piątek, 25 lutego 2011

Rozdział XIII.

    Wstała strasznie zmęczona. Sen miała niespokojny przez cała noc, a rano powitały ją sińce pod oczami. Niczym u... Wampira. Brr. To powiedzenie ma teraz całkiem nowe znaczenie. Przed lustrem zamaskowała jako tako owe sińce, ludzie pewnie nie zwrócą na to uwagi. Przywdziała zwykłe, szare rurki, czarną bluzkę i jasno-szara, rozpinana bluzę z dosyć grubego materiału. Powłócząc nogami doszła do budynku, często tak znienawidzonego przez młodzież. Powitała ją jak zwykle Sara, z którą poszła na pierwszą lekcję.
    Budziła się przez praktycznie trzy godziny. Na lunchu było z nią już znacznie lepiej. Nawet Sara zauważyła, że jej przyjaciółka jest przemęczona. Zjadła nieco mniej niż normalnie i obecnie grzebała widelcem w sałatce. Śnięta przyglądałam się zawartości plastikowej miski, podczas gdy inni śmieli się i dyskutowali. Nawet Naomi się odzywała! Swoją droga potrafiła być miła, jeżeli chciała.
  - Meg, na pewno chcesz iść również dzisiaj na tropieniem? -zapytał Seth na tyle cicho, by Sara tego nie dosłyszała.
  - Co? A, tak. Jasne. Miałam po prostu słabą noc... - mruknęła pod nosem.
  - Wiesz, jak coś to możesz dzisiaj odpocząć... - nalegał chłopak.
  - Nie, nie. Spokojnie, nie zasłabnę. - uśmiechnęła się doń lekko. Dopiero teraz zauważyła, że Sara wpatruje się w nich podejrzliwie. Meg wzniosła oczy ku niebu.
  - Nie przesadzaj. - wywróciła oczami.
  - Ale o co chodzi? - zapytał jak zwykle ogłupiały Reid. Reszta się skapnęła, ale on był zbyt oporny na jakiekolwiek myślenie.
  - Boże, używasz ty czasem mózgu? - żachnęła się Naomi.
  - Tylko w ostateczności! - odpowiedział niemalże dumnie blondas. Wszyscy obecni przy stoliku dosłownie załamali ręce.  - No co? Nie można się przemęczać.
  - Zgadza się. Twój umysł mógłby tego nie wytrzymać. - mruknął Charlie, który wcześniej przyglądał się całej tej sytuacji z dystansem.
  - E, Ponurak! Ty się lepiej nie wypowiadaj! - odpyskował na nowo blondyn.
  - Lepszy ponurak niż idiota - stwierdził brunet z krzywym uśmiechem, zerkając na chłopaka z ukosa.
  - Dobra, uspokójcie się. Zaraz dzwonek, wiecie? - przerwała Megan wpatrując się w tym czasie w zegar o białym obramowaniu.
  - A, no. Co macie? - na nowo podjął Reid.
    Zebrali się dosyć szybko i ruszyli na lekcje. Szczerze mówiąc Megan nie czuła się przez ten czas najlepiej. Siedziała na lekcji przymulona, po czym jak na złość rozbolała ją głowa. Westchnęła. Nie chciała tego robić, ale ludzie bardzo lubią krzyczeć co wcale jej nie pomagało. Poprosiła o możliwość wyjścia do pielęgniarki. Nauczyciel zmierzył ją dokładnym wzrokiem po czym skinął głową, że się zgadza. Naprawdę musiała wyglądać nie najlepiej. Idąc do pielęgniarki wpadła na kogoś - a jakże.
  - Jak wilkołak może na kogoś wpaść? - zaczął uszczypliwie Nicholas. Jeszcze trochę i zrobię mu krzywdę, obiecuję...
  - Wiesz, nie czuję się najlepiej i właśnie zmierzam do pielęgniarki, więc pozwól, że... - wyminęła go i przeszła dalej.
  - Ty naprawdę jesteś dziwna. Jak wilkołak może zachorować? - prychnął chłopak.
  - Jestem przemęczona, Nick. Tylko przemęczona - odparła lekko zirytowana po czym odwróciła się na piecie i ruszyła do owej pielęgniarki. Ciekawe po co szwęda się Nick... Weszła cicho do gabinetu, uprzednio pukając.
  - Dzień dobry.
  - Dzień dobry Megan, co cię do mnie sprowadza? - zapytała uśmiechnięta starsza pani w stroju pielęgniarki. W pomieszczeniu znajdowała się również dyrektorka, pijąca popołudniowa kawę. Z resztą, ona ciągle ją piła.
  - Chciałabym się zwolnić, proszę pani. Jestem ostatnio strasznie przemęczona i chyba dalsze siedzenie na lekcjach zbytnio mi ani nie pomoże, ani nic z tych rzeczy. Nie potrafię się skupić - odpowiedziała szczerze.
  - A masz dzisiaj jakieś sprawdziany? - tym razem odezwała się dyrektorka. Potrząsnęła przecząco głowa.
  - Dobrze, więc posiedź do końca godziny, a potem idź do domu. Zwolnię cię.
  - Bardzo dziękuję, do widzenia. - poszło nawet szybko, pomyślała wychodząc z gabinetu.
    Wróciła na lekcje i usiadła na wcześniejszym miejscu. Nawet ominie ją lekcja na której siedzi z Nickiem (wspominała o tym? Nie? To teraz już wiecie) plus W-F, który również mają razem. Tylko czemu zrobiło jej się tak smutnawo...? Cholera, za dużo o nim myśli. Inne dziewczyny ciągle się do niego kleją. A jakby je tak... Potrząsnęła na boki głowa, by odgonić te myśli. Ludzie - za tego idiotę Nicholasa?! Reid spojrzał na nią pytająco z innej ławki. Posłała mu jedynie blady uśmiech. Po skończonej lekcji złapała i tak czekającego na nią blondyna.
  - Zwalniam się teraz, ale przyjdę na patrol. Może być trochę wcześniej? Muszę się w końcu wyspać. - skrzywiła się niezadowolona.
  - Ale wcale nie musisz... - zaczął Reid, na co od razu mu przerwała.
  - Ale chce. To przekażesz to Sethowi? Będę wdzięczna.
  - Jasne. To na razie. - przytuliła go lekko na pożegnanie. Ostatnio coraz częściej u nich takie gesty. Cholera, wilkołaki, które się do siebie tulą... To tylko u nich.
    Szybko zarzuciła na siebie ubranie i wyszła ze szkoły. Zaczął padać pierwszy, lekki śnieg. Nie ma to jak szczęście. Swoją droga to się trochę spóźnił... Ruszyła w kierunku domu. Jenny powinna być jeszcze w szpitalu, wiec nie ma problemu. Potem i tak powie, że się zwolniła, ale nie będzie w takim stanie. No cóż, o lustro zahaczyła...
    Pierwsze co zrobiła po przyjściu do domu to uszykowanie sobie jedzenia. Wzięła talerz z górą tostów i usiadła z nim przed telewizorem. Nie minęło piętnaście minut, a tostów zabrakło. Wyłączyła telewizor. Przywykła do dźwięku samochodów i już ją w nocy nie budziły. Zasnęła zwinięta w kłębek na kanapie. Nie śniło jej się absolutnie nic, a nawet patrząc na zegarek nie wiedziała ile tak właściwie spała. Miała jedynie pewność, że ojciec wróci niedługo z pracy.
    Tak, zgadza się. Rodzice pogodzili się i stwierdzili, że sprzedadzą tamte mieszkanie. Ale jeśli znowu się rozstaną - chociaż wolałaby tego uniknąć - to po pierwsze pęknie jej serce, a po drugie ojciec zostanie bez dachu nad głową. Ale ona już tam nie wnika. Mieszkają wspólnie, jak rodzina już jakiś czas, ale były mąż Jenny ma to do siebie, że niby jest, ale jakby go nie było. Tylko filmy ma teraz z kim oglądać, chociaż obecnie rzadko bywa w domu. No cóż, takim urokiem jest córka-wilkołak. Trzeba z tym żyć.
    Zwlekła się niechętnie z kanapy po kilku minutach. Na nowo zjadła czy raczej pożarła pół pudełka "ptasiego mleczka" i powędrowała na górę. Zdążyła usiąść bezradnie na łóżku i zastanawiać się co ma robić, kiedy odezwał się jej telefon. Otworzyła kopertę z tekstem: "Za pół godziny patrol, Seth". No i ma zajęcie. Odświeżyła się, przebrała w coś bardziej praktycznego do rozbierania (Boże, jak to brzmi...) i ruszyła ku drzwiom. Po drodze zostawiła karteczkę na lodówce o treści: "Jestem u kolegów. Przepraszm, że tak nagle. Megan." Taa... Ciekawe czy jej ojciec chociaż to przeczyta. Wyszła z domu.
    W starej leśniczówce jak zwykle światła były zaświecone w każdym pokoju, chociaż wilkołaki na dobrą sprawę tego nie potrzebują. Doskonale widza w ciemnościach. A tak w ogóle, to ciekawe, jak tą leśniczówkę dostali... Nie spieszyła się z dojściem do drzwi. Każdy wiedział o jej przybyciu, a Megan mogła zaciągnąć się dokładnie powietrzem. Czuć było rzecz jasna wilkołaki, las oraz ogólnie noc. Jakieś drobniejsze zwierzęta czaiły się w zaroślach, wydając ciche odgłosy ucieczki po wykryciu drapieżnika poza norą, tym razem drewnianym domkiem. Weszła do środka.
  - ... mów nam od razu, jak coś znajdziesz. I nie oddalaj się zbytnio - tłumaczył Seth wyraźnie znudzonej Naomi. Dziewczyna stała z założonymi rękami.
  - Jasne. Już skończyłeś? Więc pozwól, że sobie wyjdę...
  - Łap. - chłopak rzucił jej zawiązany na czarnym rzemyku, bursztynowy krzyżyk. Brunetka złapała go i przeszła obok Megan przy okazji rzucając blondynce przeciągłe spojrzenie. Nie była dla niej przychylna, ale mniej cierpka niż zwykle.
  - Megan! Cześć! - zawołał uradowany Reid. Kurde, ten to się ze wszystkiego cieszy.
  - Cześć. To co, idziemy? - spytała uśmiechnięta.
  - A nie wolałabyś... - zaczął Seth, jednak mu przerwała.
  - Nie. Wypoczęłam dzisiaj, zregenerowałam siły, nie wiem, co tak mnie osłabiło. To idziecie czy nie?
  - Idziemy, idziemy. Romeo, ty też? - rzucił Reid do Matta.
  - Nie, zostanę i będę się szykować. Ale wam życzę udanych poszukiwań - odpowiedział z uśmiechem Matt. No tak, miał dzisiaj randkę z Sarą...
  - Dobra. Więc ja zajmuję łazienkę. - i już jej nie było. Wyszła z niedużego pomieszczenia jako wielka, biała wilczyca. Reszta również już czekała.
    Wyszli dogryzając sobie jak to w ich zwariowanej grupce bywa. Przeleciała wzrokiem po wilkach Chyba jedynie głupi pomyliłby je ze zwykłymi stworzeniami o wdzięcznej, łacińskiej nazwie canis lupus. Maszerowali raźno na poszukiwania kolejnych tropów. I każdy przy niej oczywiście skakał, pytając czy się dobrze czuje i takie tam. Obrzuciła wszystkich mrożącym spojrzeniem.
  Jak nie przestaniecie przy mnie skakać to zobaczycie gniew wilczycy - warknęła zdenerwowana. Spotkało się to w większości ze śmiechem aniżeli strachem. No cóż... Przynajmniej Naomi milczała. W sumie ona chyba nigdy się nie odzywała.
    Doszli do jakiegoś terenu nad jeziorem. Seth wyznaczył obszar do przeszukania, po czym jak zwykle ustawili się w rządku, by przeczesać dokładnie leśną ściółkę. Poszukiwania były tym bardziej trudne, bo była zima, a co za tym idzie - padał śnieg. Mógł przez to zamaskować wiele tropów oraz zniszczyć te, które w jakiś sposób nie zostały zatarte. Z drugiej strony mogą zostać ślady na śniegu... Taa, chyba to już zbyt naiwne myślenie. Westchnęła i skupiła się na dalszym węszeniu. Szczerze powiedziawszy całkiem przypadło jej to do gustu, chociaż szkoda, że musiała się tak nad tym skupiać. Innym przychodziło to dużo łatwiej. Czy jej się zdawało, czy Seth drgnął, gdy o tym pomyślała?
  Czekajcie, coś chyba mam - mruknął Charlie, ryjąc nosem w ziemi. Odgarnął łapą kilka starych liści. Wyłapała z jego umysłu zapach, a także malutkie, czerwone plamki na liściach. Krew...
  To... To wampira?
- spytała niepewnie Megan.
  Nie, człowieka. Pewnie kogoś dorwał...
  I psa
- dorzucił Charlie.
  Psa? - spytał zdziwiony Seth. Zaciągnął się tuż przy zakrwawionych liściach. - Fakt... Jest pies. Pewnie ktoś wybył na spacer... Czekajcie, kto ostatnio zniknął?
  Niejaka Doris Longoria. Włoszka czy co tam...
- mruknął brunatny wilk.
  Doris? Miejska krawcowa, ma Shih Tzu - podsunęła Megan, wyobrażając sobie wspomnianą kobietę.
  A raczej miała. Wątpię, żeby przeżył - stwierdził beztrosko Reid. Zawarczała nań cicho. - No co? Taka prawda. Raczej wątpię, żeby zostawił cokolwiek przy życiu...
  A gdzie zostawia ciała?
- wpadło jej niespodziewanie na myśl. To było okropne.
  Nie wiem, może nawet w lesie. Chce, żeby zwierzęta je dokończyły... Szukajcie dalej. Może jeszcze na coś trafimy.
    Po dalszych, nieudolnych poszukiwaniach odpuścili. Oczywiście niczego nie znaleźli. Już w ludzkiej formie, została odprowadzona pod same drzwi - przy okazji zwróciła Charlie'emu pożyczoną kiedyś książkę. Taak, zapomniała o niej. Wieczór minął jej... Jak minął, czyli w sumie na niczym specjalnym. Jedzenie, oglądanie telewizji, jedzenie, czytanie książek, jedzenie, uczenie się i jedzenie. Dobrze po dziesiątej zadzwoniła do niej Sara, opowiadając o horrorze w kinie, kiedy to tuliła się do Matta (bynajmniej nie ze strachu) oraz romantycznej kolacji. A dokładniej zaproszeniu do kawiarni, ale mniejsza o to. Klepała tak dłuższy czas, aż ta święta kobieta, jej matka, powiedziała, żeby jeszcze zajęła się lekcjami. Dzięki Bogu, bo już rozbolało ją ucho.
    Przy okazji usłyszała, że przyszła Jenny. Kiedy kobieta się kładła, zapukała cicho do jej sypialni. Meg wygrzebała w niedużej szkatułce srebrny krzyżyk. Musiała jakoś chronić najbliższych, to chyba logiczne. Założyła go matce na szyję, ukradkiem wąchając. Tak, miał w sobie sporo srebra. I o to chodzi. Tak swoją drogą kochała wprost swe nowe zdolności - znacznie łatwiej z nimi żyć. Już wcześniej opracowała małą formułkę.
  - Kochanie, nie rozumiem... Po co mi to? - spytała zdezorientowana Jenny, przyglądając się niedużej zawieszce.
  - Żeby cię chronił.
  - Ale.. Chyba nie wiem, do czego zmierzasz.
  - Po prostu... Nie zdejmuj go. Zaufaj mi. I nie zapraszaj nikogo tak otwarcie do domu. Wiem, że brzmi to idiotycznie, ale... Po prostu mnie wysłuchaj. I nie wracaj zbyt późno z pracy, jeśli jest to możliwe.
  - No... No dobrze, jeśli dzięki temu nie będziesz się martwić... - zgodziła się z lekkim wahaniem Jenny. Dziewczyna uśmiechnęła się lekko w odpowiedzi.
  - Dzięki, mamo. Wiem, jak to brzmi, ale... Po prostu dziękuję.
  - Nie ma sprawy. A teraz pozwól, że...
  - Jasne, śpij. Dobranoc. - kobieta spojrzała znacząco na łóżko.
  - Dobranoc.
    Wróciła do swojego pokoju, by niedługo potem legnąć na łóżku. Dla osoby postronnej pewnie zachowywałaby się dziwnie, jednak ona doskonale wiedziała, co robi. Chroni swoich bliskich. Chroni jak tylko może. Oby i oni się trochę postarali, bo ona już o tego wampira zadba. Nawet nie znają jego imienia, nazwiska... Z resztą, zło nie ma nazwy. A nawet jeśli, to zgubiła się ona pośród tysiąca innych przydomków. Już niedługo, temu bezimiennemu złu, które tak ją przeraża, osobiście rozpruje gardło.


