czwartek, 28 kwietnia 2011

Rozdział XVIII.

    Odwróciła wzrok nieco zawstydzona, by nie oglądać świecącego nagością Setha. Po chwili rudy basior również zmienił formę. Nie odważyła się znowu podnieść wzroku przed siebie, chociaż reszta ze sfory się tym zbytnio nie przejmowała. No tak, jest jedynym wilkołakiem, który nie lubi nagości. Ale może właściwiej byłoby wrócić do rzeczywistości. Wyglądało na to, że Seth i nieznajomi się znają. Po tonie głosu Alfy była skora wręcz uważać, że znają się całkiem nieźle. Zaraz, zaraz... Pamiętam jakiegoś Michaela... Ale... Kim on był? Nim zdążyła się nad tym głębiej zastanowić, odpowiedział jej jakby znudzony Charlie.
  Stary towarzysz Setha. Mówiliśmy ci o nim kiedyś - mruknął w myślach brunatny wilczur, nie spuszczając jednak wzroku z mężczyzny. Nikt się nie odzywał, a całą sytuacja trwała zaledwie kilka sekund.
  - Nowa wilczyca? A gdzie Naomi? - zignorował pytanie Setha o swoją tożsamość, wbijając wzrok w białą waderę. Każdy towarzysz sfory poczuł zimne ukłucie w sercu.
  - Naomi... Miała ostatnio mały wypadek - odparł Alfa bezosobowym głosem.
  - Ach, tak - rzucił krótko przybysz, Michael, na to wychodziło. Atmosfera była dziwnie napięta.
  - Wiesz, może porozmawiajmy nieco... Normalniej? Zapraszam w imieniu całej sfory do leśniczówki - rzucił Seth, uśmiechając się tym razem lekko. To była zdecydowanie jego cecha rozpoznawcza - nie schodzący z twarzy uśmiech. Jeśli trzeba, owszem, potrafił być poważny, jednak nie trwało to zazwyczaj zbyt długo.
  - Oczywiście. Zaraz tam będę.
    Obydwoje zmienili się spowrotem w wilki. Michael miał do nich niebawem dojść, jednak na razie poszedł coś załatwić. I tak trafi, bo przecież od czego to ma nos. Pobiegli całą sforą do niewielkiego, drewnianego domku. Przemieniła się jak zwykle w łazience, szybko zarzuciła na siebie ubrania i wyszła z pomieszczenia. Ich gość jeszcze nie dotarł. Słyszała, jak Matt rozmawia przez telefon z Sarą - ona chyba jeszcze nie wie, że wśród wilkołaków nie ma czegoś takiego jak prywatność - oraz ogólną krzątaninę reszty sfory. Ktoś oglądał telewizję i był to, jak obstawiała, Reid. Usiadła na kanapie, obok której stał fotel, a na nim leżał rozwalony blondyn. Nie można było tego inaczej nazwać. Czyli dobrze zgadła, że to Reid ogląda telewizję, a dokładniej mecz koszykówki. Poza tym chyba pokłócił się z grzebieniem, gdyż jego włosy były w jeszcze większym nieładzie niż zwykle.
  - Sara chce się dowiedzieć czegoś więcej likantropii... - rzucił nieco zmęczonym głosem Matt, opadając na pobliski fotel i zakrywając jedną ręką komórkę. No tak, nie mogła pytać, kiedy był na to czas. - Megan, możesz do niej wpaść na trochę? Ja pewnie nie będę miał jak się ruszyć...
  - No dobrze. Będę o... Około drugiej - odparła, co od razu przekazał rozmówczyni uśmiechnięty Matt. Czego się nie robi dla przyjaciół, prawda?
  - Michael idzie. Reid, wyłącz to. Jestem ciekaw, co go tutaj sprowadza... - stwierdził Seth, lekko marszcząc brwi. Zaraz jednak otworzył drzwi i powitał przybysza z szerokim uśmiechem. - Michael! Wchodź, dawno się nie widzieliśmy. To Michael, mój dawny... Towarzysz stada. Niektórzy z was z resztą powinni go jeszcze pamiętać.
    Wszyscy przywitali się uprzejmie, przedstawiając, a niektórzy dorzucając również "kopę lat" i temu podobne teksty. Megan przyjrzała się Szlachetnemu ukradkowo. Był minimalnie wyższy od Setha, jednak niższy od Jeremy'ego. Jego oczy były koloru gorzkiej czekolady, co zdążyła zobaczyć już wcześniej. Wyjątkowo schludnie przycięte, raczej krótkie włosy w brunatnej barwie z, jeżeli jej oczy nie myliły, rudymi kosmykami, były dokładnie ułożone. Co, uwierzcie, jak na wilkołaka było rzeczą bardzo dziwną. Zbudowany raczej ładnie, jednak... Jakby za mało muskularny jak na lykana. Zaświtało jej w umyśle, iż chyba szlachetni tak mają. Och, powinna przyłożyć do tego większą wagę, ale ten natłok informacji w jednej chwili jednak nie służył. Poza tym nigdy nie sądziła, że spotka w swoim życiu przedstawiciela Szlachetnej Krwi, a przynajmniej nie tak szybko. Cóż, ogólnie mężczyzna był raczej wysoki, proporcjonalnie zbudowany, zdecydowanie przystojny i o ciemnej karnacji. Od razu wiedziała, że jest on obcokrajowcem.
    Ogółem z czasem atmosfera nieco się rozluźniła. Okazało się, że Michael po prostu wybrał się na wycieczkę po świecie i akurat tędy przechodził. Się złożyło... Opowiadali sobie w skrócie, co wydarzyło się przez te wszystkie lata, Seth przybliżył ten tragiczny wątek śmierci Naomi, na co przybysz złożył im kondolencje. Miała jednak dziwne przeczucie, że to wszystko było grą. Tak, jakby całe życie tego - jak przypuszczała - wilkołaczego weterana nie miało już większego sensu. Słyszała, że wielowiekowe stworzenia wariowały na starość, jednak on nie wyglądał na żadnego pomyleńca. Ich rozmowy, czyli najczęściej Seth lub kilku innych członków sfory, wyglądały mniej więcej tak:
  - Jak długo już podróżujesz? - spytał uprzejmie Seth, jak zwykle uśmiechnięty. Ona się nie odzywała, jeżeli nie liczyć kilku grzecznościowych słów..
  - Cztery miesiące.
  - O, to już jakiś czas. Jakie miejsca odwiedziłeś?
  - Jak na razie prawie cała Ameryka Północna i mała część Południowej.
  - Zaraz, a nie byłeś już kiedyś na takiej... "Wycieczce"? - zielonooki zmarszczył brwi.
  - Tak, byłem. Ale to już kilka lat temu. Chciałem sobie trochę przypomnieć.
    Odpowiedzi mężczyzny były takie mechaniczne, bezosobowe. Chyba właśnie to ją w Michaelu przerażało. Racja, można było przez tyle lat zobojętnieć, ale... To było bardzo nienaturalne. Tak jak stwierdziła już wcześniej, nie zachowywał się jak szaleniec, ale... Jakby... Nie miał po prostu sensu życia. To takie smutne... Ona znalazła swój bardzo szybko. Miała Nicka, swego psa dingo. A właśnie, skoro o tym mowa, mieli się spotkać, a jeszcze Sara... Rzuciła szybkie spojrzenie na zegarek. Piętnaście po pierwszej!
  - Wybaczcie, ale muszę się już zbierać. Bardzo miło było mi pana poznać, naprawdę. Do widzenia!
    Pożegnawszy się z każdym wyszła szybko z leśniczówki. Musiała zjeść, ogarnąć się i zdążyć na spotkanie w ciągu niespełna godziny. Świetnie... Chyba skorzysta nieco z wilkołaczych mocy. Skoro już ma tą szybkość i siłę, to warto jej użyć, czyż nie? Po drodze wsłuchiwała się w dźwięki lasu. Wykryła w nim sporą grupkę młodzieży, chyba szykowali jakieś spotkanie przy ognisku. No tak, oni zrobili je ostatnio, to i reszta musiała zlecieć. Pokręciła rozbawiona głową. Ludzie byli jednak prości. Nawet tutaj słyszała co głośniejsze krzyki od swojej lewej strony, czyli przeciwnej do jeziora. Hmm, czyżby w tym roku modne były ogniska u podnóża ich rodzimych, vallentowskich "gór"? Uśmiechnęła się nieco zjadliwie. Oj, jakiś dziwny miała dziś humor. Trudno, może z nią wytrzymają.
    W domu, tak jak zwykle, najpierw wrzuciła w siebie pierwszy lepszy talerz z lodówki, nawet go porządnie nie odgrzewając w mikrofali. Wzięła prysznic w rekordowym jak na nią czasie, bo nieco ponad dziesięciu minut, wybierała na szybko ubranie, po czym zbiegła szybko na dół. Jeszcze w drodze poczuła wibracje telefonu w kieszeni, więc musiała uspokajać Sarę zapewniając ją przy okazji, że "zaraz będzie". I w sumie nie kłamała. Ciemna blondynka otworzyła przed nią drzwi. Chyba wcześniej siedziała w oknie. Przywitała i od razu pożegnała się z rodzicami przyjaciółki, którzy, jak się okazało, wybierali się właśnie na zakupy. Matka nastolatki była bardzo zadowolona, że jej córka ma jakieś towarzystwo. Jak zwykle z resztą. Weszły na górę, Sara zamknęła za sobą dokładnie drzwi po czym usiadła na przeciw szatynki.
  - No, mów mi o wszystkim! - zażądała podekscytowana.
  - Ale... O czym dokładnie?
  - No... - rozejrzała się po pokoju, jakby upewniając, że nikogo w nim nie ma. Jasne, na pewno ktoś chował się w kącie. - Wszystko o wilkołakach! - rzuciła konspiracyjnym szeptem.
  - To w sumie nic takiego... Zadawaj pytania, a ja będę odpowiadać, ok?
  - No dobra. Już wiem, że nie potrzebny wam księżyc do przemiany, ale czy musicie zmieniać się gdy jest w pełni?
   - Tak, musimy. I trzeba przyznać, że jest to proces dość bolesny, tak samo jak pierwsze przemiana.
  - Macie więcej jakichś... Supermocy?
  - Jesteśmy bardzo silni, szybcy i mamy wyostrzone zmysły - szczególnie słuch, węch i wzrok.
  - O... A taka przemiana w wilka to boli?
  - Taka normalna nie, a jest wręcz nawet przyjemna. Za to w czasie pełni księzyca czy ta pierwsza, tak jak już mówiłam, nie należny do zbyt przyjemnych.
  - A jecie króliczki?! - pisnęła w którymś momencie.
  - Nie mówię nie, polowaniu... I jak już to zające. A polujemy z tego co wiem zazwyczaj w czasie pełni, a tak to nie jest chyba żaden wymóg...
    I tak dalej, i tak dalej. Sara przesłuchiwała ją przeszło godzinę, a zapewne zadręczałaby ją pytaniami do samego rana, gdyby nie to, że Meg musiała już uciekać na inne spotkanie. Pospieszyła do domu, by móc się przebrać i - coś nowego! - zjeść. Dłuższy czas wybierała ubrania, lecz w końcu dobrała coś, co jej przypasowało. Niedługo potem usłyszała dzwonek do drzwi. Uradowana zbiegła na dół z torbą na ramieniu. Za drzwiami już czekał uśmiechnięty brunet, którego pocałowała na przywitanie. Zamknęła dom, gdyż jej rodzice chyba wybyli do miasta. Mają karteczkę, więc nie powinni dobijać się więcej do jej telefonu (dzwonili już raz, gdy była u Sary). Ruszyli w kierunku lasu. Tak, zgadza się - jak zwykle mieli trochę pobiegać. Cóż, przynajmniej im las służył do tych celów. Oczywiście przez całą drogę rozmawiali. Powiedziała lokalizację grupki wyrostków, coby trzymać się od tamtych terenów z daleka dla dobra własnego i imprezowiczów.
  - Wiesz... Ten Michael jest jakiś dziwny. Strasznie... Smutny. A przynajmniej ja mam takie wrażenie. Jakby... No nie wiem, nie miał sensu w życiu. Nieco sztuczny.
  - Może właśnie nie ma sensu w życiu? - mruknął Nick, zerkając na swoją rozmówczynie. Mimowolnie uniósł kąciki ust ku górze.
  - Nie wiem. Czuję się przy nim przez to nieswojo... Ale w sumie to nie mój problem. Żyje tyle lat, więc może sobie znaleźć partnerkę, nie wtrącam się. Albo hobby. Tak, wszystko da się rozplanować, jeżeli się tylko chce - stwierdziła dziewczyna, kończąc tym swój krótki wywód.
    Niedługo potem już wychodziła spomiędzy zarośli, skrzętnie omijając sumaka jadowitego - ostatnio Reid, można by rzec, poparzył sobie o niego tyłek. Nadal jest obiektem drwin w sforze. No cóż, większość, gdy się o tym dowiedziała, dosłownie tarzała się po leśnej ściółce ze śmiechu. Widząc rudego dingo jej wilcze serce zakołatało mocniej w piersi. Przechyliła łeb nieco na bok, unosząc ku górze fafle, co miało oznaczać uśmiech. Nieco wilczy i nieporadny, ale jednak uśmiech. Pies ruszył faliście ogonem, zmrużył delikatnie powieki i cicho, niemal niezauważalnie zamruczał. Biała wadera zachichotała dziwacznie. Nicholas wskazał pyskiem w prawo, spoglądając po chwili pytająco na towarzyszkę. kiwnęła na zgodę, więc za chwilę obydwoje wystartowali, wzniecając w powietrze tuman sosnowych igieł.
    Megan nie była najlepsza w wilczej mowie, ba, prawie jej nie znała, więc postanowili porozumiewać się w ten sposób. Nich obiecał ją nauczyć tego zwierzęcego języka i kilka nowych słów załapała, jednak seria pomruków nadal była dla niej czymś ciężkim do zrozumienia. Zawsze wiedziała, że coś jest z nią nie tak. Zdążyła zauważyć, że każdy jest jakby... Bardziej dziki, zarówno w swej ludzkiej, jak i zwierzęcej postaci. Są bardziej zwierzęcy. Tyczy się to zarówno sfory, jak i Nicholasa, co wcale jej nie pociesza. Musi poruszyć ten temat. Oni również są bardzo niespokojni, kiedy o to chodzi, gdy zdarza się jej o tym napomknąć. Bardzo jej się to nie podobało. Skoro byłą w jakiś sposób ułomna w swej drugiej naturze, to chciałaby o tym wiedzieć. Co, jeśli...
    Nagle dingo biegnący obok niej staną. Ona również się zatrzymała, choć z nieco większym opóźnieniem, pozostawiając przy tym głębokie bruzdy w ziemi. Nich zaczął "niuchać" w powietrzu, dokładnie je sprawdzając. Poczęła robić to samo co jej partner. Czarny, wilczy nos z łatwością wyłapał nową, chociaż słabą woń. Była ona znana - rześka i nieco szczypiąca w nos, choć przy okazji delikatna. Coś jak lekkie perfumy na wieczór. Damska i... Kocia. Spojrzała zdziwiona w kierunku dingo, który marszczył brwi i patrzył przed siebie. Rudy pies ruszył wolnym truchtem, trzymając nos tuż przy ziemi. Wadera również ruszyła z miejsca, schylając łeb na wysokość tułowia. To samo tyczyło się ogona, który jednak u psa jej towarzyszącego był uniesiony wysoko do góry, tworząc przy tym zgrabną kitę.
    Niedługo potem stanęli w dosyć dużej odległości, bo kilku metrów od rozłożystego, dużego drzewa. Przy swej nieuwadze wilczyca nadepnęła na gałązkę, która złamała się pod ciężarem jej białej łapy. Na drzewie coś przekręciło błyskawicznie głowę. Tym "czymś" był w każdej chwili gotowy do skoku lampart pokaźnych rozmiarów. Nikt nie musiał jej mówić tego, że jest to kolejny zmienny w miasteczku. Kot wydał z siebie ostrzegawczy syk. Wyraziste plamki na futrze pokazywały grę potężnych mięśni, ruszających się pod skórą futrzaka. Kły lamparta były zakrzywione i niezaprzeczalnie zabójcze, chociaż nijak się miały do tych wilkołaczych. Końcówka kociego ogona niebezpiecznie kiwała się na boki. Stworzenie było niezaprzeczalnie wystraszone, aura i charakterystyczny zapach jego, a raczej jej emocji uderzyłby chyba nawet w zwykłego człowieka. Nadal uważnie nasłuchując, zwróciła baczne spojrzenie na towarzysza.
  - Zostań tu, nie mogę się z nią porozumieć w tej postaci - zamruczał dingo używając jak najprostszych słów do przekazu wiadomości, przy czym uważnie przyglądając się lampartowi. Wielki kot wciąż cicho posykiwał w ich kierunku.
  - Ale ze mną rozmawiasz - wydukała nie do końca pewna, czy pomruk wyszedł tak, jak chciała.
  - Ale jesteśmy z tej samej rodziny. Pies i wilk mają dużo wspólnego, kot już niezbyt. Czekaj na mnie. I jeżeli zajdzie taka potrzeba, uciekaj.
    Rudy jeszcze chwilę stał, obserwując zarówno waderę, jak i lamparcicę. Nie chciał jej zostawiać. Jak miło... Ale niestety, obowiązek zmiennokształtnego wzywał. Tak nawiasem mówiąc, to Nick wreszcie spotka kogoś swojego rodzaju. Nie będzie przez to może, aż tak samotny. Odprowadziwszy dingo wzrokiem, póki nie zniknął w pobliskich zaroślach, odwróciła się powoli w kierunku rozłożystego drzewa. Została sama z nowym - jak wydedukowała po zapachu - zmiennokształtnym, który miał postać wielkiego kota i niejasne zamiary. Super. Vallent naprawdę musi mieć w sobie coś, co przyciąga wszelkie stworzenia paranormalne. Spojrzała w zielone, dziwnie znajome ślepia kota. Nie było to zbyt mądrym posunięciem z jej strony.



