poniedziałek, 31 października 2011

Bonus - Halloween.

  - Meegaan! - zawołała z góry Sara. Ał, moje uszy!
  - No co? O co znowu chodzi? - Weszła do pokoju, odstawiając dwie szklanki wypełnione herbatą na biurko.
    Obrazek, który zastała wyglądał następująco: Sara przytulała się do podłogi, dodatkowo przykrywając głowę poduszką. Westchnęła cicho. Jak widać, jej przyjaciółka postanowiła dać upust frustracji zamykając się w sobie. Tylko dlaczego Meg wcale to nie zdziwiło? Podeszła, kucając przy - jak widać - zrozpaczonej dziewczynie. Tykała ją palcem w ramię. Patrzyła na przyjaciółkę dłuższą chwilę, aż w końcu ta się złamała.
  - Nie wiem za co się przebrać na bal! - załkała żałośnie, nie zmieniając pozycji.
    Cóż... Co roku w ich szkole organizuje się bal kostiumowy z okazji wigilii Wszystkich Świętych, szerzej znanej jako Halloween. Bal jak każdy inny, tyle tylko, że dodatkową atrakcją jest przebranie. Jak wszelkich większych imprez nie lubiła, tak akurat ta uroczystość szkolna w miarę przypadła jej do gustu. Wszystko było w miarę klimatyczne, a uczniowie dekorujący salę naprawdę się starali. Ponadto wybierano wtedy - w sumie jak zawsze - Królową i Króla balu. Zazwyczaj zostawała nimi jedna para, Darcia Terron i Brad Mackley, więc nie spodziewała się większych zmian w tym zakresie. Bardziej myślała o spędzeniu wieczoru z Nickiem.
  - I tylko tyle? Żartujesz? Jest milion kostiumów! Łatwo coś znajdziesz, nawet w tak krótkim czasie. Oczywiście obudziłaś się w poniedziałek wieczorem, wiedząc, że bal jest w piątek. Pogratulować Sara.
  - Ale ja chcę coś seksownego i pięknego zarazem! I muszę dopasować do swojego przebrania Matta! - Szatynka parsknęła śmiechem, po czym odpowiedziała wyraźnie rozbawiona:
  - Sara, a czy Matt nie powinien sam zdecydować w co chce się ubrać?
  - Przestań. - Machnęła zirytowana ręką, siadając na podłodze. - Wiesz, że faceci nie przejmują się takimi rzeczami. Matt mówi, że przyjmie wszystko co mu dam do założenia. - Już Megan widziała ten ostrożny, ale kochający wzrok niebieskookiego. Sara momentalnie zbystrzała, uśmiechając się pod nosem. Oj, nie było dobrze. - A może zrobię mu na złość?
  - Wiesz... Tylko nie rób niczego, czego byś później żałowała. Proszę - dodała niemal błagalnie szatynka, opadając na łóżko. Na ekranie jej laptopa wyświetlały się najróżniejsze strony z kostiumami. Megan tylko pokręciła głową.
  - A ty, Meg? Za co się przebierasz? - Sara przysiadła obok przyjaciółki, zaglądając jej bez skrępowania przez ramię.
  - Jeszcze nie wiem. Wiesz, zawsze zostaje mi własne futro - rzuciła z krzywym uśmiechem. Sara zaklaskała w dłonie.
  - Wiesz, mogłabym cię prowadzić na smyczy. A Matt trzymałby Nicholasa. Albo na odwrót! Biały wilk i pies dingo... Super połączenie!
  - Prawda? - Zachichotała cicho. - Ale wiesz, Nick prędzej odgryzłby wam ręce, niż pozwolił przypiąć sobie smycz, ba, założyć obrażę. Ja zresztą pewnie też.
  - Nawet taką obrożę z diamentami? - dopytywała rozbawiona Sara.
  - Zlałaby się z sierścią. No chyba, że załatwisz mi jakieś rubiny... Chociaż szmaragdy czy szafiry też mogą być - stwierdziła bardzo poważnym głosem. Po chwili obydwie wybuchnęły śmiechem.


    Maszerowała właśnie w wilczej skórze w kierunku lasu. Dookoła niej szła sfora w luźnym, jednak wyraźnie zarysowującym hierarchię, szyku. Mieli przejść się na dokładniejsze zwiady, gdyż na ostatnim, nocnym spacerze Charlie wyczuł coś niepokojącego. Cóż, nawet jej to nie zdziwiło. Przeszli więc do wolnego truchtu, uważnie niuchając w powietrzu. W większej odległości od leśniczówki, której żaden prędko zauważony i w miarę sprytny stwór nie chciałby z bliska oglądać, zaczęli analizować również ziemię.
    Żaden z nich nie znalazł jednak niczego zbyt obiecującego. Każdy wiedział, że coś jest nie tak, jednak nikt nie zdawał sobie sprawy, o co dokładnie może chodzić. Im jednak posuwali się bardziej do przodu, tym czuli to przedziwne uczucie bardziej. W końcu stanęli nad brzegiem jeziora. Czarny basior odwrócił się w ich stronę niezbyt zadowolony. Stojąc na wprost całego stada, nakazał wycofanie bardziej w głąb lasu. Cóż, było dosyć zimno, lecz niektórzy bardzo lubią spacery nad jeziorem, a stadko nienaturalnie dużych wilków dosyć przyciągało wzrok.
  Na pewno to jakieś wodne stworzenie. Mało pocieszające... Jakby nie było, jesteśmy lepsi na ziemi, ale zawsze mogło być gorzej, bo już latać na przykład to na pewno nie potrafimy.
  No wiesz Seth, możemy postarać się o to, żebyś polatał
- rzucił niby nieśmiało Reid. Zawtórowały mu parsknięcia śmiechem.
  Wybacz, Reid. To ty najmniej ważysz, jeśli pominąć damę - zripostował gładko Alfa. - Ale wracając do tematu. Mamy... Problem. Niewątpliwie mamy jakiś cholerny problem, co ostatnio zdarza nam się w miarę często. Może to po prostu uroki dłuższego osiadania w jednym miejscu... No, nieważne. Na razie za wiele nie zrobimy, ale miejcie oczy i uszy szeroko łapiące. Nic tu na razie po nas, a za dwa dni bal. Idziemy szykować kostiumy. Tak, ciebie Charlie również tam zaciągniemy. Jeremy też idzie, ale jemu wystarczy podstawić pod nos kawałek ciasta.
  Co?
- rzucił zdezorientowany, szary wilk. Wszyscy się zaśmieli.
  Nic. Chodź, dobierzemy ci jakieś przebranie. - Megan mrugnęła do rozkojarzonego basiora, ruszając z miejsca.
    Ona już wybrała kostium, co skrzętnie ukrywała przed ciekawskimi umysłami chłopaków ze sfory. Nie było to nic wymyślnego, jednak jej wystarczało. Sara nie podzieliła się z nią planami co do dopasowanego stroju własnego i Matta. Zobaczymy, co wymyśliła. Zapewne wzbudzała większą ciekawość, niż to było warte. Zmieniwszy formę w leśniczówce, ulotniła się do domu. Chłopcy zajęli się w tym czasie robieniem swoich stroi. W drodze powrotnej rozmawiała przez telefon z Nicholasem, który wybrał się na samotne zakupy. Marudził jej do słuchawki, że żaden kostium do niego nie pasuje i nie chce bawić się w takie rzeczy. Pocieszywszy nieco chłopaka, już po rozłączeniu się, spojrzała w lekko zasnute chmurami niebo. Akurat w Zaduszki wypadała pełnia. Zaśmiała się do siebie, zauważając, że ich największym zmartwieniem w tej chwili był wybór stroju na szkolny bal. Poczuła się znowu jak normalna nastolatka.


    Piątek. Już dzisiaj wieczorem miał być szkolny bal z okazji Halloween, a tymczasem... Wszystko zaczyna się jakoś nie tak. Aktywność dziwnego stworzenia - a może stworzeń? - jakby wzrosła. W okolicy znaleziono również topielca, wyłowionego z jeziora w lesie. To nie wróżyło za dobrze. Miejscowi mówili również, że słyszeli cichy płacz, zawodzenie przy jednym z wieczornych spacerów, jednak sfora nie mogła za specjalnie zawierzyć tym plotkom. Megan też nie.
    Gdy tylko weszła do szkoły, uderzyło ją wszechobecne podniecenie, ale i nuta strachu. Czy zwykłego niepokoju. W każdym bądź razie, ludzie nieco bali się wychodzić z domów. I w sumie mieli w tym przypadku zapewne rację. Nie warto kusić losu, prawda? Drugą rzeczą, jaką wychwyciła, był Mike (tak, ten bałwan, który chciał kiedyś skrzywdzić Sarę), który opowiadał o widmowej twarzy za oknem, która opłakiwała rzekomo jego los. No cóż... W końcu przy okazji jej pierwszej przemiany też dostała kilka ciekawych mian, prawda? Szkoda było go nawet słuchać.
    Prawdziwie ciekawa rzecz wydarzyła się jednak podczas przerwy na lunch. Dorian streszczał właśnie, że do jego klasy doszła nowa dziewczyna. Nie byłoby w tym za pewne nic szczególnego, nawet, jak na niefortunny okres czasowy - notabene, sfora mniej więcej w tym samym czasie dołączyła do jej szkoły. Minął już rok... Wracając do tematu. Dorian zarzekał się, że nowa dziewczyna nie jest normalna. Nawet nie musieli jej za specjalnie wyglądać, bo całkiem łatwo rzucała się w oczy. Nick trącił ją dyskretnie w ramię, pokazując ową "dziwną" dziewczynę.
    Była to długonoga, młoda... Kobieta. Inaczej nie dało się jej nazwać. Miała ziemistą cerę. Jej długie, czarne włosy sięgały połowy ud. Dosłownie! Rzadko widziało się osoby o tak długich włosach, a tym bardziej nastolatki. Były idealnie proste i rozpuszczone. Była posiadaczką raczej delikatnych rys twarz, z których jednak nie dało się wywnioskować pochodzenia. Jej oczy miały nieco ukośny kształt i wydawały się jakby muliste. Miała figurę, dla której każdy projektant chciałby szyć ubrania. Co ciekawe, końce jej zielonych rękawów sweterka i nogawek spodni, które również miały dziwnie bagienny kolor, były nieco mokre. Ciemne, odrzucające oczy zwróciły się w ich kierunku. Nawet z tej odległości czuła bijącą od dziewczyny magię.
  - To jest to - szepnął Seth. Wszyscy mieli te same słowa na myśli. - Teraz tylko zostaje odkryć, czym jest. Nie mamy zbyt wiele czasu. Skoro się nam ujawniła... Rzuca wyzwanie lub pokazuje, że już niemal wygrała. Mało pocieszające - burknął Alfa, nie odrywając wzorku od stworzenia. Czarnowłosa w końcu ustąpiła, zaczepiona przez jakiegoś chłopaka.
    Jak widać, ludziom nie przeszkadzał dziwny wzrok dziewczyny i pełzająca dookoła niej, zimna magia. Dodatkowo wyglądało na to, że rzucała na nich urok. Robiło się coraz gorzej. Musieli się pospieszyć. Seth nakazał zebranie informacji na temat wszelkich wodnych stworzeń, jednak dzisiaj nakazał im się dobrze bawić i czekać na rozwój spraw. Nie mieli raczej innego wyjścia.


