niedziela, 12 grudnia 2010

Rozdział V

    Stara leśniczówka znajdowała się nawet nie tak daleko od niej. Wystarczyło iść w lewo - przeciwny kierunek niż do centrum - a potem przez las po tej samej ulicy, co mieszkała i ona. Niedługo potem widać było już leśniczówkę. Pamiętała, jak zwiedzali ją, gdy była w przedszkolu. A potem stary pan McLaven zmarł i nie obrano nikogo innego na to stanowisko. Doszła tam szybko, jednak sztywnym krokiem. Była cała poddenerwowana. Po otworzeniu drzwi i zaproszeniu przez jednego z chłopców - chyba Matta - weszła od razu pytając:
  - Dobra, o co tu chodzi?
  - Spokojnie. Rozbierz się, usiądź. No chyba, że się gdzieś spieszysz. - odpowiedział Seth. Zrobiła tak jak powiedział i czekała na swoją odpowiedź.
    Postawiono przed nią szklankę z colą. Przyjrzała się twarzom tu obecnych osób. Większość była raczej zadowolona, tylko dziewczyna oparta o blat wydawała się być jakaś naburmuszona. No cóż, ona nie podejmowała przecież decyzji. Wszyscy usiedli na dwóch kanapach - w tym na tej, na której siedziała. Obok niej usiadł Seth i jak mniemała Reid. Trzech spoczęło na dużej kanapie, jakiś poważny brunet oparł się o kominek, a dziewczyna nie zmieniła swojego miejsca.
  - No dobra. To coc chcesz wiedzieć?
  - Wszystko, to chyba logiczne, prawda? - zmarszczyła brwi.
  - Ale co chcesz wiedzieć dzisiaj. "Wszystkiego" jest bardzo dużo. No, to może zacznijmy tak - jak już mówiłem jestem Seth Carter, ten idiota to Reid Smith.
  - Potrafimy się przedstawić! - przerwał obruszywszy się Reid.
  - Ty niewiele potrafisz. - odparował ze złośliwym uśmieszkiem. - Ok. Przedstawcie się. - oparł się wygodnie o kanapę, przyglądając każdemu uważnie.
  - No to ja jestem Reid. To wiedziałaś już chyba i wcześniej. - wyszczerzył się w uśmiechu. - I to mnie widziałaś przy cmentarzu, razem z nim. - wskazał podbródkiem na opartego o kominek bruneta. - Poniosło go wtedy.
  - Charlie Martin. - bąknął pod nosem.
  - A ja Matt Blake. Miło mi. - uśmiechnął się do dziewczyny tak jakoś niewinnie chłopak, który wcześniej zaprosił ją do środka.
  - Jestem Dorian Black. - przedstawił się siedzący obok Matta chłopak.
  - Jeremy Hart. - powiedział drugi chłopak z kanapy.
  - A ty się nie przedstawisz? - spytał dobitnie Seth dziewczyny o partej o blat, przerywając chwilę milczenia.
  - Mhm. Naomi Long.
  - Miło mi. Ja jestem Meg...
  - Wiemy, wiemy. Megan Forest. - przerwał jej Reid.
  - Myślę, że Megan potrafi się przedstawić. - powiedział nieco ironicznie Seth.
    Jeszcze raz przebiegła po twarzach wszystkich. Seth miał okrągłą i nieco dziecinną, ale przyjemną twarz. Jego włosy w kolorze jasnego brązu były w całkowitym nieładzie, co ładnie współgrało z zielonymi tęczówkami oczu. Jego skóra mimowolnie kojarzyła się z latem - był tak jakby ciągle opalony. Matt był typowym chłopakiem chłopakiem z sąsiedztwa. Również był szatynem, a natura obdarzyła go pięknymi, lazurowymi oczami. Charlie był wysokim (w sumie to wszyscy byli raczej wysocy) i nadzwyczaj poważnym brunetem o brązowych, niemal czarnych oczach. Chyba sierść jedynie jego oddawała kolor włosów w całej tej zgrai. Dorian natomiast obdarzony był czarną czupryną i niebieskimi, dosyć jasnymi oczami. Jeremy, oj Jeremy... Był jakiś ciągle zdezorientowany. Miał włosy w kolorze brudnego blondu i orzechowe oczy. Reid? Blondyn o brązowym i niebieskim oku. Tyle zauważyła na szybko. No i może to, że wszyscy byli raczej przystojni.