                                         ______________________________



    No tak, nie dość, że dużo zwlekam z rozdziałem, to gdy go w końcu dodaję, jest taki krótki. <face palm>  Ale teraz na poważnie. Przepraszam Was kochani bardzo, za tę zwłokę, ale dopiero ostatnio coś tam wybazgrałam. Mam nadzieję, że wydarzenia jako tako tą długość wyretuszują, bo nie miała już co do rozdziału dodać, a pisać o, za przeproszenie, dupie Maryni wolałam już sobie darować. Dialogi to również moja słaba strona, tak w życiu, jak i w pisaniu, więc... Dodaję dzisiaj, by chociaż tym jednym dniem Wam to wynagrodzić (ależ ja dobrotliwa...). Dodatkowo dodałam Prolog - krótki, bo krótki, ale jest. Wiem, że nic specjalnego, ale ja się w tym niestety zbytnio nie specjalizuję. ;P  Możliwe, że ulegnie on jeszcze zmianie, ale wtedy powiadomię o tym pod rozdziałem.
Meandella - grafika to jedna z moich słabych stron. Są nią w opowiadaniu dialogi, a w blogowaniu właśnie owa grafika. To było, uwierz, najlepsze, co wykombinowałam. I pewnie tak już zostanie, gdyż papranie się w kolorach i tak dalej to jednak nie na moje nerwy... Ale dziękuję za uwagę. ;)
Pozdrawiam gorąco!

niedziela, 10 kwietnia 2011

Rozdział XVII.

