawdę strasznie silna. I okropnie cuchnie, bądźcie na to przygotowani - powiedziała Megan, krzywiąc się. Zauważyła, że Reid również potarł nos.
  - Masz na to jakiś pomysł, Charlie? - Seth zerknął w stronę krzywiącego się bruneta.
  - Średnio. Mogę jedynie przypuszczać, że działa na nią jakiś rodzaj drewna bądź metalu, prawdopodobnie srebro. Jedyne podania to te z różańcem, niegdyś wszelkie topielce były bardzo popularne, na całym świecie, mimo wszystko jak zawsze jedyną bronią była wiara. Przypuszczam zresztą, że ciężko to ścierwo zabić, stąd tak niewiele podań. Nieważne. W każdym razie, wtedy różańce robiono z drewna, czasami dodawano krzyżyk z jakiegoś rodzaju metalu. Nie bardzo orientuję się w drewnie, natomiast na większość wodnych stworzeń działa srebro, zgadza się, Zoe?
  - Zgadza, z tego co wiem - odparła siedząca z boku wilczyca, przyglądając się uważnie swoim paznokciom.
  - To się robi zbyt skomplikowane - burknął pod nosem Jeremy.
  - W dodatku nic nie jest pewne.
  - To kwestia podejmowania ryzyka. Choć ryzyko trzeba kontrolować - rzekła Zoe, nie przerywając czyszczenia paznokci.
  - Więc je podejmijmy. Mam dość czekania. - Reid przestąpił z nogi na nogę, rozkrzyżowując ręce.
  - Lepsze ryzyko, niż siedzenie i dyskusje.
  - Nie chcę, żeby ktoś jeszcze ucierpiał.
  - Ja też nie.
  - A tym bardziej ja. Naprawdę współczuję tym dziewczynom...
  - Stado postanowiło, jeżeli jesteś w miarę pewny tej teorii, Charlie, to jutro wieczorem się z tym rozprawimy. - Seth zerknął na zebranych, ostatecznie pozostawiając swe spojrzenie na twarzy wysokiego bruneta.
  - Uważam, że srebro powinno zadziałać.
  - Ale dlaczego mamy czekać do jutra? Im szybciej się tym zajmiemy, tym lepiej - stwierdził blondyn, ponownie przestępując z nogi na nogę.
  - Tylko kontrolowane ryzyko jest w porządku. Poza tym wątpię, żeby topielica miała się dzisiaj zjawić. Jest tępa i zniewolona, ale również odczuwa strach, a wilkołakom jednak daleko do słodkich piesków. I my również musimy najpierw opracować jakiś plan.
  - To będzie dłuugi wieczór - westchnął Reid, opadając z sił.


***


    Gdy Megan wyszła z leśniczówki, była kompletnie wyczerpana. Szła sama, bo Zoe zwinęła się w trakcie ich planowania, obwieszczając przy okazji, że Micheal prawdopodobnie nie odwiedzi ich stada w najbliższym czasie.
  - Z natury mamy kiepskie maniery, on szczególnie, pewnie nawet przez myśl mu nawet nie przeszło, żeby się pożegnać. Dodatkowo średnio za sobą przepadamy, więc szybko ulatnia się po naszym ewentualnym spotkaniu.
    Zoe i Michael byli dziwnym rodzeństwem. Nie potrafiła zrozumieć ich relacji. Pewnie jednym z powodów było to, że Megan była jedynaczką. Właściwie, nie utrzymywali nawet większego kontaktu z resztą rodziny, więc siłą rzeczy nie za bardzo orientowała się w tego typu więzach.
    Niedługo przed wyjściem z lasu poczuła znajomy zapach i ujrzała równie znajomą sylwetkę, skrytą nieco w cieniu. Uśmiechnęła się lekko, podchodząc do chłopaka i po prostu się przytulając. Nicholas objął talię szatynki, kładąc brodę na jej głowie.
  - Mam pewną sprawę do załatwienia. Chociaż wolałbym teraz nie wyjeżdżać - mruknął, robiąc palcami małe, ale bardzo rozpraszające kółeczka po bokach dziewczyny.
  - Nie martw się, stado sobie poradzi. Już raz mnie uratowałeś, teraz pozwól wykazać się komuś innemu. - Mrugnęła do niego rozbawiona. - Co to za sprawy?
  - Rodzinne. Wolałbym zająć się osobiście ratowaniem. Oczywiście dlatego, że liczę później na wyrazy wdzięczności. - W oczach Nicka pojawił się szelmowski błysk. Cóż, może jednak nie pozwolę mu jechać...
  - Musimy w końcu porozmawiać o takich rzeczach, Nick. Ale to nie jest dobry czas. Obiecuję, że nie będę nikomu przesadnie wdzięczna. Długo cię nie będzie?
  - Kilka dni, jak najkrócej, mam nadzieję. Co to w ogóle jest?
  - Oszalały wodnik zniewalający dusze nastolatek i topielica. Nic niezwykłego.
  - Daj znać od razu, jak się z tym uporacie. Tylko nie zapomnij.
  - Nie zapomnę.
    Żegnali się niezbyt długo, jednak Megan od razu poczuła brak zmiennokształtnego. Odprowadziła Nicholasa tęsknym wzrokiem. Wciąż nie wszystko było między nimi w porządku, starali się ze sobą rozmawiać i nad tym pracować. Nicholasowi bardzo ciężko przychodziło otwieranie się na innych, nie napierała więc przesadnie. Poza tym, mieli czas.


    Późnym wieczorem, właściwie koło północy, Megan ponownie przechadzała się brzegiem jeziora. Nie byli pewni, czy topielica ponownie da się nabrać, jednak nie chcieli wysyłać do tego zadania Sary czy Earl; z nich wszystkich to Megan była najbardziej wytrzymała.
    Tym właśnie prostym sposobem dziewczyna paradowała - po raz drugi - w pożyczonych od Sary, lecz tym razem również od Earl ubraniach i dodatkowo krótkiej, rudej peruce. Tak, Megan również nie udało się dokładnie ustalić, po co jej przyjaciółce peruka. Grunt, że ostatecznie się przydała. O ile Martwa Dziewczyna znów ruszy na polowanie.
    A na to nie trzeba było zbyt długo czekać. Potwór wyjrzał z wody, chowając się między trzcinami - o czym Megan wiedziała dzięki czułemu słuchowi - po czym naprawdę cicho zaczaił za plecami nastolatki. Co oznaczało, że Martwa Dziewczyna jednak potrafiła się czegoś nauczyć. To sprawiało, że musieli działać bardzo szybko.
    Megan odwróciła się szybko, głośno krzycząc. Topielica zagulgotała, ponownie przygniatając ją do ziemi. Zgodnie z zaleceniami Charlie'ego trzymała się w miarę daleko od zebów stworzenia - wilkołacze palce zwykle nie odrastały.
    Po raz kolejny stworzenie zostało zrzucone z szatynki, lecz tym razem smuga nie miała pastelowej barwy, zaś była bunatna, praktycznie czarna. Zaledwie chwilę potem nad wodę przybyły pozostałe wilkołaki; niektóre w zwierzęcej formie, inne zaś jako ludzie ubrani w grube rękawice.
    Tak naprawdę, nawet przez taką izolację wilkołaki w pewien sposób czuły srebro łańcuchów, którymi próbowały owinąć topielicę. Czuła to w tej chwili na sobie, przez znajdujący się w kieszeni płaszcza, srebrny sztylet. Potwór wył i miotał się. Z czasem ruchy słabły, jednak udręczone dźwięki przybierąły na sile, co było naprawdę rozpraszające. I przede wszystkim niemiłosiernie raniło czułe wilcze uszy; nos już dawno przestał im działać.
    Czekali, nawet przez chwilę nie tracąc czujności. Megan zastanawiała się, czy srebro na pewno zadziała na wodnika. Udało się z topielicą. Nie było jednak gwarancji, że poszczęści im się przy wodniku, który prawdopodobnie był jeszcze silniejszy od topielicy.
    W pewnym momencie, dokładnie na środku jeziora, tafla wody zmarszczyła się. Mięśnie wszystkich wilków spięły się jeszcze bardziej. Powoli, gdzieś z głębin wyłaniało się dziwne stworzenie. Wpierw jedynie wychynęło z wody, zbliżając się ku nim niczym przyczajony krokodyl. Gdy niski potwór znalazł grunt pod nogami, majestatycznie ukazywał im pełnię swego wyglądu.
    Wodnik wyglądał jak połączenie żaby i starca, choć bliżej było mu do żabiej aparycji. Miał rzadką, długą brodę, która kojarzyła się Megan z mistrzami wschodnich sztuk walki. Jego ślizga skóra miała barwę mułu, a przynajmniej na to wyglądało przy wątłym świetle księżyca. Żabie oczy zwróciły się w ich kierunku. Tylko w nich dostrzegalny był obłęd. Szeroki, żaby pysk rozchylił się, ukazując różowy język.
  - Przeszkadzać. Zostawić moje sługi, zły wilk.
  - To nie jest twoja służąca. Jeżeli ją chcesz, sam musisz po nią przyjść - odpowiedział Seth, wciąż stojąc rozluźniony, mimo nieprzyjemnego, skrzekliwego głosu wodnika.
  - Źle. Sqarkkauuqs ma sługę. To ta. - Uniósł swoją chudą rękę; pomiędzy palcami miał błonę. - Wy ją oddać.
  - Przyjdź po nią i sam ją weź.
    Wodnik zauważalnie stał się jeszcze wścieklejszy. Machnął grubym ogonem, rozwinął płetwę na plecach i ruszył w ich kierunku. Gdy znalazł się na brzegu, nagle wykonał dwa wielkie susy na czterech kończynach i złapał Setha za brodę, kalecząc opalone policzki chłopaka. Wilki zaczęły warczeć, lecz na wyraźny sprzeciw Alfy pozostały na swoich miejscach.
  - Bezczelny wilk. Ja wziąć co moje. I ją też. - Spojrzał w kierunku Megan. Spięła się bardziej, zmieniając wyraz twarzy ze złości na strach.
    Zrozumiała coś. Wodnik najwidoczniej dalej nie zdawał sobie sprawy z tego, że Megan również jest wilkołakiem. Pachniała - względnie - jak człowiek, zauważyła również, że wodnik dziwnie mruży oczy, co mogło oznaczać, że nie widzi zbyt dobrze. W dodatku był obłąkany. Charlie także to zobaczył, więc przekazał to reszcie serią cichych warknięć.
  - Cicho być, zły wilk - żachnął się wodnik, słysząc dźwięki wydawame przez brunatnego wilkołaka. - Oddać mi dwie sługi, to przeżyją.
  - Dobrze, weź je - odparł sztywnym głosem Seth.
    Wodnik wyglądał na szczęśliwego. Był bardzo pewny siebie, co nie wróżyło najlepiej. Zostawił wilkołaka w spokoju, podchodząc do sztywno stojącej Megan. Wilgotne dłonie zacisnęły się na szyi dziewczyny. Reid warknął, kucając bliżej ziemi i obnażając kły.
  - Cicho. Puścić sługę, inaczej umrzeć.
  - Wypuście topielice - rozkazał gardłowo Alfa, spoglądając na wodnika prawie w pełni wilczym spojrzeniem.
  - Dobry wilk. Ty musieć iść ze Sqarkkauuqs do Aquutiank. Czyli musieć paść.
    Seth zaatakował wodnika, gdy tylko uścisk na szyi Megan się wzmocnił. Sqarkkauuqs zareagował natychmiastowo, odwracając się w stronę wilkołaka i przecinając mu pierś pazurami. Megan wyszarpnęła sztylet z kieszeni, wbijając jego ostrze w kark wodnika, po samą rękojeść. Rozpruła stworzenie na całej szerokości kręgosłupa.
    Wodnik skrzeczał, zwijając się z bólu. Skóra, której dotknęło srebro poczerniała i wyglądała na przypaloną. Megan puściła sztylet, sama ledwo powstrzymując skowyt - nie chciała rozpraszać sobą reszty. Seth wbił swój nóż prosto w czoło wodnika. Jego ciało drgnęło kilkukrotnie, po czym całkowicie znieruchomiało.
    Również topielica zaczęła się szarpać, jednak szybko znieruchomiała, wydając spomiędzy opuchniętych ust ostatnie, ciche westchnienie. Nie byli pewni, co stało się z duszami dziewczyn, jednak, jak powiedziała dziewczynie Zoe, powinny być wolne. Jeszcze chwilę każdy z wilkołaków wstrzymywał oddech. Megan przerwała ciszę niezbyt głośnym piskiem z głębi klatki piersiowej.
    Musiała mówić, że stado zareagowało tak, jakby była śmiertelnie ranna?


  - Szkoda, że już odchodzisz - powiedziała Megan, spoglądając na Zoe ze szczerym smutkiem.
  - Już czas. I tak długo tu zabawiłam, uwierz. Rozwiązaliście wczoraj sprawę z wodnikiem, całkiem sprawnie z tego co słyszałam.
  - To było sprawdzenie, prawda? Czy w ogóle jesteśmy stadem?
  - Nie zaprzeczę. Ale jesteście, nie potrzebujecie nadzoru. W dodatkowo bardzo uroczym stadem. Naprawdę, nigdy nie widziałam tak rozkosznych wilczków.
  - To chyba nie brzmi tak dobrze, jeżeli mowa o wilkołakach - stwierdziła rozbawiona Megan.
  - Może i nie. No, idę. Aron zapewne już przebiera nogami. - Teraz to Zoe była rozbawiona.
  - Na pewno tęskni. Zresztą, śmiem twierdzić, że ty również.
  - Dla mnie czas ma inną miarę. Choć nie zaprzeczę, lubię spędzać z nim czas. To jeden z niewielu wilków, którymi muszę zajmować się niczym zbłąkanymi szczeniętami.
  - Czasami jesteś naprawdę niemiła. Ale fakt, to dobry Alfa. - Telefon Megan zadrżał w kieszeni spodni. Zapewne Nick odpisał na SMS-a.
  - Nawet bardzo dobry. Bycie Przywódcą to naprawdę ciężka rola. Och, staję się sentymentalna. Na każdą z nas ktoś czeka. Dbaj o rękę. Blizny zostaną, ale dzięki tej maści nie będą aż tak widoczne.
  - Żegnaj, Zoe. Będę tęsknić.
  - Żegnaj, Megan. Jestem pewna, że jeszcze kiedyś się spotkamy.