    Została jeszcze Naomi, która najwidoczniej nie pałała do niej przyjaźnią ani chęcią znajomości. Miała azjatycką urodę, ale kojarzyło jej się to również z rdzennymi mieszkańcami Ameryki. Okrągłą twarz okalały proste, czarne włosy. Była od niej nieco wyższa i miała ciemne, praktycznie czarne oczy.* Poza tym mimo bezdyskusyjnie kobiecych kształtów była bardziej jak chłopak. Ale to już zależało raczej od niej samej. Z resztą też wolała ubrania tego typu, ale jednak Jenny załamałaby się, gdyby gdzieś tak wychodziła. Albo nawet siedziała w domu.
  - Tak więc zacznijmy od tego, że jesteś wilkołakiem.
  - Żartujesz sobie? - prawie zakrztusiła się colą.
  - Zazwyczaj tak, ale nie teraz. Słuchaj dalej. Jesteś wilkołakiem i na pewno potrzebujesz przeszkolenia. Ktoś z twojej rodziny musiał być jakoś powiązany z lykantropią. Mogli to być dziadkowie, pradziadkowie, rodzice... Ale mniejsza o to. Przede wszystkim musisz bardzo panować nad swoimi emocjami. Inaczej możesz zmienić się w wilka, a lepiej jest się nie ujawniać. Z resztą nie możemy pokazać się światu, więc dla własnego dobra musisz nad sobą panować. Przez taki wybuch możesz kogoś zranić. My się tego oczywiście nauczymy. Co więcej...
  - Skąd mnie niby znacie? Może to nieco naiwne pytanie, ale...
  - Po pierwsze - spotkanie przy cmentarzu. Nikt nie wyczuł nikogo, kto mógłby nam zagrozić. A po drugie pamiętasz tego dzieciaka ze szkoły? Tego, którego złapałaś za nadgarstek?
  - No tak. Ale co to ma wspólnego?
  - To jest jedna z wilczych cech. Znaczy może nie tyle co większa zwinność, refleks i tym podobne. Chwyciłaś go bardzo szybko i raczej silnie, bo to chyba nie było na umyślnie.
  - No... No nie. A skoro przy szybkości jesteśmy. Jak to jest z bieganiem? Bo kiedy biegłam przez ;as to było to chyba bardzo szybko z tego co widziałam i w ogóle...
  - Biegamy bardzo szybko. Szczególnie, gdy całkiem oddamy się naszym instynktom. Tak samo jest z węchem i słuchem. Z resztą o dziwo również wzrok się nam poprawia. - to dlatego nie muszę mieć już okularów... - No i zmieniamy się w wilki. Im krew szlachetniejsza i bardziej pełna - tym bardziej przypominamy wilka. U nas jest deformacja typu ludzko-psie łapy, krótszy pysk i takie tam. Bardzo niewiele zostało już wilków szlachetnej krwi czy z bardzo małym procentem rozrzedzenia. Ale teraz nie musimy się tym zajmować.
  - No właśnie! Ty to tylko gadasz! - wtrącił jak widać znudzony Reid.
  - Dobrze, że nie musiałem cię do tego przygotowywać. - westchnął Seth kręcąc zrezygnowany głową. - Nie wiem co mam ci więcej powiedzieć. Jak masz jakieś pytania to mów śmiało. Jutro spotkamy się o... O której możesz?
  - Praktycznie o żadnej. W ogóle nie mieści mi się to w głowie...
  - Ale musisz przyjść, jeżeli nie chcesz nikogo skrzywdzić.
  - Hymn. - przed oczami stanęła jej scena z footballistą i Sarą. - A co zrobiliście z Mike'm? - w tym samym czasie zauważyła, że Naomi całkowicie ulotniła się z saloniku.