  - No weź, nie mogę się przez ciebie skupić! - fuknęła szatynka, chociaż wcale nie była zła. Bo któż mógłby się w takiej sytuacji złościć?
  - Jaka szkoda... - zamruczał brunet, nie przestając bawić się palcami jej lewej ręki.
  - Jesteś okropny.
  - A ty okrutna.
  - No wiem. - wyszczerzyła się doń szeroko.
    Właśnie siedzieli w pokoju Megan, która próbowała się uczyć. Niestety Nicholas skutecznie jej to utrudniał. Byli ze sobą miesiąc i jak na razie wszystko wspaniale się układało. Jenny była w siódmym niebie, że jej córka ma chłopaka i to nie byle jakiego. Stwierdziła nawet, że gdyby była w jej wieku od razu by się za niego "brała" - szkoda tylko, że owy chłopak wszystko słyszał i wykorzystywał to teraz przeciw Meg. Stado zaakceptowało ten fakt, chociaż na początku wilcze połowy nie były tym zachwycone. Obecnie wszyscy są jednak w dobrych stosunkach. Megan i Nick raczej się nie kłócili, a przynajmniej o nic poważnego. Jutrzejszego dnia, czyli w piątek, Matt miał powiedzieć Sarze czym jest. To było w sumie średnio zadowalające, ale lepiej, żeby dziewczyna wiedziała z kim ma do czynienia, prawda?
    Westchnęła cicho, odsuwając od siebie książki. Raczej niczego się teraz nie nauczy. Poza tym myślami błądziła zupełnie gdzie indziej. Myślała o wszelkim wilkołactwie i innych nieludziach, którzy z pewnością stąpają po ziemi. Po raz pierwszy od czasu pogrzebu, pomyślała o Naomi. O jej dziwnych zachowaniach, często nieprzyjemnych reakcjach na osobę Meg... Była dzisiaj w nieco melancholijnym nastroju, więc od rozmyślań nie oderwało ją nawet uczucie, jak Nick przyciąga szatynkę do siebie i zaczyna lekko całować po szyi. Ostatnimi czasy takie drobne pieszczoty były u nich normą, gdy przebywali samo - czyli najczęściej. Chociaż rozproszona, poczuła jak ta prawdziwa myśl uderza w nią z nagłą siłą. Patrzyła chwilę przed siebie z szeroko otwartymi oczami. Zdziwiła się. Tak długo zajęło jej dojście do tak prostego wniosku, na który praktycznie dostała odpowiedź. Postanowiła podzielić się tą myślą ze swym siedzącym za jej plecami partnerem.
  - Wiesz... Właśnie coś do mnie dotarło.
  - Hmm - wymruczał brunet, nadal muskając ustami jej bladą szuję.
  - Możesz na chwilę przestać? Chciałabym ci coś powiedzieć, ale nie mogę się skupić. - chłopak wydał z siebie pomruk protestu, ale posłusznie, chociaż niespiesznie, odsunął się od szyi dziewczyny, kładąc dla odmiany głowę na jej ramieniu.
  - No już dobrze, mów - mruknął cicho.
  - Dziękuję. Właśnie pomyślałam o Naomi... I doszłam do wniosku, że chciała mnie chronić. - jej gardło nieco się skurczyło, gdy o tym mówiła. Nicholas zmarszczył brwi.
  - Myślałem, że za sobą nie przepadałyście.
  - Bo tak było. Względnie. Tak naprawdę, ona... Mi pomagała. Pobudzała... Sama już nie wiem, jak mam to opisać. Wiem na pewno, że coś jest ze mną pod wilkołaczym względem nie tak. I jako jedyna, trochę przesadnie, traktowała mnie jak to ujęła tak, żebym nie zwariowała - a przynajmniej łatwo było wyczytać to z jej słów.
  - Znowu zaczynasz. Jesteś normalnym wilkołakiem i koniec tego głupiego tematu. - tylko dlaczego wyczuła odrobinę nieszczerości w jego głosie...? Westchnęła cicho, opierając się o wyprostowanego obecnie chłopaka. Pocałował ją w policzek i bardziej przytulił, co wywołało lekki uśmiech na ustach szatynki. Po jakimś czasie jednak dziewczyna na nowo się odezwała.
  - No dobra, koniec tego dobrego. Jutro sprawdzian z biologii, a chociaż jest ona prosta, nie przeszkadza to w nauce - zadecydowała, uwalniając się z uścisku bruneta i chwytając książki.
  - I weź tu się człowieku czuj męski, kiedy twoja dziewczyna jest od ciebie silniejsza - wymamrotał pod nosem  niezadowolony Nick, opierając się o ścianę z nieco naburmuszoną miną.
  - Głupku, ostatecznie to ty mnie uratowałeś nie dalej niż jakiś miesiąc temu. Siła fizyczna nie ma nic do tego.
  - Może dla ciebie - rzucił głosem małego, urażonego chłopca. Dziewczyna roześmiała się i pocałowała chłopaka w usta.



