sobota, 12 kwietnia 2014

Rozdział XXVI.

Oczami Reida.

  - Mógłbyś nam pomóc. Pozwalamy ci przebywać na naszym terytorium, co więcej mieszkasz w naszym domu i ogólnie się u nas żywisz. Giną ludzie, do cholery! Okaż trochę empatii.
  - Reid, spokój - mruknął Seth.
  - Jak mam być spokojny w takiej sytuacji. Może i jesteście szlachetnymi, ale nie upoważnia was to do skazywania zbłąkanych nastolatków na śmierć!
    Reid czuł niepohamowaną wściekłość. Jak ci cholerni arystokraci w ogóle mogli robić coś takiego. To jakaś głupia próba, czy jak? Czemu miała dowieść? Przecież wiadomo, że nie byli idealnym stadem. Ale sobie radzili. Fakt, po uporządkowaniu hierarchii czuł się w sforze lepiej, większość wskoczyła na właściwe sobie miejsce, to był plus przybycia Michaela. Co nie znaczyło, że nie mógłby się choć trochę im odwdzięczyć. Zresztą podobnie jak tamta wilczyca. Z drugiej strony, to chyba ona opiekowała się Meg...
  - To nie jest moja sprawa, tylko stada. Ja do niego nie należę. A jeżeli chodzi o ludzi, cóż... Nieszczególnie interesuje mnie ich życie. I tak umrą. - Wilk wypowiedział te słowa tak wypranym z emocji głosem, że sami historyczni tyrani mogliby się zawstydzić.
  - W takim razie sami do tego dojdziemy!
    Blondyn wypadł z leśniczówki, niemal zdzierając z siebie ubrania i przemieniając się w wilka. Może wiatr nie zwieje mu ciuchów. Zresztą, akurat teraz nie bardzo go to obchodziło. Musiał się wyładować, pobiegać, może zagryźć jakiegoś szaraka. Biało-pastelowa smuga przecinała las z niesamowitą prędkością, ciągle zmieniając kierunek; cóż, las nie był największy. Po drodze upolował samiczkę bażanta. Szybko się z nią rozprawił, dodatkowo była całkiem smaczna. Skończył szaleńczy bieg dopiero, gdy poczuł ból w łapach, a jego skóra stała się wilgotna od potu - czy czymkolwiek to było. Właściwie nie był pewien na jakiej zasadzie poci się pod postacią wilka.
    Szare przebłyski na sierści połyskiwały w szczątkowym świetle sierpu, gdy truchtał w kierunku jeziora. Musieli załatwić to coś. Nim zginie więcej ludzi, a Meg wpadnie na coś głupiego, a na pewno na coś głupiego wpadnie, czasami wydawała mu się mało inteligentna. A przynajmniej zbyt emocjonalna. Co znaczyło, że ON musiał zrobić coś z tą całą sytuacją. Problem w tym, że jeszcze nie do końca wykombinował co.
    Przytknął nos do ziemi i zaczął węszyć. Czuł zapach śmierci, ale i czegoś martwego. Ciała, ale z nutą magii. Och, tak ciężko opisać zapachy w słowach. Choć dla niego były one tak wyraziste, że miały swojego kolory. Ten był siny. Wyczuł również woń ludzi i, jak przypuszczał, martwych dziewczyn. Porówna je później z zapachem rzeczy, które pójdą wykraść; zapewne będzie w tym uczestniczył, jest dobry we włamach.
    Nie odważył się nawet zamoczyć łapy. Był sam i mimo, że był również wilkołakiem, to wolał nie ryzykować. Węszył jeszcze dłuższy czas, ale nie znalazł nic, co przyciągnęłoby jakoś szczególnie jego uwagę. Zrezygnowany wrócił do leśniczówki. Zastanawiał się nad całą tą sytuacją, ale powiedzmy sobie, nie był zbyt dobry w myśleniu. Przynajmniej nie o takich rzeczach. Od tego był u nich Charlie. Reid był od działania, impulsywnego warto dodać.
    Seth oznajmił zwięźle, że idą do domów zaginionych dziewczyn. W sumie nie musiał mówić nic więcej. Reid ubrał się jak typowy, młodociany czasem-przestępca; w czarną bluzkę, której rękawy, jak zresztą każdej innej, podciągnął do łokci, skórzaną kurtkę, ciemne spodnie, rękawiczki bez palców i czarną czapkę. Trochę jednolity ten strój. Zadowolony blondyn szedł z szerokim uśmiechem, by dokonać drobnego przestępstwa. Czuł się jak kiedyś, chociaż te czasy nie należały do najlepszych.
    Wślizgnął się do pokoju każdej z dziewczyn przez okno i wziął po jednej rzeczy. Zwinął koszulkę, czapkę z daszkiem, w której jedna z ofiar zapewne biegała i skarpetki. Wolałby wziąć coś innego, ale trochę spanikował słysząc kroki na schodach. W każdym bądź razie, on swoje zrobił. I mimo powodów, przez które musieli włamywać się do domów nieznajomych ludzi - było całkiem zabawnie. Właściwie było zabawnie od dnia, gdy dołączył do stada.
