sobota, 29 września 2012

Rozdział XXIV.

    Megan właśnie opierała się o drzewo, dysząc i przyglądając rozszerzonymi oczami tej niebezpiecznej scenie. Wilki zgromadziły się w luźnych pół okręgach dookoła przywódcy. Wyglądały niczym widzowie na starożytnej olimpiadzie, którzy tylko czekali na rozlew krwi. W samym środku stał wielki, brunatny basior. Był to jeden z pokaźniejszych wilków, jakie miała okazję widzieć. Naprawdę robił wrażenie. I był wściekły. Przyciskany przez łapę do ziemi był niemal śmiesznie mały w porównaniu z wilkiem pies. Rudy pies.
  I mój kochany Dingo... - dodała mimowolnie w myślach. Wilczyca zamruczała zadowolona, zniecierpliwiona i wściekła.
    Alfa powolnie odsunął łapę z gardła intruza. Ten zaś od razu podniósł się na cztery łapy, słyszalnie dysząc. Odetchnęła cicho. Na ciele psa widoczne były rany i krew, oddech był zdecydowanie nierówny. Powstrzymała się, by podbiec do dingo i chwycić go w ramiona. Aron rzucił jej spojrzenie, które zrozumiała mimo braku słów. To dziwne, jak wiele można zawrzeć w tylko jednym spojrzeniu. Pełna obaw, pobiegła w kierunku swojej torby z ubraniami. Mieli spotkać się w rezydencji. Miała się nie martwić. Jasne...
    Zarzuciła na siebie ubranie, od razu zrywając się do biegu w kierunku posiadłości Arona. Wpadła tam jeszcze bardziej zdyszana. Może i byłą wilkołakiem, dzięki czemu była bardzo wytrzymała i szybka, jednak płuca paliły ją niemiłosiernie, dodatkowo gardło wyschło Meg na wiór. To chyba z emocji. Pospieszyła w kierunku, gdzie czuła duże skupisko wilków. Weszła do tej samej sali, w której ''powitano'' i ją. Nie znalazła tam jednak Nicholasa, jednak wszystkie nieufne spojrzenia zostały skierowane wprost na nią. Kręciła się nerwowo, próbując coś wywęszyć. Czuła nutę jego zapachu, na pewno tu był, jednak biorąc pod uwagę ilość osób, raczej go nie znajdzie. Chyba, że zacznie się czołgać, wtedy... Być może.
  - Spokojnie - odezwał się doń Aron. Był brudny na twarzy, stał w wymiętych ubraniach. Nigdy nie widziała go tak... Dzikiego. Sama wyglądała pewnie jeszcze gorzej. - Nic mu nie jest. Dostał ubrania i poszedł się umyć. Niezbyt mu się to spodobało, ale wie, że nie ma zbytnio wyjścia.
    O taak, już Megan się domyślała, jaką minę zrobił Nick na tę propozycję. Nieco się uspokoiła, jednak właśnie w tej chwili nieco speszyły ją oczy wilkołaków, które sumienni wlepiały się w dziewczynę. Alfa odesłał tych nisko w hierarchii, zostało około pięciu wilków. Spojrzała nań z wdzięcznością.
    Opowiedziano jej wszystkie zdarzenia. Wilki, których było w lesie wyjątkowo dużo, udały się na polowanie. W tym Aron. Gdy tylko dingo wkroczył na terytorium wilkołaków, te rzuciły się w pogoń, bardziej bawiąc swoją przyszłą ofiarą. W jej umyśle wykwitł obraz rozszarpywania psa przez stadko wilków. Zadrżała. Akurat tak się niefortunnie złożyło, że Nicholas przeszkodził Aronowi w zabijaniu dorodnego jelenia. A raczej wypadł na polanę, na której Alfa zagryzał zwierzę. Emocje, które odczuwał dingo i stado oraz krew jelenia pobudziły wilkołaka, przez co stojący za blisko Nick został zaatakowany. Zaraz potem pojawiła się ona.
    Faktycznie, dopiero teraz ujrzała na twarzy i rękach Arona smugi krwi. Co prawda czuła ją już wcześniej, ale była tak zajęta Nickiem, że zupełnie nie zwróciła na to uwagi. Może i była nieco lepszym wilkołakiem, jednak nadal, naprawdę wiele brakowało jej do ideału. Potaknęła na kilka pytań wilkołaków odnośnie zmiennokształtnego, między innymi upewnienie się czy rzeczywiście się znają oraz skąd. Gdy padło pytanie o to, czy chce wiedzieć, w którym pokoju jest, dziewczyna nieśmiało przytaknęła. Po uzyskaniu odpowiedzi podziękowała żarliwie, powstrzymując się, by nie biec w kierunku wskazanego pokoju.
    Weszła do niego może nazbyt głośno. I tak by ją usłyszał. Dalej brał prysznic i chyba domyślił się, kto go odwiedził, bo zdecydowanie się nie spieszył. W końcu wyszedł z łazienki kompletnie ubrany. Na szyi chłopaka widniał siny ślad, na jego rękach niezbyt duże rany, na policzku wypatrzyła zaś zadrapanie. W powietrzu czuła jednak również zapach świeżej krwi, wymieszany z jego własnym. Tak bardzo tęskniłam za tym zapachem, pomyślała od razu. Nie zmienił się zbyt wiele od tamtego czasu. Może nieco bardziej zmężniał. Jednak jej uwagę przykuło przede wszystkim lodowate spojrzenie szarych oczu o niebieskich refleksach.
  - Cześć, Nick - wyszeptała przez zaciśnięte gardło. Czuła, jak jej oczy robią się coraz bardziej mokre.
  - Jesteś idiotką - warknął na powitanie, zakładając ręce na piersi. Zaraz jednak pożałował tego gestu, krzywiąc się niemal niezauważalnie i opuszczając ręce.
  - Wiem - stwierdziła z żałosnym uśmiechem. Musiała wyglądać naprawdę głupio. - Mogę cię opatrzyć?
  - Dlaczego odeszłaś? - Jak przy pierwszym spotkaniu, po prostu ją zbywał.
  - Musiałam. - Odwróciła wzrok. - Nie chciałam nikogo skrzywdzić.
  - Uciekłaś przed tym, jak sfora chciała ci pomóc - zawarczał zirytowany. Uniosła gwałtownie głowę.
  - Co?
  - To co słyszysz. Nie dasz sobie nigdy pomóc, tylko od razu uciekasz. Mieli cię, że tak powiem, ''naprawić''. Ale sądząc po zachowaniu i zmianie w tobie, już tego nie potrzebujesz.
    Serce wybiło inny rytm. Aż tak mocno się zmieniła? Czy przez tą ucieczkę narobiła sobie tak, że nie ma nawet czego szukać w Vallent? I przede wszystkim - czy ta zmiana miała wpłynąć na jej relacje z Nickiem? Nie chciała tego. Nie przeżyłaby tego. W końcu go zobaczyła, co zyskało swoją drogą bardzo gorliwe poparcie Wilczycy, a spotkania te miały ich od siebie coraz bardziej oddalać. Nie, nie myśl o takich rzeczach, skarciła się w myślach.
  - Powiesz mi potem. Proszę, pozwól opatrzyć swoje rany - poprosiła tak błagalnym głosem, że nawet nie podejrzewała siebie o taki ton. Ostatecznie chłopak usiadł na podłodze, opierając się o krzesło, odchylając głowę i przymykając oczy.
  - Rób, co masz robić - mruknął.
  - Koszulkę też zdejmij - powiedziała stanowczo.
    Psiocząc pod nosem, zdjął przez głowę granatowy T-shirt, ponownie opierając się o krzesło i zamykając oczy. Megan przygryzła wargi. Był owinięty bandażami, które - była tego niemal pewna - zakrywały całkiem głębokie rany. Delikatnie odwinęła bandaże. Nie myliła się. Zdjęła nieco rozmoknięty opatrunek, oczyszczając głęboką ranę na żebrach i po lewej stronie obojczyka. Ponownie zabandażowała opatrunki, robiąc to najdelikatniej, jak tylko potrafiła. Nick siedział nieruchomo, chociaż z pewnością go to bolało. Jedynie raz, przy oczyszczaniu rany na żebrach, lekko drgnął.
    Później zajęła się skaleczeniami. Oczyściła je wodą utlenioną i postanowiła potraktować spirytusem, by na rankach szybciej powstały strupy. Na koniec zostawiła zadrapanie na policzku, po którym mogłaby nawet zostać blizna. Wpadła już w rytm i oczyszczała rany machinalnie. Gdy spirytus dotknął rany na policzku, chłopak cicho syknął poprzez zaciśnięte zęby. Rozbawiło ją to.
  - Nie przejąłeś się niczym, a odpadłeś na ostatnim, niedużym zadrapaniu na policzku. - Uśmiechnęła się.
  - Piecze - burknął w odpowiedzi. O ile można było to uznać za odpowiedź.
  - Musi. Już kończę, za chwilę będziesz wolny.
  - Wracasz ze mną?
    Przez chwilę przestała zajmować się zadrapaniem na policzku chłopaka. Wolała przyjrzeć się jego twarzy. Miał ściśnięte usta, nieustępliwy wzrok. Gdyby ktoś spojrzał na tą minę pomyślałby, że to wcale nie było pytanie, a stwierdzenie. Jednak było pytaniem. Z pewnością nie zamierzał zaciągać jej do Vallent siłą. Dodatkowo, zdecydowanie taką nie dysponował. Ponownie zajęła się grzebaniem przy ranie.