***


    Plan był taki, że Megan idzie pod dom Sary, skąd wychodzą razem z Mattem i już całą trójką kierują się w stronę szkoły, w której czekają chłopacy. Nicholas miał się pokazać na balu z małym opóźnieniem, więc taki układ jak najbardziej jej odpowiadał. Rodzice oczywiście nie odpuściliby sesji zdjęciowej w kostiumie, już czając się w ciemniejszym kącie i wychodząc z niego tylko po to, by dać gromadce dzieci słodycze. Oni również się przebrali - za małżeństwo-zombie. Musiała przyznać, że wyszło im to całkiem dobrze. Dodatkowo mama miała na sobie stare ubranie pielęgniarki, odpowiednio postrzępione, zaś jej ojciec fartuch lekarza. Z tego co wiedziała, później wybierali się do szpitala, gdzie również urządzano małą, straszną akcję - dla większości pacjentów to zwykła atrakcja, a dla tych wytrwalszych przygotowano kilka klasycznych horrorów.
    Ostatni raz przejrzała się w lustrze, poprawiając wielki, czarny kapelusz. Wybrała strój czarownicy, czyli nic szczególnie błyskotliwego. Efekt końcowy przypadł jej jednak do gustu. Na nogach miała czarno-czerwone rajstopy w pajęczynę. Stopy dziewczyny zdobiły zabudowane, matowo czarne buty na obcasie, przyozdobione małymi nietoperzami własnej roboty i czerwoną podeszwą, zapewne by stworzyć marną podróbkę szpilek Chrisa Lomboutin'a. Jej ciało przykrywała sięgająca połowy uda, postrzępiona na końcach sukienka, również w kolorze matowej czerni. Na wierzch zarzuciła długi do połowy łydek a'la sweterek z cienkiego materiału. Całości dopełniał mocny makijaż, sporo odpowiedniej biżuterii i, oczywiście, duży kapelusz.
  - No, zapozuj nam tu ładnie! - pisnęła Jenny, klaszcząc w dłonie jak małe dziecko. Megan mimowolnie się uśmiechnęła.
    Po jakiejś (zdecydowanie zbyt dużej) ilości zdjęć, udało jej się wyjść z domu. Odmówiła propozycji dotyczącej podwiezienia ją przez tatę. Wolała się przejść, wdychając przy tym rześkie powietrze. Po ulicy kręciło się dużo osób, jak to w Halloween. Głównie dzieciaki zbierające słodycze i ich opiekunowie. Uśmiechnęła się pod nosem, na myśl o tym, jak sama niegdyś chodziła po domach ukazując sąsiadom swój szczerbaty uśmiech. Pamiętała również większość stroi. Raz była typowym kowbojem, innym razem Indianką, Smerfem, a w jej pierwsze święta rodzice przebrali ją za... Białego króliczka. To musiało świetnie wyglądać.
    Później myśli przesłoniła jej mniej przyjemna sprawa. I zapewne znacznie bardziej ważna niż jej biały ogonek, gdy miała cztery latka. Pixie, bo tak owe dziwne dziewczę się zwało, ciągle nie dawała jej spokoju. Miało się zdarzyć coś, co mogło mieć fatalne skutki w przyszłości. Dodatkowo nie wiedziała niczego, co mogłoby naprowadzić ją na jakiś trop, dotyczący tożsamości nowej uczennicy. Nawet istniały w mitologii celtyckiej stworzenia o nazwie "Pixie", lecz w żaden sposób nie pasowały do wyglądu dziewczyny. Nie były chyba nawet związane z wodą, a czarnowłosa zdecydowanie lubowała się we wszelkiej wodzie. Zadzwoniła do drzwi, cicho wzdychając. Nie powinna zaprzątać sobie tym głowy.
  - Megan! Dobrze, że już jesteś, Sara i Matt zaraz zejdą. Wejdź! - przywitała ją na progu mama Sary, niemalże siłą wpychając do środka. - Chcesz cukierka?
  - Dziękuję, proszę pani. - Wyłowiła z misy karmelka. Nie mogła go sobie odmówić. Posłała wesołej kobiecie uśmiech, witając się również z panem domu. - Em... Jak dawno Sara mówiła, że zaraz przyjdzie? - zapytała ostrożnie, jednak w tej samej chwili trzasnęły drzwi.
  - Lecę po aparat! - pisnęła mama Sary, biegnąc do salonu. Tak, ona i Jenny dobrze się znały.
    Na schodach pojawiła się wpierw dziewczyna. Miała na sobie długą, czarną suknię z czerwonymi dodatkami, takimi jak dopięte do sukni róże. Włosy spięła tylko do połowy. Jej skóra była zdecydowanie zbyt blada, co dodatkowo podkreślał mocny makijaż. W ustach błyszczały sztuczne kły, które Meg zauważyła, gdy Sara zawzięcie grzebała w małej kopertówce.
    Tuż za nastolatką posuwał się Matt. Nie wyglądał na zbyt szczęśliwego. Jego również potraktowała pudrem, ale chyba zaoponował przeciwko makijażowi - Megan znała Sarę na tyle dobrze, że wiedziała, iż ta próbowała nałożyć go wilkołakowi. Miał na sobie czarny a'la garnitur i pelerynę, która wewnątrz była krwistoczerwona. Włosy zostały ulizane do tyłu. Miętosił w ręce sztuczne kły, patrząc pod nogi. Wyglądało to tak komicznie, że Megan musiała powstrzymywać się, by nie prychnąć śmiechem.
    Zapozowali do zdjęć wpierw we dwójkę, potem całą trójką. Tak, została do tego zmuszona. Mimo wszystko znacznie poprawił się jej humor, więc na zdjęciach wszyscy wyszli autentycznie szczęśliwi. No, może Matt miał zażenowany uśmiech, ale tutaj, to mu się akurat nie dziwiła. Poprawiła pasek od torebki-woreczka w czasie, gdy wyjście zagrodziły im przebrane za potwory dzieci. Pożegnawszy się, wyszli z domu, dzięki czemu szatynka od razu przystąpiła do ataku.
  - Wampir? Nieźle, Sara. Nie spodziewałam się, muszę przyznać. Chociaż wyglądacie dosyć milusińsko. Szczególnie ty, Matt. Czy możesz zaprezentować mi kły? - Chłopak spojrzał na nią spod byka. - Oj, no nie złość się. Jesteś Vladem? - droczyła się, dając jednak znak przyjaciółce, by przytuliła niepocieszonego wilka. Od razu się rozpromienił.
    Sfora czekała już na miejscu. Oni również rzucali Sarze i Mattowi niewybredne komentarze (czego główną przyczyną były zapewne plastikowe kły), jednak docinki wkrótce im się znudziły. Poza tym Sara również rzuciła kilka ciętych ripost. Meg uśmiechnęła się pod nosem, spoglądając w niebo. Było szczelnie zakryte chmurami, jednak ona wiedziała, że tuż nad nimi kryje się prawie pełny księżyc. Na plecach poczuła pierwszy dreszcz podniecenia, a w środku niecierpliwe kręcenie się wilczycy. Poprawiła kapelusz, przyglądając się uważnie każdemu chłopakowi z osobna.
    Seth wyraźnie postawił na klasykę. Przebrał się za Mike'a Myers'a, co zauważyła głównie dzięki trzymanej w ręce masce i sztucznemu nożowi. Seria "Halloween", no cóż, nie należała do strasznych. Ten jednak bohater wzbudzał w niej niemiłe uczucie niepokoju, chociaż zdarzało się to zazwyczaj, gdy oglądała przypadkiem jego zdjęcia. A miało to miejsce kilka dni temu, gdy szukała odpowiedniego kostiumu. Po prostu ten ciemny strój w połączeniu z trupio bladą maską z lekka ją przerażał. Swoją drogą pomysł fajny, a zarazem oryginalny na tle innych uczniów.
    Kolejnym przebierańcem z kultowych horrorów był Charlie, który wcielił się w rolę Freddie'ego Krugera. Paznokcie - które bardziej wyglądały na pazury - łatwo się zdejmowały, gdyż zostały zrobione w formie rękawiczek. Cóż, nie to, że Charlie miał zamiar wiele dzisiaj tańczyć. Blizny co prawda nie były idealne, jednak w środku panował klimatyczny półmrok, który doda całemu strojowi większego efektu. Dodatkowo okrywał twarz typowym dla Eddie'ego kapeluszem.
    Jeremy wybrał postać wręcz stworzoną dla siebie. A mianowicie... Frankensteina. Zamalował skórę na zielono, przywdział podniszczone ubranie, dokleił sobie śruby na szyi. Ach i oczywiście szwy. Coś czuła, że korzystał z czyjejś pomocy, gdyż sam... Cóż... Może i świetnie walczył, ale dbałość o takie bzdety była u niego wprost zerowa.
    Dorian postanowił przebrać się za... Wilkołaka. Powiedział później ze śmiechem, że po co ma wymyślać jakiś strój, skoro sam był wilkołakiem. Do jego policzków i dłoni przyczepione były kępki futra. Na uszach znajdowały się zaś spiczaste nakładki. By wszystko było jeszcze bardziej komiczne, na czubku jego nosa znajdował się czarny punkt. Postawił bardziej na śmieszność stroju, co świetnie mu wyszło.
    Ostatnim z całej grupki był Reid, który przyniósł każdemu po kubku z pączem (który swoją drogą nie pachniał zbyt zachęcająco). Ubrany był w czarne ciuchy, z których najbardziej rzucał się w oczy długi płaszcz i ciężkie buty. Spośród zawadiacko rozczochranych włosów wystawały dwa rogi. Zauważyła również trójkątną bródkę, którą zapuścił widocznie specjalnie na rzecz kostiumu. Oczy miał zarysowane czarną kredką, dookoła której dodatkowo nałożył czarcio-czerwony makijaż. Cóż, wprost idealnie prezentował się jako diabeł.
    Wpierw całą grupą wybrali się na wróżby. Trochę im się przy tym zeszło. Zawsze bawiły ją uczniowskie przepowiednie typu zostaniesz zakonnicą, starą panną albo bogaczką. Żadna z tych opcji raczej nie będzie miała miejsca. Z drugiej strony, wilkołaki są nieśmiertelne... Po tym, jak powróżyli sobie przy każdym stoisku skierowali się na salę gimnastyczną, tudzież balową. Chłopcy od razu dopadli bufetu. Spojrzały na siebie z Sarą porozumiewawczo, po czym wzruszyły ramionami i przyłączyły się do wyszukiwania co lepszych kąsków.
    Zatańczyła kilka tańcy ze szkolnymi znajomymi - sfora postanowiła poszukać sobie partnerek lub dziewczyn, którym obiecali taniec. Cóż, szybko się zebrali, jakby nie było... Ale chyba niewiele interesował ich fakt, że na szkolne bale zazwyczaj przychodzi się z osobą towarzyszącą. W tłumie wypatrzyła Earl, przebraną za Kobietę Kota. Cóż, można się było tego spodziewać. Blondynka pomachała do niej, na co odpowiedziała uśmiechem. Odeszła na bok, by czegoś się napić. Przyglądając się uważnie tańczącym nastolatkom, poczuła przy uchu czyjąś twarz i usłyszała szept:
  - Mogę prosić o taniec? - Znała ten głos bardzo dobrze. Przeszedł ją dreszcz, po chwili zaś odwrócił się ku przybyszowi szczęśliwa i zaciekawiona.
    Nicholas miał na sobie ciemne ubrania, również pelerynę i rozłożysty kapelusz. Nie przejmował się większymi dodatkami. Jego atrybutem był przypasany do pasa, sztuczny miecz. Pod szyją zauważyła zlewającą się z resztą chustkę. Strój był prosty, a zarazem wyróżniał się z tłumu. Chwyciła za odziane w rękawiczki dłonie i mimo szpilek, zadarła głowę nieco do góry. Złączyli swe usta w przyjemnym pocałunku.
  - No wiesz, moja droga? Całować się z Łowcą? Jesteś bardzo nieostrożna - zamruczał, pochylając się nad jej uchem. Zachichotała cicho, niezbyt chętnie odsuwając chłopaka od siebie. Jakby nie było, nauczyciele nadal patrolowali salę.
  - Lubię od czasu do czasu trochę ryzyka. Ale, wielki pogromco, obiecałeś mi taniec. Więc ja się pytam - na co czekasz?
    Znaleźli dla siebie skrawek wolnego miejsca do tańca. Czuła się cudownie, gdy tak tańczyli przy wolnej piosence, nie zdając sobie nawet sprawy, że całkowicie się odcięli. Nick nie lubił tłoku, ale zdawało się, że reszta nastolatków wcale mu nie przeszkadza. Przyszedł tu tak naprawdę dla niej. Cóż, stwierdziła, że czasami musi ruszyć się z domu. Przetańczyli kilka piosenek, gdy poczuła lekkie pukanie w ramię.
  - Odbijany? - Mrugnął do dziewczyny uśmiechnięty Seth.
    Megan posłała Nicholasowi nieco przepraszający uśmiech, po czym poszła w tan z przyjacielem. Seth tańczył zadziwiająco dobrze. Tak samo jak Dorian i nieco bardziej żywiołowy Reid. Zaliczyła nawet potańcówkę z Mattem, który już bardziej się rozluźnił. Jeremy chwilami był nieco nieobecny podczas licznych pląsów, ale przynajmniej mogła się pośmiać z jego zdezorientowanych min. Ostatecznie, zatańczyła również z... Charlie'm. Co najlepsze, wyszło mu to zadziwiająco dobrze. Przez chwilę miała wrażenie, że tańczy z arystokratą. W sumie, to nawet mogło być możliwe. Niewiele jednak z tego tańca zapamiętała, bo fakt lekkiego uśmiechu na wargach bruneta całkowicie ją zszokował.
    Po obtańczeniu całej watahy wyszukała Nicka, który od razu pociągnął ją za rękę w kierunku wyjścia. Zaproponował spacer, na co z chęcią przystała. Powietrze było chłodne, jednak jej ciepłota ciała świetnie sprawdzała się jako kilka swetrów. Szli odzywając się tylko co jakiś czas, rozkoszując własnym towarzystwem. Zabawa miała trwać jeszcze dosyć długo, więc postanowili wybrać się na spacer. Swoją drogą, przydałby się mały zwiad. Pixie, obecnie zapewne uwodząca w swej zielonej sukni kolejnych chłopców, była zdecydowanie dziwna i zapewne coś knuła. Nie było tego jednak znać po jej beztroskich pląsach na sali gimnastycznej. Poza tym, Megan miała przemożną chęć na spacer nad jeziorem.
    Będąc już niedaleko zbiornika wodnego, sprzeczając się właśnie ze sobą, usłyszeli cichy płacz. Nicholas uciszył ją gestem - jak zwykle usłyszał szloch jako pierwszy. Dziewczyna zdjęła dla wygody buty na obcasie, nie przejmując się leśną ściółką i zimnym powietrzem. Cicho niczym koty (co było w ich przypadku dosyć zabawnym określeniem) przedostali się stosunkowo niedaleko jeziora. Ujrzeli tam opartą o jeden z większych kamieni, młodą dziewczynę w białej koszuli, dookoła której leżały drobne, idealnie okrągłe bursztyny. Miała jasne, bardzo długie włosy, które poza dłońmi, również skrywały jej twarz. Była na bosaka. I zdecydowanie nie była człowiekiem. W jej śpiewie, którym można było nazwać ciche łkanie, było zarówno coś pięknego, jak i dręczącego ludzką duszę. Płacz jasnowłosej wprawiał w ogromny smutek.