                                                                   ***


    Piątek. Dla Megan praktycznie dzień, który rozpoczynał weekend. Pod koniec tego tygodnia była jednak zdenerwowana. Miało odbyć się ognisko, tylko dla sfory, Nicholasa, jako jej partnera i... Sary. Tak, tego to właśnie wieczoru nastąpić miało wtajemniczenie jej najlepszej przyjaciółki, Sary. Ciekawe, jak zareaguje... Przynajmniej będą kiełbaski i ziemniaki z ogniska. Ciekawe, ile będzie potrzeba jedzenia dla sześciu wilkołaków... No cóż, jest w każdym bądź razie pewne, że to porządnie nadszarpie kieszeń każdego z nich.
    Siedziała na lekcjach pilnie notując, zapamiętując i starając się nie myśleć co będzie wieczorem. Co ma być to będzie i nie należy się tym martwić zawczasu. Lunch był jak zwykle całkiem przyjemny i... Głośny. Obecnie chyba nawet sportowcy czy inne szkolne diwy spoglądały z zazdrością na ich stolik, przy którym każdy dobrze się bawił. No cóż, słychać ich było w końcu na całą stołówkę, więc nie dziwiła jej reakcja uczniów. Siedziała tuż przy Nicholasie, czując dotyk jego nogi na swojej - taki mały kontakt, a tyle radości! W sumie nie powinien on przebywać przy ich stoliku, wilki są terytorialne, dingo z resztą też, ale cała sfora oszukała nieco swe dzikie połowy. Jak widać, wszystko się da, jak się chce. Gdy szli żywym krokiem na francuski, Nick przyglądał się jej uważnie po czym cicho zapytał:
  - Martwisz się dzisiejszym wieczorem, prawda?
  - Aż tak to po mnie widać? - zerknęła na towarzysza, cicho wzdychając. - Po prostu... Się boję.
  - Ale czego? I nie, nie widać, ale chyba jako twój partner powinienem takie rzeczy wiedzieć, prawda? - uśmiechnął się lekko i objął ją w pasie ramieniem. Przystała na to z bladym uśmiechem, po chwili ciszy na nowo zabierając głos.
  - Tego wszystkiego. No wiesz, nie wiem jak ty, ale ja raczej nie byłabym zbyt zadowolona, gdyby moja przyjaciółka, chłopak i znajomi porastali futrem.
  - Przesadzasz. Zobaczysz, że zniesie to lepiej, niż ci się wydaje. - mrugnął doń, nadal lekko się uśmiechając. Teraz odpowiedziała mu tym samym.
    Miała taką nadzieję. Modliła się, by Sara przyjęła to wszystko właściwie. A przez właściwie rozumiała dobrze, czyli bez załamania nerwowego albo czego tam jeszcze. Francuski zleciał jej szybko, chociaż z tego wcale się nie cieszyła. Lubiła przebywać z Nickiem i to jak najwięcej, także nikogo nie powinno to dziwić. Podreptała na następną lekcję. Zastanawiała się, ile jedzenia muszą kupić na ognisko, ile trzeba naznosić drewna, bo oczywiście to ją wyznaczono na wszelką organizatorkę. Akurat z tym drugim nie powinno być problemu. Trzeba jakoś wykorzystać wilkołaki, prawda? Zrobili już zrzutkę pieniędzy, więc zostało jej tylko objeździć sklepy. Weźmie ze sobą ze dwóch chłopaków, bo z pewnością nie ma zamiaru tego wszystkiego sama nosić.
    Po drobnym wysiłku fizycznym na w-f'ie, wróciła do domu. Nie była zmęczona wcale, tak, jakby nic na nim nie robiła, chociaż biegały. Ale w końcu to jest wytrzymałość wilkołaka, prawda? Jak zwykle zrobiła sobie górę kanapek, które skonsumowała przed telewizorem. Już dawno przyzwyczaiła się do spożywanego przez siebie pokarmu, chociaż Jenny nadal nie mogła zrozumieć, jak jej córka może tyle jeść i nie tyć. Nawet nie brała się za lekcje, a od razu zadzwoniła do leśniczówki. Do sklepu miał pojechać z nią Dorian i Jeremy, a reszcie za jakieś półtorej godziny kazała już rozpocząć poszukiwanie drewna. Nie byli tym zachwyceni, ale przecież pani organizatorce się nie odmawia, prawda? Chłopcy odjechali pod jej dom jeep'em Alfy. Chciałaby zobaczyć, jak Seth daje im kluczyki do auta... Po przywitaniu się, wygoniła Doriana z miejsca pasażera, po czym rozsiadła się tam wygodnie.
  - Tobie nie można nic powierzać do nadzorowania, bo robisz się straszna - stwierdził siedzący z tyłu brunet głosem na poły poważnym, a na poły żartobliwym.
  - Bo wszystko musi być perfecto! I tyle. Takie jest moje zdanie.
  - I tak uważam, że jesteś straszna. A zarazem ładna, co jest jeszcze bardziej przerażające. - Dorian udawał, że się wzdrygnął.
  - Dziękuję. - posłała doń niewinny, piękny uśmieszek.
  - No dobra, to gdzie jedziemy? - przerwał im siedzący za kierownicą blondyn. Miała wątpliwości, czy to Jeremy powinien prowadzić, ale wychodziło na to, że tylko on miał prawo jazdy. Boże, miej nas w opiece...
  - Może najepierw kupmy kiełbaski? Potem trzeba kupić jeszcze ziemniaki, rozpałka z resztą też się przyda. I napoje. Czyli... Chyba supermarket. - wzruszyła ramionami.
    Zaparkowali więc przed supermarketem i zaczęli oczyszczać pułki. Kupili dwie wielkie torby kiełbasek, trzy ketchupy i musztardy, pięć bochenków chleba, cztery paczki pianek, pięć kilo ziemniaków, po dwa opakowania plastikowych kubeczków oraz reszty asortymentu (wiadomo, nie są zbyt trwałe), siedem zróżnicowanych napoi, trzy sześciopaki piwa, dwie rozpałki w płynie i co jeszcze im się nawinęło, czyli chipsy, jakieś słodycze etc. Może i było całkiem sporo rzeczy do kupienia, ale ogólnie rzecz biorąc zejdą one pewnie dosyć szybko. Seth wyłożył najwięcej pieniędzy, więc to pewnie za jego zdrowie przede wszystkim wypiją. A przynajmniej tak przypuszczała, znając już poczynania ludzi na imprezach. Żebyście widzieli miny ludzi, a przede wszystkim kasjerki... Tym razem postanowiła jednak nie przejmować się nadludzkimi siłami wilkołaków.
  - Ee... To będzie to wszystko? - wydukała czarnoskóra, grubsza kobieta w okularach, która siedziała za kasą.
  - Tak, wszystko. Jeremy! Chodź tu, będziesz pakował wszystko razem z Dorianem - zawołała jak zwykle nieco zdezorientowanego blondyna, który niespiesznie do nich podszedł. Ludzie ogólnie rzecz biorąc dziwnie na ich trójkę patrzyli, po tym krzyku tym bardziej. Zapłaciła z uprzejmym uśmiechem, na co od razu zatrzymała ją kasjerka.
  - Może zawołać kogoś do pomocy?
  - Nie, nie trzeba. My... Dużo chodzimy na siłownię - odparła z figlarnym uśmiechem, na co Dorian wyszczerzył się głupkowato
  - Ale nie ma problemu...
  - Naprawdę nie trzeba, dziękuję. Jeremy, ty bierzesz sześciopaki... - i zaczęła rozdzielać kto co niesie. Okazało się, że nie mogli się zabrać za jednym razem, więc poszli na dwie tury. I... Tak, nawet dla wilkołaków było to dosyć ciężkie.
    Chwilowo zmęczeni, ale zadowoleni, bo już obkupieni, wracali do domu śpiewając z Dorianem na całe gardło znane piosenki z radia. Jeremy zjeżył się i zaczął mamrotać coś pod nosem, ale kot by się nim przejmował? Z tym miłym akcentem powróciła do domu, by się przebrać i ogólnie uszykować. Założyła szare rurki, obszerny, czarny T-shirt z jakimiś nadrukami, grubą bluzę i oczywiście czarny płaszczyk. Też sobie wybrali czas na ognisko, prawda? Do tego wszystkiego granatowe, przyozdobione czerwonymi wisienkami i żółtymi sznurówkami z równie żółtą podeszwą. Cóż, ciężko jest je w sumie opisać. Wyszła szybko z domu, rzucając jedynie, że idzie "na to ognisko" i wróci późno, żeby na nią nie czekali.
    Zamiast do leśniczówki, wstawiła się od razu na miejsce ogniska. Była to wszystkim dobrze znana przestrzeń zarówno przy ścianie lasu, jak i kilka metrów od jeziora. Każdy to miejsce znał i to właśnie tutaj najczęściej organizowane były wszelkie ogniska czy imprezy. Chłopcy przywitali ją radośnie. Właśnie układali drewno w równą piramidkę. Ognisko miało być naprawdę wielkie. Niedługo potem pojawił się Nick, a jeszcze za jakiś czas Matt i Sara. Meg od razu straciła tą żywiołowość i głupi uśmiech z twarzy. Naprawdę bała się, co dziewczyna powie na te wszystkie rewelacje. Nicholas objął ją w pasie i uśmiechnął się w taki sposób, że od razu poprawił jej się humor. Wszyscy rozsiedli się na przywleczonych wiele lat wcześniej pniach. Spojrzała na Matta wyczekująco. Osobiście uważała, że należy zrobić to jak najszybciej.
  - Wiesz Saro... My wszyscy musimy ci coś powiedzieć - odezwał się niezbyt chętnie i nieco z przestrachem Matt. Dziewczyna spojrzała po poważnych, ale nadal przyjaznych minach wszystkich z konsternacją.
  - Tak? O co chodzi?
  - Bo widzisz... My... Nie jesteśmy ludźmi - wydusił w końcu szatyn. Przytulona do chłopaka Sara chwilę milczała, po czym roześmiała się głośno.
  - Wam się naprawdę nudzi. Prawie się nabrałam...
  - Saro - odezwała się nieco słabo Megan. - To prawda. - przyjaciółka spojrzała nań oczami wielkimi niczym spodki. Cmoknęła w policzek Nick'a, szepcząc mu do ucha. - Trzymaj ją jakby co. - po czym dodała głośno. - Chodźcie, pokażemy jej.
    Cała sfora udała się w zarośla, by tam móc spokojnie się przebrać i przemienić. Jak zwykle, to jej zajęło to najwięcej czasu. Wyszli mniej więcej równocześnie. Każdy z nich czuł bijące od dziewczyny niedowierzenie, a później nawet strach. Megan zauważyła, jak Nick dyskretnie podkrada się za ciemną blondynkę. Jej przyjaciółka jakby się zawiesiła. Wydała z siebie stłumiony jęk i poruszyła niespokojnie, przez co Nicholas usiadł tuż przy niej, mówiąc cicho uspakajające słowa. A mówił to z takim przekonaniem, że nawet sama Meg się uspokoiła. Nagle dziewczyna wskazała palcem na białego wilka, który zdziwiony zastrzygł uszami.
  - To... Moja Biały Wilk... I... Megan?! - o ile to było możliwe, jej oczy jeszcze szerzej się otworzyły. Wilczyca wywaliła na bok różowy język, patrząc na Sarę z rozbawieniem. - Czemu mi wcześniej nie powiedziałaś?! - każdy z wilków skrzywił się z powodu głośnych słów niebieskookiej, jak to zrobił Nick, albo pisnął, jak to zrobiła Megan.
  - Emm... Saro, możesz mówić nieco ciszej? Mamy znacznie lepszy i dosyć wrażliwy słuch...
  - Zaraz, zaraz - mamy? Ty też jesteś wilkiem? - spojrzała na niego z dziwną miną. Jednak była mądrzejsza niż myślałam. Za tę myśl usłyszała wściekły warkot Matta.
  No co? Ja stwierdzam fakt - odparła luźno. - Poza tym nie warcz, bo się przestraszy.
  - Nie, ja nie jestem wilkołakiem. Jestem... Zmiennokształtnym. Zmieniam się w psa dingo.
  - Och... Ale ja chyba jestem człowiekiem? - dziewczyna zrobiła tak głupią minę, że każdy roześmiał się tak, jak mógł.
  - Nie, raczej nie.
  - O. To dobrze. Hmm... To już wiem, że ty jesteś Megan. - wskazała na białą wilczycę. - Ee... Ty jesteś Reid, poznaję po oczach - stwierdziła, pokazując na wilczura z kolorowymi oczami. Potem spojrzała na szarego wilka, którym był zastępca Alfy. - Matt...? To... Ty? - wilczur podczołgał się do dziewczyny cicho piszcząc i machając ogonem. - Znowu poznałam po oczach. - uśmiechnęła się uradowana. - Niestety reszty już nie wiem... Musicie mnie olśnić.
  - Seth, Dorian, Jeremy i Charlie. - Nich wskazał kolejno basiory, które na potwierdzenie jego słów machały ogonami lub unosiły fafle w uśmiechu. No, może poza Charlie'em, ale u niego wystarczył wymowny wzrok.
    Wszyscy odwrócili się, by na nowo zniknąć w krzakach i wrócić do ludzkiej postaci. No, prawie wszyscy, gdyż Matt podbiegł do dziewczyny i polizał ją wielkim językiem po twarzy, na co odpowiedziała chichotem. Megan patrzyła na ten obrazek z leciutkim uśmiechem. Potem niespiesznie zmyła się do owych zarośli. Przemieniła się, ubrała i przeczesała ręką włosy, które i tak zdążyły już się spuszyć i rozczochrać. No cóż, taki los wilczyc... Wtuliła się w ramię Nick'a z błogim uśmiechem, przymykając lekko oczy. Zabawne, że tak łatwo poszło.
  - Widzisz? Nie było tak źle - wyszeptał jej nad uchem uśmiechnięty Nicholas. On po prostu czyta mi w myślach!
  - No w sumie... - spojrzała nań z uśmiechem.
  - To co? Zaczynamy melanżyk! - krzyknął uradowany Reid, rozdając każdemu po piwie.
    Piekli kiełbaski, pili i śmieli się w głos. Zachowywali się jak najzwyklejsi w świecie nastolatkowie. Okazało się również, że ktoś przyniósł trzy butelki czegoś mocniejszego. Zeszły oczywiście bardzo szybko, wypite szczególnie przez chłopaków. To znacznie poprawiło im humory. Alkohol powinien szybko wyparować, czego dowiedziała się od jedynie trzeźwego Matta. Charlie stał się wyjątkowo rozgadany, a Jeremy... Filozoficzny. To była wprost straszna zmiana, naprawdę. Ponad to Reid chciał sprawdzić czy potrafi latać, więc ostatecznie skoczył na twarz z pobliskiego drzewa. Dobrze, że złamany nos szybko mu się zrośnie i to Nick mu go nastawił.
    Zadzwoniła do rodziców, by powiedzieć, że nie wróci jednak na noc. Zlecieli do leśniczówki, gdy Sara zaczęła trząść się na poważnie z zimna. Nicholas niestety wrócił do swojego mieszkanie, twierdząc iż "inny drapieżnik w norze wilka to nic dobrego". Szkoda, że się z nim zgadzała... Miała spać w łóżku Jeremy'ego, gdyż ten przemienił się w wilka i jakoś nie zapowiadało się na szybki powrót do wcześniejszej postaci. Może nie zje jej za to, że śpi w jego łóżku? Postanowiła wziąć prysznic. Zebrała swoje rzeczy, weszła do łazienki i długo spryskiwała ciepłymi stróżkami wody. Nagle usłyszała, że ktoś wchodzi do łazienki (zamek był oczywiście popsuty). Zdziwiona wyjrzała zza zasłony prysznica i ujrzała Jeremy'ego w wilczej postaci, który... Pił właśnie wodę z toalety. Dosłownie załamała ręce.
  - Jeremy... Serio? Nie przesadzasz?
    Wilk spojrzał na nią znudzonym, nieco nieprzytomnym wzrokiem po czym niespiesznie wyszedł z łazienki. Dokończyła prędko prysznic, po czym udała się jeszcze do kuchni. Nos już zrósł się w większości Reid'owi i wyglądał tak, jakby nigdy nie był złamany. Ma chłopak szczęście... Po zjedzonej kolacji, pożyczyła wszystkim miłej nocy i udała się do wyznaczonego dlań pokoju. Zastała tam rozwalonego na pościeli wilka. Oj, nie miała zamiaru odpuścić! Był to oczywiście ten sam basior, który złożył jej przemiłą wizytę w łazience. Na przyszłość trzeba zapamiętać, żeby nie podawać Jeremy'emu alkoholu. No, Reid lepiej niech również nie pije. Ustała przed łóżkiem, krzyżując ręce na piersi.
  - Sorry stary, ale ja mam tutaj dzisiaj spać. Dziewczynom się ustępuje, wiesz? Poza tym ty masz futro, więc spadaj na podłogę - wygłosiła swą mowę, lekko przytupując nogą.
    Basior spojrzał na szatynkę takim jak wcześniej, tylko dodatkowo zaspanym wzrokiem po czym ostentacyjnie rozciągnął się na łóżku i z niego zeskoczył. Ułożył się tuż przy nogach. Zdziwiło ją to, że tak szybko się zgodził. Ogółem nie przepadała za alkoholem, a raczej "urżniętymi" ludźmi (lub nie), więc dzisiaj do miłych nie należała. Ułożyła się wygodnie, zamknęła wymęczona oczy i... Usłyszała głośne chrapanie. Rzuciła szybkie spojrzenie na podłogę. Nie no, nie dość, że śpi mi pod nogami, to jeszcze chrapie! Fuknęła coś pod nosem, wgapiając się w sufit. Ostatecznie jednak i tak zasnęła zmożona długim, ciężkim dniem.