  - Nie wiem. Jeszcze się nad tym nie zastanawiałam - odparła, również zaciskając usta.
    Chciała wstać z podłogi obok niego, jednak Nicholas złapał ją za nadgarstek. I raczej nie miał zamiaru puścić. Na twarzy chłopaka wyraźnie malował się upór. Instynktownie nachyliła się ku niemu, wyszeptując; ''tęskniłam''. Megan nieśmiało musnęła usta bruneta. Po odwzajemnieniu pocałunku, jej ciało samo poczyniło kolejne kroki. Plecy dziewczyny wygięły się w łuk, przylegając - niezbyt ciasno z uwagi na rany - do torsu chłopaka. Palce Meg zniknęły w jeszcze wilgotnych włosach Nicka, którego zaś dłoń powędrowała do policzka szatynki.
    Właśnie w tym momencie drzwi do pokoju otworzyły się. No tak - ściany nie przepuszczały dźwięku. Megan oderwała się w miarę szybko od bruneta, nie odsuwając jednak zbyt daleko. Obydwoje spoglądali na zaskoczoną twarz Jacka, którego mina po chwili zmieniła się na zdenerwowaną i jakby... Zniesmaczoną. Wyszedł szybko z pokoju, trzaskając drzwiami. Takie zachowanie zdecydowanie nie było do niego podobne. Dziewczyna niespiesznie zebrała waciki i wszelkie niezużyte opatrunki, które po chwili ułożyła w apteczce. Usta Nicholasa zacisnęły się w cienką linię, zaś twarz pozostała nieodgadniona.
  - Pójdę do niego. Ty wypoczywaj, póki masz czas. Niedługo wrócę - powiedziała spokojnie, przyglądając się chwilę stojącemu doń tyłem chłopakowi który właśnie zakładał koszulkę.
  - Nie musisz. Idź załatwiać swoje sprawy.
  - Nick... - westchnęła, jednak nie dane było jej dokończyć.
  - Idź już.
    To wszystko, co powiedział. Znała go na tyle, by wiedzieć, że dyskusja jest bezcelowa. Wyszła, używając w dużej mierze nosa i intuicji, by odnaleźć Johnathana. Również pytała mijane osoby o to, gdzie chłopak się udał. Wszyscy wiedzieli tylko, że wyszedł zdenerwowany z domu. Chwilę zajęło jej, by go odnaleźć, jednak w końcu dojrzała blondyna nad jeziorem. Siedział na kamieniu, puszczając z dużą siłą kaczki, odwrócony tyłem do ściany lasu, z którego wyłoniła się szatynka. Doskonale wiedział, że tu jest. Odczekała chwilę, po czym postanowiła się odezwać.
  - Dlaczego tak się zdenerwowałeś?
  - To twój kochaś? - odparował, całkowicie ignorując początek dialogu.
  - Pierwsza zadała pytanie - warknęła, zirytowana za nazwanie Nicholasa ''kochasiem''. - Nie powinno cię to interesować i denerwować. Mówiłam, że jesteś dla mnie tylko przyjacielem. Powinieneś czasem słuchać innych ludzi.
  - Nie rozumiem tylko - w czym on jest lepszy ode mnie? - Wstał z kamienia, stając przed Meg z rękoma w kieszeniach i utkwionym w jej oczach, twardym wzrokiem.
  - Nie pytaj mnie, tylko wilczycy. To ona wybrała go na swojego partnera. A ja bardzo chętnie to zaakceptowałam. To nie jest tak, że wybiera się, kogo kochamy.
  - Dziewczyno, to jest zmiennokształtny! To nie jest normalne, by wilk wybierał jakiegoś kundla na swojego partnera! Wilkołak powinien być z wilkołakiem i basta, takie związki nie mają sensu. Tak samo jak wilkołak z człowiekiem. To nie może się udać. My żyjemy wiecznie, a ludzie; nie. - Och, więc był zagorzałym przeciwnikiem związków innych, niż ''wilk+wilk''. Przy całej swej wypowiedzi gestykulował zamaszyście trzęsącymi się rękami.
  - Nie rozumiem, co w tym złego. Poza tym Jack, wybacz, ale najwidoczniej ten ''kundel'' ma w sobie coś, czego ty nie masz. Albo to ja jestem nienormalna. Najprawdopodobniej. Zawsze były ze mną jakieś problemy. Przestań więc wtykać nos w nie swoje sprawy, bo to nic nie da.
    Była wściekła. Tak samo jak on. A dwa wściekłe wilkołaki, to nie jest dobre połączenie. Bardzo szybko jednak przestała patrzeć mu w oczy, spuściła wzrok w sumie zaraz po napotkaniu jego spojrzenia. Cóż, była bardzo uległa i doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Nie mając zamiaru bez sensu tu tkwić, udała się szybkim krokiem w kierunku posiadłości. Zapukała, by bez zaproszenia wparować do pokoju Nicholasa, który chyba właśnie przysypiał.
  - Porozmawiaj ze mną.
  - Nie mam ochoty - burknął, zakrywając głowę drugą poduszką.
  - Nick, nie zachowuj się jak dziecko! - fuknęła zirytowana.
  - Nie zachowuję się jak dziecko, nie bardziej niż ty. Nie interesuje mnie tłumaczenie. Jestem zmęczony, więc proszę, wyjdź.
    Wyszła. Nie było sensu się kłócić, był gorzej uparty od niej. To zadziwiające, jak łatwo było jej teraz stwierdzić niektóre rzeczy, jeżeli mowa o Nicku. Jednak nie wszystkie. On chyba na zawsze pozozstanie po części zagadką. Na chwilę obecną traktował ją jak dobrego znajomego, może nawet przyjaciela. Czuła jednak w jego - niby normalnym - głosie dystans. Duży i zimny dystans, który ich dzielił. Pogłębił się on jeszcze bardziej po incydencie z Jackiem, mimo, że głos bruneta był tak stanowczy. Świetnie potrafił grać.
    Zdążyła przejść kilka kroków korytarzem, gdy wpadła na Zoe. Krótkie ''chodź ze mną'' jak zwykle nie brzmiało jak zachęta, a jak rozkaz. Zawsze, gdy coś mówiła, była bardzo stanowcza. Brunetka miała już taki charakter i sposób bycia. W sumie nie dziwne, skoro była tak dominującą wilczycą. Po zamknięciu drzwi i zaparzeniu herbaty - Zoe nigdy się nie spieszyło - w końcu zaczęły rozmawiać.
  - Trójkąty miłosne zawsze są skomplikowane, więc lepiej ich unikać. Na pewno o tym wiesz. Po prostu sama podejmij decyzję - chociaż na pewno już to zrobiłaś - i wytłumacz to tym obrażonym dzieciakom. Nie wiem, co się stało między tobą i Jackiem, ale wiem, że był nieziemsko wściekły. Ty też. Uważaj na niego, Megan. Wbrew pozorom nie jest zawsze taki świetny, jak się wydaje. Przede wszystkim to porywczy chłopak, który dodatkowo jest wilkołakiem. A to zdecydowanie nie jest dobre połączenie. Od zawsze trzeba go było trzymać na smyczy. Nie będę się wtrącać do twoich spraw, przynajmniej nie tak, jak zwykle. To ma być raczej przestroga, bo wiem, że Jonathan tak łatwo się nie poddaje. Młody, głupi umysł, może podsuwać mu dziwne pomysły. Po prostu uważaj. Jak zawsze się rozgadałam. Przyszłam, by zapytać - co zamierzasz? Nie powiem, ta sprawa mnie nurtuje. - Zoe oparła o splecione dłonie podbródek, komunikując tym samym, że jest gotowa do słuchania. Meg westchnęła cicho.
  - Jeszcze nie wiem. To dosyć trudna sytuacja, ciężko mi podjąć decyzję. A jest ich kilka do podjęcia. Naprawdę, bardzo ciężko. Och, to takie frustrujące! W dodatku Nick... Po prostu nie wiem - westchnęła sfrustrowana, spuszczając wzrok.
    Pomimo swej chłodnej postury i dystansu, który wytwarzała Zoe, potrafiła zjednać sobie ludzi. Na różne sposoby. Bynajmniej dystans ten nie zniechęcał ludzi - czy im podobnych - do wyznań. Jak teraz, Meg potrafiła się całkowicie przed nią otworzyć. Jednak, gdy przyszła kwestia Nicholasa, nie bardzo mogła ubrać swe uczucia w słowa.
  - Spokojnie, nie musisz się tłumaczyć. Rozumiem. Pytam z czystej ciekawości, jak zawsze, ale poza tym chętnie ci pomogę. Musisz wybaczyć ciekawość starym wilkom.
    Może to dziwne, ale Megan poczuła się znacznie lepiej po rozmowie z Zoe. Teoretycznie powinna ją zdenerwować ta ciekawość, jednak tak naprawdę przyniosła jej ulgę. Brunetka potrafiła dziwnie działać na ludzi, zresztą nie tylko na ludzi. Miała w sobie to coś, czego nikt nie potrafi określić. A ogromna ilość charyzmy tylko to wszystko wzmacniała.