  - Ten czubek z lasu?
  - Tak, dokładnie.
  - Po prostu wymazaliśmy mu trochę pamięć. No wiesz, zioła, prochy, trochę magii i masz neizłą tabletkę gwałtu. Na szczęście, jesteś jeszcze za młoda na zmianę innych w wilkołaki.
  - A to tak też można? Coś jak u wampirów?
  - Taak. Tylko, że u nas rzadziej kończy się to sukcesem, a wilkołaki to wielcy, umięśnieni ludzie z wilczym pyskiem, uszami, dziwnymi szponami i sierścią. Byłem tego kiedyś świadkiem, niezbyt zachwycający widok, bo są to po prostu dzikie bestie.Trzeba je tępić, chociaż my się tym akurat nie zajmujemy. - odparł spokojnie Seth.
  - A kto się tym zajmuje?
  - Kiedyś ci opowiem. A tymczasem chyba musimy tylko odprowadzić cię do domu.
  - Ee... Sama sobie poradzę.
  - Przy okazji lepiej będziemy mogli poznać nowego członka watahy. No, może nie pójdzie z nami Naomi, ale ona już ma taki charakter po prostu, więc się nią nie przejmuj.
    Ten pomysł był naprawdę bardzo trafny. Lepiej poznała chłopaków, wymienili się numerami telefonów i pośmiali. Gdy chłopcy sprzeczali się jakiś czas między sobą, podłapała ten moment. Matt został z nią nieco z tyłu, jednak nie było mu dane zacząć jako pierwszy. Meg odezwała się, gdy tylko uznała to za odpowiednie.
  - Jak czuła się Sara? No wiesz, to jest w końcu moja stara i raczej dobra przyjaciółka.
  - Nawet całkiem nieźle. Najpierw była w szoku, ale potem zaczęliśmy rozmawiać i się jakoś uspokoiła. Jakby co to znalazłem ją w lesie, kiedy siedziała skulona i trzęsła się, więc odprowadziłem ją do domu. - wzruszyła ramionami. Wiedziała, że coś może nie tyle ukrywa co pomija, ale nie wchodziła w szczegóły.
  - Dzięki wielkie. Jutro trzeba będzie z nią pogadać... Ale pewnie tu już po niej spłynęło. Może i nie powinnam tak mówić, ale jest stosunkowo płytką praz niezadręczającą się osobą.
  - A. - mruknął chłopak pod nosem zamyślając się na chwilę. - Hmm... A tak właściwie to wiesz może skąd masz ten wilkołaczy gen?
  - Nie, nie mam pojęcia. Ale teraz na pewno będę drążyła w swojej rodzinie i próbowała się do tego dokopać. A skąd ty masz swój... Gen? - chłopak zaśmiał się krótko.
  - Właściwie to nazwałbym to raczej darem lub przekleństwem. Bo jest zarówno tym i tym. Mam go po ojcu. Ogólnie kobiety-wilki zdarzają się raczej rzadko. Możesz więc czuć się wyróżniona. - posłął jej przyjazny uśmiech.
  - Ej, idziecie? - zapytał ktoś z towarzystwa, ale wszyscy byli odwróceni. Okazało się, ze oddalili się od nich o kilka metrów.
    Dołączyli do grupy i na nowo zaczęli się nawzajem śmiać. Opowiadali sobie również głupkowate historie, zarówno z dzieciństwa jak i ogółem. Tak w ogóle to szli okrężną drogą. Zrobili sobie po prostu późno-"wieczorny" spacer przez park. Zbyt wiele to się dzisiaj nie dowiedziała, ale przecież jeszcze zdąży. Wpadła jednak na dosyć ciekawe acz przyziemne pytanie, jeżeli weźmie się to wszystko pod uwagę.
    - A tak właściwie to jak to jest, że wszyscy jesteście tak jakby... Wszędzie razem, tak w stadzie? No bo jest rodzina, przyjaciele, dziewczyna i tak dalej... Każdy musi się rozstać ze swoim życiem?