    Podeszli do około dwudziestoletniej dziewczyny bezszelestnie. Megan zatrzymała bruneta, pokazując, że to ona podejdzie do nieznajomej. Szare tęczówki chłopaka uważnie przyglądały się całej tej sytuacji z wyraźnym niezadowoleniem. Szatynka jednak nic sobie z tego nie zrobiła. Zdjęła kapelusz czarownicy, odkładając go delikatnie na ziemię i ukucnęła przed dziewczyną. Jej nogi gotowe były w każdej chwili na skok.
  - Hej - przywitała się cicho, wywołując tym strach dziewczyny.
    Zabrała dłonie z zapłakanej twarzy, przyglądając się Megan z przerażeniem. Była piękna. A może bardziej pasowało do tego określenie śliczna? Miała delikatne rysy twarzy, mały, zadarty nosek. Jej tęczówki były w kolorze bladego błękitu. Od postaci bił smutek, a w tej chwili również strach. Dodatkowo w dziewczynie było coś przerażającego, czego nie dało się określić. Z jej dłoni zsunęły się na ziemię kolejne bursztyny. Dziwne, bo wcześniej płakała w te same, delikatne dłonie. Zaczęła powoli... Znikać.
  - Poczekaj, spokojnie! - zawołała wystraszona Megan, powstrzymując się od złapania dziewczyny za rękę. - Nic ci nie zrobię, przysięgam! Jestem Megan, a ten za mną to Nicholas, mój partner. Jak się nazywasz? - Starała się za wszelką cenę powstrzymać jasnowłosą przed zniknięciem. I chyba jej się udało, bo na nowo pozostała zmaterializowana.
  - Alicja - szepnęła dziewczyna, spuszczając wzrok.
  - Alicjo, jak się tu znalazłaś? Czemu płaczesz? - zapytała łagodnie Meg. - Jest ci zimno?
  - Nie wiem. Płaczę, bo moja rodzina dzisiaj zginie. To takie, takie smutne... W dodatku ostatnio się mnie wystraszył. To smutne. Bardzo, bardzo smutne - mówiła cicho, z wyraźnym przejęciem. Po jej policzkach znowu spłynęły łzy, które w locie zamieniły się w bursztyny. - Nie jest mi zimno. Znaczy odczuwam zimno, ale nie przeszkadza mi ono. To dziwne, prawda?
  - Alicjo, tylko się nie wystrasz... Jesteś może... Duchem? - Megan bała się zadać to pytanie, jednak ciekawość zwyciężyła.
  - Nie - wtrącił Nick. - Ona nie jest do końca duchem. To Banshee, zgadza się? - W odpowiedzi pokiwała głową.
  - Szarooki mówi prawdę. Przybyłam tu, bo moja rodzina niedługo umrze. To takie, takie strasznie smutne... - Zaszlochała ponownie, spuszczając wzrok.
  - Nick, czym jest dokładnie Banshee? - zapytała zaciekawiona, a zarazem zmartwiona Meg.
  - To dusza, która zwiastuje śmierć osoby z danej rodziny. Wywodzi się głównie z Irlandii, Szkocji... Ale myślę, że i tu można by znaleźć kilka osób z przypisanymi Banshee. Jej łzy zmieniają się w bursztyny. To tak pokrótce.
  - Och. Hmm... A czy ta osoba zginie śmiercią naturalną? Jak ona umrze? - drążyła, starając się mówić w miarę delikatnie.
  - Nie. Nie. Ona go zabije. Zaleje płuca wodą. Umrze w tak młodym wieku! - załkała Banshee, ponownie zalewając się łzami.
  - Alicjo, a wiesz może, jak nazywa się osoba, którą czeka śmierć? - Nagle olśniona szatynka spojrzała na zjawę z nadzieją. Powiedziała im tak dużo, więc może wyzna i to?
  - On już zaraz umrze. Przyjdzie tutaj. O, już idzie! Tam! - szepnęła, wskazując w kierunku, z którego dochodziły szmery kroków i rozmowy. Nie zwróciłą na nie jednak większej uwagi, bo mało kto przychodził tu w nocy po ostatnim wypadku.
  - Spokojnie, Alicjo. Nie musisz się bać. Obronimy cię - szpenęła opiekuńczo Megan, odwracając się w kierunku drzew.
    Po kilku minutach spomiędzy drzew wyszła Pixie w towarzystwie... Mike'a. To jakiś żart? Rok temu prawie go zabiła, a teraz ma uratować mu życie... O ironio losu. Pixie syknęła, podchodząc jednak odważnie przed siebie. Zza swoich pleców Meg słyszała łkanie Banshee. Mike za to widocznie ożywił się na widok kolejnej, pięknej dziewczyny. Faceci... Czy raczej Neandertalczyk.
  - Ty! - warknęła, świdrując wzrokiem jasnowłosą. - Nie powinno cię tu być! Banshee znika, gdy ktoś ją nachodzi! Co TY tu robisz?! - wrzasnęła rozjuszona, ukazując zęby, które zmieniły się w kły - jeden przy drugim, bardzo ostre.
  - Nie krzycz na nią, wodna sikso! - fuknęła Megan. Wow, skąd w niej tyle odwagi?
  - Wilkołak. I zmiennokształtny. Przeciwko mnie? - parsknęła wyraźnie rozbawiona.
  - Jak widać - rzucił Nick, wychodząc do przodu.
  - Mike, uciekaj do szkoły - nakazała surowo szatynka.
  - Co? I o czym wy w ogóle gadacie? Nie widzicie, że dziewczynę zabawiałem, czy jak?
  - Won stąd! - Jej głos w tym momencie bardziej przypominał warkot i to chyba dzięki temu Mike tak szybko zwiał do lasu, mamrocząc wiązankę przekleństw.
  - No dobrze. To od czego zaczniemy? Rozumiem, że nie dasz mi dojść do dziewczyny, póki nie pokonam ciebie. Jakie to słodkie! - Klasnęła w dłonie, unosząc oczy ku niebu. Pokazała na nich palcami. - Jesteście parą, prawda? No tak, widziałam te mizianie się, przytulanki... Urocze. Do tego stopnia, że się zniesmaczyłam. Och, nieważne. I tak jesteś smaczniejszym kąskiem. - Zmrużyła oczy, spoglądając na bruneta. Meg zawarczała ostrzegawczo. Słyszała, że ktoś biegnie w ich kierunku. I to nie byli ludzie.
  - Właściwie... Zapomniałaś, że wilki polują w stadach. - Szatynka posłała jej piękny uśmiech. W oczach Pixie błysnęło zdziwienie. Więc naprawdę o tym zapomniała? Ciekawe.
  - A my stoimy przy jeziorze. To mój żywioł, więc... Żegnaj!
    Dziewczyna zaczęła szaleńczy bieg gdzieś w bok. Kierowała się ewidentnie w stronę jeziora, które znajdowało się tuż za stromą skarpą, u podnóża której płakała Banshee. Na jej drodze stanęły dwa wilki, kłapiące ostrzegawczo zębami. Z lasu wybiegły kolejne basiory, otaczając kołem zszokowaną dziewczynę. Nie spodziewała się tego. Wilkołaki czekały tylko na Megan. Nie wiedziała skąd, ale była tego pewna. Zwróciła się do bruneta.
  - Nicholas, zostań z nią.
  - Nie - przerwał Nick, marszcząc brwi.
  - To sprawa wilkołaków. Nasze terytorium. I to my musimy o nie walczyć - odpowiedziała krótko, podchodząc do otaczających czarnowłosą wilków.
  - Wy... - syknęła Pixie. Odpowiedział jej śmiech.
  - Zdziwiona? Niedobrze. Chyba byłaś jednak zbyt pewna swojego zwycięstwa, prawda? - Mrugnęła doń rozbawiona. Cóż, miała ochotę na przemowę, a i tego chyba oczekiwała od niej sfora. - Pixie - chociaż wątpię, byś tak miała na imię - czego ty się spodziewałaś, wkraczając na terytorium wilkołaków? Że pozwolimy ci mordować bezkarnie ludzi? Gdybyś jeszcze pozostała w ukryciu... Straciliśmy jedno życie. Nie potrzeba nam więcej śmierci. Teraz dla równowagi... Zginiesz ty. Wiem, że wypędzanie jest bezcelowe. A przy okazji - potwory, które mordują, nie mają prawa bytu. - Pokręciła głową. Po chwili usłyszała nieco napięty śmiech dziewczyny.
  - Nawet nie wiecie czym jestem. Jak zamierzacie mnie zabić? - parsknęła pogardliwie.
  - Ogień akurat działa na każdego. - Usłyszeli czyjś głos i grzechotanie zapałek. - Nawet na Nixy - dodał spokojnie Nicholas, stając przy przebranej za czarownicę szatynce. Twarz Pixie ściągnęła się. Już nie udawała odwagi.
  - Nie chciałabym tego robić... Ale wiem, co jest dobre, a co złe. I zdaję sobie sprawę, kto ma szansę na zmianę na lepsze, a kto już taki pozostanie - szepnęła Megan, lekko drżącą dłonią biorąc od Nicka zapałki.
    W tej samej chwili wilki rzuciły się na czarnowłosą dziewczynę, rozrywając łapczywie jej ciało. Krzyczała tylko na początku. To było lepsze wyjście, niż spalenie jej żywcem. Zauważyła, że Pixie właśnie zmieniała swój kształt na bardziej przerażający. Nicholas wyjął z kieszeni małą buteleczkę, która po otwarciu pachniała jak benzyna. A może to było coś innego? W każdym bądź razie, na pewno ciecz była substancją łatwopalną. Brunet bez słowa polał zmasakrowane truchło Nixy, zaś Megan rzuciła na nie zapaloną zapałkę. Buchnął jasny ogień, który jakby stopił ciało niegdyś pięknej dziewczyny. Już po chwili została z niej jedynie maziowata substancja.
    Oni ją zabili. Zagryźli i podpalili. Sami zachowali się jak potwory, które chciała za wszelką cenę zwalczać. Wampiry, zombie, Nixy... Wszystkie stworzenia, które tak bezkarnie zabijały ludzi. I robiły to z przyjemnością. No, może zombie miały sieczkę zamiast mózgu, ale to się teraz nie liczyło. Ona... Zabiła po raz kolejny inną, żywą istotę. Nie mrówkę. Nie muchę. Nie komara. Tylko... Prawie człowieka. Wzdrygnęła się, czując na swoim nadgarstku uścisk zimnej dłoni.
  - Dziękuję - szepnęła nieśmiało Banshee. - To dla mnie wiele znaczyło. Wiem, że i tak będę musiała po niego przyjść. Ale już w odpowiednim czasie. Do widzenia. - To powiedziawszy, wycofała się jak rozpływając w powietrzu. Dopiero teraz zobaczyła, że dookoła nich znajdowała się niewielka pokrywa mgły.
  - Nie ma za co, Alicjo. Może jeszcze kiedyś się spotkamy - odparła równie cicho w przestrzeń, uśmiechając się blado do miejsca, gdzie przed chwilą stała jasnowłosa. W jej oczach wezbrały łzy. Ktoś przytulił ją do piersi.
  - Dobrze się spisałaś. Teraz po prostu zapomnij, dobrze? Gdyby nie ty, zabiłaby jeszcze mnóstwo ludzi. Wiesz o tym - pocieszał ją prędko Nicholas, dobrze wiedząc, jak się teraz czuje. Wiedział to z między innymi z doświadczenia. Zawsze przeżywała zabicie kogoś w ten sam sposób.
  - Wiem - szepnęła, ocierając kilka pojedynczych łez. Posłała mu lekki uśmiech. - Dziękuję. - Odgarnął z jej czoła zbłąkane kosmyki. Po chwili z krzaków wybiegli chłopacy. Niektórzy w drodze jeszcze poprawiali swoje kostiumy. Zmyli z rąk i twarzy krew Pixie i dopiero wtedy podeszli do pary.
  - Wszystko dobrze, Meg? Przepraszam, że to znowu musiałaś być ty...
  - Nic nie szkodzi - przerwała, zdobywając się na kolejny, lekki uśmiech. - Co z Mike'em?
  - Nim się nie przejmuj i tak nikt mu nie uwierzy. Po prostu o tym nie myśl, dobra? Zresztą, nie będziesz miała nawet okazji, by się tym zamartwiać, bo do końca wieczoru będziemy męczyć cię na balu. Chodźcie, bo zaraz zjawi się tu i Earl. Jak zwykle spóźniona - stwierdził z uśmiechem Seth, ruszając w kierunku szkoły. Dorian podał jej kapelusz czarownicy.
    Faktycznie, nie pozwolili jej na rozmyślania. Co chwila ktoś chciał z nią tańczyć, oczywiście, Nicholas nie pozwolił, by ktoś zajął u niej kolejkę więcej razy, niż on. Dodatkowo nie chciała, by się nudził - w końcu odmawiał każdej dziewczynie tańca. Głuptas. Nadszedł czas na ogłoszenie wyników co do Króla i Królowej balu, czyli najlepiej przebranych osób. No tak...
  - Królową zostaje... Darcie'a Terron, wielkie brawa! - ogłosił przebrany za pirata dyrektor. Otworzył drugą kopertę. - Królem, a zarazem partnerem naszej Królowej jest... Nicholas Green!
    Wszyscy byli zaskoczeni. Darcie'a wyglądała jednak na dosyć szczęśliwą. Nick powlókł się chmurnie w kierunku podium. Musieli odtańczyć "pierwszy taniec". Brad wyglądał na mocno zdenerwowanego i zdziwionego. Nic jednak nie równało się z przeszywającym wzrokiem Megan, który niemal wypalał dziurę w ciele i zbyt obcisłym kostiumie syreny, który miała na sobie blond włosa cheerleaderka. Była strasznie zazdrosna, chociaż nikomu by się do tego nie przyznała. Czy oni w ogóle znają określenie słowa "partner"?! Darcie'a kleiła się do bruneta, który jednak chciał łapać wzrok tylko jednej dziewczyny.
    Mimo wszystko, musiała przyznać się przed sobą - bo nikogo innego nie zamierzała oświecać - że była piekielnie zazdrosna. Mimo, że nie miała ku temu powodu. Gdy tylko Nicholas mógł odkleić się od blondynki, właśnie to zrobił - mimo jej licznych protestów. Wyglądało to dosyć zabawnie. Resztę wieczoru, którego już wiele nie zostało, głównie przetańczyli. Jako nie-tak-mocno-męczący-się wilkołak nie wyobrażała sobie, jak padnięci muszą być ludzie. Chyba, że - jak większość - zakropili bal alkoholem. A może wtedy tym bardziej powinni opadać z sił?
    W trakcie piosenki zamykającej bal z okazji Halloween ponownie, razem z Nickiem, odcięli się od otaczającego ich świata. W tle leciała jakaś wolna piosenka. Głowa Megan opierała się o ramię zmiennokształtnego. Oczywiście ta błogość nie mogła trwać zbyt długo. Szatynka uniosła głowę, spoglądając na partnera niezdrowo zaciekawiona.
  - Nick, mam do ciebie pytanie. Tylko jedno. Skąd ty, u licha, miałeś w kieszeni buteleczkę z benzyną? I skąd wiedziałaś, że to Nixa?
  - Cóż, przecież jestem nieustraszonym Łowcą Potworów, prawda? Muszę mieć swoje asy w rękawie. Szkoda tylko, że to nie ja byłem dzisiaj pogromcą.
  - Och, no przecież musiałam ci się jakoś przypodobać, prawda? - rzuciła filuternie, przysuwając się jeszcze bliżej chłopaka. Brunet nachylił się nad uchem Meg.
  - Wiesz, że uwielbiam, gdy jesteś zazdrosna?
  - Coo? - burknęła, mimo wszystko lekko się rumieniąc. Usłyszała jego cichy śmiech.
  - Och, przestań. Fajnie dla odmiany zamienić się rolami, nie sądzisz?
  - Mniejsza o to - ucięła, wyciągając szyję po pocałunek.
    Nie dbali o otoczenie. Gdy zmierzali w ich kierunku nauczyciele, Nick zdjął kapelusz, zasłaniając nim ich twarze. Trwali tak. I trwali... I mogliby trwać jeszcze przez długi, dłuugi czas.