                                                                   ***


    Wieczorna rozmowa Arona i Nicka była prowadzona przy małym gronie towarzystwa. W pokoju obecny był Alfa i pierwsza trójka wilków w stadzie, Jack, Megan oraz oczywiście Nicholas. Rozmowa, jak na takie coś, nie trwała w sumie zbyt długo. Chłopak zachowywał się ostrożnie, jak zwykle ważył, jednak nie był typem, który zatracał swój charakter. Jego odpowiedzi mogły uchodzić przez osoby nadwrażliwe wręcz za zuchwałe. Jednak tak naprawdę to jedna odpowiedź zakończyła temat.
  - Dlaczego tak zależało ci, by odnaleźć Megan?
  - To moja partnerka. Zostanie tak już na zawsze. Nie pozwolę jej tak łatwo odejść, logiczne więc, że przebyłem tak długą drogę, by ją odnaleźć. Mimo wszystko. Nie tylko wilki chcą zatrzymać to, co należy do nich. - Wzrok chłopaka przeszył Meg do tego stopnia, że na chwilę przestała oddychać. Mój. Mój i tylko mój, tak jak ja jego, pomyślała wilczyca.
    Jonathana ta odpowiedź dość mocno zdenerwowała, a przynajmniej z tego, co widziała. Miała wrażenie, że w chłopaku się gotowało i zaraz wybuchnie. Aron już miał coś powiedzieć, gdy na ramieniu chłopaka spoczęła drobna dłoń. Zoe, do tej pory w milczeniu podpierająca ścianę, spojrzała na blondyna z lekkim, kpiarskim uśmieszkiem.
  - Nie ośmieszaj się, wilczku.
    Jak gdyby nigdy nic wyszła z sali, odprowadzana licznymi spojrzeniami. Ta kobieta była wprost niemożliwa. Chyba nikt do końca jej nie pozna. Jack wyszedł czerwony na twarzy innymi drzwiami, niż brunetka. Jego kroki były nerwowe, ruchy wyrażały wściekłość, miał zaciśnięte w pięści dłonie. Megan zaczynała się... O niego martwić. Jakby nie było, zbliżyli się do siebie przez ten czas.
    Ale nie tym powinna się teraz martwić. Całe towarzystwo się rozeszło. Nick nie zamienił z nią nawet jednego słowa. Wilczyca zawyła sfrustrowana w głębi jej piersi. Megan postanowiła jednak zignorować bół zranienia w piersi, machinalnie wykonała wszystkie wieczorne czynności, po czym położyła się do łóżka. Musiała wszystko sobie przemyśleć. Podjąć decyzję. Nie wiedziała nawet, ile czasu jej to zajęło. Mimo wszystko, znała odpowiedź.


  - Wracajmy do domu.
    Ton głos dziewczyny był stanowczy. Zawsze wiedziała, co chce zrobić, wreszcie potrafiła się na to odważyć. Dosyć ucieczki. Stała pośrodku pokoju Nicholasa, który przyglądał się jej z beznamiętną miną. Był pierwszą osobą, o której o tym powiedziała. Brak większej reakcji i ten chłód, który od niego emanował, bardzo zasmucił szatynkę. Na jej twarzy pojawił się blady uśmiech.
  - Proszę, wróć tam razem ze mną. Chcę wyruszyć jeszcze dziś. Czas sprostować pewne rzeczy. Czy, nawet po tym wszystkim, mogę liczyć na twoją pomoc?
    Patrzyła na niego z nadzieją. Miała wrażenie, że serce na chwilę jej stanęło. Zresztą, nie tylko ona to tak przeżywała. Wilk również przestępował niespokojnie z łapy na łapę. Zabawne, więc nawet one odczuwały czasami niepewność. Wilczyca wiedziała, jak ważna jest odpowiedź jej partnera. Co nie zmieniało faktu, że gdy będzie taka potrzeba, zaciągnie go ze sobą siłą.
  - Niech będzie. Ruszymy za godzinę.
    To tyle. Nie powiedział nic więcej. Ale to wystarczyło, by ją uszczęśliwić. Powstrzymała się od rzucenia i wyściskania chłopaka. Zamiast tego wyszła szybkim krokiem z jego pokoju, by udać się do siebie i przygotować wszystko do powrotu. Warknęła automatycznie zauważając na swoim łóżku Zoe.
  - Jesteś jak zwykle nieostrożna, powinnaś wyczuć mnie jeszcze przed wejściem - złajała ją czarnowłosa. Meg się skuliła. - Aż strach zostawić cię samą. Ale, nieważne. - Machnęła lekceważąco ręką. - Chyba podjęłaś już decyzję. Mogę ją poznać?
  - Wracam do Vallent. Muszę wytłumaczyć się rodzicom i sforze, co nie będzie łatwe, ale... Tam jest mój dom. Poza tym muszę stawić czoła temu, co narobiłam. - Mimo wszystko mówiła o tym wszystkim z uśmiechem. Nie mogła inaczej.
  - Tak, myślę, że to dobra decyzja.
    Wyszła. Najzwyczajniej w świecie sobie poszła. Czy ta kobieta nigdy nie może kończyć mówić tego, co zaczęła? Szatynka pokręciła głową, sprzątając pokój. Później zajęła się żegnaniem z wszystkimi. Dziękowała i przepraszała. Nigdzie jednak nie mogła znaleźć Jacka. Ze łzami w oczach żegnała się z kilkoma osobami, a w tym Edith i Aronem. Gdy usłyszała ''zawsze jesteś tu mile widziana'', co brzmiało jak w jakimś kiczowatym filmie, myślała, że naprawdę się rozpłacze. A zostało jej jeszcze pożegnanie z Zoe.
  - Dziękuję za wszystko, Zoe. Chyba nigdy nie uda mi się tobie odwdzięczyć. Będę bardzo tęsknić...
  - Och, chwila. Nie powiedziałam ci? Biegnę z wami. Mam ochotę na wycieczkę, a być może twojemu stadu również przyda się pomoc. No nie patrz tak na mnie i nawet nie próbuj beczeć. Ach, Aron - zwróciła się do Alfy, który wyglądał na nieco zaskoczonego, jednak nie aż tak, jak powinien. - zostawiłam ci listę rzeczy, którę chcę, byś do mnie wysłał. Adres podam ci telefonicznie. Nie opuszczaj gardy, dobra?
  - Jasne. Wrócisz, prawda? - Już w tej chwili Alfa brzmiał nieco tęsknie. Nie do końca dało się mu to zamaskować.
  - Może. Żegnaj Aronie, na pewno się jeszcze spotkamy. Z większością z was pewnie również. Już możecie się cieszyć. Nie stójmy tak, im szybciej wyruszymy, tym szybciej dobiegniemy. A ty, rudy dingo, nie krzyw się tak. To nieuprzejme.
  - Nieuprzejme jest wpraszanie się do czyjejś podróży. - Spojrzał na wilkołaczycę z ukosa.
  - Nigdy nie grzeszyłam manierami, wybacz. Chodźmy już, nim zrobi się ckliwie.
    Megan pokręciła głową. Po drodze do lasu, jeszcze w ludzkich formach zdecydowali, że całą drogę przemierzą na czterech łapach. Bez zatrzymywania się w hotelach i jedzenia w restauracjach. Powinno znaleźć się sporo miejsc, w których mogą się zatrzymać jako wilki, tak przynajmniej twierdziła Zoe. Dodatkowo, będzie wiedziała, gdzie znajdują się terytoria wilkołaków. To uniknie wszelkich konfliktów.
    Każdy z nich zaszył się w gąszczu krzaków, by zostawić tam ubrania i dokonać przemiany. Megan, już jako biały wilk, przeciągnęła się. Słychać było trzask stawów. Wyszła z krzaków, Zoe i Nick już na nią czekali. Łapy aż świerzbiły ją, by rozpocząć bieg. Bo z każdym susem będzie zbliżała się do domu i do stada.
    Biegli cały dzień. Ponownie nie liczyło się nic, prócz celu. Miała pustkę w głowie. Już zapomniała, jak dziwne jest to uczucie, ale tym razem miała również towarzystwo. Zmiennokształtni nie mieli tak dużej wytrzymałości jak wilkołaki, nadrabiały to jednak szybkością i zwinnością. Niestety, musieli przez to robić dość częste postoje. Domyślała się jednak, że jeżeli będą biec wciąż w linii prostej, wiedząc jakie miejsca omijać i nie odpoczywając zbyt wiele, dość szybko dobiegną do Vallent.
    Po kilku godzinach, na ich drodze stanął wilkołak. Znajomy. Był to biały wilk z odcieniami szarości na sierści. Omiótł wzrokiem całą trójkę, skradając się w kierunku dingo. Już wiedziała, czemu nie mogła znaleźć Jacka. Bo był już daleko od rezydencji. Wyszczerzyła kły, stając w obronie swojego warczącego partnera. Nick, oczywiście, ustał obok niej, co zdecydowanie się jej nie spodobało.
  - Nie rób z siebie idioty i nie przynoś wstydu ojcu - prychnęła w wilczej mowie czarna wilczyca.
  - Zamknij się, Zoe. To nie jest twoja sprawa.
    Megan ugięła łapy, by przygotować się do skoku, jednak nie zdarzyła wiele zrobić. Zauważyła jedynie ciemną smugę, która przelatuje obok. Zoe już stała nad białym wilkiem, przyduszając go łapą. Nawet nie eksponowała w pełni swoich kłów, a oczy nie przebarwiły się na bursztynowo. Naprawdę, siła Szlachetnych była przerażająca. A obserwowanie małej, drobnej wilczycy, która powala ogromnego basiora, było dosyć dziwne.
  - Zachowujesz się prostacko i chyba nie wiesz, co do kogo mówisz, szczeniaku. Wynoś się stąd, pókim dobra - wypowiedź ta stanowiła serię warknięć. Na podkreślenie swych słów, wadera kłapnęła pyskiem niebezpiecznie blisko nosa Jacka. - Wracaj do domu.
    Czarna wilczyca zeszła z białego basiora, wciąż trzymając się blisko ziemi i lekko odsłaniając kły. Nie miał większego wyboru. Wilk, bardzo niechętnie, wciąż się na nich oglądając, potruchtał w kierunku, z którego przybyli. Jack został złamany i upokorzony. Dla wilkołaka, szczególnie dość dominującego, to musiało być po prostu straszne. Aż mu współczuła. Chociaż nie, biorąc pod uwagę to, że chciał zaatakować jej partnera - sama chętnie go rozszarpie.
  - Szczyl niczego się nie nauczy, jest zbyt rozpieszczony. Chodźmy.
    Do Missouri dotarli w pięć dni. W sumie nawet nie, zajęło im to jakieś cztery i pół dnia. Dobry wynik, nawet bardzo. Stąd już tylko kilka godzin do miasteczka. Od razu poczuła zapach vallentowskich lasów, tak dobrze jej znany, tak przyjemny. Pachniały jak... Dom. Zaczęła się zastanawiać, czy sfora wciąż tu jest. Gdyby jej nie było... Nawet nie chciała o tym myśleć.
    Nie musiała długo czekać na odpowiedź. Od razu poczuła, że jest na terytorium wilkołaków. Zawsze czuła to instynktownie, dodatkowo nos nie mógł jej zwodzić. Zwolnili, przechodząc do truchtu. Już po chwili zjawiła się cała sfora.
    Jej serce o mało co nie wyskoczyło z piersi. Byli tu. I to wszyscy. W tym również Michael; jak widać, dla niego ''chwilowe zatrzymanie'', znaczyło dość długi postój. Jako jedyny pozostał w ludzkiej formie. Wszyscy mieli stanowcze, nieco wrogie postawy. Na radosne merdanie ogonem do Meg pozwolił sobie Dorian i przez chwilę również Reid. Zaraz jednak spoważnieli, wpatrując się uważnie w czarną waderę. Micheal westchnął - co wprawiło ją w ogromny szok - po czym zdjął swoją koszulkę, podchodząc do Zoe i przekładając ją przez jej łeb.
  - Co ty tu w ogóle robisz? - zapytał, przyglądając się, jak wilczyca wraca do swej ludzkiej formy. - Witaj ponownie, Zollin.
  - Witaj ponownie, bracie.