    Obudziła się i mocno wyciągnęła na łóżku. Nieco szumiało jej w głowie, ale ogólnie samopoczucie było w jak najlepszym porządku. Nie musiała już niczego udawać przed Sarą, spędziła wspaniały wieczór w większości z Nicholasem... No cóż, ona widziała same pozytywy. Spojrzała w dół i cicho pisnęła. Jeremy wrócił do swej ludzkiej postaci, a owszem, ale chyba przez sen, gdyż nadal był nagi. I to nie koniec... Zrzuciła nań kołdrę, szybko wybiegając z pokoju. Nie, nie. Taki widok raczej się jej nie marzył, naprawdę. W leśniczówce był już spory ruch, a przy kuchennym stole zastała Alfę stada, Reid'a, Matta i Sarę, którzy konsumowali śniadanie, oczywiście rozmawiając. Przywitała się z nimi, wyciągając z lodówki coś dla siebie.
  - I jak tam noc? - zapytał Matt uprzejmie.
  - Noc nawet dobrze, tylko Jeremy chrapie. Aczkolwiek poranek... Brr. - przeszedł ją zimny dreszcz. - A u was?
  - Jak najlepiej! - zawołała uradowana Sara.
  - Ej, bo się zacznę bać... Cholera, a ja całe życie pilnowałam twojego dziewictwa. - pokręciła żartobliwie głową, po czym znowu nadgryzła jabłko i wsypała płatki do jednej z czystych miseczek.
  - No wiesz... - naburmuszyła się dziewczyna. Matt się speszył, mimo, że wiedział, iż wilkołaczyca żartuje.
  - Dobra, dobra. Wiesz Reid, dziwne, że twój nos został nienaruszony - stwierdziła, maszcząc przy tym swój własny.
  - Taak, też się zdziwiłem. Za to ten lot z drzewa i jego mina po wstaniu - bezcenne - rzucił poważnie Seth, na co wszyscy zareagowali głosnym śmiechem.
  - Oj, no weźcie! - fuknął blondas, na co znowu odezwała się Meg.
  - Spokojnie, może kiedyś nauczysz się latać.
  - Co jest ludzie? - wybełkotał wchodzący do pokoju Jeremy, pocierając twarz. Ubrany był w same bokserki. Megan spojrzała nań wrogo.
  - Ty wiesz co? Ja mam nadzieję, że te zmazy nocne* to nie były na mój temat.
  - Chciałabyś - odparł poważnie chłopak, po czym zaczął grzebać w lodówce.
  - Wiecie co... Nie chce znać szczegółów... - mruknął Seth, na co wyrwał się szybko Reid.
  - A ja i owszem!
  - Oj, zamknij się blondas - rzuciła szatynka, dając koledze pstryczka w nos.
    Poranek był raczej przyjemny, jak widać. Zaszła szybko do domu, bo ogólnie pokazać się rodzicom oraz przebrać. Znowu coś zjadła, po czym wybiegła szybko na zewnątrz. Mieli całą sforą pobiegac po lesie, a że tego typu eskapady każdy lubił, to powszechnie wiadomo. Już niebawem, bo raptem za tydzień miała być pełnia. Wspaniałe przygotowanie przed tym pięknym okresem. Tak jak kiedyś, przeszedł ją po kręgosłupie przyjemny dreszcz. Wilkołaki już na tydzień przed ukazaniem się na niebie okrągłej tarczy stają się niespokojne. Jej pierwsza pełnia była niestety zakłócona, ale może tym razem wszystko pójdzie tak, jak powinno. Bała się jedynie tego bólu...
    Do leśniczówki dotarła szybko. Po harcach zamierzała spotkać się oczywiście z nikim innym, jak Nicholasem. Domagała się tego zarówno ona, jak i brat, a może siostra, wilk. Przemienili się jak zwykle jeszcze w leśniczówce. Raczej nikt ich nie okradnie, jeśli zostawią drzwi otwarte. Swoją drogą i tak to wyczują, także niczym nie ryzykowali. Zaczęli biegać po lesie, ścigać się, rozmawiać, śmiać i dosłownie bawić. Niczym robiłby to mały szczeniak ze swym równieśnikiem. Nawet nie macie pojęcia, ile coś takiego dostarcza radości! Właśnie całą grupą się ścigali, była gdzieś trzecia, gdy cała grupa wyczuła nowego drapieżnika. Wszyscy gwałtownie zahamowali.
  Wilkołak - rzucił krótko Reid, chociaż każdy już to zauważył.
  Tak, ale... Ten zapach jest jakiś... Znajomy. Chodźcie - zarządził Seth, truchtając w odpowiednim kierunku.
    Już niedługo potem cała wataha widziała przybysza. Był to rdzawy wilk, rozszarpujący królika. Megan skrzywiła się na ten widok. Sama zapewne również będzie polować, ale w czasie pełni. A przynajmniej tak jej się wydawało. Rudy basior był jednak nieco inny niż zwykłe wilkołaki, chociaż z pewnością nim był. Był jedynie trochę większy od zwykłego wilka, był jakby bardziej proporcjonalnie zbudowany. Czyżby Szlachetny? - przeleciało jej przez myśl, na co usłyszała potwierdzający pomruk. Wszyscy stali w miejscu. Jej obserwacje zajęły jakieś trzy sekundy. Rudy po tym czasie niespiesznie podniósł łeb, patrząc na wszystkich bursztynowymi oczami, które po chwili zmieniły kolor na gorzką czekoladę. Seth, stojący na czele grupy, przemienił się w człowieka i w końcu cicho odezwał, głosem z mieszaniną radości, nadziei i wahania:
  - Michael?


                                         ______________________________



* - taak, to wszystko wina biologii. Na ostatniej lekcji nauczycielka kazała mi o tym powiedzieć (i jak ja miałam to niby opisać?), a tutaj nie mogłam się powstrzymać, by tego nie napisać... Coś ostatnio głupie słówka się mnie łapią.


    No, nareszcie napisałam ten rozdział. Pisałam, pisałam i dopisać nie mogłam... Końcówka nie wszyła trochę tak jak chciałam, ale jakoś nie miałam pomysłu,jak to lepiej zrobić. Drodzy Czytelnicy, mam do Was prośbę - każdy, kto czyta tego bloga, niech zostawi komentarz. Jestem ciekawa, ile osób to czyta. ;)  Można zostawić komentarz jako "Anonimowy" i wtedy tylko spisać kod z obrazka. Pozdrawiam wszystkich gorąco.

poniedziałek, 4 kwietnia 2011

Rozdział XVI.