                                         ______________________________




    Ta-dam! Wiem, że mogłoby być lepiej, ale musiałam w bonusie zmieścić trochę akcji. Zwykły rozdział w ogóle mi nie idzie, więc... Chociaż strasznego Halloween Wam życzę. ;)
Wiecie, że ten blog ma już pełny rok? Tak, tak. I nadal żyje - chociaż swojego rodzaju zawieszką. Może w koońcu coś tam dodam. Mam nadzieję, że prezent jako tako się podoba. Wiem, że mógłby być lepszy, no ale... Już mówiłam. Bez większej weny i wymyślony w pięć minut.
Jakieś szczególne plany na dzisiaj? W moim przypadku wcześniej konie, korepetycje z matematyki (w ogóle WTF?!) i "Kruk". <3  Kocham ten film! I naprawdę polecam. Będzie klimaciik. ;>
Pozdrawiam serdecznie.

niedziela, 4 września 2011

Rozdział XXI.

    Biegła tak długo, póki całkiem nie opadła z sił. Stało się to rutyną śnieżnej wilczycy, która kompletnie wyłączyła umysł na coś więcej, aniżeli wymijanie drzew. Instynktownie starała się trzymać jak najdalej od miast, ewentualnie używać polnych dróg, chociaż niektóre z nocnych wędrówek przecinały autostrady. Pod osłoną nocy mogła sobie pozwolić na nikłą widoczność. Raz nawet prawie spowodowała wypadek jakiegoś pędzącego wiejską drogą idioty.
    Doskonale wiedziała, że nikt jej nie goni. Podpowiadał jej to instynkt. Sfora po prostu postanowiła zostawić ją w spokoju. Zarówno ją to dotknęło i zabolało, a także maksymalnie uspokoiło. Była sama. Cisza, podszepnął jej osamotniony, do połowy wyłączony umysł. Cisza. To jedno słowo tłukło się bezgłośnym echem w czaszce wilka, doprowadzając ją prawie do szaleństwa. Z dnia na dzień coraz mniej czuła się Megan Forest, spokojną szatynką o ciemnych oczach, którą obecnie okrywała śnieżnobiała, wilcza skóra.
    Coraz częściej jej drogę przecinały terytoria wilkołaczych watah, jednak szybko z nich umykała i szczęśliwym trafem nie natknęła się na żadnego z członków. Musiała również bardzo starannie dobierać miejsca polowań, gdyż wątpiła, by wilki pozwoliły jej odejść bezkarnie z ich terenów łowieckich. Jako bardziej-wilk-niż-człowiek nie czuła do siebie wstrętu za zabijanie zwierząt i pożeranie ich. A przynajmniej nie w tej chwili. Wyrzuty sumienia nadchodziły dopiero przed snem, gdy pomimo zmęczenia biegiem jej umysł stawał się bardziej ludzki, a serce rozdzierał niebywały ból tęsknoty. Ciężkie powieki nie chciały okryć jej świadomości płachtą snu. Dusza i umysł kazały jej cierpieć za swoje postępowanie.
    Na nowo biegła. I znowu trafiła na terytorium wilków. Duża wataha, podsunęła jej podświadomość. Bardziej pogoniła do biegu zmęczone łapy, mając w głowie jedynie ucieczkę przed pobratymcami. Była intruzem. Dodatkowo instynkt podpowiadał jej, że tuż przed zmierzchem nie tylko ona wybrała się na podróż w postaci wilka. Mało pocieszające, biorąc pod uwagę jej ostatnie szczęście. Usłyszała wycie jakieś kilkaset metrów od siebie. Mimo kompletnego braku sił jeszcze przyśpieszyła.
    Już po chwili słyszała warkoty, łamane gałązki i czuła chęć pogoni. To nie należało do niej. Dyszała z przemęczenia i strachu. Jeszcze trochę i wybiegnie poza tereny stada. Nagle znikąd wylądował na czterech łapach ogromny basior, tuż przed nią. Odskoczyła warcząc w tył. Przed oczami robiło jej się czerwono. Dookoła zbierały się coraz to nowsze wilki, a w tym jeden śmiejący się niczym hiena. Na pierwszy rzut oka widziała, że jest chory - miał rzadką, wychodzącą sierść w różnych tonach szarości, szalone oczy i poszarpane ucho. Zbliżał się do niej ogromny wilczur, ten sam, który nagle pojawił się przed oczami. Miał złoto-czarną sierść, był minimalnie podobny do wilczej formy Naomi. Minimalnie, jednak wystarczyło to na przywołanie przykrego wspomnienia. Biała wadera warczała i miotała się, otoczona ze wszystkich stron przez młode (tego była pewna) wilki. Zwierze w niej kazało się bronić.
  - Rozsuńcie się, zidiociałe wilczki! - zagrzmiał jakiś żeński głos. Stworzenia od razu się rozstąpiły, wyraźnie pokorniejąc.
    Przez kręg przedarła się kobieta, miała na oko dwadzieścia kilka lat, pewnie mniej niż trzydzieści. Pozornie. Tuż obok niej kroczył wielki, biały wilkołak, który jednak posiadał kilka szarych przebarwień. Wydawał się głupio podekscytowany - również był młody. Kobieta miała kruczoczarne, sięgające szyi włosy. Wyraźnie szlachetne rysy przybrały srogi wyraz, wydatne usta zostały ściągnięte w cienką linię. Piwne oczy z bursztynowymi refleksami i ciemniejszymi obwódkami całe zabłysły... Bursztynem. A przynajmniej tak jej się wydawało. Na szyi i w jej zagłębieniu znajdowały się dwa, dziwnie kontrastujące pieprzyki. Skóra nieznajomej jakby wyblakła. Wydawało się, że wcześniej miała jakiś ciepły, śniady odcień. Z postaci czarnowłosej zionęła władza, dominacja - mimo, że sama była średniego wzrostu, lecz stosunkowo filigranowa. Nie wyglądała na wilkołaka, ale z pewnością nie była człowiekiem. Jej wejście przywiodło Megan na myśl burzę z piorunami.
    Kobieta miała raczej dziwny strój. Miała na sobie granatową, przeplataną złotem spódnicę przed kolano, której materiał wyglądał trochę groteskowo, jakby nierówno się na siebie nakładał. Spod niej wyrastały czarne leginsy, przytłumione przez ciężkie, zniszczone glany, które również były niegdyś czarne. Dodatkowo nieznajoma dopasowała do tego jeszcze ciemniejszą, również granatową bokserkę, zaś na wierzch zarzuciła czarny, sięgający połowy uda sweterek. Wszystko było chaotyczne i jakby kompletnie do siebie pasujące, a mimo wszystko dziwacznie ze sobą współgrało. Dodatkowo miało się wrażenie, że strój odzwierciedla część charakteru nieznajomej. Jedynie część, gdyż samo ubranie było w pewien sposób tajemnicze, tak samo jak mierząca wilkołaki ostrym spojrzeniem czarnowłosa.
  - Naprawdę się wam nudzi. A mówiłam, żeby Aron dał wam jakieś sensowne zajęcie to "nie, niech sobie na razie odpoczną". Jasne. Żebyście się nie przemęczyli, imbecyle - warknęła wyraźnie zirytowana, po czym przeniosła wzrok na wciąż warczącą Megan. - A ty się uspokój. Kiełki nie robią na mnie wrażenia, uwierz, widziałam je w życiu już wiele razy. Jack, a ty się nie szczerz jak ten przygłupi szczur do sera. Wyprowadź tą zgraję gdzieś dalej. Irytują mnie.
    Tak jak władcza nieznajoma powiedziała, tak się stało. Wilkołaki popędziły przed siebie bez zbędnego ociągania, odprowadzane wzrokiem kobiety. Westchnęła ciężko, kręcąc głową. Na nowo uniosła wzrok na wilczycę. Była już znacznie spokojniejsza.
  - Banda ćwoków - mruknęła pod nosem, jednak na jej ustach zawitał lekki uśmiech, co przeczyło tonowi głosu. - Wybacz mi za tę zgraję. Po prostu nie mam na nich słów, zero dobrych manier. Ta dzisiejsza młodzież. Jestem Zoe Stewart i, hm... Mieszkam niedaleko. Na razie tyle ci wystarczy. Chodź ze mną. Przyda ci się pomoc - stwierdziła bez ogródek, odwracając się jak gdyby nigdy nic plecami do wilkołaczycy.
    Stwór stał osłupiały. Właśnie ktoś odsłonił przed nią plecy, podszedł do niej z jakimś dziwnym spokojem. To nie było normalne. I albo Zoe była na tyle silna, że nie musiała bać się nieco dzikiego wilkołaka, albo była naprawdę głupia. Brunetka odwróciła się doń, marszcząc niezadowolona brwi.
  - No i co nie idziesz? Ja ci nic nie zrobię. Chodź, bo się zniecierpliwię ja i nie tylko. Jesteś oczekiwana. - Machnęła ręką, nie zaszczycając więcej wadery spojrzeniem.
    Wilczyca pokornie truchtała nieco za kobietą, która miała nadzwyczaj szybki krok. Ponad to zachowywała przy tym niebywałą wręcz grację. W głowie Megan trwała niespokojna walka. Wolałaby uciec, ale i tak by ją pewnie dorwali. Poza tym czuła, że Zoe należy się bać. Po prostu to wiedziała i nie chciałaby jej denerwować. Pozostało jej stawić się - jak przypuszczała - przed sądem Alfy tego stada i pokornie czekać na wyrok. Niezbyt pocieszające. Niestety, ostatnio coraz częściej brodziła w niepewnym bagnie. Najwidoczniej tak miało być.
    Stanęli przed ogromnym budynkiem, który przywodził jej na myśl Biały Dom. Ściany willi odpowiadały kolorem jej sierści, były dodatkowo podświetlane z kilku stron. Budynek w rzeczywistości był duży, ale nie tak ogromny, jak mogłoby się wydawać. Miał ogromną ilość okien zabudowanych w jasne drewno i, jak przypuszczała, pokoi. Otaczało go podwórze z równo przystrzyżoną, soczyście zieloną trawą. Nad kwiatami i krzewami musiały czuwać rzesze ogrodników. Lub jeden wilkołak z pasją, pomyślała intuicyjnie. Wielkie, ciężkie drzwi wykonane z tego samego drewna, co framugi okien były zdobione lekkimi pajęczynami złotych symboli. Zoe otworzyła je bez mrugnięcia, gestem nakazując podążać Meg za sobą. Wilk zrobił to bez wahania, mimo przytłaczających jego odwagę bogactw.
    Przechodząc do jednego z ogromnych pomieszczeń, zauważyła grupkę młodzieży. Spoglądali na nią ze złośliwymi uśmiechami, a czasami również rozdrażnieniem. Byli tam tylko chłopcy. Jeden z nich wyglądał na chorego - od razu rozpoznała w nim wilka z nadszarpanym uchem. Mimo wcześniejszej, bojowej postawy teraz wilczyca podkuliła pod siebie nieco ogon, odwróciła wzrok i lekko położyła po sobie uszy. Cała hardość opuściła ją tuż po przekroczeniu progu tego domu, jeżeli można było nazwać tym bogatą willę. Zoe otworzyła kolejne z ciężkich wrót.
  - Nowobogacki! Przyprowadziłam ci tę świeżą ptaszynę. Tylko nie pożryj jej na raz - rzuciła głośno czarnowłosa, obserwując z zadowoleniem chłodny wzrok mężczyzny.
    Siedział na bogato wyglądającym krześle. Nie należał do osób zbyt wysokich, ot, był raczej średniego wzrostu. Jego włosy były równo przystrzyżone, przybierające barwę kory drzewa dębowego. Jego twarz była surowa, służbowa, jednak mimo władczego wyrazu wydawała się stosunkowo szczera i... Miła. Niebieskie oczy spiorunowały wpierw Zoe, by potem przenieść się na zdezorientowaną wilczycę.
  - Jestem Aron Henderson, tutejszy Alfa. Nie musisz się niczego bać. Jedynie chciałbym się dowiedzieć, dlaczego nie powiadomiłaś mnie o przebywaniu na naszym terytorium. - Położył duży nacisk na słowo "naszym", by wyraźnie je sobie zakodowała. Właśnie kręciła się niespokojnie, kuliła i gorączkowo zastanawiała, jak odpowiedzieć, gdy wtrąciła się Zoe:
  - To bez sensu. Dziewczyna musi się zmienić, nie stresuj jej.
  - Racja. W takim razie zmień się, żebyśmy mogli spokojnie porozmawiać - mruknął, wstając z krzesła i wykonując ponaglający ruch ręką. Zdezorientowana Meg już przypominała sobie, jak ma się przemienić, gdy ktoś położył jej dłoń na karku. Warknęła cicho.
  - Uspokój się. Nie tutaj, no chyba, że lubisz goliznę. Chodź, dam ci coś do ubrania. I nie próbuj uciekać.
    Czarnowłosa nie czekała na odpowiedź, ruszyła przodem nie oglądając się nawet za siebie. Wilczyca uniosła zdziwiona uszy, jednak posłusznie podreptała (po raz kolejny) za kobietą. Zoe ją zadziwiała. Była władcza, czuło się od niej respekt i musiała mieć to już wrodzone. Może właśnie dlatego zachowywała się tak lekko. Co jednak nie usprawiedliwiało jej przed obcym wilkołakiem, swoją drogą już nieco zdziczałym - o czym z pewnością wiedziała. Została poprowadzona do jednej z sypialni, urządzonej prosto, lecz stylowo. Przynajmniej tutaj nie przytłaczało jej tak bogactwo budynku, mimo, iż i tak było je w tym pomieszczeniu nadal znać.
  - Proszę. Możesz się spokojnie zmienić, dostaniesz czyste ubrania i łazienkę do dyspozycji. Nie spiesz się i nie próbuj uciec. Swoją drogą przyda ci się prysznic. Bez urazy, ale nie pachniesz zbyt świeżo. - Kobieta zmarszczyła nos, wykładając na wierzch jakieś ubrania. Na nowo spojrzała na wilczycę. - Gdybyś czegoś potrzebowała, mów śmiało. Będę na dole, gdzie i tak musisz się wstawić. Nie krępuj się - wszystko co jest nasze, jest i twoje. Jak sądzę... Przemiana może cię nieco zaboleć. - Zoe na nowo zniknęła za drzwiami pokoju.