                                         ______________________________




    Hahaha, możecie być ze mnie dumni, przymusiłam się i napisałam ten rozdział. W końcu. Ogólnie wyszedł w miarę, dużo tutaj pierdół, które jednak musiałam umieścić. Szkoda też, że niezbyt miałam okazję rozpisać pewne sceny, ale rozdział i tak był już długi, więc musiałam sobie darować. Mam nadzieję, że jest w miarę. Nawet go wzrokiem nie przeleciałam, więc proszę o wypisywanie błędów; była w nim masa literówek i, o zgrozo, ortografów. I to takich głupich. W każdym bądź razie, podziwiam każdego, komu chciało się to czytać. ;P

sobota, 12 maja 2012

Rozdział XXIII.

    Zoe wyciągnęła ją na zakupy, więc miała co założyć na spotkanie. Czy raczej ''randkę''. Nie chciała tego przyznać, ale sama się na nią zgodziła. Cóż za fatalny refleks... Megan bardzo lubiła Jacka, ceniła sobie jego pomoc w trudnych chwilach, jednak raczej nie czuła się na siłach na jakieś poważniejsze relacje. Gdy myślała ''miłość'' automatycznie myślała również ''Nick''. Wydawało się jej to nierozerwalnym układem. Jednak może się myliła i wszystko zmieni się, gdy zbliży się do kogoś innego? Sama uciekła. Jakby na to nie patrzeć.
  - Halo, Megan, jesteś gotowa? - usłyszała zza drzwi głos Jacka. Nawet nie pukał. Porwała do ręki małą, czarną torebkę i chwyciła za klamkę.
  - Tak, jasne. - Posłała blondynowi lekki uśmiech.
  - Jej, wyglądasz... Super - powiedział z uznaniem.
    Faktycznie, też była zadowolona ze swojego wyglądu. Miała na sobie różową bluzkę na ramiączka, na którą narzuciła czarny sweterek, szarą, materiałową spódniczkę i czarne balerinki. Wyprostowała również włosy. Ostatnio czyniła to coraz częściej. Ogólnie rzecz biorąc prezentowała się całkiem nieźle, przynajmniej nie powinni jej wytykać palcami przy przystojnym Jacku, ubranym w czarne, dżinsowe spodnie, koszulkę i marynarkę. Wyglądał jak przystojny chłopak z miasta - cóż, ona była z miasteczka, a to różnica - oczywiście najpopularniejszy w całej szkole.
    Tylko właściwie co miał na myśli, mówiąc ''super''? Przecież można to było zinterpretować na różne sposoby. Wolałaby jakieś bardziej jednoznaczne określenie. Pewnie narzekała, jednak w pewien sposób poczuła się dotknięta. Nie, to może złe słowo. Po prostu określenie to przynosiło więcej myśli i gdybań, czasami mógłby się bardziej sprecyzować. Poza tym brzmiało jak coś wypowiedziane przez wstydliwego gimnazjalistę na spotkaniu z dobrą koleżanką. Właśnie w ten sposób się poczuła. I chyba właśnie to jej tak nie pasowało.
    Jako pierwszą ''atrakcję'' zdecydowali się na kino. Po cichu liczyła, że zdecydują się na coś lekkiego, może jakąś komedię, ewentualnie horror. Coś, co z chęcią obejrzy. Jack robił jednak maślane oczka do plakatu o jakimś filmie science fiction. Występował tam romans o czym otwarcie pisali, może dlatego. Jeżeli chodzi o filmy o parach, doo wyboru mieli również ''Zmierzch'', a raczej którąś tam część i komedię romantyczną z Cameron Diaz. Pierwszy film zgodnie wyśmiali, na drugim zaś Jack stwierdził, że nie lubi komedii romantycznych, ale ewentualnie może być. Widać było jednak jak na dłoni tę minę cierpiętnika. Megan więc postanowiła sprawić mu przyjemność i wybrać film sf, mimo, że za gatunkiem tym nie przepadała.
    Film w gruncie rzeczy nie był zły. Ale również nie dobry. Tym bardziej, że nie lubiła tego typu historii. Dodatkowo Jack znajdował się niebezpiecznie blisko niej, co nieco płoszyło dziewczynę. Przy co nudniejszych scenach głaskał jej dłoń lub pochylał się spoglądając na usta szatynki. Wtedy Meg robiła zręczny unik, częstując go popcornem lub zagadując na jakiś temat. Coś za bardzo się spieszył, przynajmniej jej zdaniem. Mimo wszystko wyszła z sali kinowej z lekkim uśmiechem, nie chciała w końcu psuć ich spotkania.
  - Może coś zjemy? - zaproponował blondyn, na co chętnie przystała. - To na co masz ochotę?
  - Hmm... W sumie nie wiem. Nie znam miasta. Gdzie podają dobre jedzenie?
  - Co powiesz na chińszczyznę?
  - Chętnie - odparła z uśmiechem.
    Gdy szli w kierunku restauracji, chłopak splótł jej palce ze swoimi. Drgnęła, mając nadzieję, że niezauważalnie. Ręce Jacka były bardzo ciepłe, nieco szorstkie - zresztą jak jej własne. W końcu jako wilki poruszali się również na nich. Cały czas, mimowolnie, wszystko było porównywane do Nicholasa. Nie powinna tego robić, wiedziała o tym. Lecz jej głowa chyba nie do końca.
    Dłonie Jacka były równie duże, co Nicka, jednak znacznie gorętsze. Uścisk ten nie miał w sobie tej delikatności, z którą dotykał jej zmiennokształtny. To nic, że była od niego silniejsza, co czasami bardzo irytowało bruneta. Uśmiechnęła się pod nosem na tę myśl. Ręce blondyna były również mniej kościste. Jakby... Niespracowane. Po raz kolejny uprzytomniła sobie, jak niewiele wie o osobach, które są w jej otoczeniu. Tak starych znajomych, jak i tych nowych. Gdzieś z tyłu głowy kołatała się jej myśl: Jak wiele bym dała, by znowu móc dotknąć dłoni Nicka... Złajała się tak szybko, jak tylko potrafiła.
    Na miejscu zamówili cały zestaw sushi i ciepłych dań. Cóż, wilkołaki były w stanie dużo pochłonąć. Jack był jednak na tę okazję przygotowany. Sam zresztą znał apetyt wilków. Restauracja miała nie tylko piękny wystrój, ale także pyszne dania. Chyba pierwszy raz w życiu jadła tak dobrą, chińską kuchnię. Musiała przyznać, że chłopak ma gust. Po jakimś czasie wyszli z lokalu, nie bardzo wiedząc, gdzie się dalej wybrać. Meg zaproponowała po prostu spacer. Ręka Jacka ponownie powędrowała do drobnej, jednak nieco szorstkiej dłoni szatynki. Przechodząc przypadkowo przy kościele, zaczepili ich znajomy Jacka, dokładniej ludzie. Cóż, jak widać, nie tylko w Vallent niepełnoletnia młodzież lubiła pić piwo pod kościołem.
  - Hej, Jack! Co tam, stary? Przedstawisz nas swojej koleżance? - zapytał ciemnowłosy chłopak, najwyraźniej już po kilku piwach, na co wskazywały jego rozbiegane oczy, które starał się skupić na szatynce.
  - Siema, Everett. Cześć wam. To Megan, moja znajoma. Meg, to moi koledzy z klasy - Everett, Monica, Sylvia, Robert i Jason - przedstawił ich pokrótce, najwyraźniej nie mając zamiaru zbyt szybko się ruszyć. Megan wyczuła zapach zazdrości.
  - Miło mi was poznać. - Posłała zgromadzonym nieśmiały uśmiech.
  - Nam też, nam też. Przyłączycie się?
  - Masz ochotę? - zwrócił się doń Jack. - Jeśli nie chcesz, nie musimy...
  - Czemu nie. Na chwilę... - Nie chciała tu zostawać. Ale głupio było jej to oznajmić, a i Jack wydawał się mieć ochotę pogadać ze znajomymi.
    Zaraz zaproponowali im piwo, którego uprzejmie odmówiła. Blondyn zaś przyjął je z uśmiechem na twarzy. I tak był wilkiem. Nawet kilka piw nie powinno zrobić na nim większego wrażenia. Sprawnie popijał z puszki, rozmawiając i śmiejąc się ze znajomymi. Był bardzo kontaktowy. Megan porozmawiała chwilę z Sylvią, dosyć wesołą i miłą dziewczyną, która po chwili odeszła, by powspominać z kolegami z klasy jakieś stare wydarzenia. Właśnie wtedy obok niej opadła Monica. Była wysoka, piękna, biuściasta o czarnych włosach i brązowych oczach. Miała bardzo długie nogi, wyeksponowane przez szorty - na pewno było jej w nich zimno. Megan od razu pozazdrościła dziewczynie tak zgrabnych i długich nóg. Siedziały niewiele dalej, jednak osoby niezainteresowane ich rozmową raczej jej nie dosłyszą.
  - Hej. Wyszliście z Jackiem na randkę? - Nie bawiła się w podchody, waliła prosto z mostu. W jej głosie brzmiała ledwo dosłyszalna niechęć, którą całkiem zręcznie ukrywała. W Megan od razu obudził się wilk, który nie miał zamiaru dać się zdominować jakiejś ludzkiej dziewoi.
  - Tak, myślę, że tak. Czemu pytasz?
  - Och, tak tylko. Wiesz, on spotyka się bardzo często z różnymi dziewczynami. Większość jest naprawdę piękna i seksowna.
  - Z tobą również się spotykał? - zapytała uprzejmie, kładąc nacisk na czas przeszły i uśmiechając lekko. Proszę was, co za zagrywka.
  - Tak, już na pierwszej randce wylądowaliśmy w hotelu. Też tam zmierzacie?
  - Wybacz, chyba cię zawiodę...
  - Idziemy? - wtrącił się Jack z lekkim napięciem w głowie.
  - Czemu nie. Miło było mi was poznać - rzuciła Meg, posyłając młodzieży uśmiech i odchodząc z Jackiem, któremu musiała dorównać sprężystego kroku.
  - Monica chcę znowu ze mną chodzić, to dlatego cię podpuszczała.
  - Jakoś mnie to specjalnie nie interesuje. Twoja sprawa z kim się zadajesz.
  - Ale nie chcę, żebyś źle o mnie myślała.
  - Jedna rozmowa z jakąś dziewczyną, która woli marznąć, by tylko pokazać światu swoje nogi, nie zmieni tego, że jesteś moim przyjacielem.
    Chłopak w jednej chwili złapał ją za ramiona, całując prosto w usta. Był to mocny, ''konkretny'' pocałunek. Nawet nie wiedziała, jak zareagować. To stało się bardzo szybko. Czuła zapach i smak piwa, które dopiero co wypił chłopak, a także zapach wilkołaka. Nie był zbyt delikatny, chociaż nie można było tego nazwać czymś brutalnym. Gdy tylko zaczęła okazywać oznaki niezadowolenia, oderwał się od niej, spoglądając rozświetlonymi oczami na jej twarz.
  - Dalej jestem przyjacielem? - zapytał stanowczo
  - Tak. Przepraszam, ale na razie nikim więcej - odparła, strącając jego dłonie z ramion i ruszając przed siebie. Nie znała miasta, ale polegała na zapachu i intuicji. Po chwili chłopak był już przy niej. Ciekawe czy wiedział, jak bardzo wilk Meg chciał go ukatrupić.
  - Przepraszam. Kiedyś na pewno cię zdobędę. - To nie były szczere przeprosiny, obietnica jednak była wystarczająco dobitna.
    Bez słowa doszli do posiadłości Hendersonów. Już po chwili zniknęła w pokoju, a później w łazience. Wzięła szybki, gorący prysznic, by po chwili rozmyślać w łóżku. Nie podobało się jej to, co zaszło. Szanowała Jacka. Lubiła go. Ale nie kochała. Przynajmniej nie teraz, może kiedyś się to zmieni. Dodatkowo usta ją paliły, czuła się, jakby zdradziła swoją prawdziwą miłość. Chociażby dlatego, że zgodziła się na tą randkę. Głupie myśli. To było jednak najbardziej paskudne uczucie, jakie kiedykolwiek odczuwała.


    Następnego dnia Jack jej unikał. Rano dowiedziała się, że wyszedł bardzo wcześnie, by wybiegać się w lesie. Megan zdawała sobie sprawę z faktu, że Zoe wie o wszystkim, co wczoraj zaszło, jednak nie skomentowała tego w żaden sposób. Pogoda była świetna dzisiejszego dnia, więc większość wilkołaków stwierdziła, że wybierze się wieczorem na łowy. Ona sama miała taki zamiar. Na chwilę obecną zadowoliła się jednak pyszną kuchnią Edith, a później dzielnie romansowała ze Stephenem Kingiem pożyczonym od Zoe.
    Gdy tylko się ściemniło, postanowiła przebrać się i udać do lasu. Spędziła cały dzień zamknięta w pokoju; Zoe odwołała dziś wszystkie zajęcia, mówiąc, że ma do załatwienia jakąś sprawę w sąsiednim mieście. Megan wyszła w dresie i z torbą na ramieniu. Po drodze do lasu, znajdującego się daleko na tyłach posiadłości, przyglądała się dwóm, wilczym łapkom wytatuowanym na nadgarstku. Wtedy tak bardzo pragnęła, by mieć ten tatuaż, teraz jednak był jej on z goła obojętny. Co nie znaczy, że żałowała tuszu wciśniętego pod skórę.
    Rozebrała się, chowając swoje ubrania do torby i upychając ją w jakichś krzakach. Wzięła głęboki oddech. Po chwili poczuła dreszcze, przyjemne mrowienie, a po otworzeniu oczu widziała świat w zupełnie innych barwach. W sumie była to głównie szarość. Otrzepała się, ruszając przed siebie. Była głodna i miała ochotę zapolować. Co by tu... Usłyszała kręcącego się niedaleko daniela. Ruszyła w jego kierunku truchtem. Był to dorodny, tłusty samiec. Aż dziwne, że tak długo się uchował. Przyczaiła się, szykując do skoku.
    Zwierze spłoszyło się, co zaowocowało gonitwą. Jednak była to całkiem przyjemna rzecz - pogoń za ofiarą. Mimo, że było to w gruncie rzeczy nie fair, mało które zwierze równało się szybkością z wilkołakiem. Wilczyca zajęła się konsumowaniem schwytanego daniela. Już prawie go skończyła, gdy poczuła i usłyszała poruszenie. Ktoś wdarł się na tereny ich stada. Oczami innych wilków zobaczyła, jak pędzą, by schwytać intruza. Jego obraz wywołał u niej szybsze bicie serca.
    Biała wilczyca z zakrwawionymi łapami i pyskiem, przedzierała się jak najszybciej potrafiła przez las. Słyszała warczenie oraz czuła chęć mordu wilków. Intruz, to intruz. Ich terytorium. Mogli się go pozbyć. Krzyczała, by zaczekali, jednak oni nie zwracali uwagi na jej głos. Megan wydawało się, że jej łapy niemal nie dotykają ziemi. Nic nie wskóram jako wilk, stwierdziła zrozpaczona. Po raz pierwszy w życiu zmieniała się w biegu. Swoją drogą, dosyć ciekawe doświadczenie. Słyszała szczekanie i warczenie wilków, sama zatrzymała się dopiero na drzewie, dysząc ciężko i rozszerzonymi oczami wpatrując w gromadkę wilkołaków.
  - Stój...cie. Czekajcie! - Bardziej niż krzyk, przypominało to skowyt. Wilki zwróciły się do niej głowami. Zresztą nie tylko oczy wilków powędrowały w jej kierunku. - To mój... Przyjaciel. Proszę, zostawcie... W spokoju - sapała, czując, jak jej gardło pali żywym ogniem.
    Jeszcze nigdy nie była tak wyczerpana. Zsunęła się pod pniu drzewa. Ale zdążyła. Przynajmniej na to wyglądało. Z gardeł większości wilków dalej wydobywało się ciche warczenie. Intruza przyciskała do ziemi wielka łapa Alfy, Arona, miażdżąc mu przy tym gardło. Megan miała nadzieję, że to podziała. Przed oczami dziewczyny igrały mroczki zmęczenia, spowodowane biegiem. Jednak mimo lekkiego zamroczenia cały czas dostrzegała ten piękny, rudy kolor.