     ______________________________




    Właśnie tak, moi drodzy. To ostatni rozdział na tym blogu, pozostał jeszcze Epilog, który mam nadzieję wstawić jutro. Dokładnie cztery lata temu został dodany wstęp, który później zamienił się w Prolog; jej, jak ten czas leci! Naprawdę Wam dziękuję, że ze mną byliście. To kończy pewien malutki etap w moim życiu. Dziękuję za wytrwałość i przede wszystkim przepraszam za wszystko. Za tak długi okres czekania. Za często słabą jakość rozdziałów, by nie rzec całej historii. Uprzedzam - rozdziału powyżej nie czytałam. Przepraszam, po prostu mam za sobą drugi tydzień, gdzie nie mam nawet jednego wolnego dnia w szkole, a czeka mnie jeszcze trzeci pod rząd. Może go poprawię, może nie; naprawdę ciężko mi powiedzieć. W każdym razie, mam nadzieję, że spędziliście tu miły czas. ;P
     Po prostu dziękuję.

sobota, 12 kwietnia 2014

Rozdział XXVI.

Oczami Reida.

  - Mógłbyś nam pomóc. Pozwalamy ci przebywać na naszym terytorium, co więcej mieszkasz w naszym domu i ogólnie się u nas żywisz. Giną ludzie, do cholery! Okaż trochę empatii.
  - Reid, spokój - mruknął Seth.
  - Jak mam być spokojny w takiej sytuacji. Może i jesteście szlachetnymi, ale nie upoważnia was to do skazywania zbłąkanych nastolatków na śmierć!
    Reid czuł niepohamowaną wściekłość. Jak ci cholerni arystokraci w ogóle mogli robić coś takiego. To jakaś głupia próba, czy jak? Czemu miała dowieść? Przecież wiadomo, że nie byli idealnym stadem. Ale sobie radzili. Fakt, po uporządkowaniu hierarchii czuł się w sforze lepiej, większość wskoczyła na właściwe sobie miejsce, to był plus przybycia Michaela. Co nie znaczyło, że nie mógłby się choć trochę im odwdzięczyć. Zresztą podobnie jak tamta wilczyca. Z drugiej strony, to chyba ona opiekowała się Meg...
  - To nie jest moja sprawa, tylko stada. Ja do niego nie należę. A jeżeli chodzi o ludzi, cóż... Nieszczególnie interesuje mnie ich życie. I tak umrą. - Wilk wypowiedział te słowa tak wypranym z emocji głosem, że sami historyczni tyrani mogliby się zawstydzić.
  - W takim razie sami do tego dojdziemy!
    Blondyn wypadł z leśniczówki, niemal zdzierając z siebie ubrania i przemieniając się w wilka. Może wiatr nie zwieje mu ciuchów. Zresztą, akurat teraz nie bardzo go to obchodziło. Musiał się wyładować, pobiegać, może zagryźć jakiegoś szaraka. Biało-pastelowa smuga przecinała las z niesamowitą prędkością, ciągle zmieniając kierunek; cóż, las nie był największy. Po drodze upolował samiczkę bażanta. Szybko się z nią rozprawił, dodatkowo była całkiem smaczna. Skończył szaleńczy bieg dopiero, gdy poczuł ból w łapach, a jego skóra stała się wilgotna od potu - czy czymkolwiek to było. Właściwie nie był pewien na jakiej zasadzie poci się pod postacią wilka.
    Szare przebłyski na sierści połyskiwały w szczątkowym świetle sierpu, gdy truchtał w kierunku jeziora. Musieli załatwić to coś. Nim zginie więcej ludzi, a Meg wpadnie na coś głupiego, a na pewno na coś głupiego wpadnie, czasami wydawała mu się mało inteligentna. A przynajmniej zbyt emocjonalna. Co znaczyło, że ON musiał zrobić coś z tą całą sytuacją. Problem w tym, że jeszcze nie do końca wykombinował co.
    Przytknął nos do ziemi i zaczął węszyć. Czuł zapach śmierci, ale i czegoś martwego. Ciała, ale z nutą magii. Och, tak ciężko opisać zapachy w słowach. Choć dla niego były one tak wyraziste, że miały swojego kolory. Ten był siny. Wyczuł również woń ludzi i, jak przypuszczał, martwych dziewczyn. Porówna je później z zapachem rzeczy, które pójdą wykraść; zapewne będzie w tym uczestniczył, jest dobry we włamach.
    Nie odważył się nawet zamoczyć łapy. Był sam i mimo, że był również wilkołakiem, to wolał nie ryzykować. Węszył jeszcze dłuższy czas, ale nie znalazł nic, co przyciągnęłoby jakoś szczególnie jego uwagę. Zrezygnowany wrócił do leśniczówki. Zastanawiał się nad całą tą sytuacją, ale powiedzmy sobie, nie był zbyt dobry w myśleniu. Przynajmniej nie o takich rzeczach. Od tego był u nich Charlie. Reid był od działania, impulsywnego warto dodać.
    Seth oznajmił zwięźle, że idą do domów zaginionych dziewczyn. W sumie nie musiał mówić nic więcej. Reid ubrał się jak typowy, młodociany czasem-przestępca; w czarną bluzkę, której rękawy, jak zresztą każdej innej, podciągnął do łokci, skórzaną kurtkę, ciemne spodnie, rękawiczki bez palców i czarną czapkę. Trochę jednolity ten strój. Zadowolony blondyn szedł z szerokim uśmiechem, by dokonać drobnego przestępstwa. Czuł się jak kiedyś, chociaż te czasy nie należały do najlepszych.
    Wślizgnął się do pokoju każdej z dziewczyn przez okno i wziął po jednej rzeczy. Zwinął koszulkę, czapkę z daszkiem, w której jedna z ofiar zapewne biegała i skarpetki. Wolałby wziąć coś innego, ale trochę spanikował słysząc kroki na schodach. W każdym bądź razie, on swoje zrobił. I mimo powodów, przez które musieli włamywać się do domów nieznajomych ludzi - było całkiem zabawnie. Właściwie było zabawnie od dnia, gdy dołączył do stada.
    Zawsze dziękował za to losowi. Gdyby wtedy nie został znaleziony, raczej nie oglądałby już świata. Nie śmiałby się ze stadem, nie biegał jako wilk w blasku księżyca po lesie, nie denerwował błahostkami. Nie włamałby się do domu porwanych dziewczyn, by zapobiec kolejnym zaginięciom. Tak naprawdę, Reid był osobą bardzo wrażliwą moralnie i społecznie. Można rzec, że ''cierpiał za miliony''. Zawsze zastanawiał się nad głodującymi, gdy wyrzucał jedzenie, choćby stare. Zawsze bardzo mocno przeżywał krzywdy wyrządzone ludziom, którzy nie potrafili sobie z tym poradzić. Tak naprawdę chciałby, by każdy znalazł takie swoje stado, które go pocieszy i podniesie na duchu, gdy będzie miał wszystkiego dość. Choć nie chciałby, żeby wszyscy byli wilkołakami. To byłby koszmar.
    Reid w głębi duszy zawsze cieszył się, kiedy ktoś nowy dołączał do stada. Wtedy zawsze było jakoś tak zabawniej. I nie wymieniłby swoich znajomych na nikogo innego, nawet biorąc pod uwagę to, jak często miał ich dość. Na sforę zauważalnie wpłynęło również dołączenie Megan. Wszyscy mieli się tym bardziej o kogo troszczyć, a co by nie mówić, to dość kłopotliwa kobieta. Ale za to jaka urocza. Była jak mały szczeniaczek.
    Tak naprawdę, blondyn dalej przeżywał śmierć Naomi. Właściwie, jak wszyscy, choć nikt o tym głośno nie mówił. Na zawsze zostanie w nich pewien rodzaj pustki, którego nie da się zapełnić. Byli rodziną. I to prawdziwą, nie taką od uśmiechniętych zdjęć. A w przypadku Reida - liczyły się tu również więzy krwi, a nikogo z osób żyjących z tą samą krwią nie uważał za rodzinę. Po prostu nie zasługiwali na to miano, każdy, kogo poznał. Ale teraz to nie było właściwie ważne.
    Na drugi dzień pozwolili sobie na wagary, zresztą nie bardzo się tym przejmując, choć Megan musiała nieźle wykręcać się przed rodzicami. Całe stado wraz z bliźniakami spotkało się ponownie w leśniczówce. Reid przyznał, że zapachy znad jeziora pokrywają się z ubraniami; potwierdził to również Charlie, który rano udał się na małe rozeznanie. Zarządzili burzę mózgów, której przyglądały się w milczeniu dwa szlachetne wilki.
    Reid czuł, że musi coś zrobić. Jak czegoś nie zrobi, zaraz ktoś wyskoczy z jakimś głupim pomysłem. I właściwie chyba wiedział kto. Dlatego musiał wyskoczyć jako pierwszy z innym głupim pomysłem. Nie mógł pozwolić, by komuś coś się stało. Po prostu nie mógł. Problemem był ten głupi pomysł, jakikolwiek. No, dalej, myśl, chłopie...
  - To coś porywa tylko nastolatki, prawda? - zapytała Megan, która do tej pory nie odzywała się za wiele.
  - Tylko kobiety. Myślę, że nastolatki to jednak zbieg okoliczności, po prostu są idiotkami, które kręcą się przy jeziorze w nocy. Madison kąpała się z jeszcze trzema osobami, ale to właśnie ona zginęła. Podobno w pewnym momencie po prostu zniknęła. Reszta, tak mi się wydaje, nie wchodziła do wody. Jedna z nich poszła pobiegać, druga pospacerować. Tak przynajmniej twierdzą raporty policyjne - odpowiedział Charlie. To zadziwiające, jak wiele mówił gdy byli w trakcie rozwiązywania jakiejś sprawy. Bo, co by nie mówić, zwykle nie należał do osób gadatliwych.
  - Raporty policyjne? - zapytała Meg, unosząc brew. - Ale jak?
  - Powiedzmy, że mamy tu małego pseudo-hakera. - Charlie i Seth zerknęli na Doriana. Chłopak zrobił niewinną minę, trąc kark.
  - Tylko trochę się tym interesuję...
  - Cóż, chyba nie chcę wiedzieć. W każdym bądź razie giną kobiety. Mogę...
  - Nie. Nawet nie ma mowy! - Warknął Reid, rzucając jej groźne spojrzenie.
  - Nawet nie skończyłam.
  - Ty zawsze masz głupie pomysły!
  - Hej, nie mów tak! Poza tym, to jak na razie jedyny sensowny pomysł, więc siedź cicho, blondas.
  - Do diabła, nie! Nie mam zamiaru siedzieć cicho! - Blondyn zerwał się z miejsca. Z jego krtani dobywało się ledwo słyszalne warczenie.
  - Siadaj, Reid. - Seth westchnął, spoglądając na chłopaka i zirytowaną szatynkę. - Daj jej przynajmniej dokończyć.
  - Ani mi się śni!
  - Reid, siadaj. - Cholerny głos Alfy.
  - No, więc...


Oczami Megan.