    Przez cały dzień była zniecierpliwiona. Nie mówiąc już o tym, że nie mogła zasnąć, ciągle rozmyślając o jutrzejszym dniu. Dlaczego czas tak wolno leci?! Westchnęła zniecierpliwiona, chwytając w prawą rękę torbę. Nadal była niezmiernie uradowana, także rodzice, gdy tak na nią parzyli, mieli strasznie głupie miny. Nic jednak nie powiedzieli - aż dziw, prawda? Swoją drogą w jej rodzinie było lepiej niż kiedykolwiek. Rodzice świetnie się dogadywali, sporo gdzieś wychodzili, dawali córce jeszcze więcej swobody, a jej ojciec nawet starał się ograniczyć palenie. Niesamowite, prawda? Był bardzo ciepły i całkiem słoneczny dzień, więc spacerem ruszyła w kierunku szkoły, nucąc coś cicho pod nosem.
    Zachowała trzeźwe myślenie ze względu na, oczywiście, owe zniecierpliwienie. Na lekcjach co chwila zerkała na zegarek, aż w końcu nawet Sara rzuciła jej jakąś uwagę. Zignorowała ją jednak lekkim machnięciem ręki. Czas rzecz jasna jej się dłużył, więc gdy dobiła do lunchu, była niezmiernie szczęśliwa - wiadomo, już półmetek, a do tego za godzinę ma z NIM lekcje. Boże, niczym głupiutka nastolatka... Z tacą zawaloną ohydnym, stołówkowym jedzeniem (które niestety musiała dzielnie konsumować) przysiadła się do stolika sfory, która śmiała się głośno i rozmawiała w większości gestykulując. Sara dreptała koło niej, już po chwili skradając miejsce obok Matta. Taa, bo jej go ukradnę, już lecę. Usiadła obok Doriana i dołączyła do rozmowy, już po chwili doszli również Jeremy i Seth.
    Na lunchu była dosyć niespokojna, co nie uszło uwadze chłopaków. Rzucali jakieś kąśliwe uwagi, ale widząc, że dziewczyna zaczyna być mocno poirytowana dali sobie spokój. Najbardziej bała się jednak lekcji, która miała odbyć się po długiej przerwie. Może nie tyle bała, co niepokoiła. Będzie zapewne dosyć dziwnie... Jednak jak się okazało, gdy już znalazła się w klasie i wygodnie usadowiła na swoim miejscu, Nicholas nie był jak zwykle zbyt rozmowny. Przywitali się, a owszem, jednak więcej nie rozmawiali. Przez całą lekcję panowała przy ich stoliku ta zwyczajna cisza, chociaż Megan chętnie zerkała z ukosa na towarzysza, który przez większość lekcji siedział wyparty na krześle i bawił się długopisem. Dzwonek, ogłaszający koniec zajęć. Jak zwykle w ślimaczym tempie pakowała książki, więc logiczne było, iż jej sąsiad wychodził pierwszy. Jakież było zdziwienie dziewczyny, gdy usłyszała nad swoją ciemną czupryną cichy głos zmiennokształtnego.
  - To do zobaczenia wieczorem. - gdy podniosła głowę łatwo zauważyła figlarny uśmieszek na ustach wychodzącego Nick'a.
    I jak tutaj człowiek ma się skupić na lekcjach? Powrót do domu bardzo ją uradował, bo przybliżał do wyznaczonej godziny. Jeju, ona naprawdę z wiekiem dosłownie idiociała... Zjadła uszykowany przez Jenny obiad, po czym od razu udała się na górę. Tylko w co ja się ubiorę...? Zaśmiała się sama z siebie, kręcąc na boki głową. Zabawne, nigdy się tak nie przejmowała czy to spotkaniem z kimś, czy też randką. A teraz zachowywała się tak... Dziwnie. Typowo. Sama już nie potrafiła tego nazwać, ale można było jej to wybaczyć, miała w końcu mętlik w głowie przez cały, Boży dzień.
    Wzięła szybki prysznic, oglądając się jeszcze dokładnie w lustrze. Jak można się było tego spodziewać - miała problem w co się ubrać. Ostatecznie jednak zdecydowała się na szare rurki, białą tunikę z nadrukiem, która całkiem ładnie opinała jej ciało oraz w sweterek sięgający połowy ud w szare i fioletowe pasy. Hmm, nawet nie było tak źle, chociaż czy to tak pasuje na randkę...? Przebrała się. Tak, no oczywiście. Założyła czarną, jakby warstwową spódniczkę w drobne kwiatki, pod nią rajstopy w granatowo-czarną zebrę i szarą bojówkę w również "zebrowy" wzór, który jednak posiadał znacznie drobniejsze paseczki. Tak, teraz znacznie lepiej. Włosy zostawiła rozpuszczone, zrobiła jedynie lekki makijaż. Oczywiście ponownie miała ochotę się przebrać, ale usłyszała dzwonek do drzwi. Chwyciła czarny sweterek, torebkę w tym samym kolorze i - niespodzianka! - czarne baleriny. Tak, można się było tego domyślić.
  - Mamo, ja wychodzę!
  - A z kim to?! - no tak, nie mogła się obyć.
  - Ee, a z takim tam kolegą - odpowiedziała, po czym szybko wybiegła z domu. Nie no, nie potrzeba jej większych scen. Ale wracając do rzeczywistości; wpadła na coś, a raczej na kogoś w drzwiach. Była to oczywiście osoba, na którą tak długo czekała. Nick przywitał ją pięknym uśmiechem, stojąc w nonszalanckiej pozie z rękami schowanymi w kieszenie spodni. Dziewczyna zaczerwieniła się lekko i niepewnie odwzajemniła uśmiech. Jakoś nie miała siły, by się odezwać, więc brunet sam przejął pałeczkę.
  - Niestety zazwyczaj nie zostaję zbyt długo w jednym miejscu, a podróżuję z reguły na czterech łapach, więc nie posiadam samochodu czy innego pojazdu. Musimy zadowolić się piechotą, chociaż może to nieco dziwnie wyglądać.
  - Och, nic nie szkodzi. Nawet lepiej, jest dzisiaj dosyć ciepło i w ogóle... - potarła lewy łokieć, spuszczając wzrok.
  - To chodźmy, tak jak było już planowane, do kina. - znowu posłał jej swój zniewalający uśmiech, wyjmując ręce z kieszeni i obejmując Megan w talii, by ta ruszyła się sprzed domu. Szkoda, że tak szybko wziął rękę...
    Nigdzie się nie spieszyli, mieli jeszcze pół godziny do seansu. W sumie Nicholas jeżeli tylko chciał, to potrafił być jako tako rozmowny. Nie przesadnie, ale nie chce od razu cudów, prawda? Zarówno dziewczyna jak i wilk w niej byli bardzo zadowoleni, że nareszcie mogą nieco po przebywać ze swym "partnerem". I to bardziej we dwoje. Doszli pod kino, sprawdzając wywieszone plakaty i ogólny repertuar. Zauważyła grupkę ludzi ze swojej szkoły - dziewczyny rzucały kąśliwe komentarze (kto by się tego spodziewał, prawda?), a chłopcy podśmiewali się, chociaż czuć było również ich niezadowolenie. No tak, niektórzy z nich również zapraszali ją na randkę, oczywiście już po przemianie. Odwróciła się do towarzysza.
  - Wiesz, jakoś nie mam ochoty na film. Może się przejdziemy? - zaproponowała delikatnie, nie chcąc narzucać zbyt mocno swojego zdania.
  - Jasne. - wzruszył lekko ramionami. - Park?
  - Niech będzie - zgodziła się od razu, rzucając jeszcze jedno zmieszane spojrzenie w kierunku znajomych ze szkoły. Brunet na nowo musiał objąć ją lekko ramieniem, by oprzytomniała. Aczkolwiek wcale się nie skarżyła, zdecydowanie.
    Idąc po słabo oświetlonym parku rozmawiali się, śmieli i ogólnie lepiej poznawali. Okazało się, że Nicholas również bardzo lubi literaturę, a czasami nawet czyta coś z poezji, gdy akurat taki nastrój go nawiedzi. Czy tylko jej wydawał się on idealny? Był zarówno delikatny, jak i twardy, jeżeli było trzeba. Nie używał zazwyczaj zbędnych słów, ale zdecydowanie miał poczucie humoru, chyba nawet większe od niej samej. W tej chwili i tak wydawało jej się, że za dużo mówi. Kobiety są strasznie niezdecydowane, no, może tylko w innych sferach... Obecnie miała raczej ochotę zająć jego usta czymś innym. Nick chyba czuł (raczej na pewno) jej przyspieszone bicie serca i koziołki hormonów, gdy tylko przypadkowo musnął ją w dłoń, bo po jakimś czasie złapał dziewczynę za rękę. Czuła to przyjemne ciepło, które od niego buchało. Nie zastanawiała się zbyt wiele i oparła głowę o ramię towarzysza, przymykając lekko powieki.
    Ich spacer nie mógł trwać wiecznie, to po pierwsze. Ważniejsze było jednak to, że zgłodniała. Tak, tak, dokładnie. Jejku, jak to głupio brzmi... Nakarmienie wilkołaka nie było raczej łatwe, jeżeli chodzi oczywiście o to pełne nakarmienie, ale potrzeba jej było przynajmniej zjedzenie czegoś, co nie spowoduje burczenia w brzuchu. Głodny wilkołak, to zły wilkołak, a przy Nick'u czuła się jeszcze bardziej niekontrolowana. Chłopak w porę zaproponował podróż do pobliskiej pizzerii. Tak na marginesie, musiała przyznać, że ma świetne wyczucie czasu. Oczywiście się zgodziła, chociaż czuła się przez to nieco głupio, jednak obdarzona rozbawionym uśmiechem bruneta zapomniała o całym świecie. Weszli do pizzerii, zajmując jeden z odosobnionych stolików przy oknie. Wśród wszelkich zapachów jedzenia i ludzi - był piątek wieczorem, więc trochę ich tu było - poczuła jeszcze jedną, znajomą woń. Cholera...
  - Witam w Pizzerii Cantacky, co podać? - wygłosił standardową formułkę Zack. Czuła na sobie jego nieco smutny wzrok i zauważyła lodowate spojrzenie zwrócone w kierunku Nicholasa. Było jej przez to bardzo nieswojo i zauważalnie napięła mięśnie ramion.
  - Emm... Poproszę dużą pizzę hawajską i dwie cole? - wypowiedziała szybko, rzucając pytające spojrzenie towarzyszowi, który tylko kiwnął głową.
  - Już się robi, a... Nie wolisz normalnie sprite'a? - zapytał blondyn, zadowolony, że zna upodobania dziewczyny co do napoi.
  - Nie, dzisiaj nie mam na niego ochoty. Dzięki. - posłała mu lekki uśmiech.
    Chłopak oddalił się niespiesznie w kierunku kuchni, by podać zamówienie. Dopiero po jakichś dwóch minutach rozluźniła mięśnie ramion. Przez ten czas przy stoliku panowała cisza, nie wiedziała zbytnio jak ma się zachować. Czy akurat dzisiaj Zack musiał pracować? Jaki normalny nastolatek pracuje w piątek w pizzerii? Nieśmiało podniosła wzrok na swego towarzysza. Na twarzy Nick'a gościł rozbawiony uśmiech, a w oczach błyskały miliony figlarnych ogników. Ale przepraszam bardzo, jak ja mam to niby interpretować?! Znowu się zdenerwowała, ale on tylko pokręcił głową i zaśmiał się cicho.
  - Nie wiedziałem, że będzie tu aż tak ciekawie - rzucił nadal się uśmiechając.
  - Tak, bardzo - wymamrotała, wpatrując się w blat stołu.
    Sama nie wiedziała, czemu miałaby się tak dziwnie czuć. Po prostu chciała wypaść przed Nicholasem jak najlepiej, a nie czuć się niezręcznie, bo akurat trafili na zakochanego w niej chłopaka. Zack był całkiem fajny, miło się z nim gadało, ale nie był nawet jej przyjacielem. Ba, żaden z niego szczególnie bliski znajomy. Zachowywał się jednak nieco tak, jakby miał pełne prawo odstraszać jej adoratorów i tak dalej. Jeju, to chyba gorzej jak wilki. Nie umówiłaby się z nim chociażby dlatego, by nie robić mu nadziei. Nick był jej życiowym partnerem, była tego pewna. Zaakceptował go jej wilk, który gorliwie domagał się obecności brunet dwadzieścia cztery godziny na dobę i był ideałem Meg, którego gotowa była szukać całe życie. Nie, wilczyca nie odpuszcza łatwo, a kiedy ona się uprze, potrafi być bardzo irytująca. Przed jej nos postawiono pięknie pachnącą pizzę.
  - Smacznego - mruknął niezadowolony kelner. Odpowiedzieli mu uprzejme "dziękuję", po czym zaczęli jeść.
    Jak wyszło? Zjedli po połowie pizzy, bo nie chciała przyjąć ani jednego kawałka przeznaczonego chłopakowi. Jako tako "podjadła", więc nie musiała się zbytnio martwić swym brzuchem. Wiadomo, że chciała zapłacić, ale nim cokolwiek zrobiła Nicholas już włożył pieniądze do rachunku. Obrzuciła bruneta niezadowolonym spojrzeniem, jednak on na nadąsany grymas dziewczyny odpowiedział tak uroczym uśmiechem, jakby robił to sam anioł. No, taki ciemnowłosy o szarych oczach, który zmienia się przy okazji w psa dingo i potrafi dosłownie pozbawić dziewczynę głowy. Poszła do łazienki, a chłopak stwierdził, że poczeka na nią na dworze. Stojąc przed lustrem cicho westchnęła.
    Wyszedłszy z lokalu doznała autentycznego szoku. Bardzo pozytywnego, co po wytknięciu jej braku czasu przez Zack'a i odpowiedzeniu, że nic do niego nie czuje nie było takie łatwe. Przynajmniej nie zajął jej dużo czasu. Otóż przed pizzerią czekał na nią Nicholas, a owszem, który w ręku trzymał mały bukiecik jakby czerwono-różowych różyczek. Nie były to zwykłe róże - miały piękną barwę i raczej nie były kupne, bo wyglądały jak takie malutkie, polne. Czyli te najpiękniejsze oraz najbardziej pachnące. Na miękkich nogach podeszła do lekko uśmiechniętego chłopaka, który właśnie patrzył jak szatynka doń podchodzi.
  - Przejdźmy kawałek, bo pod tą pizzerią musimy wyglądać idiotycznie. Poza tym twój kolega ma na nas niezły widok, a publika nie jest tu raczej potrzebna. - odwróciła się szybko. Faktycznie, Zack stał w oknie, przez co zacisnęła usta w wąską linię.
    Wcześniej było jej go szkoda, ale teraz autentycznie ją irytował. Mógł sobie już to wszystko wybić z głowy, skoro znał prawdę. Nie chciała mu jej mówić, ale tak będzie lepiej. A tak na marginesie - ciekawe jak zareagowałby na wiadomość o jej drugiej naturze, prawda? Ale nie miała zamiaru tego sprawdzać. Poza tym obecnie głowę zaprzątało jej co innego. Na nowo wrócili do parku, który znajdował się praktycznie tuż obok pizzerii. Obecnie nie było tu nikogo, chociaż czuła nadal świeży zapach alkoholu, więc jednak ktoś przed chwilą tędy przechodził. Cóż, a było to co najmniej sześć osób. Zwrócili się do siebie twarzami, przy czym ta szatynki wyrażała nieśmiałość.
  - Nasze pierwsze, hmm... Zbliżenie nie należało chyba do zbyt romantycznych. A tego raczej bym nie chciał. Może to również dosyć oficjalne, ale zawsze lepsze niż wysłany SMS. - wyczekiwała ciągu dalszego z zapartym tchem i mocno bijącym sercem. Usta chyba również miała uchylone, oczy raczej duże, więc musiała wyglądać niczym jakiś, krótko mówiąc, ułom* - no świetnie. Wtedy jednak nad tym nie panowała i nie było po prostu zdolna do jakiegokolwiek ruchu. - Megan, zostaniesz moją partnerką?
    Było to jakby bardzo uroczyste, chociaż jeszcze nie zobowiązywało do życia u boku tej osoby. Ona i tak miała taki zamiar, ale nie wiadomo jak Nick. Zgrabnie zastąpił banalne "dziewczyną" na słowo "partnerką" co bardziej pasowało zarówno do całokształtu, jak i ich samych. Nastała chwila ciszy, gdyż nie bardzo mogła wydobyć z siebie jakiś dźwięk. Brunet czekał cierpliwie z wyciągniętym w stronę towarzyszki, ślicznym bukietem różyczek. Wpatrywała się w Nicholasa niemalże tempo, dokładnie w te jego szare tęczówki ozdobione przebłyskami błękitu. Powoli wracała do niej świadomość. Wyszeptała krótkie "Tak", jakby chodziło tutaj o co najmniej zaręczyny i wzięła delikatnie bukiecik. Przyciągnęła go do nosa, wciągając głęboko powietrze.
  - Jej... Nie... Spodziewałam się - wykrztusiła w końcu, podnosząc nieśmiały wzrok na stojącego przed nią chłopaka.
  - Dlaczego? - zapytał z uśmiechem, nachylając się niebezpiecznie blisko niej.
  - Po prostu - stwierdziła cicho z lekkim uśmiechem, wpatrując się w oczy zmiennokształtnego.
    Wytrzymała cały wieczór, ale nie miała siły tłumić już emocji. Jak można się było tego spodziewać, zarzuciła ręce na szyję chłopaka i stając na palcach, musnęła jego usta. Było to czułe, jakby wstępnie pytające muśnięcie. Nick objął dziewczynę przysuwając blisko do siebie i składając na ustach Megan równie czuły pocałunek. Zabawne, ile emocji można przekazać osobie poprzez jedno muśnięcie warg. Oczywiście na zwykłych muśnięciach nie poprzestało. Całowali się coraz dłużej i coraz bardziej namiętnie, co nie przeszkadzało żadnej ze stron. Wilk w niej wył uszczęśliwiony i czuła, jakby dingo będący częścią Nicholasa również wydawał zadowolony pomruk. W tej chwili była całkowicie pewna, że są tymi odpowiednimi częściami układanki. Oderwali się od siebie, zziajani jakby właśnie przebiegli maraton, ale w środku niewiarygodnie szczęśliwi. Gdy ich oddechy już się uspokoiły, Nick jako pierwszy zabrał głos.
  - Chyba powinniśmy wracać do domu. Nie zrobiłbym dobrego wrażenia na twoich rodzicach, gdybyś wróciła jeszcze później ze spotkania z "takim tam kolegą". - posłał jej figlarny uśmiech.
  - Słyszałeś?
  - Jestem w połowie psem. Słyszę całkiem sporo rzeczy.
  - No tak... A która godzina? - zapytała instynktownie zerkając na swoją lewa rękę.
  - W pół do jedenastej.
  - Serio?! - wybałuszyła na chłopaka oczy. Nie wiedziała, że już tyle ze sobą przebywają. Jak ten czas szybko leci... Zauważyła rozbawiony uśmiech swego towarzysza.
  - Serio. No chodź już. - ujął jej dłoń w swoje ciepłe palce, przez co przeszedł ją przyjemny dreszcz. Przez drogę powrotną znowu rozmawiali, a ona w żadnym razie nie czuła się spięta ani nie musiała się przed niczym powstrzymywać.
  - Jesteśmy - stwierdził Nick, dziwnie nieemocjonalnym głosem.
  - Spotkamy się jutro? - zapytała z nadzieją w głosie dziewczyna, patrząc towarzyszowi głęboko w oczy. Zaśmiał się cicho.
  - Jeszcze nie masz mnie dość?
  - Wyjątkowo ani trochę! - wyszczerzyła się w głupawym uśmiechu. - To spotkamy, masz czas?
  - Bardzo często mam sporo czasu, więc... Czemu nie. - wzruszył lekko ramionami, po chwili odwracając się do dziewczyny z krzywym uśmiechem i figlarnymi - a może nawet filuternymi? - ognikami tańczącymi w szarych oczach. - Uważasz przemianę za coś... Intymnego?
  - Ee... Raczej nie - zawahała się, zerkając z zaintrygowaniem na Nick'a. - A czemu pytasz?
  - Zobaczysz jutro. Tylko ubierz się wygodnie - odparował z tajemniczym uśmiechem.
  - O której?
  - Pasuje ci druga?
  - Jasne. To... Jesteśmy umówieni. - nadal czuła się dziwnie z wiadomością, że są parą. Strasznie szybko to poszło... Chociaż w sumie nie było na co czekać. To w końcu było nieuniknione, jeśli wszystko miało być tak, jak powinno.
  - Tak. Raczej tak.
  - To... To do jutra - pożegnała się cicho i już miała odejść, ale przecież nie mogło się to skończyć tak zwyczajnie. Nim zdążyła do końca puścić rękę Nick'a ten na nowo ją do siebie przyciągnął i bez pytania złożył na malinowych ustach dziewczyny przeciągły pocałunek. Oczywiście go odwzajemniła. Pożegnanie było dosyć długie i raczej przyjemne, jednak musiało kiedyś niestety dobiec końca. Nicholas nachylił się nad uchem szatynki.
  - Wiesz... Chyba powinnaś już iść.
  - Tak, mama może nawet stoi w oknie. - zaśmiała się krótko, jednak nadal obejmowała szyję bruneta. Dopiero po chwili, ociągając się odeszła, machając na pożegnanie bukiecikiem i szeroko się uśmiechając. Nick zaczekał, póki dziewczyna nie wejdzie do domu. Przed zamknięciem usłyszała jeszcze cichutkie "Dobranoc, wilczyco" jednak nie była do końca pewna, czy to nie umysł spłatał jej figla.
    Oznajmiła wszem i wobec swój powrót, chociaż wcale by się nie zdziwiła, gdyby zastała Jenny czytającą książkę do góry nogami i naburmuszonego Marka wpatrzonego w ekran telewizora. Wolała sobie to darować. Wzięła szybki prysznic, zmyła swój lekki, dopracowany makijaż i przebrała się w piżamy. Jutro również czekał ją piękny dzień, już teraz odczuwała zniecierpliwienie. Zapowiadały się chyba najlepsze dni w jej życiu, bo dzień dzisiejszy można było do tego terminu spokojnie zaliczyć. Jeszcze przed snem zeszła by zjeść kolację, jak można się było tego spodziewać. No cóż, była w końcu wilkołakiem i trochę jeść musiała. Miała zamiar zrobić sobie górę tostów i czmychnąć z nimi na górę. Niestety, jej plan nie przebiegł do końca tak, jak chciała.
  - Z kim się dzisiaj spotkałaś? - wzdrygnęła się słysząc głos Jenny, która wparowała właśnie do kuchni pod pretekstem nalania soku.
  - Aa z kolegą.
  - Tyle to ja wiem. A dokładniej? Ktoś kogo znam?
  - Raczej nie. Znaczy, tak w sumie... To tak, znasz go.
  - Więc? - nie ma to jak spowiadanie się z randki przed matką.
  - Nicholas, ten, co nie tak dawno mnie odwiedził.
  - Jak na nazwisko? Ile ma lat? To ten, co sobie coś połamał? - no i się zaczęło...
  - Nicholas Green, przyjechał do Vallent raczej niedawno. Ma osiemnaście lat, chodzimy razem na francuski, a tak w sumie to siedzimy nawet w ławce. Tak, to ten, który miał pęknięcia w żebrach. Już? - wyrzuciła z siebie poirytowana, dając tym matce dobitnie do zrozumienia, że nie ma zamiaru mówić nic więcej.
  - Wiesz... W sumie to muszę przyznać, że jest przystojny. Masz gust! - ucieszyła się klaszcząc dwa razy w ręce i ściskając córkę. Czy tylko jej się wydaje, że żyje w świecie, łagodnie to ujmując, bardzo dziwnym?
  - Taak. Dobranoc - wymamrotała, biorąc talerz z tostami i herbatę, po czym ulotniła się na górę.
    To naprawdę było dziwne, trzeba przyznać. Ale w sumie... To Jenny. Mogła się spodziewać tego typu reakcji. Pochłonęła tosty, wypiła herbatę po czym z zadowoleniem ułożyła się na łóżku. Kto mówił, że przed snem nie powinno się jeść, od razu widać, że nie poznał wilkołaka. Jadła tuż przed snem, a jak budziła się rano była głodna jak... Wilk. A do tego nie tyła ni grama. Fajnie ma, prawda? No, nie licząc tego, że głodna mogła bez większych zahamowań zjeść towarzyszącego jej człowieka. Ale kto by się tym przejmował? Śniły jej się najróżniejsze spotkania z Nicholasem, więc na sny narzekać nie mogła, bo cały czas nieświadomie się uśmiechała. Mogła z nim być. Z jej Nick'iem. Ze swoim rudym dingo.