                                                                   ***


    Następny dzień okazał się wyjątkowo mokry. I błotnisty. Nawet idąc ulicą raz po raz wchodziła w niezbyt czyste kałuże, a do tego nie miała kaptura, pod którym mogłaby skryć głowę, gdy niespodziewanie się rozpadało. Świetnie. Doszła do szkoły cała przemoczona. Nie ma to jak deszcz ze śniegiem w listopadzie, kiedy to przy okazji topnieje wcześniejszy śnieg. Taak, super. Siedziała na lekcjach niezbyt zadowolona, ale przynajmniej przytomna. Przy okazji Sara opowiadała o randce. Co jeszcze...?
    Lunch minął jak zwykle przyjemnie, nawet ona nieco się rozluźniła. Chociaż śmieli się także z niej, jaka to jest niezapobiegliwa, ale zaraz Naomi zaczęła jeździć po Reidzie, więc mieli lepszy obiekt drwin. Chyba jednak polubi Naomi, mimo, że jest nieco wredna. Z naciskiem na "nieco", ale w sumie kiedy wczuła się w jej wcześniejszą sytuację, to wcale jej to nie dziwiło. Jedyna wilczyca w sforze, a w dodatku przy młodych wilczkach... Nie, nie, nic przyjemnego. Na francuskim siedziała z Nicholasem (czy zawsze to ona musi mieć wolne miejsce w ławce?!), także wchodząc do klasy wzięła głęboki oddech i podeszła do ławki, gdzie już siedział brunet. Obecnie się rozpakowywał.
  - Cześć - wymamrotała, siląc się na uprzejmość. W odpowiedzi tylko coś odburknął.
    Ha! Czyli jednak miała mieć spokój. Najwidoczniej dzisiaj Nick nie miał dobrego humoru, więc się zbytnio nie odzywał. I bardzo dobrze. Od razu wiedziała, że to jest jakiś mruk. W ogóle dowiedziała się od Setha, że spotkał naszego dingo w lesie i mimo ogólnej niechęci pozwolił mu zostać. No tak, bo w końcu drugi drapieżnik i takie tam... Mniejsza o to. Jakoś w połowie lekcji, gdy ona zaciekle notowała to, co mówi nauczycielka, chłopak pochylił się ku niej.
  - Jak idą poszukiwania wampira? - mruknął na tyle cicho, by tylko ona to słyszała.
  - Skąd wiesz? - dopytała zdziwiona, odkładając długopis i spoglądając na chłopaka uważnie.
  - Aż tak źle to ze mną nie jest. Widziałem go raz w mieście, tylko przez chwilę, więc wszystko sobie poukładałem - znowu mruknął. Ale złożył całe zdanie - robi chłopak postępy, nie ma co. Swoją drogą to aż dziw, że w ogóle pierwszy się do niej odezwał.
  - Nie wiesz może, gdzie osiadł czy coś? - zapytała z nadzieją.
  - Nie mam pojęcia, zacierał po sobie zapach, poza tym tylko mi mignął - mruknął pod nosem. Po chwili dodał z satysfakcją. - Czyli zgadłem, że o to chodzi.
  - Wiesz, to nie jest raczej twoja sprawa, ale tak, zgadłeś - stwierdziła, powracając do notowania.
  - Racja, ale jakby co to służę pomocą. - spojrzała na niego nieco zdziwiona. Chłopak w tym czasie wyparł się na krześle i niby to słuchał nauczycielki.
  - Dobrze, zapamiętam... - szepnęła. Nauczycielka zwróciła jej uwagę, wiec zaraz speszona powróciła do pisania.
    Na w-f'ie mieli gimnastykę, co jak zawsze, bardzo jej odpowiadało. Sara za to przez cały czas wzdychała za kotarą, gdy nadbiegał Matt. Jej, chyba naprawdę się zakochała... Z politowaniem poklepała ją po plecach, by po chwili rozejrzeć się, kto tak właściwie gra. Oczywiście wiadomo, kogo szukała - chłopców ze sfory. Grał jak już wiadomo Matt, Seth i Dorian. Cóż, brakowało dwóch, a byłby komplet. Zauważyła również Nicholasa, ale to tak swoją drogą. Posłała chłopakom uśmiech, bo właśnie wszyscy na nią spojrzeli, po czym ulotniła się na swoją część. Swoją drogą powrót do domu do najprzyjemniejszych nie należał...
    Mokra, ale zadowolona, że w końcu posiedzi na kanapie, wróciła do domu. Seth odwołał dzisiaj tropienie. Przecież w taką pogodę to już na pewno niczego nie znajdą. Przynajmniej zaczęło bardziej śnieżyć, aniżeli padał deszcz. To zawsze jakiś plus. Zjadła po czym... No tak, zdrzemnęła się. Ogólnie dzień ten minął jej już stosunkowo szybko. Odrobiła lekcje, pouczyła się, trochę nawet poszperała w internecie o wampirach, a z racji, że dzień był coraz to krótszy, po prostu położyła się spać.


    Kolejny, nudny dzień... Szkoła, szukanie tropów i ot, koniec zabawy. Właśnie siedziała w swoim pokoju pisząc wypracowanie z angielskiego przy szeroko otwartym oknie. Jej rodzice wybrali się na klika dni do rodziny, także pozostała w domu sama. Nagle to poczuła. Rozdzierający ból w piersi, poczucie narastającej pustki. Odejście. Śmierć... Nawet nie myślała, prowadził ją wilk. Gdy odpychała się łapami od framugi otwartego okna spowił ją niebieski blask, który zmienił ciało dziewczyny w porośniętego białym futrem wilka. Biegła ile sił w łapach, nie liczyło się nic: tajemnica, wampir grasujący po mieście, ewentualny spacerowicz. Musiała tam być. Wspomóc watahę. Kto...?
    Wpadła na malutką polanę. Inni już tam byli. Przepchała się między wilkami. Kto? Kto?! Na ziemi, pośród cienkiej warstwy śniegu leżała na boku Naomi. Oddech miała urywany, a w powietrzu unosił się zapach krwi. Z oczu dziewczyny skapnęła niekontrolowana łza bólu. Gardło Naomi było rozszarpane, a bok całkowicie zniszczony, najprawdopodobniej przez srebrny nóż. Nie mógł się zagoić. Nie było ratunku. Ona... Odchodziła. Śpij... - dobiegło ją ciche mruczenie Setha w wilczej mowie. Z nieba zaczęły spadać białe, puszyste płatki śniegu. Czuła, jak płomyk duszy czarnowłosej gaśnie. Ulatnia się i... Znika, gdy dziewczyna tylko zamknęła oczy. Cała wataha poczuła okropną pustkę w środku.
    Wilki uniosły w górę głowy, by zawyć rozpaczliwie. Piękny śpiew niósł ze sobą ogromną dozę bólu, ale także uhonorowanie członka stada, który odszedł. Po porośniętym białą sierścią policzku Megan spływały diamentowe łzy. Jak mogło do tego dojść? Dlaczego? Pytania kotłowały jej się w głowie, gdy wilk wyciszył się, dając dojść człowiekowi do głosu. Wilk chciał pobyć sam, skulony, by opłakać swego pobratymcę. Wyli bardzo długo, po czym spuścili głowy, załzawionymi oczami wpatrując się w ciało dziewczyny.
  Nie! To nie jest możliwe! - wrzasnął po jakimś czasie Reid, szaleńczo szlochając i krzycząc coraz to nowsze wypowiedzi. - Ona tu jest! To tylko jakiś chory sen! Chce się obudzić! Chce się obudzić, jasne?! - krążył po polanie, wydeptując w ziemi kółka. - Przecież to nie jest możliwe, by jej tu nie było! Ten chory skurwiel mi za to zapłaci. Tak, nie uda mu się zwiać! Nie tym razem! A ona wtedy wróci, śmiejąc się ze mnie... Tak, na pewno tak będzie. Wróci i...
  Reid...
- rzucił miękko Seth.
  Przyjdzie potem i będzie ze mnie szydzić, tak jak zwykle! To są po prostu żarty. Nie wierzę w to... To nie jest prawda. To je...
  Reid!
- jasny wilk spojrzał na Alfę. - Ona... Odeszła...
  Ty też bierzesz w tym przedstawieniu udział?!
- wywarczał wściekły.
  Nie. Ona odeszła. Pomścimy ją, obiecuję. - nadal przemawiał łagodnie, chociaż sam odczuwał gorycz i wściekłość. Ogromną chęć zemsty. - Uspokój się. Zemścimy się. Tak, zem...
  Zamknij się!
- zawarczał szaleńczo, szczerząc ku czarnemu basiorowi kły. - Wszyscy się zamknijcie! Zostawcie mnie!!!
    Wilczur rzucił się do ucieczki, przemieniając po drodze w blond chłopaka. Wszyscy odprowadzali go wzrokiem, szczerze współczując. Sami czuli się podobnie, tylko trzymali swoje emocje w ryzach. Nawet gdy blada sylwetka chłopaka zniknęła w głębi lasu, wszyscy jeszcze przez chwilę patrzyli w ślad za nim. Biedny... Tylko dlaczego tak się przejął? Przecież kłócili się, chociaż z pewnością kryła się za tym sympatia. Ale... Żeby aż tak? Parą raczej nie byli, tego była pewna. Tylko...
  Naomi to starsza siostra Reida.
    Spojrzała zszokowana na Setha, który właśnie ją oświecił. Ten wpatrywał się w niepełny księżyc, którego nie przesłaniała dzisiaj nawet jedna chmurka. Było tam widać nawet gwiazdy. Meg szybko przeleciała w myślach większość zachowań tych dwojga. Tak... Zgadzało się. Kłócili się nawet w sposób, który powinien dać jej do myślenia. Chwilami była naprawdę ślepa... Reszta stada wcale się nie odzywała. Poukładała sobie wszystko w głowie i zdobyła na pytanie.
  Nie są do siebie podobni... I... Dlaczego nic o tym nie wiedziałam?
  Mają wspólnego ojca. W sumie nigdy nie rozpowiadali swojego pokrewieństwa, więc mogłaś nie wiedzieć. Więzi krwi u wilków są bardzo mocne. Na razie jednak martwił bym się o Reida... Gdzie on mógł pobiec? Nie świta mi nic charakterystycznego z jego osobą... Poza tym naprawdę z nim źle. Musi chyba ochłonąć...
  Wiem gdzie jest
- powiedziała wadera, doznając nagłego olśnienia. - Pójdę do niego.
  Nie wiem, czy to dobry pomysł...
- skrzywił się Seth.
  Samicy nie skrzywdzi - rzuciła hardo, po czym dodała. - Poza tym nie należy się rozdzielać. Inaczej powybija nas jak muchy, - usłyszała naokoło siebie wściekły warkot. - także lepiej po niego pójdę. Najpierw zajrzę do leśniczówki, a wy... Wy... Nie wiem, nieważne. - westchnęła cicho, po czym puściła się biegiem ku drewnianemu domkowi.
    Ubrana w zapasowe ciuchy, które jak zwykle spoczywały bezpiecznie w leśniczówce, obmyła nieco ubłocone ręce i nogi. Nie miała czasu rozczulać się nad całą resztą. Chwyciła jakieś ubranie chłopaka, po czym szybko ruszyła w tylko sobie znanym kierunku. Tak, ona doskonale wiedziała, gdzie ma iść. Wyszła na skarpę cicho, patrząc na żałośnie zgarbionego, siedzącego doń tyłem chłopaka. Położyła ubrania Reida nieco bliżej niego. Odsunęła się i usiadła na ziemi, odchylając głowę i zamykając oczy.
  - Już wszystko wiem. Przyniosłam ci ubranie, żebyś nie siedział tu tak bez niczego - szeptała spokojnie, chociaż głos delikatnie jej drżał. Człowiek by tego nie wyczuł, jednak wilk - zdecydowanie tak. - Proszę ubierz się w to. Nie wybierałam niczego szczególnego, wzięłam pierwsze lepsze ciuchy...
    Za jakiś czas otworzyła oczy, by spojrzeć na ubranego już chłopaka. Znowu usiadł na samym brzegu skarpy, zwieszając nogi i garbiąc się straszliwie. Podeszła do niego powoli, chociaż przypuszczała, że i tak nic takiego nie zrobi. Nie zaprotestuje. Usiadła obok, patrząc chwilę na ukrytą w dłoniach twarz Reida. Przygarnęła go do siebie, przytulając i lekko kołysząc. Chłopak również ją obiął, po czym zaczął szlochać. Trwali tak dłuższy czas. On, ukrywając twarz w jej włosach, ona, głaszcząc głowę chłopaka i lekko nim kołysząc.
  - Nic już nie będzie takie samo... - szepnął cicho.
  - Nie, nie będzie. Ale ona nie chciałaby, żebyś rozpaczał. Raczej wolałaby, byśmy go dorwali. I żebyś nie popełnił jej błędu... - odpowiedziała i mimo tego, że Reid to niepokorna dusza, była pewna, iż nie popełni błędu siostry. On wygra.