  - ..mogłabym po prostu pospacerować trochę nad brzegiem jeziora, około dziesiątej, jak tamte dziewczyny. Nie jestem pewna, czy zwabię to coś, ale zawsze można spróbować. Jestem wilkołakiem, powinnam sobie poradzić w razie czego.
  - Zakładając, że nie rozpozna w tobie wilkołaka, co bardzo wątpliwe, musiałabyś iść tam sama; sfora wzbudza zbyt wiele podejrzeń. A nawet wilkołak może mieć wątpliwości z tym czymś, co zabiło te dziewczyny - mruknął Charlie. Słyszała w jego głosie dezaprobatę i te trybiki, które przekręcają się pod jego czaszką.
  - Nie wspominając o tym, że to niebezpieczne. Wykluczone - dodał Seth, przyglądając się reakcji dziewczyny.
    Szatynka poczerwieniała z irytacji, mrużąc oczy. Reszta stada również nie wyrażała chęci co do jej planu, Reid za to wyglądał na niemożebnie usatysfakcjonowanego. Starsze wilki miał nieodgadnione, stateczne miny.
  - W takim razie, jak zamierzacie pozbyć się tego czegoś? Chcecie, żeby ktoś jeszcze zginął? - warknęła rozwścieczona.
  - Wątpię, żeby ktoś teraz zapuszczał się nad jezioro - odpowiedział rzeczowo Charlie.
    Toczyła z nimi długie rozmowy, argumentując swoją myśl. Wypłynęło jeszcze kilka pomysłów, ale tylko ten jej choć w niewielkim stopniu miał w ogóle rację bytu. Więc po długich godzinach negocjacji udało jej się przekonać chłopaków. Co było bardzo dziwne. Możliwe, że to przez jej zniknięcie, ale czy wtedy nie powinni bardziej się opierać? Och, nieważne. Najważniejsze, że dopięła swego. I była bardzo zadowolona.
    Reid za to wyszedł z domku, trzaskając drzwiami. Jak małe dziecko. Jego problem polegał na tym, że zawsze chciał nieść wszystkich na barkach, choć nigdy by się do tego nie przyznał. Przypuszczała jednak, że nie tylko ona w stadzie zdaje sobie z tego sprawę. Kolejnym problemem w ich watasze było to, że każdy z nich zasłanił by drugą osobę swoim ciałem. Ale ostatecznie na niebezpieczeństwo wystawiali się ci najbardziej kłótliwi.
    Wróciła na parę godzin do domu, jeszcze przed wyjściem biorąc prysznic i pożyczając ubrania matki. Miała nadzieję, że w ten sposób choć trochę pozbędzie się wilczego zapachu. Mimo wszystko jeżeli to stworzenie ma dość dobry węch, to nic jej nie pomoże. Po dziewiątej wyszła z domu, kierując się w kierunku jeziora.
    Okolica nad wodą była zdecydowanie zbyt cicha, nienaturalna. Nie była pewna jak to działa, ale przypuszczała, że w przypadku Wodnika nie działa to w ten sposób. Miał on być bowiem demonem opiekuńczym zamieszkiwanych wód. Spacerowała dość długo nad jeziorem, starając się nie wyglądać na zbyt zainteresowana niewzruszoną taflą wody. Była pewna, że to coś siedzi właśnie w wodzie. Przysiadała na pobliskim kamieniu, błądziła przy brzegu. W pewnym momencie chciała nawet wejść do wody lub przynajmniej zamoczyć w nim nogi, stado jednak bezwzględnie jej tego zabroniło, poza tym sama rozumiała, że nie dałaby rady temu stworzeniu w wodzie.
    Miała zamiar już odejść, zgadując, że stworzenie rozpoznało w niej coś nadnaturalnego. Robiąc jedną z ostatnich rund na brzegu usłyszała z głębi jeziora dziwny dźwięk, opór wody, coś, co dość ciężko było jej zidentyfikować. Po chwili, nagle nawet jak dla wilkołaka, na jej kostce zacisnęły się trupio-białe palce. Powstrzymała się przed agresywna reakcją, jaką chciał odpowiedzieć wilk, przyglądając wynurzającej się z wody głowie, pełnej rozczochranych włosów.
    Wystraszyła się. Widziała już w swoim życiu wampira, jednak ten potwór również był z zakresu nieumarłych, a jego powłoka to paskudne ciało utopionej dziewczyny. Poczuła silne szarpnięcie, które dość mocno nią zachwiało. Złapała dłoń nieumarłej, próbując wyciągnąć ją na brzeg. Udało jej się to w niewielkim stopniu; to coś było naprawdę silne. Stwór jednak wciąż trzymał ją za kostkę, po chwili przewracając i wczołgując na wilczycę. Powstrzymała warknięcie.
  - M...ż... ii...
    Napuchnięte, sine usta utrudniały potworowi mówienie. Megan nie była pewna, czy dobrze usłyszała. Dalej szamotała się pod ciałem stworzenia. Oczy tego czegoś, o rany, jej oczy były naprawdę przerażające, pełne udręki, bólu i wściekłości. Widziała w nich również swego rodzaju tępotę, której nie znajdzie się nawet wśród najmniej rozumnych ludzi. Kolejną przerażającą rzeczą było to, że nie mogła wydostać się spod uścisku utopionej dziewczyny.



     ______________________________




     No dobra, jest i rozdział. W KOŃCU. Przepraszam, że jest taki krótki - wydawał się dłuższy - i raczej nudny. Nie chciałam też zanudzać długimi opisami, ogólnie jakoś go nie czułam, choć możliwe, że ulegnie jeszcze zmianie. Proszę o korygowanie wszelkich błędów. Można też snuć plany spiskowe na temat dalszych wydarzeń. ;P  Kolejny rozdział będzie ciekawszy, bo znajdzie się w nim jakaś akcja, a zarazem będzie ostatnim. Przepraszam, że po tak długim czekaniu dostajecie coś tak słabego. Naprawdę nie mam ostatnio czasu, a i wena nie za bardzo dopisuję. Właściwie tak nie mam czasu, że nawet nie wiem kiedy tę wenę mam.
     Mam nadzieję, że narracja oczami Reida się Wam podobała. Miałam pokazać bardziej życie od strony mieszkającego ze wszystkimi członka sfory, przybliżyć Wam bardziej postacie, ale na Blondasku się zakończyło i to też mizernie... Cóż, może jeszcze to nadrobię. W ogóle jakoś mało postaci w tym rozdziale. I jest całkiem słaby. Serio, wybaczcie. I mam propozycję; na koniec, już po epilogu, mogę zrobić krótki spis postaci, ich jakiś skrócony, dokładniejszy opis. Wytłumaczyć m.in. kwestię z Charlie'em z poprzedniego rozdziału, powiedzieć kim był, zanim stracił pamięć itd. To w sumie też pewnie nie będzie mega dokładne, no ale. Zawsze coś, jakieś uzupełnienie i kto chce, może to przeczytać, kto nie chce - hej, to nie jest obowiązkowe. Piszcie więc swoje zdanie w komentarzach. Swoją drogą, nawet nie wiedzie jak bardzo kochani i motywujący jesteście, dziękuję Wam ogromnie. ;P
      I naprawdę chciałabym poprawić ten rozdział, ale w razie czego napiszę o tym w komentarzach i w tej notce, na końcu, jak rozdział niżej.

środa, 13 marca 2013

Rozdział XXV.

  - Witaj ponownie, bracie.

    Megan wykonała ruch, podobny do zmarszczenia brwi. Bracie? Mogłaby uznać to za ot, takie tam określenie. Jednak pewna nuta w głosie Zoe nie dawała jej tak łatwo w to uwierzyć. Ta dwójka musiała bardzo dobrze się znać. Mimo wszystko w tonie głosu obydwojga można było wyczuć pewien dystans. Dziwna para. Brunetka przesunęła wzrokiem po zgromadzonych stworzeniach.
  - Och, nie patrzcie tak. Jest tak, jak słyszycie; Michael to mój brat. Rodzony. Bliźniak.
  - Dawno się nie widzieliśmy. - Mężczyzna całkowicie zignorował wypowiedź Zoe.
  - Tak, trochę. Ile to już, sto lat?
  - Dziewięćdziesiąt pięć. Dokładnie od stycznia.
  - Zawsze miałeś dobrą pamięć. - Uśmiechnęła się w dziwny sposób. - No dobrze, może pozwólmy wilkom obgadać pewne sprawy. Alfo, czy dostaję wstępnie pozwolenie na przebywanie na waszym terytorium? - Zwróciła się do wielkiego, czarnego basiora. Wydał z siebie potwierdzający pomruk. - Dobrze, dziękuję. Chodź, nie przeszkadzajmy w sprawach stada.
  - Też już pójdę. Rozumiem, iż moje pozwolenie nie wygasło? - zapytał dingo serią warknięć. Trochę ciężko mu się w ten sposób rozmawiało.
  - Idź.
  - Idź już
- burknął w tym samym momencie Reid, wywracając oczami. Seth zgromił go wzrokiem. Wilk automatycznie odwrócił wzrok.
  - Długo kazałaś na siebie czekać. Chodź.
    Posłusznie ruszyła z miejsca. Szła nieco za Alfą, lecz przed Drugim, znajdując się w bezpiecznej odległości. Była poza stadem. Co za dziwne uczucie. Przecież czuła się tu jak w domu, jak wśród rodziny. Cóż, ma za swoje. Na pysk wilczycy wpełzło coś w rodzaju bladego uśmiechu. O ile wilk może się uśmiechać.
    Gdy dotarli na miejsce, Jeremy przemienił się w człowieka i wszedł do domku. Wilkołaki nie są wstydliwe. Zdążyła się do tego przyzwyczaić. W końcu sama nie czuła potrzeby zasłaniania swego ciała; człowiek jak człowiek. Jednak chyba nikt nie chce paradować nago przed resztą świata. Czasami Meg zastanawiała się, czy są bardziej wilkami czy ludźmi. Dostawszy swoje ubrania powoli skierowała się w pobliskie zarośla. Zabawne, że wciąż trzymali tu jej ciuchy.
  - Nic się tu nie zmieniło - westchnęła cicho, wchodząc do leśniczówki przez wąskie przejście, które specjalnie dla niej utworzyły ciała wilkołaków. Sprawdzali się jak mur, to trzeba przyznać. Seth czekał już w środku, ubrany w podarte miejscami dżinsy i czarną koszulkę. - Za to ty, trochę.
    To stwierdzenie nie było bezpodstawne. Teraz miał twarz stonowaną, dokładnie obserwującą ''nowego'' wilkołaka. Przedzierała jednak przez nią lekka sympatia. Megan miała dziwne przeczucie, że powitałby tak każdego innego wilkołaka. Jego twarz i ciało również nieco zmężniały, aczkolwiek wciąż miał w sobie te słodkie, chłopięce rysy. Taka była już jego uroda. A kolor skóry ponownie przywiódł jej do głowy myśl o wakacjach.
    Za jej plecami przemknęła reszta wilkołaczego stada.
  - I nawzajem. Siadaj, Meg. Czas na przesłuchanie i kazanie, które będzie trwało przez najbliższych kilka tygodni albo i miesięcy.
  - Nie to, że mnie to dziwi...
    Chłopcy weszli do pokoju, rozlokowując się w wolnych miejscach, nie zapominając przy tym o hierarchii. Dopiero teraz Megan zauważyła, że uległa ona zmianie. Jak zwykle rychło w czas. Alfą nadal był Seth, jednak rolę drugiego objął Charlie. Jeremy niezmiennie trwał na swej trzeciej pozycji, zaś Matt, chyba nie do końca z tego powodu zadowolony, znajdował się na piątym miejscu, jednak bardzo blisko czwartego wilka, Reida. Była prawie pewna, że to wciąż się zmienia. Ostatni, niezmiennie, był Dorian. Jemu nie w głowie była walka o pozycję, chociaż nie był jakimś strasznym słabeuszem. Zadziwiające, jak dużo się tu pozmieniało. Była ciekawa, czy winę za to ponosi tymczasowy pobyt Michaela. A przynajmniej miał być on tymczasowy.
  - Jak mogłaś być taką idiotką, by po prostu od nas uciec? A twoi rodzice? A Sara? Jak myślisz o innych, to aż za dużo, jak nie to wcale. Tak się nie robi, Megan. - Szło to mniej więcej tak. Na początku. Została porządnie złajana i niczym małe dziecko pochylała głowę przed Sethem, słuchając długiego kazania. - Ale w sumie nie wyszło to na złe.
    Jej głowa podskoczyła jak na sprężynie. Brązowowłosy uśmiechał się przyjaźniej, reszta sfory również miała pokrzepiający wyraz twarzy. Właściwie co jej strzeliło do głowy, by stąd odejść? Nawet nie myślała o powrocie. Rany, przecież to jest jej dom. Jej prawdziwy dom.
  - Chodzi o to, że w końcu odnalazłaś siebie. My również nieco lepiej się poukładaliśmy i zgraliśmy. Teraz bardziej przypominamy stado; mieliśmy w pewnym sensie ten problem, co i ty. Czasami ciężko pozwolić poddać się instynktowi. Chociaż jeszcze nie wszystko jest do końca tak, jak powinno. - Seth zerkną wymownie na Charlie'ego, który udawał, że zupełnie nie zdaje sobie z tego sprawy.
    Rozumiała. Charlie był bardziej dominujący od Setha. On w ogóle był inny od reszty. Meg była pewna, że brunet miał w sobie coś ze szlachetnego. Nawet wiele. Mimo, że Seth był stosunkowo mocno dominującym wilkiem, biorąc pod uwagę ogół; Megan podejrzewała, że był przybliżony dominacją do Jacka. Jednak Charlie był jeszcze ponad tym. To tworzyło w stadzie duży bałagan. Mimo wszystko Charlie był jakiś inny od reszty wilków. I w jakiś dziwny sposób to rozumiała.
  - Dobra, nie będziemy cię męczyć. Pewnie jesteś zmęczona, więc później nam wszystko opowiesz i dostaniesz jeszcze większą burę. Masz do nas jakąś sprawę po tak długim czasie?
  - Tak. Mogę znowu dołączyć do stada? - zapytała przez ściśnięte gardło, podnosząc wzrok na Alfę. Posyłał jej w tym czasie wesoły uśmiech, który zdecydowanie nie należał do przywódcy.
  - A jak się czujesz, Meg?
  - Ja... Wciąż w nim jestem.
  - I zawsze będziesz. To twoje miejsce i rodzina. Nieważne co - dodał szatyn.
    Łzy w końcu wypłynęły z oczu dziewczyny. Szybko zakryła je dłonią, spuszczając głowę. W tym czasie wręcz rzuciły się do niej wszystkie wilkołaki, klepiąc po plecach, pocieszając i śmiejąc. Faktycznie, ta reakcja była dość dziwna. Jak zawsze usłużny i pomocny Charlie podał jej chusteczkę higieniczną. Znowu poczuła, że nie jest sama. W tamtym stadzie też to czuła, ale nie było to te ciepłe uczucie, które teraz gościło w jej sercu. To teraz było w całości szczere.
    Chłopcy odprowadzili ją do skraju lasu. Wtedy ich od siebie odgoniła. Szła w dżinsach, pożyczonych, za dużych trampkach i bluzce na krótki rękaw, co musiało wyglądać dość osobliwie w stosunkowo chłodny wieczór. Oczywiście, dostała propozycję użyczenia kurtki, ale wracając z męską kurtką na ramionach do domu, po killkumiesięcznej ucieczce, wyglądałaby chyba jeszcze gorzej.
    Nikt chyba nie chce słuchać tych wrzasków i lamentów, gdy rodzice w końcu ją zobaczyli. Całą trójkę zresztą dosięgły skrajne uczucia. Zadawano jej pytania, na które udzielała niejasnych odpowiedzi, przecież nie mogła powiedzieć prawdy. Cały ten rytuał trwał dłużej, niż Meg się tego spodziewała. Gdy tylko została na chwilę sama, zza rogu wychynął szary, zarośnięty pysk. Cień framugi skrywał za sobą spore, choć jeszcze wyraźnie młode ciało psa. Vitra.
    Suka warczała na nią, wychodząc zza framugi i próbując zdominować wzrokiem. Megan wykonała gest urażenia, by po chwili przeszyć psa wzrokiem. Nie chciała tego robić. Wiedziała jednak, że jest to nieuniknione. Suczka zaskomlała i skuliła się, spuszczając wzrok. Meg wykonała względem niej zapraszający gest, na który - zachowując odpowiednią dawkę nieufności - suczka przystała. Nie wyglądała już tak słodko jak wtedy, teraz weszła w ten ''pokraczny'' wiek, gdy ludzie na ulicy pytają się ''a co to za stworzonko?''. Megan dopiero teraz poczuła, jak żałuje, że nie mogła oglądać tego, jak Vitra dorasta. A tak długo na to czekała...
    Nadszedł czas, by zmierzyć się z kolejną osobą. A było to nie mniej przerażające, niż spotkanie z rodzicami. A tego nawet nie można nazwać spotkaniem. I chyba do niego nie dojdzie, bo w końcu jest już druga w nocy; chociaż wieść na pewno już się rozeszła przez pewne kłapiące paszczą wilczki. A przynajmniej jednego. Wygrzebała z dna szuflady swój biedny, zapomniany telefon. W sumie, to za nim, tak samo jak za pokojem i w ogóle wszystkim tutaj, też się stęskniła. Szybko podłączyła do niego ładowarkę, czekając chwilę, aż bateria odpowie na napływ mocy. Gdy tylko było to możliwe, wybrała właściwy numer.
  - Ty głupia idiotko, co do mnie nie dzwonisz?! Dawno jesteś już w mieście?! - Moje biedne uszy... - Dlaczego żeś w ogóle zwiała, ja się pytam?! Egoistko, odpowiadaj mi, jak się ciebie o coś pytam!
  - Też miło mi cię słyszeć, Sara.
    Nie łatwo jest uspokoić Sarę, gdy się na ciebie zdenerwuje. Jeszcze gorzej, gdy dodatkowo wybucha płaczem; jak teraz. Ta rozmowa była długa i żmudna. O ile można nazwać to rozmową. Ale, och ludzie, jak ona za tym tęskniła! Ostatecznie też się popłakała. Jednak, jak widać, nie tylko pożegnania muszą być łzawe, powitania również. Albo to ona jest taką galaretą. A może jedno i drugie.