    Oczywiście obudziła się wcześnie. Zawsze tak jest jak człowiek na coś czeka. To głupie, bo przecież wtedy czeka się jeszcze dłużej... No cóż, chyba nikt nigdy nie zbada do końca ludzkiej psychiki. Mając nadmiar czasu postanowiła się porządnie najeść, odrobić lekcje (oczywiście nie mogła się skupić, ale coś tam nabazgrała) i posprzątać w pokoju. Jenny jechała o pierwszej do pracy, więc nie musiała się martwić o jej spotkanie z Nicholasem. Już się tego bała...
    Dzisiaj się nie przestrajała, a ubrała jak na zwykłą lekcję. Pewnie będzie jej trochę dziwnie, ale wypadłaby na głupią, wystrojona w obcisły top, korale i całą resztę. Znowu  przygotowała sobie jedzenie, by nie powtarzać wczorajszych niezręczności. Ostatnie poprawki i... Usłyszała dzwonek do drzwi. Prawie zleciała ze schodów, gdy z nich zbiegała. Chwyciwszy za klamkę zobaczyła stojącego na werandzie Nick'a. Opierał się o framugę nonszalancko (zawsze tak ma?) i jak zwykle pięknie uśmiechał. Odwzajemniła uśmiech, złapała torbę i zamknęła za sobą drzwi. Mark miał dzisiaj wizytę u dentysty - cóż za zbieg okoliczności, prawda?
  - I jak mija dzień? - zapytała tym razem jak pierwsza, chociaż dalej czuła się niby swobodnie, a niby skrępowanie.
  - A dobrze, rzekłbym nawet, że bardzo. A Tobie? - przeniósł te zazwyczaj zimne, stalowe oczy na towarzyszkę. Tym razem jednak ich spojrzenie nie przyprawiało o gęsią skórkę, raczej przyjemnie grzało skórę, zaś lekki uśmiech dopełniał całego obrazu.
  - Nie jest źle - wzruszyła lekko ramionami.
  - A jak wczorajszy wieczór? - przeniosła na niego uważne spojrzenie.
  - Jak dla mnie był cudowny i to do końca - odparła szczerze, przenosząc wzrok przed siebie.
  - Miło wiedzieć. - naprawdę, wysilił się z odpowiedzią. A już spodziewała się jakichś wyznań... Również wbił wzrok w jakiś punkt przed sobą i przez większość czasu szli już w milczeniu.
    Mogła przebywać z Nicholasem cały czas. Bez przerwy. I właśnie tego pragnęła - zostać z nim... Na zawsze. Nieco straszna jest wizja bycia komuś przeznaczonym, to trzeba przyznać. Jednak była zadowolona, że to właśnie niego dał jej los. Jej ideał, może z kilkoma wadami, ale jednak prawie ideał. Uśmiechnęła się lekko sama do siebie, spoglądając na leśną ściółkę, którą właśnie spacerowali. Doszli nad brzeg jeziora, które znał chyba każdy. Jej kojarzyło się to jednak z pierwszą przemianą, miejscem Reida na jednej ze skarp i ewentualnymi imprezami młodzieży w ciepłe dni. Zerknęła na Nick'a, który również się jej przyglądał.
  - Pobiegamy? - zapytał z figlarnym uśmieszkiem, który błądził po jego twarzy.
  - Chętnie. Już dawno się nie zmieniałam, hmm... Pozwól. - rzuciła znaczące spojrzenie w kierunku pobliskich krzaków.
  - Oczywiście.
    Rozeszli się w swoje krzaki, bo mimo, że była wilczycą i podobno nie powinno jej to przeszkadzać (ale przeszkadzało) i Nick widział ją już nago, to wolała nie paradować przed nim bez ubrania. Niespiesznie zdjęła z siebie ubrania, schowała je do torby, którą od razu schowała pod jednym z korzeni pobliskiego drzewa i przemieniła się. Jak miło znaleźć się czasem w ciele swej dzikiej części... Rozciągnęła się zadowolona, czemu towarzyszył dobrze słyszalny trzask kilku kości. Wyszła spomiędzy najróżniejszych krzewów i od razu wychwyciła rudego psa siedzącego spokojnie na ziemi. Uniosła do góry fafle, co miało być uśmiechem. Dingo wstał i podszedł bliżej białej wilczycy.
  - Wiesz, chyba powinniśmy się stąd zbierać. Ludzie zazwyczaj lubią spacery w ciepłe dni - wymruczał używając tej wilczej, a może wilczo-psiej mowy, którą znała nieco słabo. Ale biegając raczej nie będą zbyt wiele rozmawiać. Prawda...?
    Kiwnęła jedynie głową, ruszając wolnym truchtem przed siebie. Była od niego znacznie większa (w tym wcieleniu, oczywiście) przez co i krok miała trochę większy. Dingo jednak dzielnie dotrzymywał jej tempa, jakby nie zwracał na to uwagi. Po jakimś czasie, już w głębi lasu spojrzał na towarzyszkę jakby pytając "Biegniemy?" na co odpowiedziała wystartowaniem z miejsca. Rudy pokręcił jedynie głową i zaraz przegonił wilka, który to widocznie się zdziwił. Ale, no przecież - zmiennokształtni byli podobno szybsi od wilkołaków. Nie poddawała się jednak, czerpiąc ogromną radość z biegu i rywalizacji, nie mówiąc już, że także z towarzystwa. Nagle poczuła, że ktoś się przemienia. A tak chciała tego uniknąć...
  Cześć Megan! - zawołał w jej myślach uradowany Reid. - Co tam tak sama biegasz? - chyba nie myśleliście, że przyzna się kto jej towarzyszy, prawda? Już umie nieco w swojej głowie ukryć.
  Miałam na to akurat ochotę.
  Kłamczucha!
- wypomniał urażony wilk. - Zaraz cię znajdę, to pogadamy.
  Nie! Nie mam dziś ochoty na towarzystwo
- rzuciła, krzywiąc się niezadowolona. Tylko jego tu jeszcze brakowało.
  Ej, słyszałem! No dobra, nie to nie. Łaski bez. Nara.
- i znikł z jej głowy. Przynajmniej...
    Okazało się, że pochłonięta rozmową zwolniła, co uczynił również Nick. Najwidoczniej domyślił się, jakie spotkało ją dodatkowe towarzystwo. Posłała mu uśmiech, wywalając przy tym na bok różowy język, po czym kontynuowali bieg. Po jakimś już czasie postanowili... Bawić się w berka. No, może nie dokładnie. Raczej ścigać siebie nawzajem. Była to swoją drogą całkiem niezła zabawa, trzeba było przyznać. Szkoda tylko, że to zawsze ona, nawet ścigana, czuła się jak łowca...
    Przynajmniej dzięki temu dostała kilka buziaków w nos i vice versa. Zmienni męczyli się szybciej i nieco wolniej odzyskiwali ponownie siły, jednak byli równie długodystansowi jak wilkołaki. Wracali więc lekko zziajani po może nieco dziecinnych harcach do miejsca, gdzie zostawili swoje rzeczy. Pech chciał, że znalazła się tam para przytulonych do siebie spacerowiczów, więc musieli przemycić swoje rzeczy gdzieś dalej i dopiero tam zmienić swoją postać, by móc na spokojnie się ubrać. Nawet, jeśli dojrzeli ich przebiegających drogę, to raczej nie rozpoznali w tych zwierzętach zmutowanego wilka i sporych rozmiarów dingo - w końcu nie biegli normalnie, a nienormalnie, czyli w tempie łaka i zmiennego.
    Wracali do domu bardzo zadowoleni, przytuleni przy okazji do siebie. A dokładniej to Meg opierała się o swego partnera. Nadal nieco brudni, bo nie wszystko dało wyczyścić się do czysta - taki bieg robi jednak swoje. Nie odzywali się do siebie zbyt wiele, ale nie musieli nawet tego robić. Napawali się swoją obecnością. Nie chciała go opuszczać, gdy doszli już pod jej dom, jednak było to oczywiście konieczne. Na pożegnanie pocałowali się przeciągle, a zarazem czule. No, bo innego pożegnania sobie nawet nie wyobrażała. Nieco zasmucona wróciła do domu, machając jeszcze do bruneta, gdy stała w drzwiach. Przydałoby się wziąć prysznic.