                                                                   ***


    Spała smacznie w łóżku, był gdzieś środek nocy. Usłyszała dziwaczny chrobot. Jej rodzice zostali u rodzin, gdyż nie pozwoliła im przyjechać, a imieniny wujka były w tym roku dosyć huczne, więc pewnie nadal się bawią. Na nowo usłyszała ów dziwaczny, niezbyt przyjemny dla ucha dźwięk. Otworzyła niechętnie oczy. Leżała na boku, więc spokojnie mogła patrzeć w okno. Nic. Może... - nim zdążyła dokończyć swą myśl, na nowo usłyszała ten niepokojący dźwięk. Dochodził chyba znad jej głowy. Przewróciła się na wznak i momentalnie zamarła. Nie zasłoniła rolet...
    Tuż nad jej głową, w oknie dachowym, stał on. Wampir jeździł kłami po szybie, wytwarzając dziwaczny dźwięk. Wyszczerzył się w obleśnym uśmiechu, po czym... Zniknął. Wystraszona, patrzyła się na bruzdy powstałe na szkle. Będzie musiała wymienić to okno. Tak, zdecydowanie. I przydałoby się powiadomić chłopaków, ale chyba teraz nie ma to większego sensu. Ale on już wie, gdzie ona mieszka. Trzeba jak najszybciej zażegnać to okropne stworzenie. Zło na nowo wyłoniło się ze swojej kryjówki. Grasuje po jej kochanym, małym miasteczku i zabiera kolejne dusze. Jest bezkarne. Przybrało okropną, silną postać: wampira. Wampira, którego trzeba zlikwidować. Jak najszybciej. Ciągle o tym myślała. Nie zasnęła, póki blade promyki zimowego słońca nie zaczęły razić jej w oczy.

sobota, 19 lutego 2011

Rozdział XII.

    Na odpoczynek została jej jeszcze niedziela. Tym razem postanowiła się wysilić i ruszyć do kościoła. Tym bardziej, że już niedługo walczyć miała z wampirem - z pewnością przyda jej się chociaż drobne odnowienie wiary. Ubrała się w grafitowe rurki, zielona koszulkę z niebieskim napisem i czarną bluzę. Nie wysiliła się, bo było to ubranie wzięte jako pierwsze z brzega. Zjadła szybkie śniadanie i poszła niespiesznie do kościoła. Po kościele postanowiła pospacerować jeszcze po parku. Jakoś tak nie spieszyło jej się z powrotem do domu, by odrabiać lekcje i zgłębiać tajniki wiedzy. Miała poczytać o zmiennokształtnych, ale jakoś tak... Na spotkanie ze swoją wspaniałą grupką teą nie miała ochoty. Znowu wymyśliliby jej jakiś trening, a znając życie i tak niewiele będzie robić w walce z tym wampirem. Ale na pewno nie będzie stać i patrzeć na to wszystko z boku, o nie! Nawet nie ma mowy, że tak łatwo odpuści! Poczuła w powietrzu delikatną, znajomą woń. Odwróciła się w lewą i... No zgadnijcie, kogo zobaczyła! Ruszyła w tamtym kierunku dosyć szybkim krokiem, by czasem przechodzień jej nie uciekł.
  - Witaj Megan, czemu zawdzięczam to spotkanie? - spytał Nicholas ze złośliwym uśmiechem. Taa, są już ze sobą po imieniu. Super.
  - Chcę się dowiedzieć więcej o rasie - odparła bez ogródek. Chłopak jednak postanowił się z nią podroczyć - jakby miała na to humor.
  - Jakiej rasie? - zapytał niby uprzejmym głosem.
  - Zmiennokształtnych? - rzuciła ironicznie.
  - Ach, no oczywiście.
  - Słuchaj. - zatrzymała się gwałtowanie. - Ty mnie nie lubisz, ja nie lubię ciebie. No, jakoś do mnie nie przemawiasz swoimi złośliwościami. Ale chce się dowiedzieć prawdziwych rzeczy o zmiennokształtnych.
  - A nie masz, nie wiem, jakichś lepszych zajęć? A tak swoją droga to też do wilków ciepłem nie pałam - rzucił zgryźliwie, wyginając usta w grymasie.
  - Super, ale nie interesuje mnie to. - oo, od kiedy to ja taka niemiła? - Opowiesz mi coś?
  - A poprosisz ładnie? - spytał ironicznie.
  - Niech ci będzie... - warknęła z narastającą irytacją. - Nicholasie Green, bardzo proszę cię o opowiedzenie mi czegoś więcej o swej rasie. Może być? Chyba nie chcesz tu mieć rozwścieczonego wilkołaka, który rozpruje ci gardło, hm?
  - Dobrze, podobała mi się twoja prośba. Więc usiądźmy. - wskazał na pobliską ławkę. - i pytaj o co chcesz. - nim zdążyła zapytać, obydwoje usłyszeli słowa przesiąknięte na wskroś zazdrością. Oj, chyba ktoś mnie nie lubi.
  - Patrz, a ta suka znowu zajmuje się nowym przystojniakiem! - były to słowa tlenionej blondynka imieniem Paris. - Jakby jej tamci chłopcy nie wystarczali. Co ona ma, czego my nie mamy? - mówiła do drugiej, podobnie jak ona pompowanej blondyny. Ta nazywała się chyba Jennifer. Boże, skąd ja znam ich imiona?! Przechodzę pranie mózgu...
  - Właśnie nie wiem. Najwidoczniej chłopcy lubią takie pustaki jak ona. - zrobiła teatralny ruch ręka. Megan nie wytrzymała i wybuchnęła śmiechem.
  - Nawet nie wiedzą ile mają prawdy odnośnie tej suki. - stwierdziła już względnie uspokojona. Nick również miał głupkowatym wyraz twarzy. Pozostawił to bez większych komentarzy, mrucząc tylko pod nosem:
  - Przynajmniej dowiedziałem się że jestem przystojniakiem od plastików... - wymamrotał zrezygnowany, chyba nie miała to być wiadomość dla jej uszu. - No dobra, mniejsza już o to. Co chcesz wiedzieć?
  - Wszystko. Skąd się wywodzicie? Jak przebiega przemiana?
  - Wywodzimy się chyba jakoś od Indian, ale cóż... Geny się nieco rozproszyły. A co do przemiany... Po prostu mam dreszcze i jestem psem dingo.
  - Lub innym, psopodobnym stworzeniem - podsunęła blondynka.
  - Zgadza się.
  - Więc Nick... Emm... Mogę ci tak mówić?
  - A nie spoufalasz się zbytnio? - uśmiechnął się do niej z wyraźna ironia.
  - Czyli, że mogę. Kim byli twoi rodzice? Znaczy... Po kim to masz?
  - Nie znam swoich rodziców - odparł krótko.
  - Och... Przykro mi. Ja mam chyba wilcze geny jakoś po pradziadka od strony matki, chyba. - klepała chwilę, bo poczuła się głupio przez swoją gafę. Nie mówiła przecież żadnych ważnych informacji, ale... Tak w sumie to on również ich nie mówił. Był ostrożny, trawił każde słowo nim je wypowiedział. Że też dopiero teraz to zauważyła...
  - Trochę... Odległe, że tak powiem. Ktoś jeszcze był wilkołakiem?
  - Później już nie, a też nie mam pewności co do tego pradziadka. - skrzywiła się lekko. - Hej, a właśnie. Dlaczego jesteś do mnie taki uprzedzony?
  - To chyba pytanie osobiste? Ale mówiłem już: nie przepadam za wilkołakami. To tyle.
  - Uprzedzony jesteś - mruknęła pod nosem, przekonana o swojej racji. - Swoją droga to właśnie przez takie traktowanie popsułeś mi wczorajsze urodziny, o! - no co? Lubiła się chwalić...
  - I ja mam w to uwierzyć? Że moje zachowanie popsuło ci urodziny? - był taki ironiczny... Aż idzie rozszarpać!
  - Dobra, dowiedziałam się o swoich urodzinach dopiero w domu... - burknęła niezadowolona. I po co ja to mówiłam?
  - Że jak?
  - Zapomniałam o nich. - wzruszyła niewinnie ramionami. Chłopak prychnął.
  - Jak można zapomnieć o swoich urodzinach?
  - No normalnie! Nigdy ci się nie zdarzyło? - fuknęła ponuro.
  - Już dobra, nie warcz. Spóźnione wszystkiego najlepszego, czy co tam. Ale i tak nie lubię wilkołaków. - uśmiechnął się złośliwie.
  - Ja chyba również nie polubię zmiennokształtnych - żachnęła się. - Dajesz zły przykład gatunku! Ej, a właśnie - dużo was jest? Noo, zmiennokształtnych?
  - Osobiście spotkałem kiedyś jednego, ale nie zamieniłem z nim nawet słowa. Jego przemianą był orzeł. Przemienił się i odleciał gdy tylko zniknął z oczu ludziom. Nie chciał widocznie mojego towarzystwa.
  - Nie dziwie mu się - bąknęła pod nosem Meg.
  - Dziękuję za dopowiedzenie - rzucił złośliwie. Nastała chwila ciszy.
    Przez ten czas podeszły do nich dwie dziewczyny. Jedna miała jasno-brązowy kolor włosów i była raczej z osób niskich. Przypominała trochę Sarę. Druga była blondynka o włosach sięgających połowy szyi, ładnych, zielono-niebieskich oczach i drapieżnym uśmiechu. Dosłownie. Ją rozpoznała, nazywała się bodajże Earl. Gorzej z ciemną blondynką... Powiodła brązowymi oczami po pytających twarzach Megan i Nicka. Chyba zirytowało ą, ze nic do tej pory nie powiedzieli. Przywołała na twarz sztuczny uśmiech - gdyby wiedziała, że chce oszukać wilkołaka... Nie, nie wyszło jej to. Nawet na średnio spostrzegawczej osoby, nie dałaby rady. Poza tym Meg zawsze była dobra w wykrywaniu kłamstwa. Nienawidziła kłamstwa, tak swoją drogą. To one w większości psują ten świat.
  - No co jest Megan, nie poznajesz mnie? - zapytała w końcu poważnie podirytowana.
  - Yy... Obawiam się, że nie. Ty jesteś... Earl, dobrze mówię? - spytała blondynki.
  - Tak, zgadza się. A ona to Emma. - wskazała na koleżankę.
  - Aa... To mi świta. Mamy razem w-f? - i to ty uganiałaś się za Dorianem jakiś czas temu?
  - Tak. Nie przedstawisz nam swojego kolegi? - spytała przesłodzonym głosem. Więc o to chodziło!
  - Jestem Nicholas Green. Miło mi poznać - rzucił chłopak przywołując na twarz uśmiech.
  - Mi... To znaczy, nam, też! - zawołała uradowana Emma.
  - Ee... To ja was może zostawię... - stwierdziła Megan wstając. - Mam parę spraw do załatwienia. - zobaczyła niezadowolone spojrzenie chłopaka. O nie, to on musi myśleć i się z tego wyplątać, jeśli chce. Nie ona.
  - Właściwie to... - zaczął Nicholas, ale mu przerwano.
  - Będziesz chodził do naszej szkoły?
  - Raczej. Właśnie...
 -  No to się jeszcze spotkamy! - stwierdziła zadowolona Emma.
    Rozbawiona Megan zniknęła za zakrętem i już nie wsłuchiwała się w rozmowę. Nie czuła wyrzutów sumienia, że zostawiła chłopaka. Wredny jest! Należy mu się. Po tym stwierdzeniu, zadowolona weszła do Scarlett's. Po zamówieniu shake'a truskawkowego postanowiła uporządkować zdobyte dziś wiadomości. Nie było jej to jednak dane, bo odezwała się mała komórka w jej kieszeni. Wyjęła gadżet i z westchnieniem spojrzała na wyświetlacz. Dzwonił kto? No jasne, że Sara! Odebrała przystawiając słuchawkę do ucha.
  - Hm? Tak?
  - Co nie odbierałaś wczoraj!
  - Zapomniałam telefonu - odparła krótko.
  - No to wszystkiego najlepszego... - przyjaciółka zaczęła składać jej życzenia. Po kilku minutach skończyła, pytając. - To gdzie jesteś? Co robisz?
  - Jestem w Scarlett's i właśnie będę piła shake'a - odparła, dziękując przy odbieraniu napoju skinieniem głowy.
  - Oo. Mam wpaść?
  - Wiesz... Możesz...
  - No tak, dzisiaj masz swoje dni na bycie samotna. Znaczy, "ciche dni". Jasne. Spotkamy się jutro?
  - Jutro poniedziałek, więc na pewno - mruknęła pijąc z papierowego kubka.
  - A no tak. To do zobaczenia!
  - Pa - bąknęła chowając telefon do kieszeni.