                                         ______________________________



    Cóż... Jest rozdział. Wczoraj całkiem nieźle mi szedł, napisałam go w jeden wieczór. Jakoś wyszedł, chociaż nie miałam zbytnio ochoty go pisać. Jakoś brak koncepcji na randkę Megan z Jackiem. ;P
Mam jednak nadzieję, że nie wyszedł jakiś straszny. Ten odpoczynek od opowiadania w gruncie rzeczy mi się przydał, chociaż mogłam pisać co innego, bo trochę wyszłam z wprawy...

czwartek, 10 maja 2012

Ogłoszenie.

Jakże mnie tu dawno nie było. Nie odzywam się, ni nic, więc chyba wypadałoby napisać cokolwiek. ;]
Staram się unikać czegoś takiego jak ''ogłoszenia'' na blogu czy tym podobne, by go po prostu nie zaśmiecać, ale należą Wam się jakieś tam wieści.
Otóż zupełny brak czasu, chęci i koncepcji na rozdział. Jeszcze klawisze ''shift'' przestały działać, no cudnie po prostu. Trochę problem ze znakami, bo trzeba je kopiować, ale nie jest źle. Teraz mam zamiar się zebrać, by coś po tych egzaminach wyskrobać, chociaż problemów również trochę mam... Ale bloga nie zamierzam porzucić czy nawet zawiesić. Dzielnie czeka, aż coś na niego wstawię. Sobie poczeka...
Przepraszam. Również nienawidzę być trzymana w takiej niepewności. Mam ochotę się za to zaszlachtować.

Co do krytyki, która ostatnio napłynęła na początkowych rozdziałach - miałam czas, więc je poprzeglądałam. Jestem otwarta na konstruktywną krytykę. Wiem, że w historii jest wiele nie dociągnięć, pierwsze rozdziały nie są na jakimś szczególnie wysokim poziomie, są błędy, o których nie mam pojęcia. Ale jest też coś, na co nie mam wpływu; dajmy na to styl pisarski. Sama nie do końca go lubię. Padły słowa, że opisy dnia są zapychaczami. Być może, trochę, bo na początku nie było za bardzo o czym pisać, nim Meg wstąpiła do sfory. Ale to również ma swój cel, poznajemy bohatera. Jednak opisy uczuć, miejsc, bohaterów są. Nie wiem, kto ich nie widzi, dbam o to, gdyż sama je lubię. Cóż, przynajmniej się staram. Jednak od zawsze opisuję wszystko dokładnie. My też zapychamy sobie w życiu czas różnymi zajęciami. Być może to jest powód, nie wiem. Czasami mnie samą to denerwuje, jednak nie potrafię się z tego ''wyleczyć''. Ja to podciągam pod styl pisarski, bo to tutaj moim zdaniem należy to umieścić.
Bardzo lubię czytać pozytywne wieści na temat swojego opowiadania, bo kto nie lubi komplementów. A krytyka jest jeszcze ważniejsza. Jednak proszę Was, zwracajcie uwagę na to, że nie na wszystko mam wpływ. Jak również nie rozumiem osoby, która jedynie narzekała, wklejała ten sam komentarz pod dwa rozdziały, a staram się, by w każdym rozdziale działo się coś nowego. Co więcej, miałam wrażenie, że nie lubi w ogóle takiej tematyki. Proszę, z boku jest króciutki wstęp do historii, napisany zresztą nie bez parady.
Przepraszam za to przynudzanie, ale tak mnie tknęło.
I mam ogromną prośbę NIE PISZCIE SWOICH WYPOWIEDZI NA POCZĄTKOWYCH ROZDZIAŁACH.
Ja ich tam po prostu nie widzę.
Dodatkowo nazwa bloga nie została od nikogo skopiowana. Chociaż nie, faktycznie - nazwana pierwszą książką cyklu o przygodach Mercedes Thompson autorstwa Patricii Briggs. rzeczywiście podkradłam tytuł. Jakoś nie miałam pomysłu, jakby tutaj nazwać blog, a chciałam go szybko założyć. Dodatkowo książki te odzwierciedlają prawie w stu procentach  moje postrzeganie wilkołaków. ;)
Rozpisałam się, jak zwykle. Może być trochę bez ładu i składu, ale za to prosto z serca.

Z uniżonymi przeprosinami, Nightmare.

niedziela, 8 stycznia 2012

Rozdział XXII.