    Wadera chwilę stała, wpatrując się tępo w drzwi, po czym przystąpiła do przemiany. Tak jak ostrzegła ją czarnowłosa - proces ten był bolesny i stosunkowo długi, choć w mniejszym stopniu, niż podczas pierwszej przemiany czy nawet pełni. Zdecydowanie przesadziła z przechadzkami w wilczej skórze. Starała się nie wydawać żadnych dźwięków, chociaż zapewne jej odczucia i ciężkie dyszenie i tak doszły do uszu bliżej znajdujących się wilków. Nie dała jednak grupce młodzieży tej satysfakcji i nie krzyknęła. Chwilę siedziała na ziemi, starając się wyrównać oddech, po czym ociężale wstała, wspomagając się łóżkiem. Kości, stawy, skóra - dosłownie wszystko doskwierało bólem i swędzeniem. Było jej niedobrze, jednak powstrzymała wymioty. Zebrała uszykowane przez Zoe ubrania i ruszyła do łazienki.
    Wzięła długi, gorący prysznic w czasie którego zaatakowały ją myśli o przeszłości i teraźniejszości. Nie należało to do zbyt przyjemnych. W postaci wilka łatwiej o niczym nie myśleć i to chyba właśnie dlatego wytrzymała tak długo bez zmieniania się w człowieka. Westchnęła, spoglądając w tym samym czasie w lustro. Omal nie krzyknęła na widok skołtunionych włosów (zastanawiała się również, jak udało się jej je umyć). Rozczesywanie nie okazało się jednak syzyfową pracą, chociaż trwało dłuższy czas i nie było zbyt przyjemne. Była niewiarygodnie zmęczona i głodna, jednak zamiast w kierunku łóżka, poczłapała, jak obiecała, na dół, ubrana w luźne, dresowe spodnie i jeszcze szerszą koszulkę.
    Cieszyła się, że nie trafiła na nikogo po drodze, a nawet zapamiętała gdzie umiejscowiony był ogromny pokój. Weszła do niego nieśmiało, rozglądając się na boki. Na jednym z wielkich, ozdobnych foteli niedbale siedziała Zoe, czytając jakąś książkę. Swoją drogą Meg dopiero teraz zdała sobie sprawę, że były tu regały zapełnione książkami, a także kominek i ogromny stół z wieloma krzesłami. Obok siedział Aron, Alfa tej sfory, przewracając jakieś papiery na małej ławie, która znajdowała się tuż przy ludwikach. Gdy wchodziła podnieśli wzrok. Mężczyzna wyprostował się, gestem zapraszając ją na fotel obok, zaś Zoe powróciła znudzona do czytania książki. Szatynka usiadła na wskazane miejsce.
  - Może przejdźmy do rzeczy. Wiesz już, kim jestem, ale nie mogę powiedzieć tego ze swojej strony - zaczął formalnie Aron, spoglądając na nastolatkę z lekkim zaciekawieniem. Wzięła głęboki oddech, wbijając wzrok w swoje dłonie, zaciśnięte na kolanach.
  - Jestem Megan Forest. I... Właściwie nie wiem co więcej o sobie powiedzieć - westchnęła cicho, pocierając kark.
  - Pochodzisz z jakiegoś konkretnego stada? - podsunął uczynnie miejscowy Alfa.
  - Nie, to taka... Jakby wędrowna grupka. Akurat zatrzymali się w moim mieście, gdy nadeszła przemiana. Są głównie w moim wieku. Swoją drogą w pobliżu chyba nie ma zbyt wielu stad. Pochodzą z małego miasteczka w Missouri - dodała w gwoli ścisłości, niepewnie podnosząc wzrok.
  - Hmm... To sporo wyjaśnia - mruknął pod nosem mężczyzna, po czym podjął na nowo. - Skoro byłaś w sforze i to stosunkowo oddalonej od Dakoty Południowej, to właściwie czemu się tutaj znalazłaś? I twoja trasa przecinała nasze terytorium?
    Dakota Południowa! Stan oddalony o co najmniej jedną taką powierzchnię. Nigdy nie powiedziałaby, że jest w stanie tyle przebiec. Chociaż nie była pewna, ile tak właściwie była w trasie. Przełknęła, gdy przed oczami przewinęły się jej twarzy wszystkich, znajomych osób. Sfory, rodziny, Sary, nawet pysk Vitry i... Nicholas. Tak bardzo za nim tęskniła, tak samo jak i niespokojna wilczyca w niej. To właśnie ta druga połowa była odważna, gotowa do ataku, zaś sama Megan... Ona była wyrzutami sumienia i zastraszonym psem. Zebrała się na odpowiedź.
  - Ja... Odeszłam od sfory. Doszło do pewnego zdarzenia i... Wolałabym o tym nie mówić. Chciałam po prostu znaleźć się jak najdalej od starej watahy, biegłam przed siebie i naprawdę nie miałam zamiaru zatrzymać się czy polować na waszym terytorium, chciałam tylko przejść, ale... Trafiłam na właścicieli - wyjaśniła gorączkowo dziewczyna, chcąc podnieść się z fotela. - Dziękuję bardzo za gościnność, nie orientuję się za dobrze w naruszaniu przestrzeni watah, ale... Czy mogłabym ruszyć dalej? - spytała z nadzieją. Po chwili poczuła na swoich ramionach delikatne, acz stanowcze dłonie.
  - Nie. Nie panujesz do końca nad swoim wilkiem, ale o tym jutro. Stwarzasz zagrożenie dla tajemnicy, jaką jest istnienie wilkołaków. Zostaniesz z nami, póki nie zjednasz sobie swej drugiej natury. Później decyzja o dalszych losach należy do ciebie. Zostajesz ze stadem i nawet nie ma na ten temat dyskusji. A teraz znikaj w pokoju, przyniosę ci tam jedzenie - rzekła stanowczo Zoe, chwytając z oparcia małej kanapy sweterek i znikając za ciężkimi drzwiami.
  - Zoe ma rację. Jesteśmy zmuszeni do zatrzymania cię tutaj, choćby i siłą. Co do dzisiejszej sytuacji... Nie martw się o tamte wilczki. Nie zrobią ci nic złego. Poza tym Zoe chyba postanowiła sprawować nad tobą pieczę, a uwierz, przy niej tym, bardziej nic ci nie grozi. Za trzy dni pełnia... Wtedy przyjmiemy cię do stada. To pomoże ci się szybciej oswoić ze swoim wilkiem i wyrwać stąd. Chyba, że uprzesz się, by nie dołączyć, ale wtedy tylko przedłużysz swój pobyt tutaj - powiedział Alfa, wstając i kierując się ku drugim drzwiom. - Aha... Dobranoc i witam na swoim terenie. - Posłał jej nieco drapieżny uśmiech, zamykając ciężkie wrota.
    Chwilę siedziała na miejscu, wpatrując się tępo przed siebie, po czym prędko wstała i ruszyła do swojego lokum. W środku już czekała na nią Zoe, wraz z tacą wypełnioną po brzegi jedzeniem. W Meg od razu narósł głód. Kobieta przekazała jej bez słowa jedzenie. Tak jak dziewczyna przypuszczała - czarnowłosa była od niej wyższa, a jednak sprawiała wrażenie filigranowej. Nie, źle; ona była filigranowa. Na swój sposób. Gdy nieco zjadła, postanowiła zadać nurtujące ją pytanie.
  - Jesteś wilkołakiem, prawda?
  - Oczywiście, przecież nie wróżką - prychnęła, strzepując z czarnych leginsów jakiś włos.
  - Wróżki istnieją. - Bardziej stwierdziła, niż zapytała Megan. Lekcje Charlie'ego na coś się przydały. Znowu poczuła w środku ból tęsknoty.
  - Oczywiście. Wróżki, czarownice i inne wiedźmy. Jest ich zresztą całkiem sporo. - Machnęła niedbale ręką, kierując spojrzenie piwnych oczu na szatynkę. - Wiem, że nie wyglądam jak wilkołak. A to dlatego, że... Hmm... Jak wy to nazywacie... Jestem szlachetnej krwi i swoje już przeżyłam. I to właśnie ja zajmę się twoim... Szkoleniem? Takowe już za pewne przeszłaś. - Kolejne ukłucie bólu. - Mimo wszystko przyda ci się jeszcze dokształcenie. Pewnie twoja stara sfora chciała ściągnąć skądś pomoc, albo jakoś samodzielnie dograć twoje dwie połówki, ale, tak jak mówiłam, o tym dopiero jutro. A, właśnie. Jutrzejszego dnia wybierzemy się również na zakupy. Jestem jedyną kobietą w watasze, teraz doszłaś również ty. A moje ubranai nie będą za pewne na ciebie pasować, hmm... No cóż. Będę się zwijać. - Klepnęła dłońmi o uda. - Życzę miłej nocy, a co do tacy, przynieś ją jutro rano, jak wstaniesz. Musisz być diabelnie zmęczona.
  - Dobranoc - szepnęła jedynie, nim kobieta zniknęła za drzwiami.
    Tak, byłą zmęczona. I nawet myśli o przeszłości nie zakłóciły jej snu. Morfeusz zadbał o wypoczynek, chociaż w jej głowie panowała w nocy zatrważająca pustka. To było dosyć... Przerażające. Wstała po pierwszej, co nieco ją zdziwiło - lubiła spać, ale z drugiej strony nie położyła się wcale tak późno. Postanowiła się jednak nad tym nie zastanawiać. Wzięła szybki prysznic, jednak zatrzymała się przed lustrem. Chciała coś w sobie zmienić, odciąć się od przeszłości. Zacząć od nowa. Jednak również zachować to, kim była. Postanowiła po prostu oddzielić wspomnienia murem, na czas pobytu w stadzie i najprawdopodobniej kontynuowanie wędrówki w nieznane. Krwawiące serce, które zapewne nigdy się nie zasklepi, nie jest dobrym kompanem do zaczynania nowego życia.
    Zeszła ostrożnie na dół, trzymając w jednej ręce tacę i rozglądając się w poszukiwaniu kuchni. Znalazła ją po węchu. Strapiona schyliła głowę, kierując się w stronę zlewu. Zaraz przy kuchni utrzymanej w stalowej szarości, znajdował się wielki stół, przy którym to siedział Aron i jakiś młody wilk. Alfa odstawił filiżankę z kawą i odłożył gazetę, wodząc za nowo przybyłą  wzrokiem, zaś młody wilkołak przestał grzebać w swojej jajecznicy i również spojrzał na Meg, wyraźnie podekscytowany.
    Przy kuchni zaś krzątała się starsza, jednak smukła kobieta. Należała do zdecydowanie wysokich. Miała radosny wyraz twarzy o promiennym odcieniu. Była zdecydowanie nieludzka, mimo wszelkiego podobieństwa do człowieka. Jej włosy miały seledynowy kolor, były zaczesane do tyłu i sięgały za ramiona. Na zadartym nosku i kościstych policzkach widniało kilka piegów. Jej oczy, tak samo jak włosy, były zielone, jednak znacznie bardziej żywe i ciemniejsze. Odsłonięte uszy były nieco spiczaste. Ubrana była w sięgającą przed kolana, jasną sukienkę, ozdobioną kwiatami oraz fartuszek. Była zdecydowanie przyjazna i sam jej widok potrafił poprawić humor.
  - Och, zostaw to kochana, zaraz się tym zajmę. Co chcesz na śniadanie?
  - Ja mogę sobie sama... - zaczęła, jednak nie było dane jej dokończyć.
  - Żadne sama! Może byś jajecznica z kurkami? Na pewno będzie ci smakować. Siadaj, no siadaj. - Ruchem dłoni wygnała ją do nie do końca oddzielonego, pomieszczenia obok.
  - To nasza kucharka i gospodyni, Edith - rzekł rozbawiony Aron, powracając do czytania. - Jest połączeniem skrzata i białej czarownicy. Nie kłóć się z nią, bo i tak nie wygrasz. Nie jest też dobra w powitaniach - Edith, to Megan, wiesz która.
  - Jasne, jasne. Smacznego! - Przed nosem zaskoczonej szatynki pojawił się nagle talerz z jajecznicą, a także świeże bułki. Wszystko połyskiwało lekko i do razu czuć było do tego magię - cóż, kobieta nie ruszyła się z kuchni.
  - Em... Dziękuję - banęła speszona dziewczyna, wlepiając wzrok w swój talerz. Usłyszała obok parsknięcie śmiechem.
  - Coś ty taka nieśmiała? - zagadną młody wilk, wyraźnie rozbawiony. Po chwili wyciągnął ku niej rękę. - Jestem Johnathan, ale wszyscy mówią mi Jack. Ty jesteś Megan. Wszyscy już o tobie wiedzą. Poza tym, nie jesteś już tak bojowa jak wczoraj. - Mrugnął doń rozbawiony. Uścisnęła nieco niepewnie jego dłoń.
  - To ten prawie-biały wilk, z którym wczoraj spacerowałam. Jest również synem naszego drogiego Alfy, Arona. Nie dziwię ci się, że się nim nie pochwaliłeś - mruknęła wpadająca nagle do pomieszczenia Zoe. Dopiero teraz zerknęła na Meg. - Szykuj się, niedługo wychodzimy. Już uszykowałam dla ciebie jakieś lepsze ciuchy, niż stary dres i koszulka głosząca twą miłość do ciasteczek.
    Faktycznie, na koszulce był napis "I *serce* Cookies". Rozejrzała się, chcąc ogarnąć wszystkich wzrokiem. Jack na nowo zajął się jedzeniem swojego śniadania, a Zoe i Aron rozmawiali o jakichś drobnych sprawach sfory. Przyjrzała się chwilę chłopakowi. Był mniej więcej w jej wieku. Miał niesforną czuprynę blond włosów, które były w strasznym nieładzie. Spod owych kosmyków wyzierały inteligentne, niebieskie oczy rozrabiaki. Przywodził jej na myśl małego chłopca, choć przez dosyć wysoki wzrost i umięśnioną budowę ciała zdecydowanie go nie przypominał. Był zdecydowanie dominujący, chociaż na chwilę obecną nie sprawdziłby się jako Alfa, tego była pewna.
    Po śniadaniu zniknęła na chwilę w pokoju, by przebrać się w pożyczone od Zoe ubrania, na które składały się leginsy, grafitowa tunika i czarne trampki. O wyznaczonej godzinie pojawiła się na dole, gdzie już czekała czarnowłosa. Razem ruszyły na zakupy. Zoe zdecydowanie miała wiele lat na karku, nie przepadała za tłokiem, ale potrafiła zawalczyć o ładne ubrania. Megan w tym czasie powtarzała sobie w myślach, że zaczyna po raz kolejny nowe życie.