    Już kilka dni później ponownie chodziła do szkoły. Przez ten czas spotkała się tylko raz z Sarą, resztę czasu zaś zajęło jej doprowadzenie się do ładu. Zoe zagubiła się gdzieś w lesie, ale o ile nie planowała od razu znikać, zapewne niedługo da o sobie znać. Idąc w obstawie jak zwykle wiernych wilków i Sary, Megan czuła na swych plecach nieprzyjemne spojrzenia i parzące plotki. Obecnie śmiała się z jednego z żartów chłopaków, jednak myślami była nieco gdzie indziej.
    Nick się do niej nie odezwał. Od tamtego dnia nie widziała go ani razu. Wiedziała jednak, że musi znaleźć go dziś w szkole, o ile przebije się przez tłum ciekawskich, ''bliskich znajomych'', jak to się tytuowali i przez natarczywe brzemię plotek. Wolałaby to zrobić jeszcze przed angielskim, więc jak najszybciej odbiła od znajomych. Postanowiła jednak wpierw zajść do biblioteki, by wypożyczyć lekturę, którą teraz przerabiali; szkoda, że nawet nie miała kiedy jej przeczytać.
    Tutaj zawsze było mało osób. Cóż, biblioteka nie jest raczej miejscem zbyt okupowanym przez licealistów. Zniknęła między szafkami, przeglądając grzbiety książek i literowe oznaczenia półek. Nigdy nie wiedziała gdzie są lektury, a już na pewno nie po takiej przerwie. Dodatkowo nie chciała nikogo prosić o pomoc. Jeszcze czego. W skupieniu przeszukiwała grzbiety książek, wyjmując poszukiwane tytuły. Jedna z nich nieomal spadła jej na głowę, właśnie wyciągała rękę, by ją zatrzymać. Jednakże książka nie uderzyła jej ani w głowę, ani w dłoń.
    Teraz poczuła znajomy zapach. Zerknęła przez szpary między półkami z lekko zażenowanym uśmiechem. Po drugiej stronie stał Nick, przytrzymujący naruszoną książkę i dokładnie ją ustawiający. Dopiero po chwili jego szare oczy przeniosły się na twarz Megan.
  - Trochę jak pewna stara sytuacja. Tylko wtedy książka miała specjalnie wylądować na mojej twarzy, a teraz sama się nią zaatakowałam.
  - Tak. Jesteś strasznie niezdarna - przyznał z delikatnym uśmieszkiem.
  - Właściwie, to był pewien punkt przełomowy naszej znajomości. Pozwolimy historii zatoczyć koło?
    Odważne słowa, szczególnie jak na nią. Nicholas miał beznamiętną minę, nie to, żeby była to jakaś nowość. Przeszedł dookoła półek, czochrając ją po włosach. To, co od razu ją zaniepokoiło to ten wyraźnie kumplowski gest. Może nie liczyła od razu na namiętny pocałunek, ale mógł zrobić coś innego. Z drugiej jednak strony, jego dłonie biły taką samą czułością jak zawsze.
  - Musisz się bardziej postarać. Na razie bierz książki.
    Była bardzo szczęśliwa. Był oschły, ale niedługo mu przejdzie. Choć wilczyca czuła się urażona, że traktuje ją z takim dystansem. Jednak to Meg narobiła tyle kłopotów, więc teraz obydwie muszą cierpieć. Należy jej się. Przeszli do stołówki. Spora część osób na nich spojrzała, reszta była zajęta sobą. Nie zdążyła usiąść z tacą, gdy na jej szyi zawisła Earl.
  - Megan, jak mogłaś nas tak zostawić?! Tęskniłam! Nie rób tak więcej.
    To tylko początek jej wypowiedzi, ale właściwie tu zachowano cały jej sens. A wszystko zostało mocno okraszone łzami. Właściwie szatynka nawet nie przypuszczała, że Earl miałaby tak za nią tęsknić. To było... Dziwne. A raczej, wcześniej nie były ze sobą zbyt blisko. Przynajmniej w jej odczuciu.
  - Okej, okej, ale zgniatasz mi krtań. - Zaśmiała się, rozluźniając delikatnie jej uścisk. - Nie planuję dalszych ucieczek. O... Oł.
    Patrzyła zaskoczona na maślane oczy Jeremy'ego. Spoglądał w ich kierunku, lecz widział wyraźnie tylko Earl. Ciekawe, czy inne pary też mają takie miny. Bo to nie ulegało wątpliwości. Właściwie chyba nigdy się nie spotkali, znaczy za czasów, gdy jeszcze tu była. Blondynka domyśliła się co miała na myśli, zaśmiała się i podeszła do chłopaka, czochrając go pieszczotliwie.
  - Taak. Powiedzmy, że w sforze jest kolejna para.
    Jeremy chwycił dłoń dziewczyny, spoglądając na nią pożądliwym wzrokiem. On właściwie nigdy nie przejmował się innymi. Nawet Meg zrobiło się przez to nieco nieswojo, nie mówiąc już o zarumienionej twarzy Earl. Szatynka usiadła między Nickiem, a Sarą, wrzucając do ust frytkę.
  - Liczę, że go trochę ucywilizujesz - rzuciła figlarnie. Nie, nie przejął się rozmową na swój temat, jedynie zirytował, gdy blondynka nie pozwoliła na publiczne okazywanie uczuć. W bardzo intymny sposób.
  - Taak, właśnie nad tym pracujemy.
    Podczas jedzenia odzywało się właściwie tylko kilka osób; Reid, Earl i czasem Dorian. Było słychać również śmiech Sary i Meg, bo właściwie gdy stado zaczynało żartować, nie dało się nie śmiać. To bardzo dziwne. I zwróciła na to od razu uwagę. W końcu odezwał się Seth, który miał nad wyraz poważną minę. Szykowały się kłopoty.
  - Musimy o czymś pogadać. I to jak najszybciej. Charlie, mów.
  - Jak w większości wiecie - zaczął brunet jak zwykle burkliwym, lekko zachrypniętym głosem - kilka dni temu zaginęła dziewczyna z naszej szkoły. Tydzień temu również miało miejsce zaginięcie. A zaledwie dwa tygodnie temu jedna z drugoklasistek popełniła samobójstwo, podobno się utopiła, co wynika z listu pożegnalnego, jednak ciało nie zostało odnalezione. Tu zdecydowanie jest coś nie tak, więc należałoby to sprawdzić.
  - Nie mamy za zadanie ochrony ludzi, jednak mamy prawo bronić naszego terytorium. I tym się zajmiemy. Dzisiaj cała sfora - i tylko sfora, to nasza sprawa - spotyka się w leśniczówce o szóstej. Obecność obowiązkowa - dokończył zgrabnie Seth, spoglądając na każdego z osobna.
    Po powrocie do domu i podczas spaceru z Vitrą spotkała ją jeszcze jedna niespodzianka. Jeżeli można to tak nazwać. W końcu, po kilku dniach spotkała Zoe. Spomiędzy krzaków wyłoniła się czarna, zgrabna sylwetka. Wilczyca gładko ustawiła wilczarza jednym spojrzeniem złotych oczu, które później przeniosła na dziewczynę. Z jej krtani dobiegł cichy warkot.
  - Potrzebuję jakichś ubrań. Muszę spotkać się ze stadem.
  - Dobrze, chodź ze mną, zaraz ci coś przyniosę.
    Po szybkim powrocie do domu wzięła komplet ubrań, które dała Zoe ukrytej w rzadkich krzakach. Gdyby sąsiedzi to zobaczyli, to... Nawet nie chciała o tym myśleć. Odwróciła się, by dać jej choć odrobinę prywatności.
  - Chodź. Mam dla was kilka ciekawych informacji.
  - To coś odnośnie tych zaginięć, prawda?
  - Tak myślałam, że już się za to bierzecie. Twój Alfa nie wygląda na ignoranta. - Cóż, Seth mógł to traktować wyraźnie jako komplement.
  - Tak, zdecydowanie nie jest ignorantem - odparła z uśmiechem.
    W leśniczówce znajdowali się wszyscy, mimo że nie było nawet szóstej. Co lepsze, było tam za dużo osób. Michael jak gdyby nigdy nic siedział na fotelu i przyglądał się uważnie wszystkim ze stada. Nie powinien wtrącać się w sprawy watahy. Chociaż, właściwie Zoe podobnie, a sama ją tu przyprowadziła. Zapewne obydwoje szlachetnych coś wiedziało. A i miała przeczucie, że nie wszystko im od razu powiedzą.
  - Jak widać jesteśmy... W nieco większym gronie - zauważył Seth, gdy wszyscy ulokowali się w salonie. - Co cię do nas sprowadza, Zoe?
  - Ciekawe informacje.
  - Mów dalej - zachęcił uprzejmie Seth.
  - Wiedzieliście, że w jeziorze w lesie gnieździ się wodnik? - Było to wyraźnie pytanie retoryczne, nawet Meg słyszała kiedyś napomknięcie o mieszkańcu jeziora. - Ponadto myślę, że to tam utopiła się dziewczyna, mimo że jej ciała nie znaleziono. Jeżeli dobrze się powęszy czuć, że woda śmierdzi trupem.
  - Wodnik nie zostawia ciał na dnie - zauważył Charlie. - Już o tym myślałem. Nic nie przyszło mi na myśl, nic, co by się nie kłóciło z mieszkającym w jeziorze wodnikiem.
  - Zgadza się. Tylko co, jeżeli coś się z tutejszym wodnikiem stało?
    Wszyscy wyglądali na zaintrygowanych. No, prawie - Charlie najwidoczniej też o tym myślał, choć nie doszedł do jakichś mocno uargumentowanych wniosków, ponieważ nie podzielił się tą myślą ze stadem. Sama raczej nie interesowała się tak bardzo mitologią, więc niewiele na te tematy wiedziała.
  - Rozumiem, że podejrzewasz to z własnego doświadczenia.
  - Były w historii takie przypadki... Michael też mógłby coś powiedzieć, ale zwykle to ja zajmowałam się brudną robotą. W każdym bądź razie, część z was nie rozumie nic z tego o czym mówimy... - Skrzywiła się, wodząc wzrokiem po twarzach wilków. Czuła, że wstrzymują warknięcie - zresztą tak jak ona. Wilki nie lubią być tak traktowane.
  - Wodniki wywodzą się z mitologii słowiańskiej. Są demonami opiekuńczymi jezior, stawów, rzek, a czasami nawet rowów czy studni. W każdym bądź razie dany zbiornik to ich królestwo, więc nie spodziewaj się tam innych stworzeń wodnych. Wodniki topią głównie zwierzęta i czasami ludzi, jeżeli szkodzą jego terytorium lub wykazują się ogromną nierozwagą, między innymi gdy pływają w nocy. Czasami jedynie podtapiają ludzi, to zależy chyba głównie od ich humoru. Łatwo się denerwują i lubią psikusy, lecz jeżeli ich nie niepokoisz nic ci nie grozi. Czasami wychodzą z wody, zwykle gdy w okolicy jest jakiś festiwal, bo bardzo lubią śpiew i taniec. Ogólnie przyjmują postać starców o rybich, zielonych oczach, długich włosach i z błoną między palcami. Są niskie, bo zwykle mają coś ponad pół metra wzrostu. Ubierają się na czerwono i tak dyskretnie, żeby wydawały się po prostu niskimi ludźmi. Tam, gdzie staje wodnik zostaje kałuża. Czasami zmienia się też w zwierzęta wodne. Kiedy siedzi w swoim lodowym, kryształowym czy szklanym pałacyku na dnie jeziora, gdzie trzyma dusze utopionych ludzi, zwykle jest czymś pomiędzy człowiekiem, a zwierzęciem. Dawniej ludzie składali im ofiary, by nie były tak agresywne. Ogólnie wodniki nie są jakoś szczególnie towarzyskie. Hm... To chyba tyle. - Charlie zdecydowanie mógł być profesorem, mówił zwięźle, zrozumiale i zawierał w tym to, co było najważniejsze. A nawet powinien się czymś takim zajmować.
  - Wodnik z tego jeziora jest bardzo stary, zaszył się na dnie i raczej nie wychyla się na powierzchnię. Wiem ze swoich źródeł, że nie pokazuje się od kilku ładnych lat, my też go nie widzieliśmy. Ostatnia ingerencja miała miejsce jakoś w latach '90 dwudziestego wieku, gdy uratował małego chłopca przed utonięciem, zaś ostatnią duszę, młodej dziewczyny, zabrał w latach '80. Dla starych stworzeń czas płynie inaczej. Zresztą przez tak długie życie często dziwaczeją - dodał od siebie Seth, specjalnie nie patrząc w kierunku dwóch szlachetnych.
  - Rzecz w tym, że dziwactwo nie oznacza seryjnych morderstw... Raczej - mruknęła Meg, marszcząc brwi.
  - Trafna uwaga. Jak na razie wiemy jedynie, że ofiary zginęły podczas wieczornego spaceru. Dzisiaj chcemy zrobić włam do ich domów po jakąś rzecz z ich zapachem i sprawdzić czy kręciły się w pobliżu jeziora. Ogólnie musimy się im bliżej przyjrzeć. Może ktoś je zna? Madison Starch, Samantha Wilson, Tina Forbs. Niestety mam zdjęcia tylko Tiny i Sam, Madison może będzie na nagrobku, więc... - Seth wzruszył ramionami, czekając na reakcję. Żadnej szczególnej jednak nie było. Każdy pokręcił głową, najwidoczniej nikt nie znał zaginionych dziewczyn. Cóż, wilkołaki raczej nie lubią mieć w głowie wielu ludzi.
    Chwilę jeszcze dyskutowali, lecz nie przyniosło to żadnych efektów. Ostatecznie stado - i dwóch nieproszonych gości - rozeszło się. Na odchodnym Zoe odwróciła się, mierząc Charliego uważnym wzrokiem.
  - Cieszę się, że jeszcze żyjesz, Charles. Czy raczej Charlie. Nowe życie ci służy.
  - Znasz... Znałaś mnie kiedyś? - zapytał brunet, marszcząc brwi. Dało się jednak wyczuć, że wilk jest minimalnie zdenerwowany, co naprawdę, było u niego rzadkością.
  - Tak. Ale lepiej nie wspominać tych czasów. Powiedzmy, że... Nie chcesz tego wiedzieć. Ciesz się z nowego życia i z tego, że nikt, być może również ja, nie musiał cię zabijać. Charlie. - Na ostatnie słowo położyła znaczny nacisk, po czym wyszła, zostawiając wszystkich w osłupieniu. Również Megan, choć ta wiedziała, że nawet nie warto pytać brunetki, co miała na myśli.
    Zoe poszła przenocować u Meg, która właśnie zastanawiała się, jak ma przedstawić wilkołaczycę rodzicom. Chłopcy ustalili bardzo szybko kto ma się włamać. Zrobi to Seth, Charlie i Reid. Byli ostrożni, przynajmniej dwóch pierwszych, a blondyn miał dodatkowo doświadczenie we włamaniach. Przeszłość zawsze się za nami ciągnie, Bez względu na to, ile czasu minie i jak bardzo się zmienimy.
    Megan powiedziała rodzicom, że poznała Zoe podczas swej... Wyprawy, co zresztą nie było kłamstwem. Bardzo jej wtedy pomogła, a że była akurat w okolicy postanowiła zaprosić ją na noc. Przecież nie może jej pozwolić spać w jakimś tanim motelu, sami rozumiecie te wytłumaczenia. Początkowo rodzice byli jej niechętni, ale Zoe należała do osób bardzo charyzmatycznych i gdy chciała, potrafiła błyskawicznie zjednać sobie ludzi.
  - Zoe... Wiesz co się tutaj dzieje, prawda? - zapytała Meg, wchodząc po kąpieli do pokoju.
  - Domyślam się, ale nie wiem jeszcze na pewno. To takie... Dziewięćdziesiąt osiem, może siedem procent. Ale warto zobaczyć pracę stada, nie uważasz?
  - Tak. Chyba tak. Lubisz sprawdzać ludzi, prawda?
  - Wręcz kocham.