    Może i nie powinna się tak czuć, ale... Szkoda jej było Nicholasa. Był całkiem odcięty od sobie podobnych. Ona miała sforę, znaleźli ją zaraz po przemianie, a on... Właśnie, ciekawe jak się przemienił. Może by się dowiedziała gdyby nie tamte dziewuszyska. Coś niepokojąco trzasnęło. Ups. Spojrzała na trzymamy kubek. Dziękowała Bogu, że jednak nie pękł. No, ale to nie fair! Ona się dowiadywała tutaj, wiedzę zdobywała, a te sobie przylazły na jakiś podryw... O ironio losu. Żeby on jeszcze tego chciał. Dopiła shake'a zadowolona, że był chłodny. Chociaż na zewnątrz było zimno, to nie interesowało jej to zbytnio. Jako wilkołak zazwyczaj było jej dosyć, no... Ciepło, prawda? Swoją drogą wilkołak nie może zamarznąć, nawet, gdyby odczuwał ogromny chłód. Trochę dziwacznie, ale przynajmniej nie miała takiego odskoku temperatury jak wampiry, które były chłodniejsze od ludzi o kilka stopni, albo lepiej. W ogóle ciekawe co robią chłopaki...
    Wyrzuciła kubeczek, pożegnała się ze znajomym sprzedawcą i ruszyła przed siebie, wciskają drobne dłonie w kieszenie płaszczyku. Może i drobne, ale za to o ładnej sile, ot co! Postanowiła przejść się na grób dziadków. Dawno tam nie była... Swojego czasu zaglądała tam codziennie. Ale rzeczywistość nie pozwała na "marnowanie" cennego czasu. Poza tym dziadkowie nakazali jej, by żyła dalej uśmiechnięta, a zamiast na stypę chcieli, żeby dziewczyna udała się na zabawę. Po części to spełniła - spotkała się na mieście z Sarą i jej znajomymi, zamiast siedzieć i słuchać kondolejncji osób, których w większości nawet nie znała. Teraz chodziła oczywiście uśmiechnięta. Przecież nie mogłaby się nie uśmiechać przez całe życie. Odmówiła modlitwę, sprzątnęła z grobów i zapaliła wypalone znicze. Zawsze miała w kieszeni zapałki czy też zapalniczkę. Nie to, żeby paliła papierosy czy coś - słaby wzrok przed pierwszą przemianą w wilka jej wystarczył. Palący ojciec również.
    Spędziła na cmentarzu ponad pół godziny, ale z braku zajęć musiała się stamtąd ulotnić. Sara trafnie nazywała to "ciche dni", ponieważ nie była wtedy zbyt dobra w kontaktowaniu z ludźmi. Najczęściej spędzała ten czas na zabawie zośką z zielonym napisem "Schiza Killer" autorstwa jej ciotecznego brata oraz na zabawie z Deno. Biedny psiak... Przydałby jej się towarzysz. I to nie taki, który siedzi w jej głowie, gdy biega na czterech łapach. Może naprawdę powinnam sobie znaleźć chłopaka? Zaraz odgoniła tę myśl z krzywym uśmiechem. Haha, już to widzę - "przepraszam skarbie, ale chyba się dzisiaj zdenerwuję i zamienię w wilka". Pff. Poza tym na co jej chłopak? Ma jedną przyjaciółkę i naprawdę jej starczy. Niby jest towarzyska, ale lubuje się w tylko małym gronie osób. No, nie licząc sfory. Stado przede wszystkim, prawda? Ciągle jej to na początku wpajali. Ale ona to wiedziała. Czuła to swoją wilczą połówką. Taka była prawda, że tych siedem osób było najważniejsze.
    Zahaczyła o miasto i kupiła dużego kebaba mix'a na wynos. Opychając się mięsem, sałatą i frytkami oglądała "Labirynt Fauna". Na jej humor film jak znalazł. Potem przeniosła się na górę. Wzięła biało-niebieską zośkę z zielonym napisem, usadowiła się wygodnie na łóżku i przerzucała ja z ręki do ręki. Potrafiła się tak bawić godzinami. Nazywała to bilansem. Bo tak właśnie było, myślała o wszystkim, najczęściej problemach. Pozwalało jej to patrzeć na chłodno i znaleźć z tego jakieś wyjście. Najczęściej to odpowiednie. Dzisiaj była to jednak zwykła melancholia. Może to dziwne, ale lubiła to uczucie... Siedziała tak ponad godzinę. Potem włączyła muzykę, by zajrzeć na trochę do książek.
    Niedługi czas później postanowiła wziąć prysznic. Ułożyła sobie piżamę na łóżku, zebrała potrzebne rzeczy i weszła do pomieszczenia. Zbawieniem jest własna łazienka! No, a szczególnie dla nastolatki. Wzięła bardzo długi prysznic. Nie miała w ogóle ochoty wychodzić z kabiny, ale nie mogła przesiedzieć tam nie wiadomo ile. Owinięta ręcznikiem spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Od czasu przemiany znacznie się zmieniła - zarówno fizycznie jak i psychicznie. No, psychika chyba nieco mniej. Fizycznie zauważyła, że nabiera coraz więcej mięśni. Wcale jej się to nie podobało. No, bo ile można? Ale taka już chyba cecha wilkołaków. Nie była przerażająco umięśniona i chociaż Naomi miała nieco więcej muskułów, to nie wyglądała z tym źle. Chłopcy byli umięśnieni, ale dla nich to raczej dobrze.
    Skończyła dziwaczne przemyślenia. No jak ona mogła się zmienić? Pasownie do wilkołaka, nie? Rozczesała długie włosy po czym zajęła się wszystkim potrzebnymi zajęciami higienicznymi. Trzymając ręcznik otworzyła drzwi od łazienki i prawie upuściła owy materiał. Dosłownie wyleciał jej prawie z rąk. Na łóżku, koło biurka, na puszystym dywanie i tak dalej ulokowali się jej kochani przyjaciele. Czerwona na twarzy wróciła do łazienki. Nie ma to jak szóstka szczerzących się chłopaków w twoim pokoju, gdy wychodzisz z łazienki. Cudnie! Zorientowała się, że nią ma piżam. Wychynęła jeszcze na chwile, by wziąć z łóżka uszykowane ubranie. Podał je jej rozbawionym Seth.
  - Zawsze wpadacie do kogoś bez zapowiedzi? I jak tu wleźliście?
  - Oknem. Zostawiłaś otwarte. A wiesz, zasadniczo to mieszkamy wszyscy razem - prócz Ciebie.
  - Mama chyba by zawała dostała. Ej, ale mój pokój jest na piętrze! - nie ma to jak króciutkie szorty i bluzka na ramiączka przy takich gościach. Super! Ma się to jak wyczucie, naprawdę.
  - Jeszcze się nie przyzwyczaiłaś, że rozmawiasz z wilkołakami? - nadal mówił tylko Seth. Wyszła zrezygnowana z łazienki.
  - Oo tak wyglądasz ładnie, wiesz Megan? - odezwał się Reid, za co prawie oberwał poduszką.
  - Taa... Dzięki. Gdzie zgubiliście Naomi? I oczywiście po co tu jesteście, się pytam?
  - Przyszliśmy zapytać, czy też idziesz potropić. Naomi sama woli niuchać. Sezon łowiecki na wampiry został oficjalnie otwarty.
  - No i jeszcze czemu nas dzisiaj nie odwiedziłaś? - dorzucił nie kto inny, jak Reid.
  - A muszę odwiedzać was codziennie? - rzuciła z przekąsem, acz była rzeczywiście ciekawa.
  - No wiesz, to już takie przyzwyczajenie - stwierdził blondyn.
  - To jak, idziesz?
  - No... A niech tam. Najwyżej znowu się umyję. A puszczacie tak po prostu Naomi? Tak sama?
  - Nie mamy innego wyjścia - stwierdził Seth, wzruszając bezradnie ramionami. - No wiesz, Naomi może naprawdę zagryźć.
  - Wcale bym się nie zdziwiła - stwierdziła nieco figlarnie Megan. - Ok, a poczekacie na mnie chwilę? Muszę wysuszyć włosy. Chyba, że spotkamy się potem.
  - Możemy poczekać. - spojrzał po wszystkich.
    Uwinęła się raczej szybko. W jakieś dziesięć minut wysuszyła włosy, ubrała się i była już gotowa. Wszyscy wyszli - znowu przez okno, żeby nie było, że sąsiadka sprowadza sobie chłopaków do domu. Ale czy Jenny by się zezłościła...? Gdyby miała gwarancję, że byli "grzeczni" to raczej nie. Postanowili zostawić swoje rzeczy w leśniczówce. Zmieniwszy się w wilka odczekała chwilę, po czym wyszła z łazienki. Wszyscy już byli w swojej wilczej postaci. Idąc przez las tłumaczyli jak ma węszyć. Zaczęła "niuchać" z nosem przy ziemi. Byli ustawieni w równe szeregi.
    Nigdy nie przywiązywała większej uwagi do zapachów, chyba, że chciała coś wyczuć. A tak naprawdę to chyba najważniejsza wilcza cecha. Na równi ze słuchem, a to że są bardziej atrakcyjnie, silniejsi i szybszy tym bardziej pomaga. Ale ona jeszcze nie miała swojej pierwszej pełni... Wracając do zapachów. Dowiedziała się, że wampiry mają sporo sposobów na zatarcie swoich śladów - począwszy od własnych, a na czystej magii kończąc. Zaszli dosyć daleko, ale nie wyczuła niczego specjalnego: zapach piżma i lasu, który posiadały wilkołaki, kilka ludzkich tropów, leśne zwierzęta i przyjemnie uszczypliwy zapach zmiennokształtnego, który już zakodowała sobie w swej bazie zapachów umieszczonej w głowie.
  Ty, zabujałaś się? - rzucił Reid podekscytowany, ale i smutnawo. No tak, zapomniała o tamtym...
  Jasne, w tobie. Reid, no proszę cię. Przez tyle lat miałam raptem dwóch chłopaków, z którymi nie byłam zbyt długo. Miłostki to chyba nie dla mnie. A czemu tak uważasz? - zaciekawiła się zerkając w jego stronę.
  Oj, tak się pytam... - bąknął pod nosem. - A to dlatego, że mi się ten zapach niezbyt podoba, o!
  Nie znasz się.
  Ja się nie znam? Ja?! Jaasne.
  Trochę skupienia, proszę. Znalazł ktoś coś?
- spytał Seth stając w miejscu. Każdy stwierdził, że nie wyczuł niczego specjalnego. Czarny wilk nie był z tego powodu zbyt zadowolony. - Dobra. Przeszukajmy jeszcze jeden obszar i wracamy do domu.
  ...pod prysznic.
- mruknęła Megan. Odpowiedział jej chichot kilku osób.
    Przeszukiwali kolejny obszar. Stwierdziła, że niczego dziś chyba nie znajdą, ale trzeba być dobrej myśli. I znowu to samo... Ogólnie cudowny zapach lasu. Spojrzała na księżyc. Za parę dni, może tydzień miała nadejściu pełnia. Jej pierwsza pełnia. Szczerze powiedziawszy... Bała się tego trochę. To było takie... Dziwaczne. I co niby powie Jenny? Pocieszyło ją kilka pomruków wilków. W jej głowie mimowolnie siedziała również Naomi, ale nie odezwała się. Cóż, przynajmniej nie jestem sama. Po tej decyzji szukała dalej w ogromnym skupieniu. Dochodzili już prawie do końca wyznaczonego obszaru, gdy nagle Reid stojący po jej lewej stronie ustał i podekscytowany zawołał w myślach.
  Ej, wiem! Pobawimy się w berka! - o losie!
  Reid, boli cię coś?
  To w chowanego?
- nie odpuszczał.
  Wiesz... Może innym razem. Naprawdę, jak ty coś powiesz... - westchnęła biała wilczyca, spuszczając łeb. Dorian zrobił dosłowne "face palm", kładąc łapę na oczy.
  No coo. Przynajmniej się staram!
  Doceniamy to, ale... Nie, jednak nie.
- odparł najuprzejmiej jak mógł Seth.
  Sztywniacy - mruknął pod nosem zawiedziony wilkołak i wrócił do szukania tropów.
    Gdy doszli do końca wyznaczonego terenu, Seth oznajmił, że mogą się rozejść. Zakomunikował również, że jutro po szkole też będą tropić. Bardziej chodziło o to, by powiadomić o tym Megan, ponieważ z reszta w końcu mieszkał. Wróciła do leśniczówki po swoje rzeczy. Zmieniła się, ubrała, a potem wywędrowała z łazienki. Pożegnawszy się z chłopakami, którzy jak zwykle chcieli ją odprowadzić - czemu odmówiła - pożyczyli sobie nawzajem dobrej nocy. Dostała również jak zwykle ostrzeżenie "uważaj na siebie". W drzwiach minęła się z Naomi.
    Szła z rękoma schowanymi w kieszenie czarnego płaszczyka. Jak zwykle rozkoszowała się nocą. Był czas, kiedy czuła się obserwowana. Domyślała się, że on gdzieś tam jest. Wampir. Prawdziwie przerażający, a nie romantyk z filmów dla młodszej publiki. Przestała się jednak stroszyć, gotowa do ataku, gdy tylko na nowo odzyskała poczucie bezpieczeństwa. Weszła do domu, mając szczerą nadzieje, że nieproszony w mieście gość nie obserwował jej przy tym.