  - Bo widzisz... - zaczął dosyć ostrożnie Seth. - My jesteśmy tak jakby takim stadem wilków, które straciły lub nie chciały swojego życia. Takie wyrzutki, pozostałości. Zazwyczaj watahy tworzą się okolicami, chociaż oczywiście zdarzają się też wilki będące całkiem samotne, na odludziu. Wtedy zazwyczaj dziczeją. Może ta więź między umysłami, gdy jesteśmy wilkami - wyprzedam twoje pytanie: i tylko kiedy jesteśmy wilkami - jest czasem męcząca, ale jednak potrzebna. Poza tym gdyby żyć nie wiedząc nawet, czym się tak naprawdę jest, to... No cóż, nie jest przyjemne. Zdarzają się też wili, które kiedyś należały do watah, ale teraz są samotnikami. Są to jednak bardzo rzadkie przypadki, a szczególnie, gdy są to wilki zrównoważone psychicznie. Ale wracając do naszego stada...
  - Czekaj. Bo ja słyszałam myśli Reida i Charlie'go wtedy przy cmentarzu. Jak to możliwe?
  - Najwidoczniej nie byłaś jeszcze pogodzona ze swoim wilkiem. A teraz lepiej posłuchaj, bo nikt raczej nie będzie miał ochoty tego powtarzać.
    Seth opowiedział jej historię każdego z osobna. Miał dość swojej ogromnej rodziny. Gdzie by się nie ruszył - a biorąc pod uwagę to, że często chodziło do lasu przy willi (chociaż nazwał to normalnie "domem" to Reid wypalił, że chłopak był bogaty) - po czym zmieniał się w wilczura i biegał, nie było to zbyt przyjemne. Bardzo to lubił i nadal często robi. Wyszkolił go jego wuj, brat ojca. Ojciec coś tam w sobie miał, jednak nie mógł zmienić się w wilkołaka.
    Matt był zwykłym chłopakiem z małego miasteczka. W dniu jego trzynastych urodzin zjawił się ktoś z rodziny u niego w domu i zaczął delikatną rozmowę. Przemiana nastąpiła jednak między czternastym, a piętnastym rokiem życia. Prawie zabił swoją dziewczynę, więc zrozpaczony odszedł od stada, które było bardzo porozrzucane jeśli chodzi o jego członków. Wędrował, póki nie znalazł właśnie ich.
    Reid? Wychowany jedynie przez matkę i ojczyma. Dosyć ciężkie dzieciństwo na przedmieściach Nowego Jorku. Było tam raczej liczne stado, ale brakowało mu przestrzeni, a poza tym dobijało go ludzkie życie. Przez całe jego życie były tylko szlugi, narkotyki i alkohol co stawało się nudne, a do tego pieprzony ojczym, który zawsze wyładowywał się na nim i jego matce. Gdy chciał podciąć sobie żyły gdzieś na skraju niedużego, ogrodzonego lasu, zasadzonego tu przez jakąś szkołę, rany ciągle się zasklepiały. Znalazł jednak srebrny sztylet w kolekcji ojczyma. Zdążył wykonać jedynie delikatne nacięcia, po których zostały mu blizny, gdy go znaleźli. Leżał na ziemi wyglądając jak wariat ze stróżkami krwi płynącymi z ran pod nadgarstkiem. Mimo długich negocjacji przekabacili go na swoją stronę.
    Dorian to zwykły dzieciak z Los Angeles. Kiedyś bardzo lubiany i popularny w szkole, jednak po przemianie nieco podłamał się na psychice, ale dzięki pomocy stadu udało mu się ją odbudować na taką jak wcześniej. Jak to bywa w dużych miastach z dużymi szkołami - stracił praktycznie wszystko. I teraz dopiero wiedział jak go widzą inne. Bez wahania poszedł z tymi, którym chociaż coś zawdzięcza.