    Zawsze dziękował za to losowi. Gdyby wtedy nie został znaleziony, raczej nie oglądałby już świata. Nie śmiałby się ze stadem, nie biegał jako wilk w blasku księżyca po lesie, nie denerwował błahostkami. Nie włamałby się do domu porwanych dziewczyn, by zapobiec kolejnym zaginięciom. Tak naprawdę, Reid był osobą bardzo wrażliwą moralnie i społecznie. Można rzec, że ''cierpiał za miliony''. Zawsze zastanawiał się nad głodującymi, gdy wyrzucał jedzenie, choćby stare. Zawsze bardzo mocno przeżywał krzywdy wyrządzone ludziom, którzy nie potrafili sobie z tym poradzić. Tak naprawdę chciałby, by każdy znalazł takie swoje stado, które go pocieszy i podniesie na duchu, gdy będzie miał wszystkiego dość. Choć nie chciałby, żeby wszyscy byli wilkołakami. To byłby koszmar.
    Reid w głębi duszy zawsze cieszył się, kiedy ktoś nowy dołączał do stada. Wtedy zawsze było jakoś tak zabawniej. I nie wymieniłby swoich znajomych na nikogo innego, nawet biorąc pod uwagę to, jak często miał ich dość. Na sforę zauważalnie wpłynęło również dołączenie Megan. Wszyscy mieli się tym bardziej o kogo troszczyć, a co by nie mówić, to dość kłopotliwa kobieta. Ale za to jaka urocza. Była jak mały szczeniaczek.
    Tak naprawdę, blondyn dalej przeżywał śmierć Naomi. Właściwie, jak wszyscy, choć nikt o tym głośno nie mówił. Na zawsze zostanie w nich pewien rodzaj pustki, którego nie da się zapełnić. Byli rodziną. I to prawdziwą, nie taką od uśmiechniętych zdjęć. A w przypadku Reida - liczyły się tu również więzy krwi, a nikogo z osób żyjących z tą samą krwią nie uważał za rodzinę. Po prostu nie zasługiwali na to miano, każdy, kogo poznał. Ale teraz to nie było właściwie ważne.
    Na drugi dzień pozwolili sobie na wagary, zresztą nie bardzo się tym przejmując, choć Megan musiała nieźle wykręcać się przed rodzicami. Całe stado wraz z bliźniakami spotkało się ponownie w leśniczówce. Reid przyznał, że zapachy znad jeziora pokrywają się z ubraniami; potwierdził to również Charlie, który rano udał się na małe rozeznanie. Zarządzili burzę mózgów, której przyglądały się w milczeniu dwa szlachetne wilki.
    Reid czuł, że musi coś zrobić. Jak czegoś nie zrobi, zaraz ktoś wyskoczy z jakimś głupim pomysłem. I właściwie chyba wiedział kto. Dlatego musiał wyskoczyć jako pierwszy z innym głupim pomysłem. Nie mógł pozwolić, by komuś coś się stało. Po prostu nie mógł. Problemem był ten głupi pomysł, jakikolwiek. No, dalej, myśl, chłopie...
  - To coś porywa tylko nastolatki, prawda? - zapytała Megan, która do tej pory nie odzywała się za wiele.
  - Tylko kobiety. Myślę, że nastolatki to jednak zbieg okoliczności, po prostu są idiotkami, które kręcą się przy jeziorze w nocy. Madison kąpała się z jeszcze trzema osobami, ale to właśnie ona zginęła. Podobno w pewnym momencie po prostu zniknęła. Reszta, tak mi się wydaje, nie wchodziła do wody. Jedna z nich poszła pobiegać, druga pospacerować. Tak przynajmniej twierdzą raporty policyjne - odpowiedział Charlie. To zadziwiające, jak wiele mówił gdy byli w trakcie rozwiązywania jakiejś sprawy. Bo, co by nie mówić, zwykle nie należał do osób gadatliwych.
  - Raporty policyjne? - zapytała Meg, unosząc brew. - Ale jak?
  - Powiedzmy, że mamy tu małego pseudo-hakera. - Charlie i Seth zerknęli na Doriana. Chłopak zrobił niewinną minę, trąc kark.
  - Tylko trochę się tym interesuję...
  - Cóż, chyba nie chcę wiedzieć. W każdym bądź razie giną kobiety. Mogę...
  - Nie. Nawet nie ma mowy! - Warknął Reid, rzucając jej groźne spojrzenie.
  - Nawet nie skończyłam.
  - Ty zawsze masz głupie pomysły!
  - Hej, nie mów tak! Poza tym, to jak na razie jedyny sensowny pomysł, więc siedź cicho, blondas.
  - Do diabła, nie! Nie mam zamiaru siedzieć cicho! - Blondyn zerwał się z miejsca. Z jego krtani dobywało się ledwo słyszalne warczenie.
  - Siadaj, Reid. - Seth westchnął, spoglądając na chłopaka i zirytowaną szatynkę. - Daj jej przynajmniej dokończyć.
  - Ani mi się śni!
  - Reid, siadaj. - Cholerny głos Alfy.
  - No, więc...