                                         ______________________________



    Rozdział jest chyba dość krótki, przepraszam. Dokończyłam go przed chwilą. ;P  I chyba zmienię w następnym rozdziale narrację, co Wy na to? Przynajmniej w połowie. Bo w sumie później Megan mi się ''przyda''. Ale to się jeszcze zobaczy. Swoją drogą to już ostatnia akcja w tym opowiadaniu, więc lepiej się nią nacieszcie. ;P  Nie jest zbyt długa, pewnie rozwiąże się to w następnym rozdziale, ewentualnie jeszcze kolejnym. Nie ma sensu przeciągać czegoś na siłę. Jak zwykle przepraszam, że kazałam Wam aż tyle czekać. Pozdrawiam i życzę jeszcze troszkę cierpliwości. ;P

UWAGA. Dopisałam jeszcze jedną scenę, o której zapomniałam. Myślę, że jest ona dość ciekawa, więc polecam doczytać, jeżeli ktoś czytał już wcześniej rozdział. Znajduje się ona przy wychodzeniu z leśniczówki, pod koniec rozdziału.

sobota, 29 września 2012

Rozdział XXIV.

    Megan właśnie opierała się o drzewo, dysząc i przyglądając rozszerzonymi oczami tej niebezpiecznej scenie. Wilki zgromadziły się w luźnych pół okręgach dookoła przywódcy. Wyglądały niczym widzowie na starożytnej olimpiadzie, którzy tylko czekali na rozlew krwi. W samym środku stał wielki, brunatny basior. Był to jeden z pokaźniejszych wilków, jakie miała okazję widzieć. Naprawdę robił wrażenie. I był wściekły. Przyciskany przez łapę do ziemi był niemal śmiesznie mały w porównaniu z wilkiem pies. Rudy pies.
  I mój kochany Dingo... - dodała mimowolnie w myślach. Wilczyca zamruczała zadowolona, zniecierpliwiona i wściekła.
    Alfa powolnie odsunął łapę z gardła intruza. Ten zaś od razu podniósł się na cztery łapy, słyszalnie dysząc. Odetchnęła cicho. Na ciele psa widoczne były rany i krew, oddech był zdecydowanie nierówny. Powstrzymała się, by podbiec do dingo i chwycić go w ramiona. Aron rzucił jej spojrzenie, które zrozumiała mimo braku słów. To dziwne, jak wiele można zawrzeć w tylko jednym spojrzeniu. Pełna obaw, pobiegła w kierunku swojej torby z ubraniami. Mieli spotkać się w rezydencji. Miała się nie martwić. Jasne...
    Zarzuciła na siebie ubranie, od razu zrywając się do biegu w kierunku posiadłości Arona. Wpadła tam jeszcze bardziej zdyszana. Może i byłą wilkołakiem, dzięki czemu była bardzo wytrzymała i szybka, jednak płuca paliły ją niemiłosiernie, dodatkowo gardło wyschło Meg na wiór. To chyba z emocji. Pospieszyła w kierunku, gdzie czuła duże skupisko wilków. Weszła do tej samej sali, w której ''powitano'' i ją. Nie znalazła tam jednak Nicholasa, jednak wszystkie nieufne spojrzenia zostały skierowane wprost na nią. Kręciła się nerwowo, próbując coś wywęszyć. Czuła nutę jego zapachu, na pewno tu był, jednak biorąc pod uwagę ilość osób, raczej go nie znajdzie. Chyba, że zacznie się czołgać, wtedy... Być może.
  - Spokojnie - odezwał się doń Aron. Był brudny na twarzy, stał w wymiętych ubraniach. Nigdy nie widziała go tak... Dzikiego. Sama wyglądała pewnie jeszcze gorzej. - Nic mu nie jest. Dostał ubrania i poszedł się umyć. Niezbyt mu się to spodobało, ale wie, że nie ma zbytnio wyjścia.
    O taak, już Megan się domyślała, jaką minę zrobił Nick na tę propozycję. Nieco się uspokoiła, jednak właśnie w tej chwili nieco speszyły ją oczy wilkołaków, które sumienni wlepiały się w dziewczynę. Alfa odesłał tych nisko w hierarchii, zostało około pięciu wilków. Spojrzała nań z wdzięcznością.
    Opowiedziano jej wszystkie zdarzenia. Wilki, których było w lesie wyjątkowo dużo, udały się na polowanie. W tym Aron. Gdy tylko dingo wkroczył na terytorium wilkołaków, te rzuciły się w pogoń, bardziej bawiąc swoją przyszłą ofiarą. W jej umyśle wykwitł obraz rozszarpywania psa przez stadko wilków. Zadrżała. Akurat tak się niefortunnie złożyło, że Nicholas przeszkodził Aronowi w zabijaniu dorodnego jelenia. A raczej wypadł na polanę, na której Alfa zagryzał zwierzę. Emocje, które odczuwał dingo i stado oraz krew jelenia pobudziły wilkołaka, przez co stojący za blisko Nick został zaatakowany. Zaraz potem pojawiła się ona.
    Faktycznie, dopiero teraz ujrzała na twarzy i rękach Arona smugi krwi. Co prawda czuła ją już wcześniej, ale była tak zajęta Nickiem, że zupełnie nie zwróciła na to uwagi. Może i była nieco lepszym wilkołakiem, jednak nadal, naprawdę wiele brakowało jej do ideału. Potaknęła na kilka pytań wilkołaków odnośnie zmiennokształtnego, między innymi upewnienie się czy rzeczywiście się znają oraz skąd. Gdy padło pytanie o to, czy chce wiedzieć, w którym pokoju jest, dziewczyna nieśmiało przytaknęła. Po uzyskaniu odpowiedzi podziękowała żarliwie, powstrzymując się, by nie biec w kierunku wskazanego pokoju.
    Weszła do niego może nazbyt głośno. I tak by ją usłyszał. Dalej brał prysznic i chyba domyślił się, kto go odwiedził, bo zdecydowanie się nie spieszył. W końcu wyszedł z łazienki kompletnie ubrany. Na szyi chłopaka widniał siny ślad, na jego rękach niezbyt duże rany, na policzku wypatrzyła zaś zadrapanie. W powietrzu czuła jednak również zapach świeżej krwi, wymieszany z jego własnym. Tak bardzo tęskniłam za tym zapachem, pomyślała od razu. Nie zmienił się zbyt wiele od tamtego czasu. Może nieco bardziej zmężniał. Jednak jej uwagę przykuło przede wszystkim lodowate spojrzenie szarych oczu o niebieskich refleksach.
  - Cześć, Nick - wyszeptała przez zaciśnięte gardło. Czuła, jak jej oczy robią się coraz bardziej mokre.
  - Jesteś idiotką - warknął na powitanie, zakładając ręce na piersi. Zaraz jednak pożałował tego gestu, krzywiąc się niemal niezauważalnie i opuszczając ręce.
  - Wiem - stwierdziła z żałosnym uśmiechem. Musiała wyglądać naprawdę głupio. - Mogę cię opatrzyć?
  - Dlaczego odeszłaś? - Jak przy pierwszym spotkaniu, po prostu ją zbywał.
  - Musiałam. - Odwróciła wzrok. - Nie chciałam nikogo skrzywdzić.
  - Uciekłaś przed tym, jak sfora chciała ci pomóc - zawarczał zirytowany. Uniosła gwałtownie głowę.
  - Co?
  - To co słyszysz. Nie dasz sobie nigdy pomóc, tylko od razu uciekasz. Mieli cię, że tak powiem, ''naprawić''. Ale sądząc po zachowaniu i zmianie w tobie, już tego nie potrzebujesz.
    Serce wybiło inny rytm. Aż tak mocno się zmieniła? Czy przez tą ucieczkę narobiła sobie tak, że nie ma nawet czego szukać w Vallent? I przede wszystkim - czy ta zmiana miała wpłynąć na jej relacje z Nickiem? Nie chciała tego. Nie przeżyłaby tego. W końcu go zobaczyła, co zyskało swoją drogą bardzo gorliwe poparcie Wilczycy, a spotkania te miały ich od siebie coraz bardziej oddalać. Nie, nie myśl o takich rzeczach, skarciła się w myślach.
  - Powiesz mi potem. Proszę, pozwól opatrzyć swoje rany - poprosiła tak błagalnym głosem, że nawet nie podejrzewała siebie o taki ton. Ostatecznie chłopak usiadł na podłodze, opierając się o krzesło, odchylając głowę i przymykając oczy.
  - Rób, co masz robić - mruknął.
  - Koszulkę też zdejmij - powiedziała stanowczo.
    Psiocząc pod nosem, zdjął przez głowę granatowy T-shirt, ponownie opierając się o krzesło i zamykając oczy. Megan przygryzła wargi. Był owinięty bandażami, które - była tego niemal pewna - zakrywały całkiem głębokie rany. Delikatnie odwinęła bandaże. Nie myliła się. Zdjęła nieco rozmoknięty opatrunek, oczyszczając głęboką ranę na żebrach i po lewej stronie obojczyka. Ponownie zabandażowała opatrunki, robiąc to najdelikatniej, jak tylko potrafiła. Nick siedział nieruchomo, chociaż z pewnością go to bolało. Jedynie raz, przy oczyszczaniu rany na żebrach, lekko drgnął.
    Później zajęła się skaleczeniami. Oczyściła je wodą utlenioną i postanowiła potraktować spirytusem, by na rankach szybciej powstały strupy. Na koniec zostawiła zadrapanie na policzku, po którym mogłaby nawet zostać blizna. Wpadła już w rytm i oczyszczała rany machinalnie. Gdy spirytus dotknął rany na policzku, chłopak cicho syknął poprzez zaciśnięte zęby. Rozbawiło ją to.
  - Nie przejąłeś się niczym, a odpadłeś na ostatnim, niedużym zadrapaniu na policzku. - Uśmiechnęła się.
  - Piecze - burknął w odpowiedzi. O ile można było to uznać za odpowiedź.
  - Musi. Już kończę, za chwilę będziesz wolny.
  - Wracasz ze mną?
    Przez chwilę przestała zajmować się zadrapaniem na policzku chłopaka. Wolała przyjrzeć się jego twarzy. Miał ściśnięte usta, nieustępliwy wzrok. Gdyby ktoś spojrzał na tą minę pomyślałby, że to wcale nie było pytanie, a stwierdzenie. Jednak było pytaniem. Z pewnością nie zamierzał zaciągać jej do Vallent siłą. Dodatkowo, zdecydowanie taką nie dysponował. Ponownie zajęła się grzebaniem przy ranie.
  - Nie wiem. Jeszcze się nad tym nie zastanawiałam - odparła, również zaciskając usta.
    Chciała wstać z podłogi obok niego, jednak Nicholas złapał ją za nadgarstek. I raczej nie miał zamiaru puścić. Na twarzy chłopaka wyraźnie malował się upór. Instynktownie nachyliła się ku niemu, wyszeptując; ''tęskniłam''. Megan nieśmiało musnęła usta bruneta. Po odwzajemnieniu pocałunku, jej ciało samo poczyniło kolejne kroki. Plecy dziewczyny wygięły się w łuk, przylegając - niezbyt ciasno z uwagi na rany - do torsu chłopaka. Palce Meg zniknęły w jeszcze wilgotnych włosach Nicka, którego zaś dłoń powędrowała do policzka szatynki.