    Megan właśnie tłumaczyła krok po kroku swoją przemianę. Wiedziała już, czemu była takim... Dziwnym wilkiem. Trochę ciężko było jej w to uwierzyć, ale rzeczywiście, miało to sens. Zoe twierdziła, że nadal nie pogodziła się ze swoją wilczą połową, przyjęła to po prostu zbyt gładko. Nie zaakceptowała do końca samej siebie. Ona po prostu... Przyjęła ten fakt do wiadomości, jednak zrobiła to, bo po prostu nie było innego wyjścia. Traktowała swoją naturę jako dwie odrębne istoty. To trochę tak jak obojętna ci lokatorka na stancji - musisz ją akceptować, jeżeli nie robi nic szczególnie rażącego, jednak jakoś nie napawa cię to wielką radością. Trochę ciężko było jej się z tym faktem oswoić. Zoe od razu to wyczuła, gdyż rzuciła tylko, że dziewczyna potrzebuje czasu i kilku ćwiczeń.
  - A teraz - zaczęła czarnowłosa, opuszczając ręce na blat stolika. - oświeć mnie proszę, dlaczego opuściłaś swoją małą mieścinę, biegnąc przez kraj.
  - Już mówiłam, że... - zaczęła, jednak nie dane było jej dokończyć.
  - Banialuki. - Zoe machnęła lekceważąco ręką. - Musisz być ze mną szczera. Jeżeli nie chcesz, nie musisz mówić nikomu innemu, jednak ja muszę to wiedzieć. Zapewne chodzi o jakąś drobnostkę... Młode wilki, a ty chyba nie jesteś wyjątkiem, zazwyczaj mają dosyć chwiejne nastroje i denerwują się nawet małymi wypadkami. Jeżeli mi o tym opowiesz, będę mogła ci zapewne pomóc. Jeśli nie, pewnie będę musiała cię zdominować... No cóż, lubię wszystko wiedzieć. Także polecam po dobroci. - Czarnowłosa rozparła się wygodnie na krześle, uważnie lustrując wzrokiem nastolatkę. Westchnęła cicho, po czym zaczęła streszczać pokrótce całe wydarzenie.
    Dziewczyna lubiła Zoe, jednak była ona czasami bardzo wnerwiająca. Nie miała pojęcia, jak Aron jeszcze z nią wytrzymuje. Zoe była chyba jednym z najbardziej dominujących wilków świata, jednak nie chciała być Alfą w tutejszej sforze, stąd został na tym stanowisku Aron. Liczył się jednak bardzo ze zdaniem czarnowłosej i był piekielnie opanowany nad każdym wybrykiem jej oraz wszystkich członków watahy. Co nie znaczy, że nie potrafił zaprowadzić porządku czy odpowiednio kogoś ukarać. Przynajmniej takie informacje uzyskała od Jacka i nie śmiała w to wątpić.
  - Feromony? Serio? Ta dzisiejsza młodzież - burknęła Zoe. Była rozbawiona i zdziwiona. W sumie, to Meg jej się wcale nie dziwiła. - Ale nie powinnaś się tym zamartwiać. Nie dziwne, każdy wilkołak, człowiek czy zwierze, byłoby w tej sytuacji pobudzone. A ty naprawdę zachowałaś zimną krew. Większa trzeźwość umysłu niż niektóre stulatki, naprawdę. Powinnaś do nich wrócić. Na pewno się martwią. Ale, najpierw musimy dokończyć szkolenie. To tyle na dzisiaj, lepiej odpocznij i sobie to przemyśl - dodała nadzwyczaj łagodnie Zoe, po czym wyszła z pokoju.
    Megan jeszcze przez chwilę siedziała odrętwiała. Nie miała zamiaru wracać. Tęskniła, ale zdecydowała, że nie wróci. Nie chciała nikogo zranić, nigdy więcej. A już tym bardziej osoby bliskiej swemu sercu. Zacisnęła pięści, gwałtownie wstając i wychodząc z pokoju. Musiała się uspokoić. Zapomnieć. A nie ma nic lepszego, niż jedzenie. No, może poza bieganiem po lesie, jednak nie chciała, by reszta stada znała wszystkie jej myśli. Poza tym nie każdy jeszcze ją zaakceptował. W kuchni zastała zajadającego lody Jacka.
  - O, cześć Meg! Co u ciebie? Jak treningi z Zoe? Nie zamęczyły cię jeszcze? - Jack natychmiast zalał ją lawiną pytań. Dziewczyna w tym czasie odgrzewała wczorajszy gulasz, który przyrządziła Edith. Wybrała się jednodniowo do rodziny - stąd jej brak w kuchni.
  - Hej. Nie jest tak źle, nie przesadzaj. Teorię, historię i co tam jeszcze mam wykutą świetnie, więc nawet nie musi mi o tym mówić. A ty nie masz jakichś twórczych zajęć?
  - Jak widać: nie za specjalnie. - Wzruszył ramionami, biorąc do ust kolejną łyżkę lodów.
    Megan dogadywała się z chłopakiem nadzwyczaj dobrze. Był wesoły, żywiołowy. Z zachowania przypominał trochę małego chłopca, chociaż wiedziała, że potrafi być również nader uparty i konsekwentny. O ile oczywiście mu się chciało. Jack był dla niej po prostu świetnym poprawiaczem humoru i zapychaczem czasu. Cieszyła się, że ktoś przyjął ją bez oporów, szczególnie jeśli mowa o rówieśnikach. W grupie młodzieży mało kto ją tolerował. Z jednej strony żałowała, że młode wilki nie dogadują się z nią tak jak chłopaki ze starej sfory, jednak z drugiej, dzięki temu łatwiej było o tym nie myśleć.
  - Idę dzisiaj zapolować, też się wybierasz? - Jej rozmyślania przerwał blondyn, chowając resztkę lodów do lodówki.
  - Hm? Och. Okej. O której?
  - Za godzinę? Znajdziemy się, bo nie wiem, czy się wyrobię. Pasuje?
  - Jasne. - Posłała mu lekki uśmiech, kończąc swoje jedzenie.
    Po wstawieniu naczyń do zmywarki, wybrała się do swojego pokoju. Zoe przytaszczyła jej telewizor, jako kompana do samotnych wieczorów - byle niezbyt głośnego. Meg włączyła jakiś kiczowaty teleturniej, starając się po raz kolejny zapomnieć. Nikt nie chciałby słuchać jej żali, więc chciała pozbyć się tych natrętnych myśli. To nie zawsze było takie proste.
    Przebrała się w dres, wzięła torbę i ruszyła niespiesznie w kierunku lasu. Wiedziała, że Jack łatwo ją znajdzie, mimo ogromnego obszaru, na jakim znajdowały się tereny stada. W końcu ma się ten węch i, chcąc czy nie, zdolności telepatyczne. Ogromna zaleta i wada. Rozebrała się, schowała ubrania, po czym zmieniła w wilka. Nigdzie się jej nie spieszyło. Jeszcze raz rozejrzała się dookoła, by zapamiętać, gdzie ukryła torbę z ubraniami. W sumie możliwe, że i tak jej nie zastanie - takie złośliwości miały ostatnimi czasy miejsce.
    Biała sierść mieniła się ciepło w letnim, późnym słońcu. Pamiętała, ile zajęło jej doczyszczenie ciała po ucieczce z Vallent. Nie była w domu już od prawie dwóch miesięcy... Za niespełna tydzień zacznie się szkoła. Nie chciała jednak do niej uczęszczać, miała zamiar ruszyć dalej. Chociaż coraz częstszą myślą, która tłukła się jej po głowie było: zostań. Szkoda, że nie miała nikogo, kogo mogłaby się w tej sprawie poradzić.
  Rzeczywiście, smutne. - W głowie wilczycy rozbrzmiało ironiczne parsknięcie Cassie.
    Cassie była wprost przepiękną, cycatą blondynką o niebieskich oczach. W wielu kwestiach nie była również zbyt wymagająca. Nie należała do osób, które jakoś szczególnie się szanują. Wprost kochała przygody na jedną noc. Wbrew pozorom, mimo grania seksownej idiotki, nie była głupia. Miała dosyć wredny charakter i wrodzoną chytrość. Była przez to bardzo niebezpieczna. Lubiła jedynie krótkotrwałą konkurencję, więc pojawienie się Megan, która została na dłużej w stadzie i była nową wilkołaczycą wystarczyło, by blondynka zapała do niej nienawiścią.
    Wilcza postać dziewczyny również przyciągała wzrok. Była niezbyt dużą wilczycą o sierści w różnych odcieniach szarości, przeplatanych gdzieniegdzie brązem. Jej szata była niczym misternie ułożone - warto zaznaczyć; przez mistrza -  futro, za które zabija się każda kobieta. Nieważne, czy dziewczyna była w postaci człowieka, czy wilka, zawsze robiła oszałamiające wrażenie przez wygląd, gesty i ruch. Krótko mówiąc: Cassie to dosłownie tykająca seksbomba.
  Cassie, daj jej spokój...
  Hej, Mack. Zamkniesz się w końcu? Nie wtrącaj się w sprawy starszych. I silniejszych
- warknęła dosadnie wilczyca, szybko zamykając chłopaka.
    Mack miał zaledwie piętnaście lat i to od miesiąca. Samą przemianę przeszedł jakieś siedem miesięcy temu. Nie należał również do zbyt dominujących wilków, przez co ciągle nim pomiatano. Był to niewysoki brunet z ujmującymi, ciemnymi oczami. Mimo lekkiego gnębienia ze strony niektórych wilkołaków, chłopak był radosny i bardzo przyjazny. Potrafił się dogadać prawie z każdym. Niestety, po części siłą usuwano go w cień.