Oczami Megan.


  - ..mogłabym po prostu pospacerować trochę nad brzegiem jeziora, około dziesiątej, jak tamte dziewczyny. Nie jestem pewna, czy zwabię to coś, ale zawsze można spróbować. Jestem wilkołakiem, powinnam sobie poradzić w razie czego.
  - Zakładając, że nie rozpozna w tobie wilkołaka, co bardzo wątpliwe, musiałabyś iść tam sama; sfora wzbudza zbyt wiele podejrzeń. A nawet wilkołak może mieć wątpliwości z tym czymś, co zabiło te dziewczyny - mruknął Charlie. Słyszała w jego głosie dezaprobatę i te trybiki, które przekręcają się pod jego czaszką.
  - Nie wspominając o tym, że to niebezpieczne. Wykluczone - dodał Seth, przyglądając się reakcji dziewczyny.
    Szatynka poczerwieniała z irytacji, mrużąc oczy. Reszta stada również nie wyrażała chęci co do jej planu, Reid za to wyglądał na niemożebnie usatysfakcjonowanego. Starsze wilki miał nieodgadnione, stateczne miny.
  - W takim razie, jak zamierzacie pozbyć się tego czegoś? Chcecie, żeby ktoś jeszcze zginął? - warknęła rozwścieczona.
  - Wątpię, żeby ktoś teraz zapuszczał się nad jezioro - odpowiedział rzeczowo Charlie.
    Toczyła z nimi długie rozmowy, argumentując swoją myśl. Wypłynęło jeszcze kilka pomysłów, ale tylko ten jej choć w niewielkim stopniu miał w ogóle rację bytu. Więc po długich godzinach negocjacji udało jej się przekonać chłopaków. Co było bardzo dziwne. Możliwe, że to przez jej zniknięcie, ale czy wtedy nie powinni bardziej się opierać? Och, nieważne. Najważniejsze, że dopięła swego. I była bardzo zadowolona.
    Reid za to wyszedł z domku, trzaskając drzwiami. Jak małe dziecko. Jego problem polegał na tym, że zawsze chciał nieść wszystkich na barkach, choć nigdy by się do tego nie przyznał. Przypuszczała jednak, że nie tylko ona w stadzie zdaje sobie z tego sprawę. Kolejnym problemem w ich watasze było to, że każdy z nich zasłanił by drugą osobę swoim ciałem. Ale ostatecznie na niebezpieczeństwo wystawiali się ci najbardziej kłótliwi.
    Wróciła na parę godzin do domu, jeszcze przed wyjściem biorąc prysznic i pożyczając ubrania matki. Miała nadzieję, że w ten sposób choć trochę pozbędzie się wilczego zapachu. Mimo wszystko jeżeli to stworzenie ma dość dobry węch, to nic jej nie pomoże. Po dziewiątej wyszła z domu, kierując się w kierunku jeziora.
    Okolica nad wodą była zdecydowanie zbyt cicha, nienaturalna. Nie była pewna jak to działa, ale przypuszczała, że w przypadku Wodnika nie działa to w ten sposób. Miał on być bowiem demonem opiekuńczym zamieszkiwanych wód. Spacerowała dość długo nad jeziorem, starając się nie wyglądać na zbyt zainteresowana niewzruszoną taflą wody. Była pewna, że to coś siedzi właśnie w wodzie. Przysiadała na pobliskim kamieniu, błądziła przy brzegu. W pewnym momencie chciała nawet wejść do wody lub przynajmniej zamoczyć w nim nogi, stado jednak bezwzględnie jej tego zabroniło, poza tym sama rozumiała, że nie dałaby rady temu stworzeniu w wodzie.
    Miała zamiar już odejść, zgadując, że stworzenie rozpoznało w niej coś nadnaturalnego. Robiąc jedną z ostatnich rund na brzegu usłyszała z głębi jeziora dziwny dźwięk, opór wody, coś, co dość ciężko było jej zidentyfikować. Po chwili, nagle nawet jak dla wilkołaka, na jej kostce zacisnęły się trupio-białe palce. Powstrzymała się przed agresywna reakcją, jaką chciał odpowiedzieć wilk, przyglądając wynurzającej się z wody głowie, pełnej rozczochranych włosów.
    Wystraszyła się. Widziała już w swoim życiu wampira, jednak ten potwór również był z zakresu nieumarłych, a jego powłoka to paskudne ciało utopionej dziewczyny. Poczuła silne szarpnięcie, które dość mocno nią zachwiało. Złapała dłoń nieumarłej, próbując wyciągnąć ją na brzeg. Udało jej się to w niewielkim stopniu; to coś było naprawdę silne. Stwór jednak wciąż trzymał ją za kostkę, po chwili przewracając i wczołgując na wilczycę. Powstrzymała warknięcie.
  - M...ż... ii...
    Napuchnięte, sine usta utrudniały potworowi mówienie. Megan nie była pewna, czy dobrze usłyszała. Dalej szamotała się pod ciałem stworzenia. Oczy tego czegoś, o rany, jej oczy były naprawdę przerażające, pełne udręki, bólu i wściekłości. Widziała w nich również swego rodzaju tępotę, której nie znajdzie się nawet wśród najmniej rozumnych ludzi. Kolejną przerażającą rzeczą było to, że nie mogła wydostać się spod uścisku utopionej dziewczyny.