    Wstała wcześniej, więc przegrzebała nieco swoje ubrania. Ostatecznie jej wybór padł na niebieską, luźna bluzkę na ramiączka, niebiesko-granatowa spódniczkę z brązowymi przebłyskami (ogólnie taka bardziej w zimnych kolorach) i czarne rajstopy. Na nogi wcisnęła brązowe balerinki, a dodatkowo na ramiona granatowy sweterek. Włosy rozpuściła, zaczesując przedziałek na bok. Ogólnie była raczej zadowolona ze swojego wyglądu.
    I nie tylko ona. Również w szkole Sara oraz przyjaciele ze sfory docenili jej wygląd. Ponadto Sara oświadczyła jej, że idzie jutro na randkę z Mattem. Starała się o tym nie myśleć. Przecież nie mogła już im zabronić, skoro wiedziała, że to raczej nie przejdzie. Lekcje mijały jej nad wyraz dobrze. W czasie lunchu zarówno stado jak i ona z Sara siedzieli razem, śmiejąc się do rozpuku. Nie było na stołówce pewnej osoby, która, no cóż, interesowała, a może intrygowała ją. Po lunchu Megan razem z Sarą udały się do biblioteki, wyporzczyć lektury.
  - Jedna dla mnie, a druga dla nie - oznajmiła Meg, podając od razu numerki kart.
  - Jeeju, znowu musimy przerabiać "Romeo i Julie". Ile jeszcze razy? - jęczała niezadowolona Sara.
  - No wiesz, to jednak był wielki pisarz...
    W czasie, kiedy rozmawiały na temat lektur stało się coś zupełnie nieoczekiwanego. Za biurkiem siedziała blondynka o lekko złotych włosach i niebieskich oczach. Nazywała się Molly czy jakoś tak. Miała okropnie skwaszoną, chciwą minę, co skutecznie obrzydzało jej, no, ładną twarz. Niebieskooka cisnęła w Megan książką. Dziewczyna odwracała się akurat przodem, więc nawet ze swymi wilczymi zdolnościami nie miałaby możliwości złapania rozpędzonej książki. Nie dostała jednak w twarz. Ktoś złapał książkę, a wilkołaczycę owiał nieco szczypiący zapach.
  - Wow, cóż za agresja! Niezły rzut, przyłożyłaś się. Oto i twoja książka. - Nick podał nadal zszokowanej dziewczynie książkę, która bąknęła coś tylko pod nosem. Na jego ustach malował się ironiczny uśmiech. Zwrócił się do blondynki za biurkiem. - A tak, jestem...
  - Nicholas Green - pisnęła słodko, mrugając przy tym zalotnie.
  - Hm, tak... Zgadza się.
  - Ja jestem Molly - ha, zgadłam. - Osbourn. Strasznie miło mi cię poznać.
  - Dobrze, ale wiesz... Ja już sobie pójdę - rzucił i nim ktokolwiek zdążył zareagować, wyszedł z biblioteki.
    Meg z przyjaciółką zrobiły to samo. Dziewczyna była nieco zirytowana tonem i uśmiechem chłopaka. Denerwował ją swoimi złośliwościami. Sara coś trajkotała o wydarzeniu z przed chwili, ale dziewczynę niezbyt to interesowało. Podążała pod klasę na kolejną lekcję. Na najbliższej przerwie postanowiła znaleźć Nicholasa. Ot, parę złośliwości, pytań i jeżeli sobie zasłużył to może podziękowanie. Przesiedziała lekcję niewiele z niej wynosząc. Trochę powęszyła, a z racji, że szkoła do dużych nie należała, nie miała problemu ze znalezieniem chłopaka nawet w tłumie. Może jego zapach był delikatny, ale znacznie się wyróżniał, a ona dobrze trafiła na korytarz.
  - Jak to jest możliwe, że byłeś w pobliżu i zdarzyłeś złapać tą książkę? - zapytała bez ogródek.
  - A może tak dzień dobry? - miał wyraźnie dobry humor. - Po prostu przechodziłem, a poza tym intuicja. Najlepiej się nią kierować. A tak swoją droga, "Romeo i Julia"...? Chyba to do ciebie nie pasuje.
  - To lektura, ale dla Twojej wiadomości całkiem ja lubię - odparła bezczelnie - jak na nią, oczywiście.
  - No wiesz? Nie dziękujesz i jeszcze tak się do mnie odzywasz... - udał urażonego. Cholera, jak małe dziecko...
  - No już dobrze, tylko skończ z tymi złośliwościami. Mam ich naprawdę dość. Dziękuję za uratowanie mojej twarz, przed oberwaniem książką. Może być? Nie umiem układać życzeń czy tam dziękować - mruknęła.
  - Niech tam. - machnął ręka.
  - Masz dzisiaj świetny humor. Jaki jest tego powód? Jeżeli można wiedzieć? - zapytała przyglądając mu się uważnie.
  - No wiesz, mam swoje fanki, a cała szkoła żyje moim przybyciem. Miło, nie? - odpowiedź do szczerych raczej nie należała. Nie chce mówi, to nie. Łaski bez.
  - Super. Ej, a zastanawiam się tak... Jak to jest u was z "super cechami"? No, bo wiesz, my się szybko leczymy, mamy wyostrzone zmysły... A wy?
  - Hmm... Przede wszystkim to chyba szybkość. I zwinność. Bynajmniej ja jestem nieco szybszy od wilkołaków, ale to bardzo niewiele. A poza tym w ludzkiej postaci to słuch i węch, ale nie jest on wiele lepszy od ludzkiego. Może też mamy nieco... Twardsze niż inni ludzie kości i ogólnie ciało, ale z tego co wiem, wilkołaki tak samo. I to chyba mniej więcej na tyle. Dużo masz jeszcze tych pytań?
  - Od groma. Ale tymczasem idę na lekcje, tak samo jak i chyba ty. - akurat zadzwonił dzwonek. - Do zobaczenia wredoto.
  - Nawzajem - odpowiedział chłopak złośliwie. O, już przeszli do przezywania się, tak swoją drogą. No dobra, ona nie umie przezywać. Rozeszli się pod swoje klasy.
    Reszta lekcji minęła całkiem gładko. Sara ciągle o czymś nawijała (jak zwykle), nauczyciele nudzili... Ot, normalny dzień szkoły. No, może oprócz tego, że dostała z matematyki dwójkę ze sprawdzianu. Ee nie była dobra z przedmiotów ścisłych. Niby czysta logika, ok, ale nauczycielka wymyślała niestworzone przykłady. Mniejsza o to. Umówiła się ze sfora na piętnastą przy jeziorku - dokładnie tam, gdzie znaleźli ja po przemianie. Wróciwszy do domu oczywiście wpierw się najadła, potem zajęła lekcjami i uszykowała do wyjścia.
    Nie trwało to wszystko zbyt długo. Znalazła się nad jeziorem jeszcze przed czasem. W spokoju zdjęła ubrania, schowała je do plecaka po czym przybrała postać wilka. Plecak ukryła jak zwykle w krzakach. Czekając na chłopaków (Naomi pewnie znowu będzie działać na własna rękę) wpatrywała się uparcie w dno jeziora przy jego brzegu, jakby próbowała coś tak dostrzec.
  Włączaj instynkt! - zganił ją Reid, który właśnie na niej leżał. Tak to jest, jak się człowiek - wilk - zamyśli.
  Mhm, zapomniałam się trochę. Cześć wam wszystkim.
  Cholera, Meg, wiesz przecież, że nie możesz się aż tak zamyślać!
- wszyscy się z nim zgadzali... No super.
 No wiem. Przepraszam. To co dzisiaj tropimy? - spytała otrzepując się z brudu, jednak odrobina rozmrożonego śniegu z ziemią zostawiła jej ciemne ślady na futrze. - No i widzisz co zrobiłeś? - spytała Reida z wyrzutem.
  Przesadzasz! Dziewczynka ubrudziła sobie futerko? - zakpił patrząc nań wyzywająco.
  E, blondas! Nie wiesz, że dla kobiet futra są bardzo ważne? Lepiej mówcie co robimy. Jaki kawałek dzisiaj przeszukujemy?
    Seth wytłumaczył dokładnie o jaki obszar chodzi. Węszyli w wielkim skupieniu, tylko Reid czasami mówił jakieś głupoty. Ona wolała dobrze skanować wszelkie zapachy. Czasami myślała, że z nią naprawdę jest coś nie tak. Zauważyła to. Każdy zachowywał się w swojej wilczej postaci zupełnie inaczej. Nawet Charlie nie chodził taki ponury acz powagą towarzyszyła mu zawsze. Może jest jakimś... Nieudanym wilkołakiem? No, bo jak inaczej...
  Nie mogę słuchać tych głupot - warknął zirytowany Seth. No tak, połączone umysły. Super. - Dlaczego tak uważasz? Na chwilę obecną nie możemy załatwić ci dużego stada, no chyba, że pójedziesz do jakiejś większej watahy. Więc przestań myśleć o takich głupotach. - nie mówił do końca szczerze, nawet tak marnego wilkołaka tak ona nie udało mu się oszukać. - Megan! Lepiej zajmij się szukaniem tropów, ok?
  Dobra...
- bąknęła przykładając nos do ziemi.
    Obyło się już bez rozmów, a ona węszyła w skupieniu. Nie wyniuchali nawet najmniejszego śladu wampira. Kompletnie nic. Z reszta tak samo jak Naomi, która nadal nieustępliwie przeczesywała własny teren. Wróciła do domu, wzięła szybki prysznic i położył się wpatrując w sufit, a dokładniej okno, bo takowe posiadała - jej pokój znajdował się na poddaszu. Westchnęła cicho. Z nią było coś nie tak. I nawet sfora o tym wiedziała. Dlaczego skoro tak nie chcieli nawet o tym rozmawiać? Musi poczekać do pierwszej pełni. Jeżeli nic jej nie zakłóci, a ona nadal będzie taka sama, to podejmie bardziej radykalne kroki. A o co chodziło z dużą wataha? Nie miała już czasu się nad tym zastanawiać, ponieważ odpłynęła w sen. Przez noc mimo wszystko niezbyt wypoczęła.