    Również jako wilk wyglądał niezwykle pociesznie. Był podszyty białym futrem, na które nakładało się ciemno szara szata z białymi przebiciami. Nos, uszy i kark były ozdobione również brązem. Barwy rozłożyły się równomiernie, dokładnie odcinając od białej sierści, która znajdowała się na od połowy pyska, przez brzuch, aż po łapy. Również spód ogona miał biały, zakończony równie czystą końcówką. Wyglądało to nieco śmiesznie. Jego pysk był okrągły, przez co upodabniał się nieco do słodkiego pluszaka - w czym pomagał również puszysta sierść. Był średniej wielkości i w miarę zachował proporcje, mimo braku większej ilości szlachetnej krwi, na co wskazywał również poziom dominacji. Miał wyjątkowo małe łapki jak na wilkołaka, co było częstym obiektem żartów reszty sfory.
  Hmm... Spike, Cecil. A co powiecie na to, by trochę się zabawić? Może jest więcej chętnych, co, chłopcy? - odezwała się ponownie Cassie, rozglądając po gromadzie wilków.
    Megan usłyszała w głowie szaleńczy śmiech Spike'a. Spike to chory na nowotwór płuc i zapewne również niezbyt zdrowy na umyśle siedemnastolatek. Jest średniego wzrostu, bardzo wychudzony. Miał bardzo jasne włosy, coś jak naturalna platyna. Były nieco przydługie, jednak bardzo przerzedzone. W zielonych oczach jednoznacznie błyszczało szaleństwo. Mimo guza na płucach, palił jak smok. Pomijając inne używki. Gdyby nie fakt, że był wilkołakiem, pewnie już dawno gryzłby piach. Miał również nadszarpnięte ucho - nie miała pojęcia, dlaczego. I chyba nie chciała wiedzieć. Spike to osoba, którą należy omijać szerokim łukiem.
    Cecil zaś to gigant, złoto-czarny basior, który zastąpił jej pierwszego dnia drogę. Meg stwierdziła, że Aron i Zoe ściągają sobie wiele kłopotliwych wilków. Cecil, mimo słodkiego imienia, uwielbiał przemoc. Kochał ranić innych. Przy czym pomagało mu ogromne cielsko, tak z wysokości, jak i szerokości. Krótko mówiąc: dwumetrowy typ z mięśniem na mięśniu. Mimo wszystko, pod włosami w kolorze brudnego blondu nie krył się zbyt duży móżdżek. Jego malutkie, szczurze oczy miały błotnisty kolor. Jak na wilkołacze standardy był naprawdę odrażający, chociaż na ludzkie raczej przeciętny. Znalazłby zapewne swoich zwolenników. Polegał jedynie na sile fizycznej, więc nie mógł zajść za wysoko w hierarchii - do tego potrzebny jest również łeb na karku.
    Niektóre osoby przytaknęły, inne tylko burknęły coś pod nosem. Jakaś połowa wilków ruszyła biegiem wraz z trójką niewyżytych wilkołaków. Przewodniczyła im oczywiście wadera, która była zresztą najbardziej dominująca w obecnej grupie. Nie było przemienionych "zwolenników" Meg ani osób bardziej dominujących od Cassie. Mało pocieszające. Swoją drogą z trójką nie ruszyły za specjalnie tęgie umysły. Ot, znudzona młodzież, która ma ochotę kogoś podręczyć. Jakie to typowe...
    Nie zamierzała uciekać, jak również stać bezczynnie. Ruszyła przed siebie truchtem. Była głodna, a Jack miał się najprawdopodobniej spóźnić. W głębi serca miała nadzieję, że przyjdzie dostatecznie szybko. On miał jakąś tam władzę. Ona nie za specjalnie. Była w watasze na doczepkę, okres krótkotrwały. Nie znajdowała się najniżej w hierarchii, zdążyła coś tam ustalić. Nie walczyła jednak o jakąś szczególną pozycję. Była trochę jak wdrożony do stada szczeniak. Czy raczej świeżo przemieniony wilkołak.
  Hej, Śnieżko, czemu od nas uciekasz? - zachichotał Spike. Wilki były już bardzo blisko.
  Nie macie nic lepszego do roboty? - odezwała się po raz pierwszy, wzdychając cicho.
  Hmm... Właściwie, to nie - stwierdziła wilczyca, lądując tuż przy boku białej wadery. Wygięła się w sposób, który zawsze podnosił ciśnienie płci przeciwnej. - No, chłopcy? Co z nią zrobimy?
  No, a tego. Może pościgamy?
- rzucił głupkowato Cecil. Jak mówiła, nie należał do osób zbyt inteligentnych. Reszta wilkołaków milczała, czekając na polecenia. Można się było tego spodziewać.
  Muszę cię zmartwić, ale nie jestem na tyle przerażona, by przed wami uciekać. - Nie zatrzymała się. Dalej truchtała przed siebie, a dookoła niej reszta wilków.
  Zawsze intrygowało mnie połączenie bieli i czerwieni... - zamruczał Spike, na nowo chichocząc.
  Tylko nie przesadzajcie, bo będą się czepiać. Pierwszy ruch należy do mnie - rzuciła Cassie, obnażając kły.
    Megan odpowiedziała tym samym. I tak nie miała szans. Nie zamierzała jednak stać i patrzeć, jak inni ją atakują. Reszta wilkołaków również ukazała swą broń. Nie ma to w końcu jak pocieszający błysk kłów, które zaraz rozerwą twoje ciało. Cassie ugięła bardziej łapy. Meg napięła mocniej mięśnie. Nagle wszyscy poczuli obecność kolejnej osoby, a przed oczami ukazała się biała, warcząca masa. Jack zmienił się w locie - to dlatego nie zdążyli uciec. Pomijając fakt, że nikt go nie wyczuł. Ona skupiła się jedynie na wrogich wilkach, ale oni... Przesada. Musiała nadal popracować nad swoimi zmysłami.
  Cofnąć się! - warknął rozwścieczony basior, jeżąc sierść.
    Cassie zaskamlała, odskakując do tyłu. Tchórz. I stwierdziła to tak tchórzliwa osoba, jak ona. Poczuła złość szarej wadery, która jednak szybko została zatajona. Cassie przyjęła bardziej rozluźnioną pozę, trzymając jednak łeb niżej od białego basiora - co wcale nie było takie proste. Reszta wilków momentalnie spotulniała, kuląc pod siebie ogony i kładąc uszy. Unikali wzroku przybyłego. Spike zaś położył się na ziemi - jako chory wilk był na łasce stada.
  Jack, nie denerwuj się tak... - zaczęła słodko wadera. Basior przeniósł na nią wściekły wzrok, wciąż warcząc.
  Zamknij się! Nie mam zamiaru cię słuchać! Kiedy powiem "daj głos", masz to zrobić, ale nigdy z własnej woli! Jeżeli jeszcze raz przyłapię was na podobnej scenie, czy samym znęcaniu się nad jakimkolwiek wilkiem, a szczególnie Megan... Nawet nie chcecie wiedzieć. Nie wiem nawet, jak zatajacie instynkt "chroń samice". Jesteście żałośni, skoro zniżacie się do uprzykrzania innym życia. W dodatku pod wodzą kobiety. Jeszcze mogę zrozumieć Cecila - ma idiotyczne imię, musi sobie odbić na innych. Ale wy? No proszę was. Spike, tobie radzę bardziej uważać. Wynocha stąd. Won do domu, nic niewarte stworzenia! - warknął władczo Jack, spoglądając po wszystkich uważnie. Wilki uciekły od razu z podkulonymi ogonami.
    Jej, chyba przejął trochę słownictwa od Zoe. Szybko ukryła tą myśl. Oddychał ciężko, nadal próbując się uspokoić. Wilkołaki przybrały już ludzką postać, pewnie by sobie ponarzekać. W lesie znajdowało się jeszcze kilka "obojętnych" osobników, które jednak podśmiewały się ukradkiem z Jacka. No cóż, zazwyczaj był radosny i pełen życia, a nie dzikiej furii. Trąciła go nosem w łopatkę.
  Hej, wszystko w porządku?
  Zaczynają mnie naprawdę wkurzać. Trzymaj się przy mnie, Zoe lub jakimś normalnym wilku, najlepiej wyższym od Cassie. Idiotka.
  Byliście parą, prawda?
- Nie wiedziała, skąd jej się to wzięło. Ot, zaświtała pewna myśl, którą wypowiedziała. Jach spojrzał nań zdziwiony, po chwili odwracając wzrok. Przez głowę wilczycy zdążyło przelecieć kilka wspólnych chwil nastolatków, niektórych... Bardzo bliskich. - Przepraszam. Tak mi się wyrwało, nie musisz odpowiadać.
  Kiedyś. Ale ona zawsze była taka sama, więc cieszę się, że to już przeszłość.
  Hm. Tak... To na co polujemy?
  Może dzik? Łoś?
  Z reguły wolę sarny.
  Może być. Ostatnio kręciło się tu całkiem ładne stadko. W sumie dobrze, że las jest ogrodzony, inaczej pewnie już dawno zniknęłaby stąd cała zwierzyna.