    Właśnie w tym momencie drzwi do pokoju otworzyły się. No tak - ściany nie przepuszczały dźwięku. Megan oderwała się w miarę szybko od bruneta, nie odsuwając jednak zbyt daleko. Obydwoje spoglądali na zaskoczoną twarz Jacka, którego mina po chwili zmieniła się na zdenerwowaną i jakby... Zniesmaczoną. Wyszedł szybko z pokoju, trzaskając drzwiami. Takie zachowanie zdecydowanie nie było do niego podobne. Dziewczyna niespiesznie zebrała waciki i wszelkie niezużyte opatrunki, które po chwili ułożyła w apteczce. Usta Nicholasa zacisnęły się w cienką linię, zaś twarz pozostała nieodgadniona.
  - Pójdę do niego. Ty wypoczywaj, póki masz czas. Niedługo wrócę - powiedziała spokojnie, przyglądając się chwilę stojącemu doń tyłem chłopakowi który właśnie zakładał koszulkę.
  - Nie musisz. Idź załatwiać swoje sprawy.
  - Nick... - westchnęła, jednak nie dane było jej dokończyć.
  - Idź już.
    To wszystko, co powiedział. Znała go na tyle, by wiedzieć, że dyskusja jest bezcelowa. Wyszła, używając w dużej mierze nosa i intuicji, by odnaleźć Johnathana. Również pytała mijane osoby o to, gdzie chłopak się udał. Wszyscy wiedzieli tylko, że wyszedł zdenerwowany z domu. Chwilę zajęło jej, by go odnaleźć, jednak w końcu dojrzała blondyna nad jeziorem. Siedział na kamieniu, puszczając z dużą siłą kaczki, odwrócony tyłem do ściany lasu, z którego wyłoniła się szatynka. Doskonale wiedział, że tu jest. Odczekała chwilę, po czym postanowiła się odezwać.
  - Dlaczego tak się zdenerwowałeś?
  - To twój kochaś? - odparował, całkowicie ignorując początek dialogu.
  - Pierwsza zadała pytanie - warknęła, zirytowana za nazwanie Nicholasa ''kochasiem''. - Nie powinno cię to interesować i denerwować. Mówiłam, że jesteś dla mnie tylko przyjacielem. Powinieneś czasem słuchać innych ludzi.
  - Nie rozumiem tylko - w czym on jest lepszy ode mnie? - Wstał z kamienia, stając przed Meg z rękoma w kieszeniach i utkwionym w jej oczach, twardym wzrokiem.
  - Nie pytaj mnie, tylko wilczycy. To ona wybrała go na swojego partnera. A ja bardzo chętnie to zaakceptowałam. To nie jest tak, że wybiera się, kogo kochamy.
  - Dziewczyno, to jest zmiennokształtny! To nie jest normalne, by wilk wybierał jakiegoś kundla na swojego partnera! Wilkołak powinien być z wilkołakiem i basta, takie związki nie mają sensu. Tak samo jak wilkołak z człowiekiem. To nie może się udać. My żyjemy wiecznie, a ludzie; nie. - Och, więc był zagorzałym przeciwnikiem związków innych, niż ''wilk+wilk''. Przy całej swej wypowiedzi gestykulował zamaszyście trzęsącymi się rękami.
  - Nie rozumiem, co w tym złego. Poza tym Jack, wybacz, ale najwidoczniej ten ''kundel'' ma w sobie coś, czego ty nie masz. Albo to ja jestem nienormalna. Najprawdopodobniej. Zawsze były ze mną jakieś problemy. Przestań więc wtykać nos w nie swoje sprawy, bo to nic nie da.
    Była wściekła. Tak samo jak on. A dwa wściekłe wilkołaki, to nie jest dobre połączenie. Bardzo szybko jednak przestała patrzeć mu w oczy, spuściła wzrok w sumie zaraz po napotkaniu jego spojrzenia. Cóż, była bardzo uległa i doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Nie mając zamiaru bez sensu tu tkwić, udała się szybkim krokiem w kierunku posiadłości. Zapukała, by bez zaproszenia wparować do pokoju Nicholasa, który chyba właśnie przysypiał.
  - Porozmawiaj ze mną.
  - Nie mam ochoty - burknął, zakrywając głowę drugą poduszką.
  - Nick, nie zachowuj się jak dziecko! - fuknęła zirytowana.
  - Nie zachowuję się jak dziecko, nie bardziej niż ty. Nie interesuje mnie tłumaczenie. Jestem zmęczony, więc proszę, wyjdź.
    Wyszła. Nie było sensu się kłócić, był gorzej uparty od niej. To zadziwiające, jak łatwo było jej teraz stwierdzić niektóre rzeczy, jeżeli mowa o Nicku. Jednak nie wszystkie. On chyba na zawsze pozozstanie po części zagadką. Na chwilę obecną traktował ją jak dobrego znajomego, może nawet przyjaciela. Czuła jednak w jego - niby normalnym - głosie dystans. Duży i zimny dystans, który ich dzielił. Pogłębił się on jeszcze bardziej po incydencie z Jackiem, mimo, że głos bruneta był tak stanowczy. Świetnie potrafił grać.
    Zdążyła przejść kilka kroków korytarzem, gdy wpadła na Zoe. Krótkie ''chodź ze mną'' jak zwykle nie brzmiało jak zachęta, a jak rozkaz. Zawsze, gdy coś mówiła, była bardzo stanowcza. Brunetka miała już taki charakter i sposób bycia. W sumie nie dziwne, skoro była tak dominującą wilczycą. Po zamknięciu drzwi i zaparzeniu herbaty - Zoe nigdy się nie spieszyło - w końcu zaczęły rozmawiać.
  - Trójkąty miłosne zawsze są skomplikowane, więc lepiej ich unikać. Na pewno o tym wiesz. Po prostu sama podejmij decyzję - chociaż na pewno już to zrobiłaś - i wytłumacz to tym obrażonym dzieciakom. Nie wiem, co się stało między tobą i Jackiem, ale wiem, że był nieziemsko wściekły. Ty też. Uważaj na niego, Megan. Wbrew pozorom nie jest zawsze taki świetny, jak się wydaje. Przede wszystkim to porywczy chłopak, który dodatkowo jest wilkołakiem. A to zdecydowanie nie jest dobre połączenie. Od zawsze trzeba go było trzymać na smyczy. Nie będę się wtrącać do twoich spraw, przynajmniej nie tak, jak zwykle. To ma być raczej przestroga, bo wiem, że Jonathan tak łatwo się nie poddaje. Młody, głupi umysł, może podsuwać mu dziwne pomysły. Po prostu uważaj. Jak zawsze się rozgadałam. Przyszłam, by zapytać - co zamierzasz? Nie powiem, ta sprawa mnie nurtuje. - Zoe oparła o splecione dłonie podbródek, komunikując tym samym, że jest gotowa do słuchania. Meg westchnęła cicho.
  - Jeszcze nie wiem. To dosyć trudna sytuacja, ciężko mi podjąć decyzję. A jest ich kilka do podjęcia. Naprawdę, bardzo ciężko. Och, to takie frustrujące! W dodatku Nick... Po prostu nie wiem - westchnęła sfrustrowana, spuszczając wzrok.
    Pomimo swej chłodnej postury i dystansu, który wytwarzała Zoe, potrafiła zjednać sobie ludzi. Na różne sposoby. Bynajmniej dystans ten nie zniechęcał ludzi - czy im podobnych - do wyznań. Jak teraz, Meg potrafiła się całkowicie przed nią otworzyć. Jednak, gdy przyszła kwestia Nicholasa, nie bardzo mogła ubrać swe uczucia w słowa.
  - Spokojnie, nie musisz się tłumaczyć. Rozumiem. Pytam z czystej ciekawości, jak zawsze, ale poza tym chętnie ci pomogę. Musisz wybaczyć ciekawość starym wilkom.
    Może to dziwne, ale Megan poczuła się znacznie lepiej po rozmowie z Zoe. Teoretycznie powinna ją zdenerwować ta ciekawość, jednak tak naprawdę przyniosła jej ulgę. Brunetka potrafiła dziwnie działać na ludzi, zresztą nie tylko na ludzi. Miała w sobie to coś, czego nikt nie potrafi określić. A ogromna ilość charyzmy tylko to wszystko wzmacniała.



                                                                   ***


    Wieczorna rozmowa Arona i Nicka była prowadzona przy małym gronie towarzystwa. W pokoju obecny był Alfa i pierwsza trójka wilków w stadzie, Jack, Megan oraz oczywiście Nicholas. Rozmowa, jak na takie coś, nie trwała w sumie zbyt długo. Chłopak zachowywał się ostrożnie, jak zwykle ważył, jednak nie był typem, który zatracał swój charakter. Jego odpowiedzi mogły uchodzić przez osoby nadwrażliwe wręcz za zuchwałe. Jednak tak naprawdę to jedna odpowiedź zakończyła temat.
  - Dlaczego tak zależało ci, by odnaleźć Megan?
  - To moja partnerka. Zostanie tak już na zawsze. Nie pozwolę jej tak łatwo odejść, logiczne więc, że przebyłem tak długą drogę, by ją odnaleźć. Mimo wszystko. Nie tylko wilki chcą zatrzymać to, co należy do nich. - Wzrok chłopaka przeszył Meg do tego stopnia, że na chwilę przestała oddychać. Mój. Mój i tylko mój, tak jak ja jego, pomyślała wilczyca.
    Jonathana ta odpowiedź dość mocno zdenerwowała, a przynajmniej z tego, co widziała. Miała wrażenie, że w chłopaku się gotowało i zaraz wybuchnie. Aron już miał coś powiedzieć, gdy na ramieniu chłopaka spoczęła drobna dłoń. Zoe, do tej pory w milczeniu podpierająca ścianę, spojrzała na blondyna z lekkim, kpiarskim uśmieszkiem.
  - Nie ośmieszaj się, wilczku.
    Jak gdyby nigdy nic wyszła z sali, odprowadzana licznymi spojrzeniami. Ta kobieta była wprost niemożliwa. Chyba nikt do końca jej nie pozna. Jack wyszedł czerwony na twarzy innymi drzwiami, niż brunetka. Jego kroki były nerwowe, ruchy wyrażały wściekłość, miał zaciśnięte w pięści dłonie. Megan zaczynała się... O niego martwić. Jakby nie było, zbliżyli się do siebie przez ten czas.
    Ale nie tym powinna się teraz martwić. Całe towarzystwo się rozeszło. Nick nie zamienił z nią nawet jednego słowa. Wilczyca zawyła sfrustrowana w głębi jej piersi. Megan postanowiła jednak zignorować bół zranienia w piersi, machinalnie wykonała wszystkie wieczorne czynności, po czym położyła się do łóżka. Musiała wszystko sobie przemyśleć. Podjąć decyzję. Nie wiedziała nawet, ile czasu jej to zajęło. Mimo wszystko, znała odpowiedź.