                                         ______________________________




Ha! I jest nowy rozdział. Nareszcie, chociaż kolejny coś tak czuję będzie za baardzoo dłuugii czaas. No chyba, że złapie mnie wena.
Jeżeli macie pytania - śmiało je zadawajcie. Jest tu trochę niedomówień, np.: ten wielki pokój, czy jak to nazwać, służy do obrad stada i przyjmowania ważnych gości. Aron (imię z premedytacją napisane przez jedno "a" ;) ) siedział na tym trono-krześle by pokazać swoją rangę, ponad to wyobrażałam sobie, że było ono na podwyższeniu. Po prostu takie pokazanie co bardziej kłopotliwym nieznajomym lub "watahowym" wilkom jego przewagi.
Może i głupoty, ale zawsze to jakieś ciekawostki. I jak przeżywacie ten paskudny czas, zwany... O zgrozo... SZKOŁĄ?!
Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za wierne trwanie przy tak niewdzięcznym autorze, jakim jestem JA. ;)

niedziela, 19 czerwca 2011

Rozdział XX.

    Megan siedziała ze skrzyżowanymi nogami na łóżku z laptopem na kolanach. Tuż obok znajdowała się gryząca zaciekle jedną z "nitkowych" zabawek Vitra. Szara sierść wykręcała się w śmieszne loczki, również na niedużym łebku, przez co suczka wyglądała trochę, jakby miała rogi. No cóż, chyba nikt temu nie zaprzeczy, bo mentalnie - zdecydowanie je posiadała. Szatynka siedziała ze skupioną miną, przygryzając jeden z paznokci. Była pochłonięta czytaniem jakiegoś artykułu oraz odświeżaniem wiadomości o wilczarzach irlandzkich. Poczuła jak obok niej zaczyna wibrować telefon.
  - Słucham? - rzuciła do słuchawki, nadal wpatrując się w ekran laptopa.
  - Witaj, Megan - powitał ją dobrze znany głos.
  - Nicholasie, cóż sprowadza cię do rozmowy ze mną? - zapytała figlarnie dziewczyna, kompletnie tracąc zainteresowanie czytanym wcześniej artykułem.
  - Nic specjalnego. Masz może ochotę na wyjście wieczorem?
    Odkąd w mieście pojawiła się nowa zmiennokształtna, Earl, Nick poświęcał dużo czasu na treningi z nią. W końcu znalazł pobratymcę, nic dziwnego. Mimo wszystko czuła w sercu żal za to, że przez dwa dni spotykali się jedynie w biegu, a wcześniej też nie było żadnych bliższych kontaktów. Na co buntowało się zarówno serce nastolatki, jak i tkwiąca w niej wilczyca. Była akurat sobota i nie miała żadnych specjalnych planów, a nawet gdyby takowe posiadała, zrezygnowałaby z nich. Uśmiechając się jeszcze szerzej, pogładziła sierść leżącego obok szczeniaka, który nawet wciągu tego tygodnia znacząco zmienił swój rozmiar.
  - Oczywiście. Co proponujesz?
  - Wymyśli się coś. Będę o szóstej.
  - Ok, czekam. To do zobaczenia.
  - Tak, do zobaczenia.
    Odłożyła telefon z lekkim westchnieniem. Nie lubiła spędzać dłuższego czasu bez Nicholasa. Poprawka: ona w ogóle nie lubiła spędzać bez niego czasu. Był jej drugą połówką, czy komuś się to podoba, czy nie, a on spędzał czas z dopiero ostatnio poznaną (nie licząc znajomości "z twarzy") dziewczyną. I to z tego samego gatunku co i on! Wilki były terytorialne, a wilkołaki jeszcze bardziej. Trzymała to w ryzach jej ludzka natura, bardzo łagodna, ale drapieżnik w środku zaczął się z wolna buntować. Tak naprawdę nie była zazdrosna. No, może odrobinę, ale to naturalne. Mimo wszystko ufała Nickowi bezgranicznie. No, bo komu innemu mogłaby tak zaufać, oprócz sfory, która i tak wyciąga informacje z jej głowy?
    Powiodła wzrokiem za okno. Jutro wypadała pełnia i mimo tego, że znała już ból jej towarzyszący, czuła również wewnętrzną radość. Również dzisiejszego dnia była bardzo pobudzona. A co dopiero jutro... Dobrze, że pełnia wypadała akurat w sobotę. Nie chciałaby raczej kogoś przez przypadek skrzywdzić, chociaż czasami martwiła się, czy nie uszkodzi w jakiś sposób Vitry. Była jeszcze za młoda na dominację, ale co będzie potem... Nieważne. Podrażniła nieco suczkę, po czym niechętnie zamknęła laptopa i zwlekła się z wygodnego łóżka.
    Nie miała ochoty się przebierać, nie wyglądała dzisiaj aż tak tragicznie, chociaż oprócz spaceru z Vitrą nie ruszyła nigdzie dalej tyłka. Zaliczyły dłuższy spacer, na co składał się park i oczywiście leśniczówka. Reid uwielbiał jej małą towarzyszkę, przepadał wprost za drażnieniem szczeniaka. Z resztą inni również bardzo ją polubili. No, może poza Michaelem, który nadal był niesamowicie niedostępny. Szlachetny wciąż ją przerażał i chyba o tym wiedział, bo w końcu nos wilkołaka nie tak łatwo oszukać, mimo, że stado czuło jedynie jej niepokój. Ale Michael był przecież szlachetnej krwi, więc miał większe pole do popisu. Postanowił jednak ignorować jej wszelką ostrożność w stosunku do jego osoby, pozostając nieprzyjemnie chłodny.
    Po uczesaniu się, poprawieniu makijażu i zebraniu najpotrzebniejszych rzeczy, nalała do jednej z miseczek Vitry wodę, zaś do drugiej odrobinę suchej karmy. Zgrabne pazurki zastukały o panele, gdy szczeniak zeskoczył z łóżka. Zeszła na dół oświadczając rodzicom, że wychodzi i by zajęli się Vitrą. Ojciec coś odmruknął, pochłonięty oglądaniem filmu, jednak matka kazała jej się dobrze bawić i obiecała opiekę nad pupilem, chociaż obydwoje wyjeżdżali za dwie godziny na jakieś spotkanie, trwające zapewne do samego rana - czyli jak zwykle. Szatynka zniknęła za drzwiami na dwór, postanawiając właśnie tam poczekać na partnera. Usiadłszy na schodkach przymknęła powieki, wciągając głęboko powietrze i pogrążając się w myślach. Nie miała pojęcia ile tak siedziała, lecz po jakimś czasie poczuła lekki całus w policzek, na co błyskawicznie otworzyła oczy. Kucał przed nią uśmiechający się rozbrajająco Nick.
  - Ech, podejść wilkołaka... Kochanie, uważaj na siebie bardziej - powiedział to na poły żartobliwie, a na poły poważnie. Pomógł partnerce wstać.
  - Oj, nieważne. To gdzie idziemy?
  - Właśnie, że ważne, ale nie zaprzątajmy sobie tym głowy akurat dzisiaj. Co powiesz na pizzerię? Chyba muszę sprawić sobie auto... - ostatnie zdanie już wymruczał pod nosem, najwidoczniej niezadowolony, że ma tak mało pola do popisu.
  - Przestań! Dla mnie największą radością jest czas spędzony z tobą - szepnęła, stając na palcach i składając na ustach chłopaka przeciągły pocałunek. Gdy się od siebie odsunęli, oczy Nicholasa błyszczały filuternie.
  - Wiesz, chyba powinniśmy się pośpieszyć, nim twoi rodzice się rozmyślą co do twojego wyjścia.
    Zmiennokształtny zdążył już poznać rodziców Megan. Jenny go uwielbiała, chociaż czasami mrukliwa natura chłopaka bardzo ją irytowała, tak samo jak niejasna przeszłość. Nich nie był typem, który dużo o sobie mówi. Ojciec Megan natomiast nastawiony był anty do wszystkich chłopaków spotykających się z jego córką, jak to ojciec. W innym przypadku może by go nawet polubił, jednak widząc, że związek jest bardziej poważny, trzymał bruneta na dystans. Często również narzekał na niego pod nosem, co spotykało się piorunującym wzrokiem zarówno matki, jak i córki - szkoda, że on sobie nic z tego nie robił.
    Szybko chwyciła rękę chłopaka, uśmiechając się doń głupkowato. No co? Chciała być jak najbliżej Nicka, a że specjalnie na nic więcej nie mogli sobie pozwolić... Lepsze to niż nic. Nagle zapragnęła być w możliwie najbliższy sposób przy partnerze. Obiło jej się o uszy, że w okolicach pełni popęd seksualny zwiększa się u ludzi, a co dopiero u wilkołaków? Przeszedł ją gorący dreszcz, przez co na jasne policzki wystąpił krwisty rumieniec. Chłopak zerknął na nią pytająco, lecz tylko pokręciła na boki głową. Chciała tego i czuła, że jest gotowa, jednak była to rzecz bardzo intymna, przez co nie potrafiłaby jej rozpocząć. I to chyba nawet dobrze.
    Doszli do pizzerii, zajęli najdalszy, wolny stolik i cicho rozmawiali. Niedługo potem przed ich nosem pojawiła się sporych rozmiarów pizza. Zack, mimo tego, że był i dzisiaj w pracy, nie uprzykrzał im już życia. Pogodził się chyba z decyzją Meg, co nie zmienia faktu, że parę razy rzucał im kąśliwe uwagi - przede wszystkim Nicholasowi. Brunet odpowiadał jednak niewzruszony, zawsze z ironicznym uśmieszkiem i bardzo często bawiąc się czymś w rękach. Któregoś dnia jednak nie miał aż tak dobrego humoru, więc na bardzo wojownicze zaczepki Zacka wywrócił oczami i zapytał: "Naprawdę chcesz bitki? Skoro tak to proszę bardzo, nie lubię przemocy, ale jeśli cię to uszczęśliwi... Czekam.". Niestety, a raczej stety nikt się nie doczekał. Blondyn zamknął jadaczkę i od tej pory już nigdy ich nie obsługiwał. Dzięki Bogu nigdy nie napluł Nicholasowi do napoju, bo gdyby ten coś wyczuł... Mógłby się naprawdę zdenerwować. Zachował chociaż jakiś poziom.
    Po skonsumowaniu pizzy postanowili przejść się po parku. Miała ochotę wtulić się w ramię chłopaka, jednak się powstrzymała - splecione palce muszą wystarczyć. Obydwoje, a już szczególnie Nick, niezbyt obnosili się ze swoimi uczuciami. Nie kryli się, ale również nie ogłaszali wszem i wobec, iż są parą. Chociaż w takim małym miasteczku jak Vallent i tak każdy już o tym wiedział. W pewnym momencie zatrzymała się, by ustać na palcach (przeklęty wzrost) i musnąć wargi bruneta. Spojrzała mu w oczy, zostawiając rozchylone w lekkim uśmiechu usta w spokoju. Wpatrując się dalej w szare tęczówki, usłyszała ciche słowa.
  - Kocham cię - zamrugała dwukrotnie, zdziwiona takim wyznaniem. Zaraz jednak uśmiechnęła się szczęśliwa, wpatrując w poważną minę chłopaka.
  - Też cię kocham. Najbardziej na świecie. - jakby na potwierdzenie swych słów przypieczętowała je czułym pocałunkiem, który bardzo chętnie został odwzajemniony. Spojrzawszy w oczy partnera dostrzegła, że obydwoje cieszą się jak małe dzieci z czekolady. Ciasno oplotła pierś bruneta ramionami.
    Na nowo przez jej ciało przeszła fala gorąca, gdy Nick przesunął dłonią po jej plecach. Uniosła wygłodniały wzrok ku górze, przez co napotkała spojrzenie partnera. Wyczuł i dostrzegł to, co czaiło się w ciemnych oczach dziewczyny. Jej rysy musiały nieco stężeć, czułą również w sobie zalążek drapieżnika. Chłopak bez słowa musnął czoło szatynki, po czym ruszył przed siebie. Gdzie szli? Nie miała pojęcia. A może jednak podświadomie wiedziała... Doszli nieco za obręb miasta, do niskich, starych bloczków. Teraz zrozumiała. Szli do jego mieszkania. W Megan obudziła się fascynacja, gdyż nigdy wcześniej tutaj nie była, a raczej przy Nicholasie nie miała się czego bać. Zmiennokształtny otworzył drzwi od jednego z mieszkań pod numerem trzynaście, praktycznie na samej górze bloku. Szybkie spojrzenie i już wiedziała, że wynajmowana przez chłopaka kawalerka niczym szczególnym się nie wyróżniała - ot, najzwyklejsze w świecie mieszkanie z ograniczonymi do minimum sprzętami, na niektórych szafkach czy stoliku stała jakaś szklanka.
    Odwróciła się do towarzysza z radosnymi ognikami w oczach. Tak się cieszyła, że w końcu ją tu przyprowadził. Niejako obdarzył zaufaniem. Nadal uśmiechnięta ustała na palcach i cmoknęła wargi bruneta. Nie poprzestało jednak na tak krótkim pocałunku, bo muśnięcie przerodziło się w szalony taniec ust - z początku czuły, przechodzący stopniowo w coś bardziej namiętnego. Samoistnie jej dłoń wpełzła pod koszulkę Nicholasa, błądząc po gładkich plecach. Wylądowali na łóżku, po drodze zrzucając z siebie wierzchnie ubrania. Brunet oderwał się na chwilę od dziewczyny, szepcząc do ucha z nieco urywanym oddechem:
  - Na pewno?
  - Na pewno - odparła, dopadając ust partnera, po czym nie musiała już trzeźwo myśleć.




                                                                   ***



    Megan obudził dźwięk opadającej wody w pokoju obok i miękka poduszka spoczywająca pod policzkiem. Otworzyła ostrożnie jedno oko, przeciągając się jak rozleniwiona kotka. Co właściwie wczoraj się wydarzyło? Ach... To. Na jej bladych policzkach wykwitł rumieniec. Przykryła się szczelnie kołdrą na dwuosobowym, mimo wszystko raczej wąskim, łóżku. Szum wody ucichło, po czym dało się słyszeć zamykanie kabiny prysznicowej. Przymknęła oczy, nie bardzo wiedząc, jak mogłaby się teraz zachować. To był jej pierwszy raz... I mimo lekkiego bólu niektórych mięśni czuła się wspaniale, najlepiej na świecie. Lepiej być nie mogło. Ani z nikim lepszym. Wpierw otworzyły się drzwi, a zaraz potem dało się słyszeć ciche kroki bosych stóp. Z nadal zamkniętymi oczami poczuła, jak ktoś składa na jej ustach pocałunek, co chętnie odwzajemniła.
  - Fajne powitanie. - odchrząknęła, gdyż jej głos był nieco zachrypnięty. Z jej ust nadal nie schodził uśmiech.
  - I nawzajem. Jak się czujesz? - zapytał troskliwie chłopak, gładząc lekko zaróżowiony policzek partnerki.
    Nick ubrany był w jasne, dżinsowe spodnie, które opadły mu niebezpiecznie na biodra. Zauważyła, że na jej kolanach leży wilgotny ręcznik. Z włosów chłopaka, wyjątkowo ułożonych jak na niego, spadały pojedyncze krople wody. Przyglądała się szczęśliwej twarzy partnera - uśmiechowi na ustach, figlarnym ognikom w źrenicach. Przypomniało jej się, jak chwilę przed... Tym wszystkim błysnęło w oczach chłopaka jakieś napięcie. Niezbyt mocne, ale jednak. Obecnie był kompletnie zrelaksowany. Przesunęła ręką po wciąż wilgotnym torsie i plecach chłopaka, przysuwając go bliżej do siebie.
  - Nigdy nie czułam się lepiej, jeśli taka odpowiedź cię zadowoli. - wymienili się uśmiechami.
  - Pewnie jesteś głodna.
  - Jak wilk! - potwierdziła z rozbrajającą miną.
  - Więc... Ja zajmę się śniadaniem, a ty się przez ten czas ubierz. Łazienka do twojej dyspozycji.
  - A czy to nie ja powinnam zrobić ci śniadanie za to, że zgodziłeś się mnie przenocować? - spytała, unosząc jedną brew ku górze.
  - Nie ma nawet mowy! Jesteś gościem. Uszykowałem ci ręcznik, leży na umywalce. - jeszcze raz pocałował Meg, po czym jego osoba zniknęła w kuchni, po drodze rzucił jej jednak białą, luźną (i zdecydowanie męską) koszulkę z nadrukiem.
    Z westchnieniem uniosła się z łóżka. Okryta kołdrą powlokła się do łazienki. Była wilkołakiem i golizna nie powinna jej przeszkadzać, jednak czuła się niezręcznie naga i w nowym miejscu. Na krześle zauważyła uszykowaną resztę swojej garderoby - za wyjątkiem bluzki. Zgarnąwszy wszystko do łazienki, weszła pod prysznic. Dłuższą chwilę stała pod ciemnym strumieniem wody, jednak po chwili zrezygnowała z długiego prysznica, mając przed sobą perspektywę znacznie przyjemniejszego dotyku dłoni Nicholasa. Przeszedł ją lekki dreszcz, a na twarz wpełzł uśmiech. Wytarła się szybko, ubrała i rozplątała potargane włosy palcami oraz znalezionym w łazience grzebieniem. Wychodząc z łazienki poczuła zapach jajecznicy z bekonem i tostów, a także słyszała bulgotanie gotującej się wody.
    Weszła do kuchni widząc odwróconego doń tyłem, doprawiającego jedzenie Nicholasa. Miał już na sobie koszulkę w kolorze błękitu i wcześniejsze dżinsy. Włosy nadal pozostały nieco wilgotne i w nieładzie. Megan uśmiechnęła się szeroko. Kochała go dosłownie za wszystko - dystans do świata, uporządkowanie, a zarazem straszne roztrzepanie, jeżeli chodzi o jego osobę. Był uszczypliwy, ale i czuły. Ponury, ale również często roześmiany. Miał w sobie multum sprzeczności. Objęła go i oparła głowę na łopatkach, ale gdy chciała pomóc została odprawiona z kwitkiem. Usiedli do stołu, obydwoje z napełnionymi talerzami. Obruszyła się widząc u siebie znacznie większą porcję.
  - Kochanie, robisz mi jakieś aluzje?
  - Wiesz, trzymanie w domu głodnego wilkołaka to naprawdę nie jest dobry pomysł. A to i tak za mało. Więc jedz i nie gadaj. - mrugnął doń rozbawiony.
  - Pewnie. Świetnie. A w ogóle, to... Która godzina? - zmarszczyła brwi.
  - W pół do dwunastej.
  - W pół do dwunastej?! Za najwyżej pół godziny moi rodzice będą z powrotem w domu! Muszę lecieć! - krzyknęła spanikowana, zrywając się z krzesła. Cmoknęła bruneta szybko w policzek. - Spotkamy się jakoś później, pa!
    Biegła przez miasto jak oszalała. Musiała jeszcze trochę zrobić w domu. Nie zwracała nawet uwagi na oglądających się za nią ludzi, chociaż musiała wyglądać naprawdę ciekawie. Wpadła do mieszkania, wypuściła Vitrę, która oczywiście musiała najpierw obwąchać trawę. Sprzątnęła "niespodzianki" pozostawione przez szczeniaka i zniknęła w pokoju, wyszukując jakieś ubranie do przebrania. Zdążyła w ostatniej chwili. Wszystko, łącznie z morderczym biegiem zajęło jej piętnaście minut. Ukazała się na dole, powstrzymując urywany oddech, gdy szczęknął klucz w frontowych drzwiach.
  - Cześć kochanie! - przywitała się od progu Jenny.
  - Cześć mamo, cześć tato - oparła wzorowo szatynka. Rodzice wgramolili się do domu i od razu skierowali do sypialni.
  - Chyba ciężka noc - mruknęła pod nosem.
    Zjadła wielkie śniadanie, nadal idiotycznie radosna i z rumieńcami na twarzy, gdy przypominała sobie o wczorajszej nocy. Wszystko było takie niesamowite! Zapowiedziała rodzicom już kilka dni wcześniej, że dzisiejszego dnia ma nocować u Sary. W praktyce jednak miała biegać po lesie i wyć do okrągłej tarczy księżyca. Na samą myśl o tym przechodził ją przyjemny dreszcz. Mimo bólu towarzyszącemu tej przemianie byłą to jedna z najwspanialszych rzeczy w życiu wilkołaka. Niebezpieczna, bo wtedy to wilk przejmował głównie kontrolę, ale za to pozwalająca się wyhasać dzikiej połowie.