                                         ______________________________




* - przepraszam, ale nic innego mi tutaj nie pasowało. Taki jakiś humorek... Ogólnie nie mam z pewnością nic do ludzi chorych, tacy są nawet często bardziej warci sympatii niż... Oj, można by wymieniać. Nie wiem, czy ktoś zwróciłby tak normalnie na to uwagę, ale wolę zastrzec już na początku wszelkie nieporozumienia. ;)


    Jeszcze raz bardzo przepraszam, że rozdział dodałam tak późno, ale niestety w od czwartku zbrakło mi nieco internetu. Następny rozdział dodam pewnie w sobotę, aczkolwiek nic nie mogę obiecać. Ale co do powyższego rozdziału: cóż, romantykiem to ja zbytnim nie jestem... Ale może coś z tego wyszło. Rozdział taki raczej spokojny, ogólnie jeszcze ze dwie czy trzy notki będą takim jakby pomostem do drugiej części (mówiłam wcześniej, że tak to podzieliłam w swej dziwacznej łepetynie, prawda?), ale postaram się również, by i w nich coś się działo. W sumie nie będę się rozpisywać, bo nie mam już na jaki temat. Dobrze, że ten marzec minął, bo szkoła jest po prostu zabójcą... Wszystkiego! D:  No już dobrze, uspokajam się. Także pozdrawiam i jeszcze raz serdecznie przepraszam.