  - Wracajmy do domu.
    Ton głos dziewczyny był stanowczy. Zawsze wiedziała, co chce zrobić, wreszcie potrafiła się na to odważyć. Dosyć ucieczki. Stała pośrodku pokoju Nicholasa, który przyglądał się jej z beznamiętną miną. Był pierwszą osobą, o której o tym powiedziała. Brak większej reakcji i ten chłód, który od niego emanował, bardzo zasmucił szatynkę. Na jej twarzy pojawił się blady uśmiech.
  - Proszę, wróć tam razem ze mną. Chcę wyruszyć jeszcze dziś. Czas sprostować pewne rzeczy. Czy, nawet po tym wszystkim, mogę liczyć na twoją pomoc?
    Patrzyła na niego z nadzieją. Miała wrażenie, że serce na chwilę jej stanęło. Zresztą, nie tylko ona to tak przeżywała. Wilk również przestępował niespokojnie z łapy na łapę. Zabawne, więc nawet one odczuwały czasami niepewność. Wilczyca wiedziała, jak ważna jest odpowiedź jej partnera. Co nie zmieniało faktu, że gdy będzie taka potrzeba, zaciągnie go ze sobą siłą.
  - Niech będzie. Ruszymy za godzinę.
    To tyle. Nie powiedział nic więcej. Ale to wystarczyło, by ją uszczęśliwić. Powstrzymała się od rzucenia i wyściskania chłopaka. Zamiast tego wyszła szybkim krokiem z jego pokoju, by udać się do siebie i przygotować wszystko do powrotu. Warknęła automatycznie zauważając na swoim łóżku Zoe.
  - Jesteś jak zwykle nieostrożna, powinnaś wyczuć mnie jeszcze przed wejściem - złajała ją czarnowłosa. Meg się skuliła. - Aż strach zostawić cię samą. Ale, nieważne. - Machnęła lekceważąco ręką. - Chyba podjęłaś już decyzję. Mogę ją poznać?
  - Wracam do Vallent. Muszę wytłumaczyć się rodzicom i sforze, co nie będzie łatwe, ale... Tam jest mój dom. Poza tym muszę stawić czoła temu, co narobiłam. - Mimo wszystko mówiła o tym wszystkim z uśmiechem. Nie mogła inaczej.
  - Tak, myślę, że to dobra decyzja.
    Wyszła. Najzwyczajniej w świecie sobie poszła. Czy ta kobieta nigdy nie może kończyć mówić tego, co zaczęła? Szatynka pokręciła głową, sprzątając pokój. Później zajęła się żegnaniem z wszystkimi. Dziękowała i przepraszała. Nigdzie jednak nie mogła znaleźć Jacka. Ze łzami w oczach żegnała się z kilkoma osobami, a w tym Edith i Aronem. Gdy usłyszała ''zawsze jesteś tu mile widziana'', co brzmiało jak w jakimś kiczowatym filmie, myślała, że naprawdę się rozpłacze. A zostało jej jeszcze pożegnanie z Zoe.
  - Dziękuję za wszystko, Zoe. Chyba nigdy nie uda mi się tobie odwdzięczyć. Będę bardzo tęsknić...
  - Och, chwila. Nie powiedziałam ci? Biegnę z wami. Mam ochotę na wycieczkę, a być może twojemu stadu również przyda się pomoc. No nie patrz tak na mnie i nawet nie próbuj beczeć. Ach, Aron - zwróciła się do Alfy, który wyglądał na nieco zaskoczonego, jednak nie aż tak, jak powinien. - zostawiłam ci listę rzeczy, którę chcę, byś do mnie wysłał. Adres podam ci telefonicznie. Nie opuszczaj gardy, dobra?
  - Jasne. Wrócisz, prawda? - Już w tej chwili Alfa brzmiał nieco tęsknie. Nie do końca dało się mu to zamaskować.
  - Może. Żegnaj Aronie, na pewno się jeszcze spotkamy. Z większością z was pewnie również. Już możecie się cieszyć. Nie stójmy tak, im szybciej wyruszymy, tym szybciej dobiegniemy. A ty, rudy dingo, nie krzyw się tak. To nieuprzejme.
  - Nieuprzejme jest wpraszanie się do czyjejś podróży. - Spojrzał na wilkołaczycę z ukosa.
  - Nigdy nie grzeszyłam manierami, wybacz. Chodźmy już, nim zrobi się ckliwie.
    Megan pokręciła głową. Po drodze do lasu, jeszcze w ludzkich formach zdecydowali, że całą drogę przemierzą na czterech łapach. Bez zatrzymywania się w hotelach i jedzenia w restauracjach. Powinno znaleźć się sporo miejsc, w których mogą się zatrzymać jako wilki, tak przynajmniej twierdziła Zoe. Dodatkowo, będzie wiedziała, gdzie znajdują się terytoria wilkołaków. To uniknie wszelkich konfliktów.
    Każdy z nich zaszył się w gąszczu krzaków, by zostawić tam ubrania i dokonać przemiany. Megan, już jako biały wilk, przeciągnęła się. Słychać było trzask stawów. Wyszła z krzaków, Zoe i Nick już na nią czekali. Łapy aż świerzbiły ją, by rozpocząć bieg. Bo z każdym susem będzie zbliżała się do domu i do stada.
    Biegli cały dzień. Ponownie nie liczyło się nic, prócz celu. Miała pustkę w głowie. Już zapomniała, jak dziwne jest to uczucie, ale tym razem miała również towarzystwo. Zmiennokształtni nie mieli tak dużej wytrzymałości jak wilkołaki, nadrabiały to jednak szybkością i zwinnością. Niestety, musieli przez to robić dość częste postoje. Domyślała się jednak, że jeżeli będą biec wciąż w linii prostej, wiedząc jakie miejsca omijać i nie odpoczywając zbyt wiele, dość szybko dobiegną do Vallent.
    Po kilku godzinach, na ich drodze stanął wilkołak. Znajomy. Był to biały wilk z odcieniami szarości na sierści. Omiótł wzrokiem całą trójkę, skradając się w kierunku dingo. Już wiedziała, czemu nie mogła znaleźć Jacka. Bo był już daleko od rezydencji. Wyszczerzyła kły, stając w obronie swojego warczącego partnera. Nick, oczywiście, ustał obok niej, co zdecydowanie się jej nie spodobało.
  - Nie rób z siebie idioty i nie przynoś wstydu ojcu - prychnęła w wilczej mowie czarna wilczyca.
  - Zamknij się, Zoe. To nie jest twoja sprawa.
    Megan ugięła łapy, by przygotować się do skoku, jednak nie zdarzyła wiele zrobić. Zauważyła jedynie ciemną smugę, która przelatuje obok. Zoe już stała nad białym wilkiem, przyduszając go łapą. Nawet nie eksponowała w pełni swoich kłów, a oczy nie przebarwiły się na bursztynowo. Naprawdę, siła Szlachetnych była przerażająca. A obserwowanie małej, drobnej wilczycy, która powala ogromnego basiora, było dosyć dziwne.
  - Zachowujesz się prostacko i chyba nie wiesz, co do kogo mówisz, szczeniaku. Wynoś się stąd, pókim dobra - wypowiedź ta stanowiła serię warknięć. Na podkreślenie swych słów, wadera kłapnęła pyskiem niebezpiecznie blisko nosa Jacka. - Wracaj do domu.
    Czarna wilczyca zeszła z białego basiora, wciąż trzymając się blisko ziemi i lekko odsłaniając kły. Nie miał większego wyboru. Wilk, bardzo niechętnie, wciąż się na nich oglądając, potruchtał w kierunku, z którego przybyli. Jack został złamany i upokorzony. Dla wilkołaka, szczególnie dość dominującego, to musiało być po prostu straszne. Aż mu współczuła. Chociaż nie, biorąc pod uwagę to, że chciał zaatakować jej partnera - sama chętnie go rozszarpie.
  - Szczyl niczego się nie nauczy, jest zbyt rozpieszczony. Chodźmy.
    Do Missouri dotarli w pięć dni. W sumie nawet nie, zajęło im to jakieś cztery i pół dnia. Dobry wynik, nawet bardzo. Stąd już tylko kilka godzin do miasteczka. Od razu poczuła zapach vallentowskich lasów, tak dobrze jej znany, tak przyjemny. Pachniały jak... Dom. Zaczęła się zastanawiać, czy sfora wciąż tu jest. Gdyby jej nie było... Nawet nie chciała o tym myśleć.
    Nie musiała długo czekać na odpowiedź. Od razu poczuła, że jest na terytorium wilkołaków. Zawsze czuła to instynktownie, dodatkowo nos nie mógł jej zwodzić. Zwolnili, przechodząc do truchtu. Już po chwili zjawiła się cała sfora.
    Jej serce o mało co nie wyskoczyło z piersi. Byli tu. I to wszyscy. W tym również Michael; jak widać, dla niego ''chwilowe zatrzymanie'', znaczyło dość długi postój. Jako jedyny pozostał w ludzkiej formie. Wszyscy mieli stanowcze, nieco wrogie postawy. Na radosne merdanie ogonem do Meg pozwolił sobie Dorian i przez chwilę również Reid. Zaraz jednak spoważnieli, wpatrując się uważnie w czarną waderę. Micheal westchnął - co wprawiło ją w ogromny szok - po czym zdjął swoją koszulkę, podchodząc do Zoe i przekładając ją przez jej łeb.
  - Co ty tu w ogóle robisz? - zapytał, przyglądając się, jak wilczyca wraca do swej ludzkiej formy. - Witaj ponownie, Zollin.
  - Witaj ponownie, bracie.


                                         ______________________________




    Hahaha, możecie być ze mnie dumni, przymusiłam się i napisałam ten rozdział. W końcu. Ogólnie wyszedł w miarę, dużo tutaj pierdół, które jednak musiałam umieścić. Szkoda też, że niezbyt miałam okazję rozpisać pewne sceny, ale rozdział i tak był już długi, więc musiałam sobie darować. Mam nadzieję, że jest w miarę. Nawet go wzrokiem nie przeleciałam, więc proszę o wypisywanie błędów; była w nim masa literówek i, o zgrozo, ortografów. I to takich głupich. W każdym bądź razie, podziwiam każdego, komu chciało się to czytać. ;P

sobota, 12 maja 2012

Rozdział XXIII.