    Słońce niebawem miało schować się za horyzontem. Przedzierała się szybko przez dobrze znaną, leśną ścieżkę, która prowadziła do domu chłopaków. Jeszcze przed wejściem frontowymi drzwiami czuła zapach podekscytowania, lekkiej nerwowości i dosłownie szczenięcej radości. Weszła bez pukania, obdarzając każdego uśmiechem na powitanie. Seth zaznaczył, iż Michael już wybył z leśniczówki. Powitała tą informację z ulgą - nadal się go bała.
    Niedługo potem wyszli, ubrani tylko w minimalne, luźne stroje. Chłopcy poradzili jej, by wzięła obszerny, długi T-shiert w którym właśnie maszerowała. Szkoda, że bez bielizny... Uważając, by nic z jej wdzięków nie wymknęło się spod materiału, wyszła na dwór. Taak, ona naprawdę była zbyt wstydliwa jak na wilkołaka. Chłopcy mieli na sobie luźne, krótkie spodenki lub bokserki. Reid śmiał się z niej, by nie przestraszyła się ewentualnie hasającego z gołym tyłkiem Michaela (tak na marginesie, nawet on nie potrafił nazwać do "Mike"). Odpowiedziała mu nieodgadnionym spojrzeniem z minął typowego idioty. Ruszyli każdy w swoim kierunku, twierdząc, że przemiana podczas pełni jest lepsza w samotności. Rzucili dodatkowo, że każdy wilkołak na świecei musi przez to przechodzi, właśnie w tej chwili. To zdecydowanie złagodziło jej strach.
    Siedziała na trawie i patrzyła się w niebo. Czuła, że z każdą sekundą zbliża się jej przemiana. Co jakiś czas po plecach przebiegał dreszcz. To coś takiego, jak skurcze przedporodowe, pomyślała rozbawiona. Gdy księżyc zawędrował już prawie na swoje miejsce, zgięła się w pół, czując ogromny ból, który towarzyszył przesuwającym się żebrom. Zgodnie z zaleceniami szybko w połowie zdjęła, a w połowie zdarła z siebie koszulkę. Kości zmieniały swój kształt, a mięśnie położenie. Jej skóra porastała mieniącą się srebrem w blasku księżyca sierścią. Z jej gardła wydobywały się stłumione jęki, łkanie i zbolałe piszczenie. Kilka minut potem, gdy okrągła tarcza znalazła się na swym właściwym miejscu, powstała ostrożnie na czterech łapach. Po jej plecach przeszedł przyjemny dreszcz, dzięki czemu szybko zapomniała o bólu. Uniosła mimowolnie pysk ku górze i zawyła przejmująco, ogłaszając koniec swej przemiany i uwielbienie dla księżyca. W tle dało się słyszeć głosy kilku basiorów, co zlało się w piękny, nocny śpiew drapieżników.
    Dobrze wiedziała, gdzie powinna szukać reszty stada. Podpowiadał jej to instynkt. Słyszała kilka wyć psów w mieście, które chciały dołączyć swoje głosy do wilków. Nie zwróciła na to jednak uwagi, chociaż w głębi duszy zastanawiała się, czy Vitra również wspomogła ich swoim głosem. Wbiegła na polanę, razem z kilkoma innymi wilkami. Każdy wyglądał jak uradowany, niecierpliwy szczeniak. Nawet Charlie. Nie było wśród nich rudego wilczura, czyli Michaela. Zerknęła na czarnego basiora stojącego przed członkami sfory. To miało być jakieś spotkanie?
  Nie - odpowiedział jej łagodnie Dorian. - Wilki są po prostu stworzeniami stadnymi.
  Aha, właśnie. Mam pytanie. - Megan zwróciła się w kierunku zielonookiego, a potem powiodła wzrokiem po reszcie zgromadzonych. - Jak to się stało, że nadal walczyliście z wampirem w czasie pełni? No, bo podobno ból jest taki sam jak przy wcześniejszej przemianie, która jest niezbyt wskazana. Gryzie mnie to, wybaczcie.
  Nic nie szkodzi. Alfa ma w sobie takie coś, że może kumulować moc innych członków stada. Rzecz całkiem przydatna. Reszta więc cierpiała katusze, kiedy ja czułem po prostu nieprzyjemny ból i mrowienie. - przez pysk mówiącego Setha przebiegł grymas.
  Och... Aha. A... Tak właściwie co robią wilkołaki w pełni? - spytała głupkowato biała wilczyca, oczywiście nadal w myślach.
  Daj się ponieść! Zapoluj, pobiegaj - rzucił entuzjastycznie Reid.
  Pozwól wyszaleć się wilkowi - dodał łagodnie Charlie. No, trochę ją to zdziwiło, ale nikt nie skomentował tej myśli. Tak samo jak smutnego faktu, że już nigdy nie spotkają się w czasie pełni z Naomi.
    Postanowili wybrać się każdy osobno na polowanie. Nie trudno złapać było jakieś małe stworzonko typu zając, czy nawet niewyrośnięta sarna. Później postanowili wybrać się wspólnie na łosie do pobliskich lasów, kilka kilometrów od Vallent. Biała wilczyca samotnie przeszła przez las, trzymając nos blisko przy ziemi. Wyczuła trop szaraka. Przyśpieszyła do truchtu, otaczając kołem miejsce, gdzie znajdował się zając. W odpowiedniej chwili rozpoczęła pogoń za zaskoczonym szarakiem. Wynik był raczej oczywisty. Zatopiła kły w karku zwierzaka, mrucząc przy tym cicho. Następnie przystąpiła do skrupulatnego oskubywania martwego zająca. Nawet nie panowała nad tym, co robi, chociaż później pewnie będzie czuła do siebie wstręt. Zapolowała jeszcze na kolejnego szaraka i, szczęśliwym trafem, bażanta.
    Nadal była głodna. Razem z całą watahą wyruszyła w celu zaatakowania stadka łosi. Po dwa, trzy, chociaż czasami i zaledwie jeden wilk, atakowali biednych roślinożerców. Jak to basiory, wadera zawsze dostawała od nich co lepsze kąski. Chwilę leżeli z wypchanymi brzuchami, oblizując zakrwawione łapy. Sierść na nich i tak pozostała w kolorze stęchłego różu. Następnie oglądała wyścig brunatnego wilka, Charlie'ego i mniejszego, Reida. Podobno ścigali się w każdą pełnię. Obecnie w większości byłą wilkiem, lecz gdzieś pod tym siedział rozumny człowiek. Tak samo miała reszta sfory, chociaż oni jakby bardziej bezwiednie oddawali się rozkoszom kontroli drapieżnika. Potem wszyscy dołączyli się do biegów przez las.
    Podczas kończenia wylizywania krwi z resztek ciała przepiórki nie była człowiekiem. Słysząc szmer łamanych gałęzi miała czerwono przed oczami, a z wilczego pyska wyrwał się cichy warkot. Ruszyła w tamtym kierunku truchtem. Brzuch wilkołaka był bezdenny, a znajomy zapach jakoś dziwnie do siebie kusił. Dodatkowo czuła... Feromony. Skradając się między drzewami dostrzegła sylwetkę jakiejś dziewczyny, która dziarsko wkraczała między leśną roślinność, mimo towarzyszących temu narzekań. Wilczyca napięła mięśnie. Chciała zapolować na coś większego, a feromony, którymi otuliła się dziewczyna działały na nią niczym czerwona płachta na byka. Tylko ona mogła wpaść na taki pomysł. Rzuciła się na postać, rozpościerając szeroko łapy i prezentując ostre kły. Z gardła wilka dobywał się głuchy warkot.
    Coś uderzyło ja w bok. Upadła na ziemię, zaraz szybko się podnosząc i otrzepując. Przed nią stał szary wilk. Matt. Całą czerwień sprzed oczu znikła, skuliła się i odsłoniła gardło uznając dominację Drugiego w stadzie. Doszło do niej, co tak właściwie zrobiła. Spojrzała z przerażeniem w kierunku swej niedoszłej ofiary. Sara nie doznała wyraźnego uszczerbku na zdrowiu, została zaledwie draśnięta, co poskutkowało podarciem jej ulubionej bluzki. Megan czuła, ze później koleżanka będzie się na nią wydzierać. Również nastolatka patrzyła na nią zdziwiona, pobladła ze strachu. Wilczyca szybko uciekła między drzewa. Resztę pełni spędziła biegnąc przez las i nie pozwalając nikomu do siebie podejść. Mogłam ją zabić. Prawie zabiłam. To nie jest dobre. To cholernie złe.


    Następny dzień spędziła głównie skulona w łóżku. Czuła się strasznie, przez wydarzenia wczorajszego dnia. Jak mogła zaatakować Sarę? Gdyby nie Matt, jej przyjaciółka już by nie żyła. Z resztą, ona sama pewnie też... Chociaż może to byłoby i dobre. Dziewczyna nie miała jej tego za złe, a chłopcy ze sfory cały czas pocieszali ją i mówili, że mogłoby to przytrafić się każdemu, nawet Mattowi, gdyby nie fakt, iż Sara to jego partnerka. Przynajmniej miała pozbyć się szybko feromonów - tak, tylko ona mogła wpaść na pomysł, by używać feromonów, w celu jeszcze większej atrakcyjności dla swojego chłopaka, wilkołaka. Mimo wszystko szatynka czuła się strasznie. To ona ją zaatakowała. Nie Seth, nie Dorian, nie Reid. Megan. Jej najlepsza przyjaciółka.
    Miała wrażenie, że jest jakimś niezrównoważonym psychicznie wilkołakiem. I tak właśnie chyba było. Pewnie to właśnie to ukrywali przed nią chłopcy i o to nawrzeszczała na nich Naomi. Po raz kolejny czarnowłosa dziewczyna chciała dobrze, ale nikt jej nie słuchał... W każdym bądź razie Megan czuła i wiedziała, że nie ma prawa bytu. Nie mogła istnieć. Powinna zostać zniszczona, dla dobra ogółu, otoczenia. Już podjęła decyzję. Znalazła w pokoju rzemyk, zawinęła w rulon jakąś koszulkę i spodenki. Napisała dla rodziców list pożegnalny. Po czym długo opuszczała wyraźnie zaniepokojoną stanem właścicielki Vitrę. Ze łzami w oczach wybiegła z domu.
    Podczas przemiany nadal czuła lekkie pobudzenie spowodowane wczorajszą pełnią i polowaniem. Było późne popołudnie, więc jeszcze trochę zostało jej do wieczoru. W lesie szybko zrzuciła z siebie ubranie, ciasno przywiązała do nogi, tuż nad kostką rzemyk z rulonem ubrań i zaczęła wolno biec. Pożegnanie z tym wszystkim było cięższe, niż początkowo zakładała. Na obrzeżach vallentowskich lasów uniosła łeb i głośno zawyła. Był to dźwięk pełen bólu, wyraźnie pożegnalny. Poczuła jeszcze kilku członków stada i ich głosy, by została tam, gdzie jest. Rozpoczęła morderczy bieg. Nie wiedziała dokąd zmierza. Po prostu biegła przed siebie. To był jedyny pomysł, na jaki wpadła.
  Wybaczcie kochani. Odchodzę.
    Po wyszeptaniu tych słów do goniących ją basiorów, w umyśle wadery nastała przejmująca cisza.



                                         ______________________________




    Wreszcie zebrałam się na nowy rozdział. Ogromnie długo to trwało, wybaczcie mi proszę... Jestem leniem. Miałam jeszcze wplątać w to opowiadanie zazdrość Meg o Earl, ale jakoś tak nie wyszło. Bez rozpisywania się - pozdrawiam i przepraszam.
Zakończenie poprawiłam, bo było tak okropne, że nie wiem.

poniedziałek, 16 maja 2011

Rozdział XIX.