     ______________________________




     No dobra, jest i rozdział. W KOŃCU. Przepraszam, że jest taki krótki - wydawał się dłuższy - i raczej nudny. Nie chciałam też zanudzać długimi opisami, ogólnie jakoś go nie czułam, choć możliwe, że ulegnie jeszcze zmianie. Proszę o korygowanie wszelkich błędów. Można też snuć plany spiskowe na temat dalszych wydarzeń. ;P  Kolejny rozdział będzie ciekawszy, bo znajdzie się w nim jakaś akcja, a zarazem będzie ostatnim. Przepraszam, że po tak długim czekaniu dostajecie coś tak słabego. Naprawdę nie mam ostatnio czasu, a i wena nie za bardzo dopisuję. Właściwie tak nie mam czasu, że nawet nie wiem kiedy tę wenę mam.
     Mam nadzieję, że narracja oczami Reida się Wam podobała. Miałam pokazać bardziej życie od strony mieszkającego ze wszystkimi członka sfory, przybliżyć Wam bardziej postacie, ale na Blondasku się zakończyło i to też mizernie... Cóż, może jeszcze to nadrobię. W ogóle jakoś mało postaci w tym rozdziale. I jest całkiem słaby. Serio, wybaczcie. I mam propozycję; na koniec, już po epilogu, mogę zrobić krótki spis postaci, ich jakiś skrócony, dokładniejszy opis. Wytłumaczyć m.in. kwestię z Charlie'em z poprzedniego rozdziału, powiedzieć kim był, zanim stracił pamięć itd. To w sumie też pewnie nie będzie mega dokładne, no ale. Zawsze coś, jakieś uzupełnienie i kto chce, może to przeczytać, kto nie chce - hej, to nie jest obowiązkowe. Piszcie więc swoje zdanie w komentarzach. Swoją drogą, nawet nie wiedzie jak bardzo kochani i motywujący jesteście, dziękuję Wam ogromnie. ;P
      I naprawdę chciałabym poprawić ten rozdział, ale w razie czego napiszę o tym w komentarzach i w tej notce, na końcu, jak rozdział niżej.