    Zoe wyciągnęła ją na zakupy, więc miała co założyć na spotkanie. Czy raczej ''randkę''. Nie chciała tego przyznać, ale sama się na nią zgodziła. Cóż za fatalny refleks... Megan bardzo lubiła Jacka, ceniła sobie jego pomoc w trudnych chwilach, jednak raczej nie czuła się na siłach na jakieś poważniejsze relacje. Gdy myślała ''miłość'' automatycznie myślała również ''Nick''. Wydawało się jej to nierozerwalnym układem. Jednak może się myliła i wszystko zmieni się, gdy zbliży się do kogoś innego? Sama uciekła. Jakby na to nie patrzeć.
  - Halo, Megan, jesteś gotowa? - usłyszała zza drzwi głos Jacka. Nawet nie pukał. Porwała do ręki małą, czarną torebkę i chwyciła za klamkę.
  - Tak, jasne. - Posłała blondynowi lekki uśmiech.
  - Jej, wyglądasz... Super - powiedział z uznaniem.
    Faktycznie, też była zadowolona ze swojego wyglądu. Miała na sobie różową bluzkę na ramiączka, na którą narzuciła czarny sweterek, szarą, materiałową spódniczkę i czarne balerinki. Wyprostowała również włosy. Ostatnio czyniła to coraz częściej. Ogólnie rzecz biorąc prezentowała się całkiem nieźle, przynajmniej nie powinni jej wytykać palcami przy przystojnym Jacku, ubranym w czarne, dżinsowe spodnie, koszulkę i marynarkę. Wyglądał jak przystojny chłopak z miasta - cóż, ona była z miasteczka, a to różnica - oczywiście najpopularniejszy w całej szkole.
    Tylko właściwie co miał na myśli, mówiąc ''super''? Przecież można to było zinterpretować na różne sposoby. Wolałaby jakieś bardziej jednoznaczne określenie. Pewnie narzekała, jednak w pewien sposób poczuła się dotknięta. Nie, to może złe słowo. Po prostu określenie to przynosiło więcej myśli i gdybań, czasami mógłby się bardziej sprecyzować. Poza tym brzmiało jak coś wypowiedziane przez wstydliwego gimnazjalistę na spotkaniu z dobrą koleżanką. Właśnie w ten sposób się poczuła. I chyba właśnie to jej tak nie pasowało.
    Jako pierwszą ''atrakcję'' zdecydowali się na kino. Po cichu liczyła, że zdecydują się na coś lekkiego, może jakąś komedię, ewentualnie horror. Coś, co z chęcią obejrzy. Jack robił jednak maślane oczka do plakatu o jakimś filmie science fiction. Występował tam romans o czym otwarcie pisali, może dlatego. Jeżeli chodzi o filmy o parach, doo wyboru mieli również ''Zmierzch'', a raczej którąś tam część i komedię romantyczną z Cameron Diaz. Pierwszy film zgodnie wyśmiali, na drugim zaś Jack stwierdził, że nie lubi komedii romantycznych, ale ewentualnie może być. Widać było jednak jak na dłoni tę minę cierpiętnika. Megan więc postanowiła sprawić mu przyjemność i wybrać film sf, mimo, że za gatunkiem tym nie przepadała.
    Film w gruncie rzeczy nie był zły. Ale również nie dobry. Tym bardziej, że nie lubiła tego typu historii. Dodatkowo Jack znajdował się niebezpiecznie blisko niej, co nieco płoszyło dziewczynę. Przy co nudniejszych scenach głaskał jej dłoń lub pochylał się spoglądając na usta szatynki. Wtedy Meg robiła zręczny unik, częstując go popcornem lub zagadując na jakiś temat. Coś za bardzo się spieszył, przynajmniej jej zdaniem. Mimo wszystko wyszła z sali kinowej z lekkim uśmiechem, nie chciała w końcu psuć ich spotkania.
  - Może coś zjemy? - zaproponował blondyn, na co chętnie przystała. - To na co masz ochotę?
  - Hmm... W sumie nie wiem. Nie znam miasta. Gdzie podają dobre jedzenie?
  - Co powiesz na chińszczyznę?
  - Chętnie - odparła z uśmiechem.
    Gdy szli w kierunku restauracji, chłopak splótł jej palce ze swoimi. Drgnęła, mając nadzieję, że niezauważalnie. Ręce Jacka były bardzo ciepłe, nieco szorstkie - zresztą jak jej własne. W końcu jako wilki poruszali się również na nich. Cały czas, mimowolnie, wszystko było porównywane do Nicholasa. Nie powinna tego robić, wiedziała o tym. Lecz jej głowa chyba nie do końca.
    Dłonie Jacka były równie duże, co Nicka, jednak znacznie gorętsze. Uścisk ten nie miał w sobie tej delikatności, z którą dotykał jej zmiennokształtny. To nic, że była od niego silniejsza, co czasami bardzo irytowało bruneta. Uśmiechnęła się pod nosem na tę myśl. Ręce blondyna były również mniej kościste. Jakby... Niespracowane. Po raz kolejny uprzytomniła sobie, jak niewiele wie o osobach, które są w jej otoczeniu. Tak starych znajomych, jak i tych nowych. Gdzieś z tyłu głowy kołatała się jej myśl: Jak wiele bym dała, by znowu móc dotknąć dłoni Nicka... Złajała się tak szybko, jak tylko potrafiła.
    Na miejscu zamówili cały zestaw sushi i ciepłych dań. Cóż, wilkołaki były w stanie dużo pochłonąć. Jack był jednak na tę okazję przygotowany. Sam zresztą znał apetyt wilków. Restauracja miała nie tylko piękny wystrój, ale także pyszne dania. Chyba pierwszy raz w życiu jadła tak dobrą, chińską kuchnię. Musiała przyznać, że chłopak ma gust. Po jakimś czasie wyszli z lokalu, nie bardzo wiedząc, gdzie się dalej wybrać. Meg zaproponowała po prostu spacer. Ręka Jacka ponownie powędrowała do drobnej, jednak nieco szorstkiej dłoni szatynki. Przechodząc przypadkowo przy kościele, zaczepili ich znajomy Jacka, dokładniej ludzie. Cóż, jak widać, nie tylko w Vallent niepełnoletnia młodzież lubiła pić piwo pod kościołem.
  - Hej, Jack! Co tam, stary? Przedstawisz nas swojej koleżance? - zapytał ciemnowłosy chłopak, najwyraźniej już po kilku piwach, na co wskazywały jego rozbiegane oczy, które starał się skupić na szatynce.
  - Siema, Everett. Cześć wam. To Megan, moja znajoma. Meg, to moi koledzy z klasy - Everett, Monica, Sylvia, Robert i Jason - przedstawił ich pokrótce, najwyraźniej nie mając zamiaru zbyt szybko się ruszyć. Megan wyczuła zapach zazdrości.
  - Miło mi was poznać. - Posłała zgromadzonym nieśmiały uśmiech.
  - Nam też, nam też. Przyłączycie się?
  - Masz ochotę? - zwrócił się doń Jack. - Jeśli nie chcesz, nie musimy...
  - Czemu nie. Na chwilę... - Nie chciała tu zostawać. Ale głupio było jej to oznajmić, a i Jack wydawał się mieć ochotę pogadać ze znajomymi.
    Zaraz zaproponowali im piwo, którego uprzejmie odmówiła. Blondyn zaś przyjął je z uśmiechem na twarzy. I tak był wilkiem. Nawet kilka piw nie powinno zrobić na nim większego wrażenia. Sprawnie popijał z puszki, rozmawiając i śmiejąc się ze znajomymi. Był bardzo kontaktowy. Megan porozmawiała chwilę z Sylvią, dosyć wesołą i miłą dziewczyną, która po chwili odeszła, by powspominać z kolegami z klasy jakieś stare wydarzenia. Właśnie wtedy obok niej opadła Monica. Była wysoka, piękna, biuściasta o czarnych włosach i brązowych oczach. Miała bardzo długie nogi, wyeksponowane przez szorty - na pewno było jej w nich zimno. Megan od razu pozazdrościła dziewczynie tak zgrabnych i długich nóg. Siedziały niewiele dalej, jednak osoby niezainteresowane ich rozmową raczej jej nie dosłyszą.
  - Hej. Wyszliście z Jackiem na randkę? - Nie bawiła się w podchody, waliła prosto z mostu. W jej głosie brzmiała ledwo dosłyszalna niechęć, którą całkiem zręcznie ukrywała. W Megan od razu obudził się wilk, który nie miał zamiaru dać się zdominować jakiejś ludzkiej dziewoi.
  - Tak, myślę, że tak. Czemu pytasz?
  - Och, tak tylko. Wiesz, on spotyka się bardzo często z różnymi dziewczynami. Większość jest naprawdę piękna i seksowna.
  - Z tobą również się spotykał? - zapytała uprzejmie, kładąc nacisk na czas przeszły i uśmiechając lekko. Proszę was, co za zagrywka.
  - Tak, już na pierwszej randce wylądowaliśmy w hotelu. Też tam zmierzacie?
  - Wybacz, chyba cię zawiodę...
  - Idziemy? - wtrącił się Jack z lekkim napięciem w głowie.
  - Czemu nie. Miło było mi was poznać - rzuciła Meg, posyłając młodzieży uśmiech i odchodząc z Jackiem, któremu musiała dorównać sprężystego kroku.
  - Monica chcę znowu ze mną chodzić, to dlatego cię podpuszczała.
  - Jakoś mnie to specjalnie nie interesuje. Twoja sprawa z kim się zadajesz.
  - Ale nie chcę, żebyś źle o mnie myślała.
  - Jedna rozmowa z jakąś dziewczyną, która woli marznąć, by tylko pokazać światu swoje nogi, nie zmieni tego, że jesteś moim przyjacielem.
    Chłopak w jednej chwili złapał ją za ramiona, całując prosto w usta. Był to mocny, ''konkretny'' pocałunek. Nawet nie wiedziała, jak zareagować. To stało się bardzo szybko. Czuła zapach i smak piwa, które dopiero co wypił chłopak, a także zapach wilkołaka. Nie był zbyt delikatny, chociaż nie można było tego nazwać czymś brutalnym. Gdy tylko zaczęła okazywać oznaki niezadowolenia, oderwał się od niej, spoglądając rozświetlonymi oczami na jej twarz.
  - Dalej jestem przyjacielem? - zapytał stanowczo
  - Tak. Przepraszam, ale na razie nikim więcej - odparła, strącając jego dłonie z ramion i ruszając przed siebie. Nie znała miasta, ale polegała na zapachu i intuicji. Po chwili chłopak był już przy niej. Ciekawe czy wiedział, jak bardzo wilk Meg chciał go ukatrupić.
  - Przepraszam. Kiedyś na pewno cię zdobędę. - To nie były szczere przeprosiny, obietnica jednak była wystarczająco dobitna.
    Bez słowa doszli do posiadłości Hendersonów. Już po chwili zniknęła w pokoju, a później w łazience. Wzięła szybki, gorący prysznic, by po chwili rozmyślać w łóżku. Nie podobało się jej to, co zaszło. Szanowała Jacka. Lubiła go. Ale nie kochała. Przynajmniej nie teraz, może kiedyś się to zmieni. Dodatkowo usta ją paliły, czuła się, jakby zdradziła swoją prawdziwą miłość. Chociażby dlatego, że zgodziła się na tą randkę. Głupie myśli. To było jednak najbardziej paskudne uczucie, jakie kiedykolwiek odczuwała.


    Następnego dnia Jack jej unikał. Rano dowiedziała się, że wyszedł bardzo wcześnie, by wybiegać się w lesie. Megan zdawała sobie sprawę z faktu, że Zoe wie o wszystkim, co wczoraj zaszło, jednak nie skomentowała tego w żaden sposób. Pogoda była świetna dzisiejszego dnia, więc większość wilkołaków stwierdziła, że wybierze się wieczorem na łowy. Ona sama miała taki zamiar. Na chwilę obecną zadowoliła się jednak pyszną kuchnią Edith, a później dzielnie romansowała ze Stephenem Kingiem pożyczonym od Zoe.
    Gdy tylko się ściemniło, postanowiła przebrać się i udać do lasu. Spędziła cały dzień zamknięta w pokoju; Zoe odwołała dziś wszystkie zajęcia, mówiąc, że ma do załatwienia jakąś sprawę w sąsiednim mieście. Megan wyszła w dresie i z torbą na ramieniu. Po drodze do lasu, znajdującego się daleko na tyłach posiadłości, przyglądała się dwóm, wilczym łapkom wytatuowanym na nadgarstku. Wtedy tak bardzo pragnęła, by mieć ten tatuaż, teraz jednak był jej on z goła obojętny. Co nie znaczy, że żałowała tuszu wciśniętego pod skórę.
    Rozebrała się, chowając swoje ubrania do torby i upychając ją w jakichś krzakach. Wzięła głęboki oddech. Po chwili poczuła dreszcze, przyjemne mrowienie, a po otworzeniu oczu widziała świat w zupełnie innych barwach. W sumie była to głównie szarość. Otrzepała się, ruszając przed siebie. Była głodna i miała ochotę zapolować. Co by tu... Usłyszała kręcącego się niedaleko daniela. Ruszyła w jego kierunku truchtem. Był to dorodny, tłusty samiec. Aż dziwne, że tak długo się uchował. Przyczaiła się, szykując do skoku.
    Zwierze spłoszyło się, co zaowocowało gonitwą. Jednak była to całkiem przyjemna rzecz - pogoń za ofiarą. Mimo, że było to w gruncie rzeczy nie fair, mało które zwierze równało się szybkością z wilkołakiem. Wilczyca zajęła się konsumowaniem schwytanego daniela. Już prawie go skończyła, gdy poczuła i usłyszała poruszenie. Ktoś wdarł się na tereny ich stada. Oczami innych wilków zobaczyła, jak pędzą, by schwytać intruza. Jego obraz wywołał u niej szybsze bicie serca.
    Biała wilczyca z zakrwawionymi łapami i pyskiem, przedzierała się jak najszybciej potrafiła przez las. Słyszała warczenie oraz czuła chęć mordu wilków. Intruz, to intruz. Ich terytorium. Mogli się go pozbyć. Krzyczała, by zaczekali, jednak oni nie zwracali uwagi na jej głos. Megan wydawało się, że jej łapy niemal nie dotykają ziemi. Nic nie wskóram jako wilk, stwierdziła zrozpaczona. Po raz pierwszy w życiu zmieniała się w biegu. Swoją drogą, dosyć ciekawe doświadczenie. Słyszała szczekanie i warczenie wilków, sama zatrzymała się dopiero na drzewie, dysząc ciężko i rozszerzonymi oczami wpatrując w gromadkę wilkołaków.
  - Stój...cie. Czekajcie! - Bardziej niż krzyk, przypominało to skowyt. Wilki zwróciły się do niej głowami. Zresztą nie tylko oczy wilków powędrowały w jej kierunku. - To mój... Przyjaciel. Proszę, zostawcie... W spokoju - sapała, czując, jak jej gardło pali żywym ogniem.
    Jeszcze nigdy nie była tak wyczerpana. Zsunęła się pod pniu drzewa. Ale zdążyła. Przynajmniej na to wyglądało. Z gardeł większości wilków dalej wydobywało się ciche warczenie. Intruza przyciskała do ziemi wielka łapa Alfy, Arona, miażdżąc mu przy tym gardło. Megan miała nadzieję, że to podziała. Przed oczami dziewczyny igrały mroczki zmęczenia, spowodowane biegiem. Jednak mimo lekkiego zamroczenia cały czas dostrzegała ten piękny, rudy kolor.


                                         ______________________________



    Cóż... Jest rozdział. Wczoraj całkiem nieźle mi szedł, napisałam go w jeden wieczór. Jakoś wyszedł, chociaż nie miałam zbytnio ochoty go pisać. Jakoś brak koncepcji na randkę Megan z Jackiem. ;P
Mam jednak nadzieję, że nie wyszedł jakiś straszny. Ten odpoczynek od opowiadania w gruncie rzeczy mi się przydał, chociaż mogłam pisać co innego, bo trochę wyszłam z wprawy...