    Po udanym polowaniu, postanowiła wejść pod prysznic. Kiedyś podchodziła do polowań bardziej niechętnie, ale odkąd lepiej jej z własnym wilkiem, sprawiało to Meg znacznie większą przyjemność. W końcu, od czasu do czasu, nawet pomiędzy kolejnymi pełniami, warto dać ponieść się instynktom. Wyszła z łazienki, robiąc na głowie "turban" z ręcznika. Usłyszała ciche pukanie do drzwi.
  - Proszę. - Do pokoju wszedł - dziwnie niepewnie - Jack.
  - Cześć. Nie przeszkadzam?
  - Nie, jasne, że nie. Wchodź.
  - Ja w sumie tylko na chwilę. Megan, mam pytanie... Wyjdziemy gdzieś jutro razem? Do kina albo coś?
  - Co tak niepewnie? Jasne, chętnie gdzieś wyjdę.
  - Super! - ucieszył się blondyn, uśmiechając szeroko. - Jeszcze się zgadamy, co do godziny.
  - Taa... W końcu mieszkamy w tym samym domu.
  - Właśnie. To nie przeszkadzam, cześć!
  - Pa.
    Wycierała w spokoju włosy, gdy w końcu ją olśniło. O nie. Nie, nie. Jaka ja głupia... Miała nadzieję - zapewne złudną, ale zawsze - że chłopak nie uznał tego wyjścia jako randki. Nie chciała się z nikim spotykać. Kochała Nicholasa, mimo wszystko. Robienie nadziei innym nie było najlepsze. No nic. Jutro to jakoś wyprostuje.



                                         ______________________________




    Huh, jestem z siebie dumna. Wreszcie udało mi się coś napisać. Za wszelkie błędy - przepraszam. Jestem ostatnio jakaś taka nieprzytomna. Będę wdzięczna, jeżeli ewentualne mi wytkniecie. ;)
W ferie, czyli następny wolny termin, pewnie za specjalnie też nic nie napiszę, gdyż, iż, ponieważ będę poza domem. Ale akurat z tego się cieszę niezmiernie. Tak... Pewnie ponownie trzeba będzie poczekać na rozdział od wyrodnej autorki. O ile ktoś to jeszcze czyta. Mam nadzieję, że nieco rozjaśniłam problemy Megan z porywczym wilkiem, który w niej tkwi oraz jako tako przedstawiłam kilka osób z nowego stada. Ach, właśnie pod spodem znajdziecie zdjęcia wilczych form Macka i Cassie. A raczej zdjęcia, na których się wzorowałam. Dorzucam do tego również Jacka. Napisy mogą szpecić, ale to swojego rodzaju zabezpieczenie... Nienawidzę kopiowania. Zdjęcia nie są oczywiście moje, ale nie znam ich autorów - zaginęli gdzieś w odmętach czasu. Zapisuję co ciekawsze i ładniejsze zdjęcia, by móc użyć ich do opisu w swoich historiach. To wszystko. Po prostu zwróćcie uwagę na maści, bo opisy... Cóż, niezbyt mi się udały.
Miał być nawet specjal świąteczny, ale za późno się obudziłam, poza tym bonus pod bonusem...? No i nie można przesadzać. Tak... Miłego czytania.
Mack: http://i41.tinypic.com/2a857ya.jpg
Cassie: http://i41.tinypic.com/178y1e.jpg
Jack: http://i43.tinypic.com/k4xgrk.jpg