                                         ______________________________




    Ech, rozdział znowu mało wnosi do historii... Czy, dokładniej: mało w nim akcji, bo wnosić to jednak trochę wnosi. Ale za to mogę zakomunikować, że następny rozdział będzie bardzo... Smutny. Nie do końca udało mi się opisać w nim różne sytuacje tak, jak chciałam, ale nie jest źle. Może dodam go trochę szybciej, ale nie jestem co do tego pewna, bo muszę mieć kilka rozdziałów w zanadrzu. Pozdrawiam. ;)

PS. Jakie możecie polecić mi książki? Bo coś nie mogę niczego ciekawego znaleźć, najlepiej, żeby były to ebooki. Jeżeli ktoś posiada ebooka "Srebrna Kula" S. King'a, to byłabym wdzięczna za jakieś przesłanie czy coś. Ostatnio mam ogólnie fazę na wilkołaki. ;P

poniedziałek, 14 lutego 2011

Rozdział XI, cz. II.

              Na przeciw niej stał pies dingo.

    Zdziwiła się ogromnie, chyba nawet było to po niej widać. Gdyby nie jej węch, pewnie pomyślałaby, że jest to po prostu jakiś duży pies. No, bo skąd tu dingo? Przecież to nie Australia, tylko Stany Zjednoczone. Och, mniejsza o to! Teraz nic już nie powinno jej dziwić. Sama w końcu była obecnie wilkiem. Stworzenie było nieznacznie większe od zwykłego dingo (kiedyś się nimi interesowała), ale pewnie można, by wziąć go za wyrośniętego samca. Zmierzchało, więc jej wzrok nie przeszedł jeszcze na zbyt nocny tryb - to trochę ułomne w ich wypadku, dobrze widzą zawsze, w dzień i w nocy, ale o zmierzchu dopada wilkołaki kurza ślepota. Może powinnam jeść więcej marchewek?
    Przybysz w każdym bądź razie był rudy, swoją drogą o bardzo ładnym odcieniu. Nieco jaśniejsze, a wręcz białe plamy zbierały się w okolicach pyska, łap, podbrzusza i na końcówce ogona, co dawało słodki efekt domowego pieska. Oj, on zdecydowanie nim nie był. Duże uszy nasłuchiwały i to chyba nie tylko jej ruchów. Łapy miał podobnie jak wilkołaki w swej dzikiej postaci nieco zbyt długie, jak na normalnego przedstawiciela "swojej" rasy. Na końcu zatrzymała się na oczach. Piękne, duże, szare...
  Megan, czekaj. Już biegniemy. - a ci tu skąd, tak w ogóle?!
  Nie! Wystraszycie go. Jakby co nasłuchujcie
- rzuciła stanowczo, patrząc na swoje czoło. Znaczy w górę, tam, gdzie normalny człowiek je posiada.
  Dobra, ale lepiej się skup. - zgodził się niechętnie Seth, chociaż nie powinien tego robić. Nawet ona to wiedziała. - Uważaj na siebie i pamiętaj o kontakcie wzrokowym.
  Pozwalasz jej?!
- wrzasnął Reid, słyszała również protesty innych wilków, ale nie zwracała już na to uwagi.
    Stała tak nie zrywając kontaktu wzrokowego. Te walki wzrokowe są takie głupie... Ale pamiętała, że z każdym drapieżnikiem należy walczyć na spojrzenia. Po jakimś czasie zauważyła, że pies z nią na owe spojrzenia nie walczy. Ona sama również nie wpatrywała się w niego natarczywie. Robił to dla zasady, tak samo jak ona. Zamachała faliście na boki swoim białym, puszystym ogonem. Cieszyła się... Może to głupie, ale naprawdę się cieszyła. Nie wiedziała czym on jest. Nie mógł być wilkołakiem, ponieważ zamieniał się w psa dingo i inaczej pachniał. Rzuciła mu spojrzenie pod tytułem "Czekaj" po czym odbiegła w krzaki, gdzie schowała swoją torbę. Chyba chciał coś wiedzieć, ale nia miał okazji. Ubrała się jak najszybciej mogła. To było takie ekscytujące! Takie... Nowe. Między drzewami wybiegła dosyć urodziwa blondynka (no, bo była) i ustała na przeciw psa dingo. Był gotowy do ucieczki w każdej chwili. Zdziwiła się, że nie zastała tu wilków ze sfory. Pies patrzył na nią uważnym wzrokiem.
  - Może pójdziesz i zmienisz się w człowieka? Będziemy mogli porozmawiać. Nie mam zamiaru cię atakować. To mnie nie bawi. Więc... - usiadła na ziemi z uśmiechem, podpierając się rękoma z tyłu. - Czekam. - wzruszyła ramionami. Pies wydał z siebie szczekająco-mruczący dźwięk, najwyraźniej chcąc coś powiedzieć. Nie wiedziała jednak o co w tym chodziło. Za chwilę smutno się wytłumaczyła. - Wybacz, nie wiem co mówisz.
    Pies stał jeszcze chwilę, marszcząc w skupieniu brwi. Chyba się zdziwił. Zaraz jednak, nie odwracając się do dziewczyny tyłem, odszedł. Najwidoczniej miał już styczność z wilkami. Nie czekała zbyt długo. Wstała i otrzepała swoje siedzenie, gdy tylko zauważyła wychodzącego zza drzew chłopaka. Miał ciemne, brązowe włosy w lekkim nieładzie. Były może nieco przydługie. Chłopak miał jakiś metr osiemdziesiąt pięć, czyli taki wzrost idealny - no, bo nie ma to jak dokładność.. Jakieś osiemnaście, siedemnaście lat na karku. No i oczy... Szare z delikatnymi, niebieskimi przebłyskami w tęczówkach. Raczej przystojna twarz nie wyrażała żadnych emocji, co zbiło Meg nieco z tropu. To było trochę... Nienaturalne. Ubrany był w najzwyklejsze w świecie jeansy, bluzę i kurtkę. Ot, taki zwykły strój. Zatrzymał się w podobnym dystansie co wcześniej. Nie spuszczał dziewczyny z oczu i wyraźnie nasłuchiwał.
  - Jestem Megan Forest. Należę do tutejszego wilkołaczego stada i miło mi Cię zobaczyć. - przywitała się z przyjaznym uśmiechem oraz nieco zbyt miłym głosem.
  - Nicholas Green. Nie wiedziałem, że jest tu stado wilkołaków. - zmarszczył lekko brwi.
  - Jesteśmy małym stadkiem. - odparła wzruszając lekko ramionami. - Przepraszam, że pytam, ale... Czym jesteś?
  - Jesteś nowa. - stwierdził z przekonaniem i niezbyt przyjemnym uśmiechem na ustach. Zignorował na początku jej pytanie, lecz po dłuższej przerwie, nieco niechętnie udzielił dziewczynie odpowiedzi. - Jestem zmiennokształtnym.
  - O... Zmieniasz się tylko w psa dingo? - zainteresowała się wyraźnie, zbywając potwierdzanie swej nowej przynależności do sfory.
  - Wiesz, wolałbym uzyskać zgodę stada na przebywanie na ich terytorium i zwinąć się do domu. - znowu zbył jej pytanie. Irytujące... Ale i tak się dowiem, prędzej czy później.
  - Och. Jasne. Chodź, może ktoś jest w domku. - mruknęła prowadząc chłopaka w kierunku leśniczówki. Grała w otwarte karty i było jej dosyć przykro za oziębłe traktowanie chłopaka. Ale czego się niby spodziewała? Nikt nie lubi zdradzać swoich tajemnic. Nim zdążyli dojść do drewnianego domku, zaa drzwi leśniczówki wychyliła się Naomi.
  - Kto to? - spytała bez ogródek, marszcząc brwi.
  - Nicholas Green, chcę uzyskać zgodę na przebywanie tutaj. - odparł bezbarwnie chłopak.
  - Zmiennokształtny? - uniosła jedną brew ku górze. A ta skąd to wie?! - Seth nigdy nie ma nic przeciwko temu. Możesz tu przebywać, przynajmniej póki Alfa nie powie inaczej. Megan, odprowadź go. Stado szuka śladów, więc może potraktować go jak intruza.
  - A ty czemu z nimi nie poszłaś? - spytała zaciekawiona.
  - Bo już szukałam. Nic nie znajdą. A tymczasem przepraszam, ale oglądam jakiś tam film. - i zniknęła za drzwiami posyłając jej tajemniczy uśmiech. Nie no, czegoś takiego to ona się zdecydowanie nie spodziewała. Już mniejszym szokiem było spotkanie z dingo w Stanach.
  - Mogę wiedzieć, kogo tropicie? - zapytał chłopak nadal mniej więcej wypranym z uczuć głosem, gdy szli w kierunku jego mieszkania.
  - Nie ciebie, a reszty nie musisz wiedzieć. - skoro on miły nie jest to i ona nie musi, prawda?
  - Sam mogę dojść. - mruknął.
  - Naomi jest ode mnie wyżej w stadzie i ma chyba racje. Więc odprowadzę cię pod same drzwi - rzuciła z zaciętą miną. Dopiero po chwili dopadła ją myśl: może chcą po prostu wiedzieć gdzie mieszka, tak w razie czego?
  - Świetnie. - mruknał pod nosem. Boże, co za mruk! Szli jakiś czas w milczeniu, ale ciekawość wzięła w niej górę.
  - To możesz zmieniać się i w inne stworzenia, czy nie? - spytała starając się ukryć niezgrabnie swoją ciekawość.
  - Aż tak cię to ciekawi? - kiwnęła poważnie głową. Skrzywił się. - Niech ci będzie. Mogę zmieniać się w inne psowate stworzenia, ale muszę mieć na to jakiś przykład. Chociażby zdjęcie.
  - O. Fajnie, a możesz zmieniać się w wilka? - spytała zaintrygowana.
  - To chyba domena wilkołaków, prawda? Więc nie mam zamiaru próbować. - uśmiechnął się złośliwie.
  - A swoją droga, to... Idziesz do szkoły? - tak, dopiero teraz o tym pomyślała.
  - Myślałem o udawaniu nauki w domu, ale chyba jednak tam pójdę. Wiesz, warto coś w życiu wiedzieć. Poza tym mam zamiar zostać tu nieco dłużej.
  - No fakt - przytaknęła, spuszczając wzrok na swoje nogi. Chyba chłopak dopiero teraz kapnał się, że mówi za dużo o swoim życiu prywatnym, bo miał zamiar jeszcze coś powiedzieć, ale zamilkł.
    Zadawała jeszcze kilka pytań dotyczących zmiennokształtnych, chociaż nie zawsze dostawała na nie odpowiedź. Po jakimś czasie po prostu zamilkła. Nicholas był strasznie złośliwy i oziębły. To ją zdecydowanie odrzucało. Odprowadziła go, aż do miasta. Jakby co, łatwo będzie go wytropić - tłumy to tu nie chodzą. Pożegnała się zdawkowanie i ruszyła w kierunku własnego domu. Zdecydowanie musiała dowiedzieć się czegoś więcej o zmiennokształtnych. Weszła do domu i zamarła. Jej rodzice patrzyli na siebie tak samo jak kiedyś - z miłością. Stała tak z otwartymi ustami, a łzy pociekły jej z oczu. Czy to możliwe? Możliwe, żeby na nowo się zeszli? Matka coś do niej powiedziała, więc dziewczyna wytarła szybko łzy i postawiła torbę na bok. Jenny zaraz podeszła do niej i zaczęła składać życzenia. No co jest?
  - Kochanie, wszystkiego najlepszego! Mamy dla Ciebie prezent! - pisnęła uradowana.
  - O... Ale, ee... Czemu?
  - Dzisiaj Twoje urodziny, głuptasie! - dwudziestu siódmy luty... Jak mogłam zapomnieć?
  - Wszystkiego najlepszego, córeczko - rzucił krótko jej ojciec i cmoknął dziewczynę w czoło.
  - A to prezent! - pisnęła matka.
    Wręczyła córce ogromną, zapakowaną paczkę. Po otworzeniu pudełka ukazała się jej niebieska oraz czarna sukienka. Oczywiście był to prezent od Jenny. Od Jamesa dostała połyskujący na srebrno zegarek. Rodzice trafili w jej gust, zdecydowanie. To były prezenty na jej siedemnaste urodziny. Już bała się tego, co miała w telefonie. W końcu go zapomniała, co właśnie jej się przypomniało. No cudnie. Ponadto dostała pozwolenie na mały tatuaż i kolczyk w wardze (swoją drogą chyba z niego zrezygnuje, bo jak wyglądałby wilk z kolczykiem w wardze, na proszę was), o które już od dawna męczyła rodziców. Rzuciła się zarówno swojemu tacie jak i mamie na szyję i serdecznie ich ucałowała, gorliwie dziękując. Gdy spytała nieśmiało czy planują się zejść, odpowiedzieli, że się nad tym zastanawiają. Na pewno chcą spróbować. Miała taką uradowaną minę! Te urodziny były zdecydowanie przyjemne, a wręcz najlepsze. Dwie niespodzianki, chociaż jedna średnio miła - Nick nie był zbyt przyjemny, a ona... No cóż, lubiła być w dobrych stosunkach z innymi. Ale nie to nie, prosić nie będzie. Zachowywał się trochę, jakby miał jakiś niedorozwój strun głosowych. Po odpowiedzi na wszystkie życzenia, wieczornej toalecie i całej reszcie - między innymi ogroomnej kolacji - ułożyła się w łóżku. Myślała o dzisiejszym dniu. I tajemniczym Nicholasie. Dlaczego? A kto to wie, przecież był nowy i miała ku temu prawo.


                                         ______________________________


    Dodany szybko, bo bardzo krótki. Ale spokojnie, drugi jest już za to długi! No, o ile oczy mnie bardziej niż zwykle nie zawodzą. I jak się podoba? Czekam na opinię. ;) I wszystkim, którzy lubią walentynki życzę najlepszego, tak na marginesie. Mnie to święto jest obojętne, aale... Pozdrawiam^^

sobota, 12 lutego 2011

Rozdział XI, cz. I.

  - Jestem!
  - Siema!
  - Cześć.
  - Noo, nareszcie.
  - Miło cię widzieć!
  - No cześć, cześć. To po co ja wam? - nawet ona nie wiedzała kto co powiedział, ale mniejsza o to. Przywitali się i to wystarczy.
  - Jak mówiłem - na lekcję - powiedział Seth, oczywiście z uśmiechem.
  - Fajnie. To kto ją ze mną ma?
  - Jeremy.
  - Żartujesz? - wybałuszyła oczy na... Przyjaciela. Tak, właśnie!
  - Nie - odpowiedział figlarnie. - On walczy najlepiej i miał najwięcej starć z wampirami. - rzuciła spojrzenie w kierunku blondyna, który był wielce zapatrzony we wzór firanki.
  - Muszę...? - zaczęła jojczącym głosem.
  - Będzie dobrze. Skupi się - zapewnił łagodnie szatyn.
  - Jakoś sobie tego nie wyobrażam - mruknęła w odpowiedzi pod nosem.
  - Jeremy, powróć do żywych.
  - Hmm? - blondyn podniósł ospale głowę, by spojrzeć na Alfę.
  - Masz lekcję z Megan, pamiętasz?
  - A taak. - wstał z kanapy drapiąc się po głowie, a także przy okazji przeciągając. - Chodź, chodź. - machnął ręka w kierunku drzwi. Zarzucił kurtkę na plecy, wziął jakiś worek i wyszli.
  - Tylko się skup! - krzyknął przez drzwi Seth.
  - Spoko, spoko szefie. Trenowałaś kiedyś jakieś karate czy coś? - tym razem zwrócił się do niej.
  - Nie, ale ponad trzy lata chodziłam na gimnastykę.
  - Im więcej umiesz, tym lepiej. Nawet gimnastyka może się przydać. Najpierw wolisz poćwiczyć jako człowiek czy wilk?
  - Chyba człowiek. Z reszta obojętnie. A co dokładniej będziemy robić? - spytała zaciekawiona.
  - Może... Kołki?
  - I to naprawdę działa? - zapytała sceptycznie. Ma komuś wetknąć osinowy kołek w klatkę piersiową?! No bez takich...
  - Jasne. Ogólnie drewno, ale z lipy, osiki, dębu i klonu najlepiej. Ponadto wampiry mają alergię na srebro. Słońce je zabija. Krzyże, woda święcona i tak dalej też działają, ale nie wiadomo dlaczego. I tylko, gdy twoja wiara jest prawdziwa, mogą ci pomóc. Chyba były kiedyś potępione czy coś takiego, stąd te różne strachy i w ogóle...
  - Ciekawe... - stwierdziła bardziej do siebie, aniżeli zwracając się do towarzysza.
  - Zgadza się. Ale mam nadzieję, że potraktujesz to poważnie. Wampiry są cholernie niebezpieczne.
  - Same kły i dzika twarz mi wystarczą - mruknęła pod nosem, czując, już na samo przypomnienie przeszedł ją zimny dreszcz.
    Doszli na jakąś polankę - jak zwykle z resztą - była raczej jedna z tych większych, a przynajmniej z tego co zaobserwowała. Chłopak rzucił worek na ziemię i wydobył z niego dwa drewniane kołki. Gdyby nie ten poprawiony refleks zapewne dostałaby całkiem mocno w brzuch. Obejrzała dokładnie swoją... Nazwijmy to broń. Kołek był bardzo lekki jak na drewno, ale nie rozpoznała jego rodzaju. Rozszerzany u góry i zwężany u dołu, ot zwyczajny kolek jakich wiele. Jeremy odezwał się wyrywając ją z głupiego rozmyślania. Kiedy chciał, to naprawdę potrafił być normalny, a nawet logicznie myślący.
  - Normalnie przydałby ci się do kołka młotek, ale z wilkołaczą siłą nie ma raczej problemu z przedostaniem się do serca wampira. Pierwsze zabicie pijawy zawsze jest trudne, ale z czasem idzie to coraz bardziej gładko. Najtrudniejsze jest po pierwsze trafienie w serce miedzy żebrami, a po drugie właśnie ogólne przebicie się przez... No, przez to wszystko. Uprzedzam, że z wampira zostaje papka po przebiciu kółkiem, bardzo stare wampiry czystej krwi podobno bardziej usychają... Ale nigdy nie miałem styczności ze starymi wampirami jeżeli o zabijanie chodzi. Z resztą wtedy już by mnie tu nie było. - nie wytrzymała i musiała głupio zachichotać. - Z czego się śmiejesz? - bynajmniej nie był urażony, a raczej zaciekawiony.
  - No bo wiesz... To wszystko tak głupkowato brzmi. Polowanie na wampiry, zabijanie ich... Tak samo jak zostanie wilkołakiem. - wzruszyła bezradnie ramionami. On odpowiedział szerokim, rozbawionym uśmiechem.
  - Oj, zdziwiłabyś się znając resztę po nadnaturalnych stworzeń.
  - Jeremy... - wpadło jej do głowy, jednak poczuła się nieco skrępowana. - Mogę o coś zapytać?
  - Jasne. Wal śmiało.
  - Ile ty masz właściwie... Lat? Jesteś chyba najstarszy z nas wszystkich, mam rację? I skoro tak, to... Czemu chodzisz do szkoły?
  - Tak, zgadza się. Obecnie mam jakieś... Dwadzieścia jeden lat? Nie wiem dokładnie. Zmieniłem się w wieku szesnastu lat, a jestem jednym z tych, którzy wolniej dorastają. A do szkoły chodzę, bo co mam niby w domu robić? - wyszczerzył się w głupkowatym uśmiechu.
  - Czyli jak to wolniej?
  - Chodzi o to, że na przykład rok wieku ciągnie mi się na dwa czy trzy lata czasu. Rozumiesz? Ale to zależy indywidualnie od wilkołaka. Jedne rosną szybko, drugie mają to spowolnione rośniecie, jak ja, a inne rosną normalnie, póki nie osiągnął wieku pełni sił, oczywiście.
  - Jej... To wilkołaki, aż tak się od siebie różnią? - czuła się z tą myślą dziwnie. Zawsze jakieś różnice... Pewnie nawet rasiści się znajdą, bo przecież są lepsi. Skrzywiła się w kwaśnym grymasie na tą myśl.
  - Nie, to tylko jeden z mniejszych wyjątków. W większości dokładnie trzymamy się wzorca naszej rasy. Ale dobra. Patrz na ten ruch.
    Jeremy pokazywał jej wiele ruchów, raczej dosyć prostych, gdyby w praktyce nie miała nimi zabić wampira. Wampiry są cholernie silne, cholernie szybkie i maja ze sobą sporo magii. Właśnie dlatego spotkany przez nią wampir mógł sobie jakby nigdy nic polecieć do góry. Ale to tylko jedna z ich sztuczek. Poza tym wampiry są po prostu złe - ale to już wiedziała. Wilkołaki trzymały się w grupie i tylko dlatego mogły zabić wampira. Mogły go zabić dzięki zgraniu, konkretnym planom. Szybkość miały mniej więcej taką samą, siła w walce wilkołaków oprócz szczek i łap praktycznie się nie liczyła... Więc szanse były nawet stosunkowo wyrównane, chociaż przeważała strona żywych trupów. Po kołkach, których lekcja trochę trwała przyszedł czas na zabawę ze srebrem.
  - Srebro może zająć wampira na chwilę, ale niezbyt długo. Wypala im ciało, jednak nie jest to nic długotrwałego. W pomieszczeniach przydatne jest rozdrobnione srebro w powietrzu, ale cóż... My też od niego słabniemy, a jeżeli dostaniemy taki srebrny pocisk, który gdzieś ugrzęźnie zazwyczaj umieramy. Należy bardzo uważać, jeżeli walczy się z wampirem. Przy bliskim zbliżeniu przydaje się płynne srebro w strzykawce, chociaż nie tak łatwo je dostać. Poza tym kulki też osłabiają, no wiadomo. Każde zetknięcie z raną, a u alergików nawet skórą, kończy się dla wąpierza* poparzeniem lub wyżarciem ciała. No i... To chyba byłoby na tyle o srebrze. Dobrze jest nim więzić ewentualnego wampira, ale trzymanie ich przy życiu dłużej niż to konieczne, dobrym pomysłem już nie jest. Masz na sobie srebrny krzyżyk, Boziulkę czy coś?
  - Tak. - wyjęła spod koszulki srebrny wisiorek z Matką Boską.
  - Dobrze. - kiwnął głowa z aprobatą. - A teraz wracając do walki... Właśnie symbole święte. Krzyże, woda swiecona i cała reszta, jak już mówiłem działają na wąpierze. Nie wiemy dlaczego, ale działają. Dlatego warto mieć przy sobie coś z tych rzeczy, szczególnie wodę święcona - no wiesz, łatwo jest wampira nią oblać i przez to poparzyć.
  - Hmm... A czosnek działa? - zapytała nieco niepewnie. No co, legendy, to legendy.
  - Tutaj chodzi o zapach. Czosnek pachnie dosyć intensywnie, ale równie dobrze może to być cebula. Skoro jesteśmy przy smakach i zapachach - kiedyś wtykano ludziom podejrzanym o śmierć z rąk wampira czosnek i dziką różę do ust. Coś z tymi dzikimi różami jest, ponieważ wampiry omijają je dosyć szerokim łukiem. Może po prostu ich jakoś nie trawią...? Nie mam pojęcia. W każdym bądź razie kilka płatków też możesz mieć ze sobą, nie zaszkodzi.
  - Jej, sporo tego.
  - Większość i tak znasz z filmów czy książek.
  - No w sumie... Jest coś jeszcze?
  - Oczywiście słońce je zabija. Poza tym ogień - chyba największy przyjaciel zabójcy wampirów. Ale nie zawsze można wampa oczywiście podpalić, to zależy. Wampiry szybko zajmują się ogniem, co jest sporym plusem, ale możliwe, ze zdrowy wampir na wolności oczywiście się ugasić. Aha, zawsze jeżeli coś z wampira zostaje to to spal. Nawet możesz spalić te paciaje od kołka dla pewności. Skurczybyki regenerują się i to bardzo szybko. Więc nie zdziw się jeśli po postu minutach odrośnie mu ręka, która przed chwilą odcięłaś. To to chyba na tyle. Teraz powalczymy trochę w formie wilka. Chcesz to idź w krzaki - mruknął i sam zaczął zdejmować kurtkę oraz dosyć przylegający do ciała T-shirt.
    Weszła w pobliska roślinność, by po chwili wyjść stamtąd jako śnieżnobiała wilczyca. Jeremy w postaci najzwyklejszego w świecie, szarego wilka już na nią czekał. No, może był trochę większy, więc poprawka - najzwyklejszego w świecie, szarego wilkołaka w postaci wilka. Swoją drogą był dosyć... Spory, nawet jak na samca wilkołaka. Och, nawet zdania nie umiem złożyć! Basior nie skomentował tej myśli. Pół jego pyska było białe, co wyglądało nieco śmiesznie. Tak jak często jest u kotów. Spojrzała na chłopaka pytająco. Uśmiechnął się do niej lekko, na tyle ile pozwalał psi pysk. Czy raczej wilczy pysk. Na jej przemyślenia cicho się zaśmiał - a jednak.
  Chyba nie wiesz o swoich własnych rozmyślaniach - rzuciła ironicznie w myślach.
  Oj, znam je. O to się nie martw. Gotowa?
  A mam inne wyjście?
  W sumie to nie.
- wyszczerzył się w uśmiechu. - No dobra. Z tego co widziałem po tym, ee... Mike'u, atakujesz zazwyczaj z tyłu. Atakujesz z pleców na szyję - doprecyzował, przypominając sobie bezwładne ciało chłopaka, który stracił w tamtej chwili przytomność. - To nawet dobrze, ale jeżeli wampir cię zerwie może niezłe pogruchotać ci kości.
  Przecież wtedy działałam pod wpływem impulsu...
- zaczęła, myśląc przy tym, że nie tylko ona dziwacznie składa zdania. Jeremy nie pozwolił dokończyć jej tej myśli.
  I instynktu. Mimo wszystko takie główne cechy się widzi. Wiem, bo trochę już w swoim życiu przeszedłem. Widziałem wiele ataków i potrafię je rozpoznać. Ale do rzeczy. Jeżeli chcesz zaatakować szyję najlepiej zrobić to z boku. Skaczesz na cała rękę i chwytasz szyję. O ile ktoś jest zajęty, bo inaczej możesz dosyć mocno dostać w pysk.
  Aa dzięki.
- poczuła się strasznie głupio i taką też musiała mieć minę.
  Megan, ale w ten wilczy! - zachichotał z rozbawieniem.
  Aha
- bąknęła zawstydzona.
  Innym dobrym atakiem - zaczął na nowo. - jest wspólny chwyt za kończyny. Wtedy możesz wskoczyć mu na plecy i rozszarpać kark - nie gardło, bo wampir ma dosyć pokaźne kły, o czym się już chyba przekonałaś. Ale najlepiej jeśli będziesz łapała tylko za nogi czy ręce. Walcz według rozkazów. O ile w ogóle zostaniesz wystawiona do walki.
  Co to ma znaczyć?
- zmarszczyła brwi.
  Możliwe, że będziesz tylko przyboczną pomocą. Ale to już nie my o tym decydujemy. Najważniejsze, żebyś słuchała rozkazów.
  Taa... Fajnie.
- mruknęła pod nosem.
  Megan, my wszyscy ich słuchamy. A tymczasem poćwiczymy trochę obrony, bo ta dyskusja nic nam nie da. Ja będę Cię atakował, a ty po prostu odpieraj ataki.
    Jak powiedział, tak zrobił. Z czasem szło jej coraz lepiej, ale niewystarczająco. Najlepsze zdecydowanie miała uniki. Odskakiwanie i takie tam... Ale na wampira się to zbytnio nie zda. Nim ona zdąży dobrze wylądować truposz rozpruje jej gardło. Chyba, że zaatakuje go drugi wilkołak. Teraz zrozumiała, jak ważna jest współpraca w sforze. Bez niej nawet największa wataha może upaść. A oni... No cóż, byli stadem w luźnym tego słowa znaczeniu. Prawdziwe stada - te wilkołacze - miały jakieś dziesiątki członków, a nie siedem... Ale przynajmniej byli zgrani. Wyszła z krzaków ubrana i spojrzała w kierunku Jeremy'ego. Zgadza się, on też był już ubrany i na nią czekał.
  - Kiedy macie zamiar zaatakować tego wampira?
  - Hm? A. - chyba już zaczął się wyłączać. - Najpierw musimy go wytropić. Niech twoja blond czupryna się tym nie kłopota, powiadomimy cię.
  - Odezwał się brunet - żachnęła się złośliwie.
  - Jaka ty czepliwa. - westchnął cicho, kręcąc na boki głową.
    Nie odpowiedziała, bo czuła, że to już bez sensu. Gdy doszła do leśniczówki, co robili chłopcy? Oczywiście jedli. Ponad to Naomi weszła praktycznie zaraz po nich. Zrobili kanapki i, co jest logiczne, błyskawicznie je skonsumowali. No, a czego się spodziewaliście po męczącej lekcji fizycznej? To nie zwykły w-f, zdecydowanie. Sfora miała zająć się tropieniem jeszcze dzisiaj, ale ją oczywiście odesłano z kwitkiem. Stwierdziła, że trochę pobiega. Pożegnała się ze wszystkimi po czym wyszła na dwór.
    W spokoju rozebrała się w jakichś krzakach, schowała rzeczy do torby i pod postacią wilka poczęła biegać. Fakt - ona też to lubiła. Wtedy człowiek czuł się wolny, nie mający żadnych ograniczeń. Czy może raczej wilk tak się czuł. To jest zdecydowanie najlepsze w tym całym wilkołactwie, ta wolność. Oczywiście świetnie jej się biegało, jak zawsze. Chyba jeszcze nigdy tak długo tego nie robiła. Wracając szła i spotkała ją... Niespodzianka? Otóż, gdy wracała niespiesznym krokiem po swój plecak, ukryty pod jakimś krzakiem, wyczuła coś. Była to całkiem nową woń. Zwierzęca, a zarazem ludzka, jednak różniąca się od tego charakterystycznego zapachu wilkołaków. Rzuciła się biegiem w odpowiednim kierunku. Ustała dopiero na przeciw przybysza. Na przeciw niej stał pies dingo.


                                         ______________________________




*Wąpierz - inaczej wampir, nazwa pochodzi z mitologii słowiańskiej (korzenie Jeremy'ego pochodzą właśnie stamtąd, stąd słownictwo). Jest to typowy opis wampirów, dokładnie taki, jaki sama Wam zademonstrowałam - takich... Prawdziwych.

Wiem, że późno, ale jakoś tak nie miałam kiedy porobić jako takich poprawek. Ukazałoby się to wczoraj, ale nocowała u mnie siostra, która mieszka... No, dosyć daleko, więc widujemy się dwa razy w roku. Rozdział to nie rewelacja, ale mam nadzieję, że coś z tego będzie. Następna część ukaże się szybko, obiecuję, poza tym zaczęły mi się ferie! Taak, zacieszajmy się tym faktem razem. No... To pozdrawiam i wszystkim blogowiczom życzę weny. ;)

wtorek, 1 lutego 2011

Rozdział X.

    Drzemała przytulona do poduszki jeszcze dłuższy czas. Spało jej się średnio dobrze, ale była wymęczona - a lepsze to, niż nic. Najwidoczniej spędzenie praktycznie połowy dnia w wilczej postaci bardzo męczy. W sumie to na pewno, a nie "być może". W końcu się ocknęła, jednak żeby zejść z łóżka potrzebował jeszcze kilku minut. Wyciągnęła się jak kotka, co brzmiało nieco dziwnie, po czym ruszyła na dół. Co zastała? Ależ oczywiście Jenny, która już krzątała się w kuchni. Zwróciła twarz w kierunku zaspanej, drapiącej się po głowie blondynki.
  - Cześć skarbie - zagruchała na powitanie. - Jak się spało? Uznaję, że dobrze. W końcu trochę Cię wśród żywych nie było. - tak samo jak Sara, nie daje człowiekowi dojść do słowa.
  - Ugh. Twardo, ale średnio dobrze. Co na śniadanie?
  - Omlet?
  - Taak. Najwyżej czymś dojem. - mruknęła pod nosem, ale najwidoczniej jej matka musiała to usłyszeć, bo od razu zacmokała z dezaprobatą.
  - Ty obżarciuchu! Od kiedy ty tyle jesz? Zobaczysz, utyjesz - stwierdziła kąśliwie, ale posłusznie zajęła się robieniem omleta.
  - Ee tam. Sara i tak przewiduje mi życie starej panny, więc ciało nie jest mi do niczego potrzebne.
  - Ej, ja chce jeszcze wnuki niańczyć!
  - Na mnie nie licz. - mrugnęła figlarnie.
    Zawsze jak rozmawiała ze swoją mama przez telefon to każdy obecny obok się z tego śmiał. Jenny od czasów niepamiętnych wpajała córce, że jest jej najlepszą przyjaciółką. I zawsze była, tuż po Sarze, oczywiście. Megan zawsze starczały one do szczęścia. Jen jednak była też jej rodzicielką i często bywała nadopiekuńcza. No cóż, taki los. Kobieta postawiła przed nią talerz z "zamawianym" śniadaniem. Zaraz omleta swoją droga już nie było, a dziewczyna wzięła się za robienie kanapek z nutellą. Jenny nie była z tego zbyt zadowolona, ale nie skomentował postępowania córki. Zamiast tego zaczęła rozmowę.
  - Wyjeżdżam na parę dni do Chicago, ciotka Mona nie czuje się najlepiej. - skąd ja mam u diabła tyle ciotek?! - Wrócę pewnie w piątek w nocy... Spokojnie, będę na Twoje urodziny. Masz coś zrobić w sobotę.
  - Maamoo... - zaczęła przeciągłym jękiem, jednak brutalnie jej przerwano.
  - No co? Masz teraz sporo znajomych, wiem o tym. Więc nie jęcz tylko ich zaproś.
  - Ta, super... Ciekawe czy przyjdą- mruknęła pod nosem.
  - A właśnie, kim są dokładniej ci chłopcy? - matka przysiadła się na krzesło obok, więc zapowiadało się na dłuższa rozmowę.
  - Koledzy ze szkoły.
  - Taa jasne. - wywrócila oczami. - A naprawdę?
  - Przyjaciele?
  - I nic więcej? No wiesz? Przyjeżdżają do miasta jacyś przystojniacy, zadajesz się z nimi i nic więcej. Chyba naprawdę nie doczekam się wnuków... - mruknęła z grymasem kobieta. Megan nie wytrzymała i prychnęła niepohamowanym śmiechem. - No co? Szczera jestem.
  - Tak, tak. - starała się uspokoić, ale jeszcze jej to zbytnio nie wychodziło. W końcu to przezwyciężyła.  - No wiesz, nie powiem, że są brzydcy. Ale to moi koledzy. Tacy z mojej, ee... "paczki". Więc dziwnie byłoby się z kimś od nich związać.
  - Oj tam, gadasz. Wcale nie dziwnie. - upierała się przy swoim kobieta.
  - Uwierz - dziwnie. Przynajmniej jak dla mnie. - przyszło jej na myśl czytanie w myślach, przez co zrobiła dosyć dziwną minę.
  - Niech ci będzie. A ja tymczasem pozwól, że ulotnie się, by wyszykować i spakować.
  - Jedziesz dzisiaj?
  - Tak. - odparła krótko.
  - Mhm. To ja zmykam na górę i nie przeszkadzam - stwierdziła wkładając brudne naczynia do zmywarki.
    Zajęła się "poranną toaleta" i ubrała. Założyła luźne, szare rybaczki a'la bojówki i czarna bokserkę z cienkiego materiału. Co potem zrobiła? Oczywiście zajęła się odrabianiem lekcji! Tak, najlepsze zajęcie na nudę. Usłyszała słaby dźwięk dzwonka jej telefonu. Wydobywał się ze szkolnej torby. Ups, chyba o nim zapomniałam... Wyjęła z torby telefon i odebrała. Dzwoniła oczywiście Sara.
  - Słucham?
  - Gdzie ty byłaś?! Dzwoniłam do Ciebie chyba z milion razy! Czemu zniknęłaś ze szkoły?!
  - Taa to chyba ja powinnam być wściekła. - skrzywiła się niezadowolona, masując przy okazji obolałe od krzyków ucho. Nie to jednak było dla niej najgorsze.
  - O czym ty mówisz?
  - Nie posłuchałaś mnie - warknęła do słuchawki.
  - Odnośnie? - spytała dziewczyna, czekając na wyjaśnienia. Ten głupi ton... Grr...
  - Odnośnie Matta?
  - Oj, Meg... - zaczęła jęczącym głosem, jednak rozmówczyni od razu jej przerwała.
  - Nieważne. Źle się poczułam - rzuciła lakonicznie.
  - Spotkamy się dzisiaj?
  - Niech ci będzie. Gdzie?
  - Może w pizzerii?
  - Niech będzie. Ale tylko we dwie.
  - Ok, to do zobaczenia o trzeciej.
  - Pa. - westchnęła.
    Chyba muszą o tym porozmawiać. Nawet nie chyba, a na pewno. Żeby ta dziewczyna wiedziała w co się pakuje... Na wyświetlaczu widniał napis, który mówił, że miała dwadzieścia osiem nieodebranych połączeń oraz pięć wiadomości. Wszystkie od Sary. Usiadła na łóżku i chwyciła jedną z czytanych książek. Ostatnio strasznie to zaniedbywała. Książka nosiła tytuł "To", a autorem był Stephen King. Tak, King był zdecydowanie mistrzem. Ale dopiero w jakiejś 3/4 książki zaczyna się prawdziwa akcja, acz wcześniejsze momenty są bardzo ważne. A kiedy akcja się już zaczyna jedna goni druga, przez co umysł nie nadąża. Właśnie dlatego te książki są takie wyjątkowe. Szczegóły w nich nie nudzą, a opisy są bardzo trafne. Po przeczytaniu "Miasteczka Salem" bała się spojrzeć w nocy w okno, by nie zobaczyć wiszącego w powietrzu Denny'ego Glicka. Zabawne, że naprawdę mogło tak być... Obecna książka również była świetna, często uważana za jedną z lepszych pisarza.
    Niestety musiała przerwać - chociaż niechętnie - czytanie księgi, by zacząć szykować się na spotkanie z przyjaciółką. Wciągnęła na nogi rurki z ciemnego dżinsu, czarna, luźną koszulkę i szara bluzę z kapturem. Ponadto założyła ciemno-niebieskie dunki ze wzorkiem w czerwone wisienki i żółtymi sznurówkami. Tak, tak uwielbiała je. Zarzuciła na wierzch swój kochany, czarny płaszczyk po czym wyszła z domu oznajmiając mamie, że wychodzi. Kobieta nakazała jej wziąć ze sobą klucze i życzyła miłej zabawy - cała Jenny.
    Szła niespiesznym krokiem, zastanawiając się nad przyszła rozmowę. Ech... Czemu zawsze to mnie spotyka? Doszła do pizzerii szybciej, aniżeli chciała. Okazało się jednak, że dziewczyny i tak tam jeszcze nie było. Rozebrała się z płaszczyka i bluzy, bo w końcu w pizzerii było jak zwykle gorąco. Przeglądała chwile menu, ale to raczej z nudów, niźli w celu wybrania zamówienia. One zawsze brały to samo. Po chwili podszedł do niej znajomy, uśmiechnięty kelner. Miał blond włosy przeprószone nieco brązem, a jego oczy były ciemno-niebieskie. Ubrany w fartuch pizzerii, jasne jeansy i białą koszulkę. Był od niej o rok młodszy, chociaż obecnie miał tyle samo lat co ona - ale już niedługo. Czuła, że jest bardzo uradowany. Tak, emocje mają zapach - mówiła już o tym?
  - Cześć Megan! - przywitał się radośnie.
  - Hej Zack. Co u Ciebie?
  - W sumie to nic ciekawego. A u Ciebie? - nie ma to jak ta ciekawa rozmowa, prawda?
  - Szkoda gadać. A ty coś taki rozradowany?
  - No wiesz, od dawna nie odwiedzała nas pewna ładna blondynka. - mówił prawdę.
  - Heh, miło mi bardzo, skoro tak. - stwierdziła lekko się czerwieniąc. Cóż, komplementy chłonęła jak gąbka i co poradzić.
  - Co zamawiasz?
  - To co zawsze: pizzę hawajską, Sprite'a i cole.
  - Robi się.
  - Dzięki. - posłała mu przyjazny uśmiech. Nie było jej nic do radości, chociaż dzień zapowiadał się przyjemnie. Westchnęła. Do pizzerii weszła właśnie Sara.
  - CZEŚĆ MEGAN! - wydarła się oczywiście na cały lokal. Podeszła do zaczerwienionej ze wstydu dziewczyny.
  - Głośniej się nie dało, prawda?
  - Oj tam, szczegółów się czepiasz. - prychnęła w chwili, gdy Zack przyniósł ich picie.
  - Zaraz będzie pizza. Macie numerek i wiesz Sar... Następnym razem nie krzycz na całą pizzerie. - uśmiechnął się do niej na powitanie, jednak zaraz powrócił wzrokiem do Meg.
  - Hej Zack! Co u Ciebie? Meg, kochana wiesz, że kocham cole. - zagruchała przyjaciółka, od razu łapiąc za szklankę.
  - Po staremu. Przepraszam, ale muszę iść obsłużyć resztę. Może potem pogadamy. - odszedł od ich stolika rzucając Megan jeszcze jedno, przyjazne spojrzenie.
  - No to miłej pracy. Jak zwykle pożera Cię wzrokiem. - te słowa były przeznaczone już tylko dla Siedzącej naprzeciw Sary blondynki.
  - Super. Uwielbiam być naga. - wywróciła oczami. - Wiesz... Chciałam pogadać o Macie. - zaczęła bawić się szklanką.
  - O czym dokładniej? Kolejny zakaz zbliżania się? Wiesz, że i tak nie posłucham.
  - Nie. Po prostu... Uważaj na niego i siebie. Nigdy nie zrobiłby ci krzywdy, nie umyślnie, ale ewentualny wypadek nie byłby raczej najprzyjemniejszy...
  - O. Aha. - mruknęła zamyślona i zbita z tropu. Zaraz jednak się rozpogodziła. - Ale nie martw się o mnie. Mój Anioł Stróż w postaci Białego Wilka chyba nadal nade mną czuwa.
  - Oczywiście, że tak - odpowiedziała z bladym uśmiechem.
  - Numer 13!
  - To nasz. Pójdę po nią. - rzuciła Megan wstając z miejsca. Zack podał jej pizzę z szerokim uśmiechem. Odpowiedziała tym samym. - Dzięki.
  - Amm... Meg. - powiedział niepewnie, drapiąc się po karku, najwidoczniej skrępowany.
  - Tak?
  - Nie chciałabyś... Kiedyś ze mną gdzieś wyjść? - nie ma to jak fart. Ty jesteś moim kolegą, nawet nie przyjacielem, a nie kimś do zakochania! Przepraszam, Zack.
  - Wiesz... Chętnie, ale ostatnio mam strasznie mało czasu wolnego. Więc sam rozumiesz... Ale nie smuć się tak! Jak będę miała trochę wolnego czasu to chętnie gdzieś wyskoczę.
  - Jasne. Smacznego.
    Nie był zbyt zadowolony. Gdy już siedziała przy stoliku, skubała jeden z kawałków pizzy z poczuciem winy. Ale powiedziała prawdę. Mało miała ostatnio wolnego. Cały czas Sara paplała jak najęta o jakichś głupotach. Coraz mniej jej ostatnio słuchała. Kiedy powiedziała, że Jenny niemalże nakazała jej zrobić "imprezę urodzinową" w najbliższa sobotę dziewczyna, aż zapiszczała. Od razu zaczęła mówić co tam zrobią, jak wystroją dom i jakie zaproszenia wydrukują. Oraz kogo zaproszą. Tutaj nie było zbytnio pola do popisu - nie zrobiła swoich szesnastych urodzin, bo nie miała kogo zaprosić. Była tam tylko znudzona Sara i rodzina. W tym roku doszło pewnych siedem osób, ale nie wiadomo, czy przyjdą wszyscy lub czy w ogóle ktoś przyjdzie. Sara mówiła jeszcze własnych znajomych, których Meg znała z widzenia. W końcu ciemna blondynka zapytała czy dobrze się czuje.
  - Tak. Znaczy nie. Znaczy... Nie wiem. Mam dzisiaj nie najlepszy dzień.
  - Oo, przestań. A wiesz, że idziemy dzisiaj na zakupy?
  - Serio? - spytał żałośnie.
  - Tak. Więc sprężaj się i lecimy.
    Jadła pizzę w tempie wolnym, ale niewzbudzającym podejrzeń. Nienawidziła zakupów... Sara zaciągnęła ją do autobusu, by dojechały do najbliższej galerii. Nie była strasznie duża, ale też nie mała. Taa... Nie ma to jak większe miasta. Po prostu super. Te zatłoczone uliczki i w ogóle. W galerii, jak to zwykle bywa, Sara zaczęła miotać się jak głupia od sklepu do sklepu. Chciała kupić jak najwięcej w tym niedużym przedziale jakichś trzech godzin. Megan osobiście przeglądała wszystko od niechcenia. Ona nie myszkowała. Jeżeli miało jej się coś spodobać to od razu to zauważy.
    Ogólnie była nawet zadowolona z zakupów. Kupiła sobie parę poszerzanych, nieco bufiastych rurek z cienkiego, jasno-niebieskiego materiału, który udawał niby-dżinsowy, a także dwie koszulki i fioletowo-czarna arafatkę. Chustka nie miała tego zwykłego, kraciastego wzoru, o nie. Ale chyba nie da się tego dobrze opisać. Sara za to miała kilka toreb, a potem jęczała jak to skończyła jej się kasa i znów nic sobie przez jakiś czas nie kupi. Zapowiedziała również, że wybiorą się jeszcze przed jej urodzinami na zakupy. Bo w końcu solenizantka jakoś wyglądać musi - jaasne. I tak nie ma czasu. Obecnie siedziały w kawiarni i oczywiście, jak zwykle rozmawiały, popijając przy tym gorąca czekoladę z bitą oraz zajadając się rurkami również z bitą śmietaną. Tak, tak, lubiły bitą śmietanę. To taka tradycja. Cóż, Sara nawet robiła mniej maślanych oczek do kelnera, niż zwykle - chyba naprawdę zależało jej na Macie.
  - Szczerze? Jestem zadowolona z zakupów. - odezwała się, by przerwać jakoś kontakt wzrokowy przyjaciółki z kelnerem.
  - A co ty kupiła? Dwie rzeczy? Pff... Patrz na mnie, to się nazywają zakupy.
  - Taa... Chyba raczej bankructwo. Poza tym kupiłam cztery rzeczy, czyli jak na mnie to dużo.
  - Ej, a mówiłam ci już, że umówiłam się z Mattem? - wypaliła, odwracając się w końcu do przyjaciółki.
  - Kiedy? - spytała ukrywając żałosna minę pod maska obojętności. Średnio jej to wyszło, ale na Sarę wystarczająco.
  - We wtorek. Fajnie, nie?
  - Ehm. No chyba. Ale Saro... Mam dla Ciebie złota regułkę, której masz przestrzegać. Nie denerwuj go. Jeżeli każe przestać Ci coś robić, to go posłuchaj. Jeżeli... Zmieni się fizycznie, nie biegnij. Niedługo pewnie się dowiesz, o co chodzi, więc nie pytaj. To samo tyczy się reszty chłopaków "z Grupy" i... Mnie.
  - Ciebie? - spytała zdezorientowana.
  - Nie pytaj. Może się dowiesz. Ale tymczasem... Po prostu się mnie słuchaj. Wiesz, że ja zazwyczaj - tak w sumie to zawsze - mam rację. Więc stosuj się do tego co powiedziałam. Inaczej będę tajna przyzwoitka na waszej randce.
  - O nie! Będę się stosować, obiecuję - przyrzekła z ręką na sercu. Meg posłała jej uśmiech. Jej nie trzeba zbyt długo przekonywać, wystarczy dobry argument.
  - Dobra. No to wracajmy.
    Wzięły swoje rzeczy, zapłaciły rachunek i czekały jeszcze piętnaście minut na przystanku. Przegapiły wcześniejszy autobus. Mimo wszystko bardzo przyjemnie im się rozmawiało. A Megan w końcu miała cały dzień dla siebie. Gdy wróciła matki już nie było. Zadzwoniła do niej, by spytać czy dojechała - czasami to ona była bardziej dojrzała. Opowiadała córce chwilę swoje dyrdymały, jak zwykła to nazywać Meg, przy czym zapewniała solennie, że już znajduje się u ciotki. Kazała ją od siebie pozdrowić. Co potem? Oczywiście łazienka, a o lodówkę również nie omieszkała zahaczyć. Jutro miała iść do ojca na noc. Może znowu jakieś filmy...? Nie powymyślała sobie jednak zbyt długo, bo już po chwili zasnęła snem sprawiedliwym.

    Rano wstała z łóżka już nawet wypoczęta. Co po zakupach z Sarą sen się przydaje. Zajęła się jak codziennie poranną toaletą. I śniadaniem. Ubrała zieloną bluzkę na ramiączka z dość głębokim dekoltem, szary, dłuższy sweterek i czarne rurki. Jak zwykle nie głowiła się zbytnio nad wyborem stroju. Włosy spięła na czubku głowy czarnymi wsuwkami. Oczywiście ktoś musiał zakłócić jej spokój ducha i przedrzeć ciszę przez dzwonek telefonu.
 - Słucham? - mruknęła przeskakując z kanału na kanał i opychając czekoladową babeczką z mlekiem.
 - Cześć, tu Seth. Niestety musisz do nas wpaść. - wolne się skończyło, pomyślała żałośnie. - Wampir w mieście to nie przelewki, a ty musisz nauczyć się walczyć. Także więc... O której?
 - Za godzinę?
 - Ok. To do zobaczenia.
 - No pa - rzuciła, wzdychając już po rozłączeniu się z... Przyjacielem? Ciężko było jej to mówić, ale tak. Spojrzała na nadgryzioną babeczkę. - Widzisz? Ja już praktycznie nie mam życia prywatnego. Ale ty też nie. - wpakowała ciastko do ust.



                                         ______________________________



    Kolejny rozdział, który... Tak sobie mi się podoba. Jest jednak dosyć przyjemny, moim zdaniem. Wstawiłam go, bo jest krótki, a drugi będę dzieliła na dwie części w celu dodania jakiegoś napięcia itd., więc też do najdłuższych należeć nie będzie, ale o tym się dopiero przekonacie. Za wszelkie błędy przepraszam, ale wczoraj zaliczyłam wizytę kontrolną u okulisty i ortodonty, a zęby oraz głowa nadal mnie bolą. Znajdowałam tutaj nawet błędy typu "sfeterk", także... Wypisujcie wszystko, co się Wam nawinie. Pozdrawiam gorąco. (;