    Słyszała, jak niebezpieczne, lamparcie pazury wbijają się w gałąź. Podświadomie wiedziała, że zwierzak chce na nią skoczyć i zaatakować. Jak zadziała jej instynkt? Czy uskoczy przed rozszarpaniem skóry, albo co gorsza, na przykład wydrapaniem oczu? Przecież nie działa do końca tak, jak każdy inny wilkołak. Jest... Inna. Wszystkie te przemyślenia trwały mniej niż sekundę. Znacznie mniej, niż sekundę. Dopiero po chwili dobiegł do niej cichy szelest liści. Dokładnie w chwili, gdy zmienny powinien na nią skoczyć, na polankę ktoś wyszedł. Człowiek. A raczej nie do końca. Megan zdała sobie sprawę, że przez tą krótką chwilę wstrzymywała oddech. Zwróciła spojrzenie na stojącego Nicka, łapiąc jeszcze zdumione spojrzenie lamparta.
  - Zmień się i ubierz, przyniosłem twoje rzeczy. Ja z nią zostanę. Mogłabyś załatwić jakieś ubranie? - spytał rzeczowo chłopak, chociaż ton miał jakby nieosobowy. Nie patrzył na nią. Wpatrywał się w lamparta kurczowo uczepionego grubej gałęzi.
    Kiwnęła głową, ostatecznie wydając z siebie potwierdzający pomruk, by nie musiał spuszczać wzroku z nowego zmiennokształtnego. Najpierw pognała do leśniczówki, wyciągając przy tym długie łapy tak, jak tylko mogła. Czuła dreszczyk emocji. Spotkaliśmy drugiego zmiennokształtnego! Nicholas nie jest już sam! Ale... Czy nie powinnam się właśnie tym martwić? Przecież... Jej rozmyślania skończyły się tym, że wpadła na drewniane drzwi domku. Pokręciła wielkim łbem, a jej przeszkoda natychmiast stanęła otworem. Dorian przyglądał się jej zdziwiony i nieco zaniepokojony. W sumie wcale się mu nie dziwiła, bo przecież chyba mało który wilk przybiega nagle z lasu i wpada na drzwi. A może nie była jedyna? Och, nadzieja matką głupich...
  - Co jest, Meg? Coś się stało? - zapytał zniecierpliwiony czarnowłosy.
    Wparowała przez drzwi, rozpychając się w framudze. Nie miała czasu na wyjaśnienia! Wbiegła do pokoju, gdzie normalnie znajdowały się jej zapasowe ubrania. Pomagając sobie nosem, zębami oraz łapami otworzyła szafkę. Chwyciła w szczękę koszulkę z jakimiś dresowymi spodniami. Wybiegając z pokoju, zauważyła pytające spojrzenie Setha. Z resztą wszyscy się w nią wpatrywali, włącznie z Michaelem. Ups. Wydając z gardła niewyraźny pomruk, spojrzała znacząco na Alfę. Na pewno nic nie zrozumieją z tego bełkotu, ale może jako tako wywnioskują coś ze spojrzenia. Nie zawiodła się, bo już po chwili usłyszała od marszczącego brwi chłopaka:
  - Mamy zostać? - rozpromieniona pokiwała ochoczo głową, po czym wybiegła pospiesznie na dwór.
    Niemalże cwałując między drzewami, chciała na nowo znaleźć się w tamtym miejscu. Tyle się ostatnio działo! I pomyśleć, że w życiu normalnego człowieka największe przeżycia to podwyżka czy tam awans, zdanie matury, albo randka z wymarzonym chłopakiem. Aczkolwiek nie mogła zaprzeczyć, że to ostatnie również wywoływało u niej masę emocji. Poczuła przyjemny dreszcz w okolicach kręgosłupa, gdy o tym myślała. Wbiegając na polanę musiała mocno wbić pazury w ziemię, by się zatrzymać. Nicholas najwidoczniej debatował z lamparcicą, dopóki się tutaj nie pojawiła. Kot zaraz syknął na jej widok i napiął, nieco już rozluźnione, mięśnie. Brunet, nie odwracając się plecami, podszedł do partnerki i odebrał od niej ubranie, muskając przy okazji pysk wilczycy. Nawet tak drobny gest wywołał u niej wiele radości.
  - Zmień się i do nas dołącz - rzucił łagodnie, na nowo podchodząc do zmiennej, która przycupnęła między nagimi gałęziami.
    Posłusznie odwróciła się i zniknęła z nosem przy ziemi. Bardzo łatwo było znaleźć jej swoje rzeczy, które leżały w sumie zaraz przy polance, na której Nick pełnił rolę dyplomaty. Zmieniła się i ubrała błyskawicznie. To wszystko było takie niecodzienne! Płaszczyk postanowiła jednak zostawić nowej zmiennej - wilkołak nie może zamarznąć, ale zmiennokształtny to już nieco inna bajka. Lampart, chociaż nadal było czuć jego strach, pot i niezdecydowanie, chyba zaczął się przełamywać. Widząc wchodzącą na polanę szatynkę wydał z siebie zdziwiony, bliżej nieokreślony odgłos. Podeszła do Nicholasa, uśmiechając się przy tym do nowej krzepiąco. Chłopak zerknął szybko na partnerkę, by zaraz powrócić do "licytowania się" z wielką kocicą. Spojrzał na nią raczej bezosobowo, ale wargi uniósł w delikatnym uśmiechu.
  - To co? Schodzisz i się zmieniasz, czy zostajesz na drzewie? - w odpowiedzi lamparcica zwlokła się ostrożnie z drzewa. Chyba nie miała jednak wyjścia. Megan zwróciła się do bruneta.
  - Słuchaj, chyba będzie lepiej, jeśli odejdziesz dalej?
  - Co? Ale dlaczego? Przecież nie zostawię cię samej. - chłopak zmarszczył brwi. Odpowiedziała mu pięknym, uradowanym uśmiechem. Troszczył się o nią - i weź tu takiego nie kochaj.
  - Dam sobie radę. A jakbyś nie zauważył, po przemianach zazwyczaj jest się nagim. Wiesz, ona chyba nie czułaby się zbyt komfortowo...
  - No tak - mruknął. - Niech będzie, ale uważaj na siebie. Będę tuż obok i podam instrukcję, jeżeli będzie trzeba. - pocałował ją szybko w czoło, po czym niezwłocznie się oddalił. Przynajmniej wiedział, czego jej trzeba. Odwróciła się szybko, chociaż ostrożnie do nieznajomej.
  - Ok, jesteśmy same. Nie wiem jak u was, ale u mnie działa to w ten sposób, że muszę się rozluźnić, wyciszyć i chcieć być człowiekiem. I w to uwierzyć - dodała szybko, przypominając sobie swoją pierwszą przemianę. - Za pierwszym razem nie musi ci się udać, to nic takiego. Nie denerwuj się, mamy czas.
    Zmiennokształtna postanowiła jej chyba posłuchać, gdyż przymknęła powieki, próbując się rozluźnić. Cały czas jednak nasłuchiwała. Po dłuższej chwili zamiast lamparta, przed szatynką klęczała chuda, krótkowłosa blondynka. Meg rozszerzyła oczy ze zdziwieniem. Earl?! Może nie znała jej dobrze, ale rozpoznać jeszcze potrafiła. Szybko zarzuciła płaszczyk na ramiona dziewczyny i podała ubranie. może nie było to zbyt rozsądne, bo niebiesko-zielone oczy odprowadzały ją ostrożnie, a ściągnięta twarz nie wyrażała większych emocji. Odwróciła się tyłem, by blondynka mogła się ubrać. W sumie nie powinna tego robić, ale nie widziała innego wyjścia. Ona również nie chciałaby być oglądana nago. Usłyszała za sobą ciche kroki, więc zwróciła się do zmiennej przodem.
  - Jesteś Megan, tak? I chyba wiesz o co w tym wszystkim chodzi. Więc może, kurwa, mi to ktoś wytłumaczy?! - początek wypowiedzi rozpoczął się całkiem spokojnie, by zakończyć drżeniem ze zdenerwowania.
  - Tak... Nicholas powie ci więcej - mruknęła, a zaraz potem na polance pojawił się Nick. Przyjrzała się uważnie "nowej".
    Jej jasne, sięgające połowy szyi włosy były roztrzepane i tworzyły jakby krzywą aureolę nad jej głową. Chociaż starała się panować nad łamaniem się głosu i drżeniem ciała, nie wychodziło jej to do końca. No cóż, przecież nie miała do czynienia z ludźmi, to na pewno bardziej w tym przeszkadzało. Zielono-niebieskie oczy wyrażały zarówno strach, jak i niepewność. Szok i logikę. Kryło się w nich wiele, często, mieszanych uczuć. Dziewczyna była o kilka centymetrów wyższa od Megan i znacznie chudsza - chociaż i szatynka nie należała z pewnością do grubych, ostatnio dawał się jej również we znaki wilkołaczy metabolizm. Jasne usta dziewczyny były ściągnięte w prostą linię. Miała wrażenie, jakby blondynka była już na granicy płaczu, który nieubłaganie wciskał się jej do oczu.
  - Otóż... Jak się nazywasz?
  - Earl. - skrzywiła się zniecierpliwiona blondynka.
  - Taak. Earl. Od teraz jesteś zmiennokształtną.
  - Ee... A to znaczy?
  - Możesz się zmieniać w lamparta. Albo, kto wie i inne zwierzęta. Chociaż przeszłaś przemianę dosyć późno, więc poddałbym to wątpliwościom. Ale o tym później. Jak chyba zdążyłaś zauważyć, twoja przemiana to lampart. Ja zmieniam się w psa dingo. A Megan to wilkołak - chyba nie muszę tego tłumaczyć. To...
  - Taki wielki, zmutowany wilk - wtrąciła szatynka, uśmiechając się przy tym krzepiąco.
  - Tak, mniej więcej. No i... Witaj w nowym wcieleniu. - brunet wzruszył lekko ramionami, spoglądając na blondynkę wyczekująco. Po dłuższym czasie Earl postanowiła się odezwać.
  - Ale... Skąd się to do diabła wzięło?! - syknęła cicho i nie wiadomo czy do kogoś, czy do samej siebie.
  - To geny. W twojej krwi musiała płynąć choć kropla posoki zmiennokształtnych. Ale jak przypuszczam, jest tych genów znacznie więcej - w końcu musiały się jakoś wybić... - Megan czuła, że chłopak bardzo powstrzymywał się przed mamrotaniem.
  - Dziwne to wszystko... Chociaż... - dalszą część swojej wypowiedzi szeptała niedosłyszalnie dla ludzkiego ucha. - W sumie... W końcu nie jestem ich...
  - Och, Earl - wtrąciła się szatynka.
  - Ym?
  - Widzisz... Wśród wilkołaków i wszelkich psowatych bardzo trudno o coś takiego, jak dyskrecja. Lepiej, żebyś to wiedziała - stwierdziła z bladym uśmiechem.
  - O. Ee... Fajnie wiedzieć. A tak w ogóle to nie zimno ci? - blondynka zmierzyła wzrokiem jej cienki sweterek i dżinsowe rurki, sama jeszcze szczelniej okrywając się podarowanym płaszczykiem.
  - Nie. Znaczy może trochę, ale mi nic szczególnego nie powinno się stać. Widzisz... Wilki nie zamarzają.
  - Aha... - bąknęła Earl, spuszczając wzrok na swoje pożyczone, stare tenisówki. Nastała chwila ciszy, po czym, jak można się było tego spodziewać, popłynęła seria pytań, na które cierpliwie odpowiadał Nick. - Ej, a musimy się zmieniać jakoś... Regularnie?
  - Z tego co słyszałem, raczej nie, ale pewnie będziesz czuła taką wewnętrzną potrzebę. Ja nigdy nie miałem tak, by zbyt długo się nie zmieniać.
  - Aha. A od kiedy jesteś... Zmiennokształtnym?
  - Od urodzenia potrafię się zmieniać. Lepiej takt o nazywać, bo zmiennym jesteś od zawsze.
  - Czemu ja tak nie potrafiłam?
  - Tak jak mówiłem, masz rozcieńczoną krew.
  - A twoi rodzice potrafią się zmieniać?
  - Nie mam rodziców.
  - Przykro mi... To jak dorastałeś?
  - To raczej nie powinno cię interesować.
    Tak mniej więcej przebiegała cała ta rozmowa. Earl okazała się bardzo silną i całkiem zabawną osóbką, oczywiście gdy już trochę się rozluźniła. Podziękowała za pożyczenie ubrania oraz obiecała je zwrócić. Już na drugi dzień miała rozpocząć treningi z Nickiem. Chłopak był wyraźnie podekscytowany poznaniem drugiego zmiennokształtnego i wcale mu się nie dziwiła. Niestety jego samotnicza natura pozostała niezmienna - nie lubił kontaktów z innymi stworzeniami i tyle. Chyba jednak nic tego nie zmieni. No, ale ważne, że lubi mnie, stwierdziła bezczelnie w myślach. Pożegnali się, gdyż brunet stwierdził, że nieco się to wszystko zmieniło. Rozumiała go doskonale. Poza tym i tak musiała zdać raport sforze.
    Idąc przez las, usłyszała ciche uderzenia łap o ziemię i szmer ściółki. Było to zapewne jakieś zwierze, ale z racji, że i tak zbliżało się w jej kierunku, postanowiła poczekać, by je zobaczyć - cóż, ludzka ciekawość. Chwilę potem na dróżkę wyszedł wielki, rudy basior. Zwrócił w jej kierunku łeb, obdarzając jak zwykle chłodnym, pochmurnym spojrzeniem, po czym ruszył niespiesznie przed siebie. Michael. Dopiero po kilku sekundach od zniknięcia wilka, zdała sobie sprawę, że stoi w miejscu. Pospiesznie ruszyła w kierunku leśniczówki. Wiedziała dobrze, że Michael ją przeraża, chociaż nie chciała się do tego tak naprawdę przyznać. Było w nim coś... Przerażającego. Gdy doszła do drewnianej chatki, od razu zaczęła opowiadać o ostatnich zdarzeniach.


                                                                   ***


  - Niedziela - mruknęła sama do siebie, gdy już odzyskała świadomość. Przeciągnęła się leniwie na łóżku.
    Dzisiejszego dnia jakoś nic jej się nie stało. Powłócząc nogami skierowała się do łazienki, by zrobić poranne, podstawowe czynności. Po długim prysznicu wpatrywała się w swoje odbicie w lustrze. Raany, jakie mam worki pod oczami! Pociągnęła powiekę do dołu w bliżej nieokreślonej czynności, chociaż jeżeli miało to czemuś już służyć, to pewnie obejrzeniu zaczerwienienia wewnętrznej stronie powiek. Wczoraj jak zwykle się zaczytała, co zaowocowało dosyć późnym zakończeniem męczącego i ekscytującego dnia. Chwyciła jakieś ubranie, by już za chwilę pojawić się w kuchni z głośnym:
  - Głodna jestem...
  - Ty cały czas jesteś głodna! Dziecko kochane, a może ty masz tasiemca? - zlękła się Jenny, odwracając przerażona od lodówki.
  - Nie, no coś ty. Po prostu mam apetyt... - mruknęła pod nosem szatynka, siadając przy stole.
    Porozmawiały jeszcze trochę, nim przed Megan staną parujący talerz pełen jedzenia. Jak zwykle zaczęła łapczywie pochłaniać pokarm. Dopiero po chwili zauważyła dziwne spojrzenie siedzącej obok niej matki. Na pytanie "no co?" odparła jedynie "nie wiem, dziwna jesteś", po czym kobieta wstała od stołu i wzięła się za zmywanie. Takie słowa od własnej matki... No cóż, ale przecież nie była normalna. Byłą wilkołakiem i było jej z tym bardzo dobrze, naprawdę. Gdy odstawiła szklankę do zlewozmywaka, usłyszała kroki na przed domem, a zaraz potem zamykanie frontowych drzwi. Poczuła futro. I to psie. Zaciekawiona poszła w tamtym kierunku i aż pisnęła.
    W korytarzu stał jej ojciec z małym szczeniakiem na rękach. Od razu rozpoznała owo szczenie - był to wilczarz irlandzki. Taki, o którym zawsze marzyła. Największa rasa psa. Trochę wielkości... Wilkołaka. Uśmiechnęła się głupio na samo to porównanie. Sierść szczenięcia była nieco dłuższa i w różnych odcieniach szarości, miejscami nieco brązowawa. Wokół zgrabnej szyi pieska zawiązana była różowa, jasna kokarda. Ciemne oczy skierowały się na nią. Widać było w nich senność, ale i ogromną żywiołowość. Długi ogonek zaczął chodzić równo na boki, a z małego pyszczka wydobył się piskliwy szczek.
  - No... Chyba już cię lubi - powiedział zadowolony z siebie mężczyzna, puszczając szczeniaka na ziemię.
  - To... On... Jest dla mnie? - wydukała, głaszcząc szczeniaka.
  - Tak, oczywiście. Tu masz rodowód. - położył na szafkę plik kartek.
  - Co... O! Ty już kupiłeś? - spytała wychodząca z kuchni Jenny.
  - A co miałem czekać? Miał być pies, to jest pies.
  - A właśnie... Do jakiej wielkości rośnie taki pies? - zwróciła się do córki. - Bo twój ojciec nie chciał się tym ze mną podzielić. - rzuciła mężczyźnie oskarżycielskie spojrzenie.
  - No... Kiedy ustanie na dwóch łapach, będzie większy od ciebie - mruknęła szatynka, przytulając do siebie - jak sprawdziła - suczkę. Ona jej już z pewnością nie odda!
  - Wy oszaleliście?! Takiego giganta w domu trzymać?! - zawołała zdziwiona kobieta.
  - Oj, no maamoo... Nie przesadzaj - rzuciła dziewczyna, bawiąc się z żywiołowym chartem.
  - Ja na was nie mam siły... Ale to ty się będziesz nim zajmować! - ofuknęła matka, po czym zniknęła w kuchni.
    Okazało się, iż szczeniaczek ma rodowodowe imię Brenda, jednak postanowiła je zmienić na nieco abstrakcyjne Vitra. No co? Ma się tą wyobraźnię. Zajmując się psiakiem, zapominała nawet na dłuższy czas o głodzie. Po kilku godzinach postanowiła wyruszyć do chłopaków, coby pochwalić się swym nowym pupilkiem. Wzięła kupioną przez ojca smycz i obrożę, po czym szybko wyszła z domu. Szczeniak oczywiście się ciągał, ale z pewnością przyda mu się trochę ruchu. W końcu to chart i to nie byle jaki, bo irlandzki - a wilczarez jednak trochę tego ruchu potrzebują, no wiadomo. Wkroczyła do leśniczówki bez pukania, razem z pieskiem na rękach i "bananem" na twarzy.
  - Hej! Muszę się wam pochwalić swoim nowym pupilkiem - zawołała zadowolona z siebie. Zaraz zleciała się sfora z wszelkimi uśmiechami i co tam jeszcze. Znali historię Deno, więc ich radość była tym większa.
  - O, Megan, widzę, że spuściłaś już Nicholasa ze smyczy - rzucił uszczypliwie Reid, który trzymał się dziwnie daleko od Vitry.
  - Nie, tak łatwo to on się mnie nie pozbędzie. - uśmiechnęła się krzywo. A właśnie, gdzie on jest? Zauważyła przemykającego do któregoś z pokoi Michaela. Na nowo spojrzała w kierunku mikrego blondyna. - A tak w ogóle to ty się boisz tej małej?
  - Niee, dlaczego?
  - Tak się z daleka trzymasz...
  - Bo nie lubię psów - fuknął dziwnie dumny z siebie Reid. Jednak już po chwili chłopak tarzał się ze szczenięciem po ziemi i krzyczał, by nie lizać go po twarzy.
  - Tak, nie lubisz psów - rzuciła rozbawiona szatynka.
    Wszyscy entuzjastycznie przyjęli Vitrę, a i planowali bieganie z nią, gdy już trochę podrośnie. Wracając do domu zadzwoniła do Nicholasa. Chciała się z nim spotkać, lecz odpowiedział, że musi poćwiczyć trochę z Earl. Zapowiedział, że w najbliższych dniach nie będzie miał zbyt wiele czasu, ale postara się wpaść wieczorem. No nic, pozostała jej nadzieja. Megan czuła piekącą zazdrość i lekki smutek. W końcu zostawił ją dla innej dziewczyny! Nie, nie. Zaczynała sama sobie wymyślać głupoty. Byli sobie przeznaczeni i nic tego nie zmieni. Miała przynajmniej taką nadzieję. Tymczasem zgarnęła Vitrę na ręce, by szara suczka mogła wtulić się i usnąć w ramionach właścicielki.


                                         ______________________________




    No, nareszcie udało mi się wkleić ten rozdział. Mi osobiście niezbyt się podoba, no ale... Polecam zobaczyć sobie zdjęcie wilczarza irlandzkiego w google - historia tej rasy wprost mnie urzekła. ;)  No, a także jest największy, a ja kocham wielkie zwierzaki jakoś szczególnie. Do końca maja będę miała problemy z dodawaniem rozdziałów, potem może jakoś się to wyrówna czy coś. Także przepraszam. Czuję się, jakbym Was krótko mówiąc "olewała"... Ale uwierzcie, że w prowadzeniu bloga tylko to się dla mnie liczy. Ach, no i świadomość własnych błędów, ale czytelnicy są pierwszorzędni, bo bez Was, nie byłoby tu nic. Pozdrawiam, przepraszam i dziękuję, że wiernie trwacie wraz ze mną przy tym blogu. (;