    Jeremy... Taki dosyć hmm... Opóźniony, ale przezabawny i uroczy blondyn, który mieszkał w Chicago. Jest najstarszy z nich wszystkich. Po prostu - lubi przygody, a uważał tamto życie za bardzo nudne. Tylko rutyna: szkoła, znajomi i siedzenie w domu z niby-kochającymi, ale faworyzującymi drugiego syna i córkę rodzicami. On był wpadką, a oni wyczekiwanymi dziećmi. W dodatku nie był z niczego żadnym mistrzem - był nijaki. Anie to dobre oceny, ani jakiś talent... Więc po prostu wędrował, aż w końcu poznał członków tej małej watahy, która mu się spodobała.
    Naomi to kolejny dzieciak pokrzywdzony przez los. Tylko, że ona mieszkała znowu na obrzeżach Las Vegas. Jej matka ją kochała, ale gdy miała dwanaście lat odkryła wspaniałe narkotyki, które miały uśmierzyć ból rzeczywistości. Nie dość, że miała naprawdę poważne długi u nieodpowiednich osób to wpadła w jeszcze większy hazard. Gdy pewnego dnia dorwali dłużniczkę oszpecili ją i okaleczyli. Potem przedawkowała narkotyki, a Naomi z mieszanką wściekłości i rozpaczy - do których się z resztą nie przyznała - zmieniła się po prostu w wilka i zaczęła biec. Biegła tak długo, aż łapy zaczęły jej krwawić. Niem zdążył dobrać się do niej pewien wampir odnalazł ją Reid i przywołała tropiące krwiopijce stado.
    Charlie... Bardzo ciekawy przypadek. Nie pamięta nic sprzed swojej przemiany, jedyne co wiedział to to, że ma na imię Charlie Martin i to tylko dzięki pękniętemu dowodowi osobistemu, który leżał pośród strzępów ubrania. Zmieniał się coraz częściej i dziczał. Zdziczał do tego stopnia, że nie dałoby się tego odwrócić. Pewne nieznajome wilki chciały go zabić, jednak Seth się nie zgodził. Po bardzo długim czasie Charlie został niemal cudem ucywilizowany.
    Dokładnie było tak z kolejnością: Seth spotkał Michaela - którego teraz w stadzie nie ma - potem był Matt, Reid, a niedługo po nim Jeremy. Naomi i tak jakby najmłodszy do tej pory Dorian doszli już po odejściu Michaela. Przy kolejnym spotkaniu z Michaelem doszedł Charlie. Znaczy obecnie teraz ona jest na końcu w stadzie, ale to już swoją drogą. Spuściła wzrok i wpatrywała się w swoje buty.
   - Wow, a ja myślałam, że mam ciężko ze "szczęśliwym" rozwodem. - mruknęła pod nosem. Podniosła głowę ku górze i spojrzała w bok. - Tutaj mieszkam. Więc... - podniosła, a potem opuściła rękę nieco bezwładnie przez co dosyć głośno klepnęła się w udo. - Więc chyba do jutra. Zadzwonię kiedy tylko będę mogła się tym zająć.
    Pożegnała się ze wszystkimi i weszła do domu. Bez większej zwłoki powędrowała na górę. Siadając na łóżku znowu pożałowała, że nie ma z nią już Deno. Zazwyczaj, gdy kiedy chciała nad czymś głęboko porozmyślać, siadała z nim na łóżku i bawiła się szorstką sierścią zwierzaka. On leżał wtedy spokojnie, a zajęcie rąk pomagało jej w rozmyślaniach. Na nowo napłynęły jej do oczu łzy. Zacisnęła powieki, by znów nie płakać nad ukochanym pupilem. Przebrała się w piżamy i wsunęła pod kołdrę. Rozmyślała bardzo długo, aż w końcu oczy same się zamknęły, a umysł odpłynął.


                                         ______________________________


*Tak jak mówiłam mogą pokazać się bonusy. Miałam drobny problem z opisaniem Naomi, więc wzorowałam się mniej więcej na tym zdjęciu. Było to pisane z pamięci, więc nie spodziewajcie się cudów. (;
http://i51.tinypic.com/2wr3h2v.jpg

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz