niedziela, 4 września 2011

Rozdział XXI.

    Biegła tak długo, póki całkiem nie opadła z sił. Stało się to rutyną śnieżnej wilczycy, która kompletnie wyłączyła umysł na coś więcej, aniżeli wymijanie drzew. Instynktownie starała się trzymać jak najdalej od miast, ewentualnie używać polnych dróg, chociaż niektóre z nocnych wędrówek przecinały autostrady. Pod osłoną nocy mogła sobie pozwolić na nikłą widoczność. Raz nawet prawie spowodowała wypadek jakiegoś pędzącego wiejską drogą idioty.
    Doskonale wiedziała, że nikt jej nie goni. Podpowiadał jej to instynkt. Sfora po prostu postanowiła zostawić ją w spokoju. Zarówno ją to dotknęło i zabolało, a także maksymalnie uspokoiło. Była sama. Cisza, podszepnął jej osamotniony, do połowy wyłączony umysł. Cisza. To jedno słowo tłukło się bezgłośnym echem w czaszce wilka, doprowadzając ją prawie do szaleństwa. Z dnia na dzień coraz mniej czuła się Megan Forest, spokojną szatynką o ciemnych oczach, którą obecnie okrywała śnieżnobiała, wilcza skóra.
    Coraz częściej jej drogę przecinały terytoria wilkołaczych watah, jednak szybko z nich umykała i szczęśliwym trafem nie natknęła się na żadnego z członków. Musiała również bardzo starannie dobierać miejsca polowań, gdyż wątpiła, by wilki pozwoliły jej odejść bezkarnie z ich terenów łowieckich. Jako bardziej-wilk-niż-człowiek nie czuła do siebie wstrętu za zabijanie zwierząt i pożeranie ich. A przynajmniej nie w tej chwili. Wyrzuty sumienia nadchodziły dopiero przed snem, gdy pomimo zmęczenia biegiem jej umysł stawał się bardziej ludzki, a serce rozdzierał niebywały ból tęsknoty. Ciężkie powieki nie chciały okryć jej świadomości płachtą snu. Dusza i umysł kazały jej cierpieć za swoje postępowanie.
    Na nowo biegła. I znowu trafiła na terytorium wilków. Duża wataha, podsunęła jej podświadomość. Bardziej pogoniła do biegu zmęczone łapy, mając w głowie jedynie ucieczkę przed pobratymcami. Była intruzem. Dodatkowo instynkt podpowiadał jej, że tuż przed zmierzchem nie tylko ona wybrała się na podróż w postaci wilka. Mało pocieszające, biorąc pod uwagę jej ostatnie szczęście. Usłyszała wycie jakieś kilkaset metrów od siebie. Mimo kompletnego braku sił jeszcze przyśpieszyła.
    Już po chwili słyszała warkoty, łamane gałązki i czuła chęć pogoni. To nie należało do niej. Dyszała z przemęczenia i strachu. Jeszcze trochę i wybiegnie poza tereny stada. Nagle znikąd wylądował na czterech łapach ogromny basior, tuż przed nią. Odskoczyła warcząc w tył. Przed oczami robiło jej się czerwono. Dookoła zbierały się coraz to nowsze wilki, a w tym jeden śmiejący się niczym hiena. Na pierwszy rzut oka widziała, że jest chory - miał rzadką, wychodzącą sierść w różnych tonach szarości, szalone oczy i poszarpane ucho. Zbliżał się do niej ogromny wilczur, ten sam, który nagle pojawił się przed oczami. Miał złoto-czarną sierść, był minimalnie podobny do wilczej formy Naomi. Minimalnie, jednak wystarczyło to na przywołanie przykrego wspomnienia. Biała wadera warczała i miotała się, otoczona ze wszystkich stron przez młode (tego była pewna) wilki. Zwierze w niej kazało się bronić.
  - Rozsuńcie się, zidiociałe wilczki! - zagrzmiał jakiś żeński głos. Stworzenia od razu się rozstąpiły, wyraźnie pokorniejąc.
    Przez kręg przedarła się kobieta, miała na oko dwadzieścia kilka lat, pewnie mniej niż trzydzieści. Pozornie. Tuż obok niej kroczył wielki, biały wilkołak, który jednak posiadał kilka szarych przebarwień. Wydawał się głupio podekscytowany - również był młody. Kobieta miała kruczoczarne, sięgające szyi włosy. Wyraźnie szlachetne rysy przybrały srogi wyraz, wydatne usta zostały ściągnięte w cienką linię. Piwne oczy z bursztynowymi refleksami i ciemniejszymi obwódkami całe zabłysły... Bursztynem. A przynajmniej tak jej się wydawało. Na szyi i w jej zagłębieniu znajdowały się dwa, dziwnie kontrastujące pieprzyki. Skóra nieznajomej jakby wyblakła. Wydawało się, że wcześniej miała jakiś ciepły, śniady odcień. Z postaci czarnowłosej zionęła władza, dominacja - mimo, że sama była średniego wzrostu, lecz stosunkowo filigranowa. Nie wyglądała na wilkołaka, ale z pewnością nie była człowiekiem. Jej wejście przywiodło Megan na myśl burzę z piorunami.
    Kobieta miała raczej dziwny strój. Miała na sobie granatową, przeplataną złotem spódnicę przed kolano, której materiał wyglądał trochę groteskowo, jakby nierówno się na siebie nakładał. Spod niej wyrastały czarne leginsy, przytłumione przez ciężkie, zniszczone glany, które również były niegdyś czarne. Dodatkowo nieznajoma dopasowała do tego jeszcze ciemniejszą, również granatową bokserkę, zaś na wierzch zarzuciła czarny, sięgający połowy uda sweterek. Wszystko było chaotyczne i jakby kompletnie do siebie pasujące, a mimo wszystko dziwacznie ze sobą współgrało. Dodatkowo miało się wrażenie, że strój odzwierciedla część charakteru nieznajomej. Jedynie część, gdyż samo ubranie było w pewien sposób tajemnicze, tak samo jak mierząca wilkołaki ostrym spojrzeniem czarnowłosa.
  - Naprawdę się wam nudzi. A mówiłam, żeby Aron dał wam jakieś sensowne zajęcie to "nie, niech sobie na razie odpoczną". Jasne. Żebyście się nie przemęczyli, imbecyle - warknęła wyraźnie zirytowana, po czym przeniosła wzrok na wciąż warczącą Megan. - A ty się uspokój. Kiełki nie robią na mnie wrażenia, uwierz, widziałam je w życiu już wiele razy. Jack, a ty się nie szczerz jak ten przygłupi szczur do sera. Wyprowadź tą zgraję gdzieś dalej. Irytują mnie.
    Tak jak władcza nieznajoma powiedziała, tak się stało. Wilkołaki popędziły przed siebie bez zbędnego ociągania, odprowadzane wzrokiem kobiety. Westchnęła ciężko, kręcąc głową. Na nowo uniosła wzrok na wilczycę. Była już znacznie spokojniejsza.
  - Banda ćwoków - mruknęła pod nosem, jednak na jej ustach zawitał lekki uśmiech, co przeczyło tonowi głosu. - Wybacz mi za tę zgraję. Po prostu nie mam na nich słów, zero dobrych manier. Ta dzisiejsza młodzież. Jestem Zoe Stewart i, hm... Mieszkam niedaleko. Na razie tyle ci wystarczy. Chodź ze mną. Przyda ci się pomoc - stwierdziła bez ogródek, odwracając się jak gdyby nigdy nic plecami do wilkołaczycy.
    Stwór stał osłupiały. Właśnie ktoś odsłonił przed nią plecy, podszedł do niej z jakimś dziwnym spokojem. To nie było normalne. I albo Zoe była na tyle silna, że nie musiała bać się nieco dzikiego wilkołaka, albo była naprawdę głupia. Brunetka odwróciła się doń, marszcząc niezadowolona brwi.
  - No i co nie idziesz? Ja ci nic nie zrobię. Chodź, bo się zniecierpliwię ja i nie tylko. Jesteś oczekiwana. - Machnęła ręką, nie zaszczycając więcej wadery spojrzeniem.
    Wilczyca pokornie truchtała nieco za kobietą, która miała nadzwyczaj szybki krok. Ponad to zachowywała przy tym niebywałą wręcz grację. W głowie Megan trwała niespokojna walka. Wolałaby uciec, ale i tak by ją pewnie dorwali. Poza tym czuła, że Zoe należy się bać. Po prostu to wiedziała i nie chciałaby jej denerwować. Pozostało jej stawić się - jak przypuszczała - przed sądem Alfy tego stada i pokornie czekać na wyrok. Niezbyt pocieszające. Niestety, ostatnio coraz częściej brodziła w niepewnym bagnie. Najwidoczniej tak miało być.
    Stanęli przed ogromnym budynkiem, który przywodził jej na myśl Biały Dom. Ściany willi odpowiadały kolorem jej sierści, były dodatkowo podświetlane z kilku stron. Budynek w rzeczywistości był duży, ale nie tak ogromny, jak mogłoby się wydawać. Miał ogromną ilość okien zabudowanych w jasne drewno i, jak przypuszczała, pokoi. Otaczało go podwórze z równo przystrzyżoną, soczyście zieloną trawą. Nad kwiatami i krzewami musiały czuwać rzesze ogrodników. Lub jeden wilkołak z pasją, pomyślała intuicyjnie. Wielkie, ciężkie drzwi wykonane z tego samego drewna, co framugi okien były zdobione lekkimi pajęczynami złotych symboli. Zoe otworzyła je bez mrugnięcia, gestem nakazując podążać Meg za sobą. Wilk zrobił to bez wahania, mimo przytłaczających jego odwagę bogactw.
    Przechodząc do jednego z ogromnych pomieszczeń, zauważyła grupkę młodzieży. Spoglądali na nią ze złośliwymi uśmiechami, a czasami również rozdrażnieniem. Byli tam tylko chłopcy. Jeden z nich wyglądał na chorego - od razu rozpoznała w nim wilka z nadszarpanym uchem. Mimo wcześniejszej, bojowej postawy teraz wilczyca podkuliła pod siebie nieco ogon, odwróciła wzrok i lekko położyła po sobie uszy. Cała hardość opuściła ją tuż po przekroczeniu progu tego domu, jeżeli można było nazwać tym bogatą willę. Zoe otworzyła kolejne z ciężkich wrót.
  - Nowobogacki! Przyprowadziłam ci tę świeżą ptaszynę. Tylko nie pożryj jej na raz - rzuciła głośno czarnowłosa, obserwując z zadowoleniem chłodny wzrok mężczyzny.
    Siedział na bogato wyglądającym krześle. Nie należał do osób zbyt wysokich, ot, był raczej średniego wzrostu. Jego włosy były równo przystrzyżone, przybierające barwę kory drzewa dębowego. Jego twarz była surowa, służbowa, jednak mimo władczego wyrazu wydawała się stosunkowo szczera i... Miła. Niebieskie oczy spiorunowały wpierw Zoe, by potem przenieść się na zdezorientowaną wilczycę.
  - Jestem Aron Henderson, tutejszy Alfa. Nie musisz się niczego bać. Jedynie chciałbym się dowiedzieć, dlaczego nie powiadomiłaś mnie o przebywaniu na naszym terytorium. - Położył duży nacisk na słowo "naszym", by wyraźnie je sobie zakodowała. Właśnie kręciła się niespokojnie, kuliła i gorączkowo zastanawiała, jak odpowiedzieć, gdy wtrąciła się Zoe:
  - To bez sensu. Dziewczyna musi się zmienić, nie stresuj jej.
  - Racja. W takim razie zmień się, żebyśmy mogli spokojnie porozmawiać - mruknął, wstając z krzesła i wykonując ponaglający ruch ręką. Zdezorientowana Meg już przypominała sobie, jak ma się przemienić, gdy ktoś położył jej dłoń na karku. Warknęła cicho.
  - Uspokój się. Nie tutaj, no chyba, że lubisz goliznę. Chodź, dam ci coś do ubrania. I nie próbuj uciekać.
    Czarnowłosa nie czekała na odpowiedź, ruszyła przodem nie oglądając się nawet za siebie. Wilczyca uniosła zdziwiona uszy, jednak posłusznie podreptała (po raz kolejny) za kobietą. Zoe ją zadziwiała. Była władcza, czuło się od niej respekt i musiała mieć to już wrodzone. Może właśnie dlatego zachowywała się tak lekko. Co jednak nie usprawiedliwiało jej przed obcym wilkołakiem, swoją drogą już nieco zdziczałym - o czym z pewnością wiedziała. Została poprowadzona do jednej z sypialni, urządzonej prosto, lecz stylowo. Przynajmniej tutaj nie przytłaczało jej tak bogactwo budynku, mimo, iż i tak było je w tym pomieszczeniu nadal znać.
  - Proszę. Możesz się spokojnie zmienić, dostaniesz czyste ubrania i łazienkę do dyspozycji. Nie spiesz się i nie próbuj uciec. Swoją drogą przyda ci się prysznic. Bez urazy, ale nie pachniesz zbyt świeżo. - Kobieta zmarszczyła nos, wykładając na wierzch jakieś ubrania. Na nowo spojrzała na wilczycę. - Gdybyś czegoś potrzebowała, mów śmiało. Będę na dole, gdzie i tak musisz się wstawić. Nie krępuj się - wszystko co jest nasze, jest i twoje. Jak sądzę... Przemiana może cię nieco zaboleć. - Zoe na nowo zniknęła za drzwiami pokoju.
    Wadera chwilę stała, wpatrując się tępo w drzwi, po czym przystąpiła do przemiany. Tak jak ostrzegła ją czarnowłosa - proces ten był bolesny i stosunkowo długi, choć w mniejszym stopniu, niż podczas pierwszej przemiany czy nawet pełni. Zdecydowanie przesadziła z przechadzkami w wilczej skórze. Starała się nie wydawać żadnych dźwięków, chociaż zapewne jej odczucia i ciężkie dyszenie i tak doszły do uszu bliżej znajdujących się wilków. Nie dała jednak grupce młodzieży tej satysfakcji i nie krzyknęła. Chwilę siedziała na ziemi, starając się wyrównać oddech, po czym ociężale wstała, wspomagając się łóżkiem. Kości, stawy, skóra - dosłownie wszystko doskwierało bólem i swędzeniem. Było jej niedobrze, jednak powstrzymała wymioty. Zebrała uszykowane przez Zoe ubrania i ruszyła do łazienki.
    Wzięła długi, gorący prysznic w czasie którego zaatakowały ją myśli o przeszłości i teraźniejszości. Nie należało to do zbyt przyjemnych. W postaci wilka łatwiej o niczym nie myśleć i to chyba właśnie dlatego wytrzymała tak długo bez zmieniania się w człowieka. Westchnęła, spoglądając w tym samym czasie w lustro. Omal nie krzyknęła na widok skołtunionych włosów (zastanawiała się również, jak udało się jej je umyć). Rozczesywanie nie okazało się jednak syzyfową pracą, chociaż trwało dłuższy czas i nie było zbyt przyjemne. Była niewiarygodnie zmęczona i głodna, jednak zamiast w kierunku łóżka, poczłapała, jak obiecała, na dół, ubrana w luźne, dresowe spodnie i jeszcze szerszą koszulkę.
    Cieszyła się, że nie trafiła na nikogo po drodze, a nawet zapamiętała gdzie umiejscowiony był ogromny pokój. Weszła do niego nieśmiało, rozglądając się na boki. Na jednym z wielkich, ozdobnych foteli niedbale siedziała Zoe, czytając jakąś książkę. Swoją drogą Meg dopiero teraz zdała sobie sprawę, że były tu regały zapełnione książkami, a także kominek i ogromny stół z wieloma krzesłami. Obok siedział Aron, Alfa tej sfory, przewracając jakieś papiery na małej ławie, która znajdowała się tuż przy ludwikach. Gdy wchodziła podnieśli wzrok. Mężczyzna wyprostował się, gestem zapraszając ją na fotel obok, zaś Zoe powróciła znudzona do czytania książki. Szatynka usiadła na wskazane miejsce.
  - Może przejdźmy do rzeczy. Wiesz już, kim jestem, ale nie mogę powiedzieć tego ze swojej strony - zaczął formalnie Aron, spoglądając na nastolatkę z lekkim zaciekawieniem. Wzięła głęboki oddech, wbijając wzrok w swoje dłonie, zaciśnięte na kolanach.
  - Jestem Megan Forest. I... Właściwie nie wiem co więcej o sobie powiedzieć - westchnęła cicho, pocierając kark.
  - Pochodzisz z jakiegoś konkretnego stada? - podsunął uczynnie miejscowy Alfa.
  - Nie, to taka... Jakby wędrowna grupka. Akurat zatrzymali się w moim mieście, gdy nadeszła przemiana. Są głównie w moim wieku. Swoją drogą w pobliżu chyba nie ma zbyt wielu stad. Pochodzą z małego miasteczka w Missouri - dodała w gwoli ścisłości, niepewnie podnosząc wzrok.
  - Hmm... To sporo wyjaśnia - mruknął pod nosem mężczyzna, po czym podjął na nowo. - Skoro byłaś w sforze i to stosunkowo oddalonej od Dakoty Południowej, to właściwie czemu się tutaj znalazłaś? I twoja trasa przecinała nasze terytorium?
    Dakota Południowa! Stan oddalony o co najmniej jedną taką powierzchnię. Nigdy nie powiedziałaby, że jest w stanie tyle przebiec. Chociaż nie była pewna, ile tak właściwie była w trasie. Przełknęła, gdy przed oczami przewinęły się jej twarzy wszystkich, znajomych osób. Sfory, rodziny, Sary, nawet pysk Vitry i... Nicholas. Tak bardzo za nim tęskniła, tak samo jak i niespokojna wilczyca w niej. To właśnie ta druga połowa była odważna, gotowa do ataku, zaś sama Megan... Ona była wyrzutami sumienia i zastraszonym psem. Zebrała się na odpowiedź.
  - Ja... Odeszłam od sfory. Doszło do pewnego zdarzenia i... Wolałabym o tym nie mówić. Chciałam po prostu znaleźć się jak najdalej od starej watahy, biegłam przed siebie i naprawdę nie miałam zamiaru zatrzymać się czy polować na waszym terytorium, chciałam tylko przejść, ale... Trafiłam na właścicieli - wyjaśniła gorączkowo dziewczyna, chcąc podnieść się z fotela. - Dziękuję bardzo za gościnność, nie orientuję się za dobrze w naruszaniu przestrzeni watah, ale... Czy mogłabym ruszyć dalej? - spytała z nadzieją. Po chwili poczuła na swoich ramionach delikatne, acz stanowcze dłonie.
  - Nie. Nie panujesz do końca nad swoim wilkiem, ale o tym jutro. Stwarzasz zagrożenie dla tajemnicy, jaką jest istnienie wilkołaków. Zostaniesz z nami, póki nie zjednasz sobie swej drugiej natury. Później decyzja o dalszych losach należy do ciebie. Zostajesz ze stadem i nawet nie ma na ten temat dyskusji. A teraz znikaj w pokoju, przyniosę ci tam jedzenie - rzekła stanowczo Zoe, chwytając z oparcia małej kanapy sweterek i znikając za ciężkimi drzwiami.
  - Zoe ma rację. Jesteśmy zmuszeni do zatrzymania cię tutaj, choćby i siłą. Co do dzisiejszej sytuacji... Nie martw się o tamte wilczki. Nie zrobią ci nic złego. Poza tym Zoe chyba postanowiła sprawować nad tobą pieczę, a uwierz, przy niej tym, bardziej nic ci nie grozi. Za trzy dni pełnia... Wtedy przyjmiemy cię do stada. To pomoże ci się szybciej oswoić ze swoim wilkiem i wyrwać stąd. Chyba, że uprzesz się, by nie dołączyć, ale wtedy tylko przedłużysz swój pobyt tutaj - powiedział Alfa, wstając i kierując się ku drugim drzwiom. - Aha... Dobranoc i witam na swoim terenie. - Posłał jej nieco drapieżny uśmiech, zamykając ciężkie wrota.
    Chwilę siedziała na miejscu, wpatrując się tępo przed siebie, po czym prędko wstała i ruszyła do swojego lokum. W środku już czekała na nią Zoe, wraz z tacą wypełnioną po brzegi jedzeniem. W Meg od razu narósł głód. Kobieta przekazała jej bez słowa jedzenie. Tak jak dziewczyna przypuszczała - czarnowłosa była od niej wyższa, a jednak sprawiała wrażenie filigranowej. Nie, źle; ona była filigranowa. Na swój sposób. Gdy nieco zjadła, postanowiła zadać nurtujące ją pytanie.
  - Jesteś wilkołakiem, prawda?
  - Oczywiście, przecież nie wróżką - prychnęła, strzepując z czarnych leginsów jakiś włos.
  - Wróżki istnieją. - Bardziej stwierdziła, niż zapytała Megan. Lekcje Charlie'ego na coś się przydały. Znowu poczuła w środku ból tęsknoty.
  - Oczywiście. Wróżki, czarownice i inne wiedźmy. Jest ich zresztą całkiem sporo. - Machnęła niedbale ręką, kierując spojrzenie piwnych oczu na szatynkę. - Wiem, że nie wyglądam jak wilkołak. A to dlatego, że... Hmm... Jak wy to nazywacie... Jestem szlachetnej krwi i swoje już przeżyłam. I to właśnie ja zajmę się twoim... Szkoleniem? Takowe już za pewne przeszłaś. - Kolejne ukłucie bólu. - Mimo wszystko przyda ci się jeszcze dokształcenie. Pewnie twoja stara sfora chciała ściągnąć skądś pomoc, albo jakoś samodzielnie dograć twoje dwie połówki, ale, tak jak mówiłam, o tym dopiero jutro. A, właśnie. Jutrzejszego dnia wybierzemy się również na zakupy. Jestem jedyną kobietą w watasze, teraz doszłaś również ty. A moje ubranai nie będą za pewne na ciebie pasować, hmm... No cóż. Będę się zwijać. - Klepnęła dłońmi o uda. - Życzę miłej nocy, a co do tacy, przynieś ją jutro rano, jak wstaniesz. Musisz być diabelnie zmęczona.
  - Dobranoc - szepnęła jedynie, nim kobieta zniknęła za drzwiami.
    Tak, byłą zmęczona. I nawet myśli o przeszłości nie zakłóciły jej snu. Morfeusz zadbał o wypoczynek, chociaż w jej głowie panowała w nocy zatrważająca pustka. To było dosyć... Przerażające. Wstała po pierwszej, co nieco ją zdziwiło - lubiła spać, ale z drugiej strony nie położyła się wcale tak późno. Postanowiła się jednak nad tym nie zastanawiać. Wzięła szybki prysznic, jednak zatrzymała się przed lustrem. Chciała coś w sobie zmienić, odciąć się od przeszłości. Zacząć od nowa. Jednak również zachować to, kim była. Postanowiła po prostu oddzielić wspomnienia murem, na czas pobytu w stadzie i najprawdopodobniej kontynuowanie wędrówki w nieznane. Krwawiące serce, które zapewne nigdy się nie zasklepi, nie jest dobrym kompanem do zaczynania nowego życia.
    Zeszła ostrożnie na dół, trzymając w jednej ręce tacę i rozglądając się w poszukiwaniu kuchni. Znalazła ją po węchu. Strapiona schyliła głowę, kierując się w stronę zlewu. Zaraz przy kuchni utrzymanej w stalowej szarości, znajdował się wielki stół, przy którym to siedział Aron i jakiś młody wilk. Alfa odstawił filiżankę z kawą i odłożył gazetę, wodząc za nowo przybyłą  wzrokiem, zaś młody wilkołak przestał grzebać w swojej jajecznicy i również spojrzał na Meg, wyraźnie podekscytowany.
    Przy kuchni zaś krzątała się starsza, jednak smukła kobieta. Należała do zdecydowanie wysokich. Miała radosny wyraz twarzy o promiennym odcieniu. Była zdecydowanie nieludzka, mimo wszelkiego podobieństwa do człowieka. Jej włosy miały seledynowy kolor, były zaczesane do tyłu i sięgały za ramiona. Na zadartym nosku i kościstych policzkach widniało kilka piegów. Jej oczy, tak samo jak włosy, były zielone, jednak znacznie bardziej żywe i ciemniejsze. Odsłonięte uszy były nieco spiczaste. Ubrana była w sięgającą przed kolana, jasną sukienkę, ozdobioną kwiatami oraz fartuszek. Była zdecydowanie przyjazna i sam jej widok potrafił poprawić humor.
  - Och, zostaw to kochana, zaraz się tym zajmę. Co chcesz na śniadanie?
  - Ja mogę sobie sama... - zaczęła, jednak nie było dane jej dokończyć.
  - Żadne sama! Może byś jajecznica z kurkami? Na pewno będzie ci smakować. Siadaj, no siadaj. - Ruchem dłoni wygnała ją do nie do końca oddzielonego, pomieszczenia obok.
  - To nasza kucharka i gospodyni, Edith - rzekł rozbawiony Aron, powracając do czytania. - Jest połączeniem skrzata i białej czarownicy. Nie kłóć się z nią, bo i tak nie wygrasz. Nie jest też dobra w powitaniach - Edith, to Megan, wiesz która.
  - Jasne, jasne. Smacznego! - Przed nosem zaskoczonej szatynki pojawił się nagle talerz z jajecznicą, a także świeże bułki. Wszystko połyskiwało lekko i do razu czuć było do tego magię - cóż, kobieta nie ruszyła się z kuchni.
  - Em... Dziękuję - banęła speszona dziewczyna, wlepiając wzrok w swój talerz. Usłyszała obok parsknięcie śmiechem.
  - Coś ty taka nieśmiała? - zagadną młody wilk, wyraźnie rozbawiony. Po chwili wyciągnął ku niej rękę. - Jestem Johnathan, ale wszyscy mówią mi Jack. Ty jesteś Megan. Wszyscy już o tobie wiedzą. Poza tym, nie jesteś już tak bojowa jak wczoraj. - Mrugnął doń rozbawiony. Uścisnęła nieco niepewnie jego dłoń.
  - To ten prawie-biały wilk, z którym wczoraj spacerowałam. Jest również synem naszego drogiego Alfy, Arona. Nie dziwię ci się, że się nim nie pochwaliłeś - mruknęła wpadająca nagle do pomieszczenia Zoe. Dopiero teraz zerknęła na Meg. - Szykuj się, niedługo wychodzimy. Już uszykowałam dla ciebie jakieś lepsze ciuchy, niż stary dres i koszulka głosząca twą miłość do ciasteczek.
    Faktycznie, na koszulce był napis "I *serce* Cookies". Rozejrzała się, chcąc ogarnąć wszystkich wzrokiem. Jack na nowo zajął się jedzeniem swojego śniadania, a Zoe i Aron rozmawiali o jakichś drobnych sprawach sfory. Przyjrzała się chwilę chłopakowi. Był mniej więcej w jej wieku. Miał niesforną czuprynę blond włosów, które były w strasznym nieładzie. Spod owych kosmyków wyzierały inteligentne, niebieskie oczy rozrabiaki. Przywodził jej na myśl małego chłopca, choć przez dosyć wysoki wzrost i umięśnioną budowę ciała zdecydowanie go nie przypominał. Był zdecydowanie dominujący, chociaż na chwilę obecną nie sprawdziłby się jako Alfa, tego była pewna.
    Po śniadaniu zniknęła na chwilę w pokoju, by przebrać się w pożyczone od Zoe ubrania, na które składały się leginsy, grafitowa tunika i czarne trampki. O wyznaczonej godzinie pojawiła się na dole, gdzie już czekała czarnowłosa. Razem ruszyły na zakupy. Zoe zdecydowanie miała wiele lat na karku, nie przepadała za tłokiem, ale potrafiła zawalczyć o ładne ubrania. Megan w tym czasie powtarzała sobie w myślach, że zaczyna po raz kolejny nowe życie.



                                         ______________________________




Ha! I jest nowy rozdział. Nareszcie, chociaż kolejny coś tak czuję będzie za baardzoo dłuugii czaas. No chyba, że złapie mnie wena.
Jeżeli macie pytania - śmiało je zadawajcie. Jest tu trochę niedomówień, np.: ten wielki pokój, czy jak to nazwać, służy do obrad stada i przyjmowania ważnych gości. Aron (imię z premedytacją napisane przez jedno "a" ;) ) siedział na tym trono-krześle by pokazać swoją rangę, ponad to wyobrażałam sobie, że było ono na podwyższeniu. Po prostu takie pokazanie co bardziej kłopotliwym nieznajomym lub "watahowym" wilkom jego przewagi.
Może i głupoty, ale zawsze to jakieś ciekawostki. I jak przeżywacie ten paskudny czas, zwany... O zgrozo... SZKOŁĄ?!
Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za wierne trwanie przy tak niewdzięcznym autorze, jakim jestem JA. ;)

11 komentarzy:

  1. Cóż.. Muszę powiedzieć, że nie mogłam doczekać się tego rozdziału, co pewnie dobrze wiesz ;D
    Spodziewałam się nawet, że Meg trafi do jakiegoś zapomnianego przez innych miasteczka i odczeka tam jakiś czas, ale okazuje się, że się myliłam. Chociaż dobrze, że znalazł się ktoś kto chce jej pomóc ;)
    i tak w ogóle kim Zoe jest dla Arona? Rządzi się jakby to ona była alfą, ale to pewnie przez szlachetne pochodzenie.
    Tak więc na tym zakańczam mój wywód i czekam na następny rozdział.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. ja też nie mogłam się doczekać :) bardzo mi sie podoba i musze przyznać że zaskoczyłaś mnie takim rozwojem akcji, ale na prawde mi sie to podoba :)

    OdpowiedzUsuń
  3. No,no nareszcie się wszyscy doczekalismy nowego rozdziału! Hip-hip-hura! haha
    Naprawde interesująca akcja, i jestem ciekawa ciągu dalszego-mam nadzieję ze nastapi szybciej niż ten ;D Pozdrawiam;) Sky

    OdpowiedzUsuń
  4. Piękny rozdział, dużo się wyjaśniło. ;) hmm... nie wiem, co bym mogła jeszcze napisać...*skutki uboczne braku weny* No, w każdym bądź razie - pozdrawiam i życzę duużo weny, której mi niestety brakuje ;p I przepraszam, że nie wcześniej.
    Anne

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej! Czytam twojego blooga od niedawna,ale mnie i tak zafascynował ;)
    Twoje rozdziały bardzo mi się podobają i chciałabym żeby moje też były tak ładnie złożone...
    Ale cóz to może się zmieni ;)
    A tak w miedzy czasie : zapraszam na mojego nowopowstającego blooga http://powiewmagi.blogspot.com/ (dopiero powitanie wklejiłam ale to z czasem się zmini :))

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo, bardzo, bardzooo... fanie prowadzisz ten blog jestem zauroczona albo może nawet się zakochałam hehe... jeżeli chodzi o notki to jesteś na bardzo dobrym poziomie lepszym niż mój, a i mam pytanko czy mogę dodać cię do linków na moim blogu plis bardzo mi na tym zależy odpowiedz plisssss.......

    OdpowiedzUsuń
  7. Szczerze mówiąc, jeżeli ktoś chce mnie dodać do linków - bardzo proszę. Wręcz się ucieszę. ;)
    Także proszę bardzo i bez pytania, chociaż miło mi będzie, gdy mi o tym po prostu powiecie.
    Nie mam zbytnio czasu na pisanie... Niestety. :/
    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  8. Ty nas to nie rozpieszczasz. No ile można czekać ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Oj, co Was nie zabije, to wzmocni. ;>
    A tak szczerze mówiąc, bardzo chciałabym tu coś dodać. Ale niestety albo weny, albo (głównie) czasu brak. Coś nie mogę się w ogóle zebrać...
    Więc przepraszam. Wiem, że jestem straszna.
    Pozdrawiam gorąco.

    OdpowiedzUsuń
  10. Hej! Rozdział ciekawy, ale co dalej??? Czytelnicy nie mogą się doczekać :P
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  11. Po prostu mnie zatkało... Megan musi zgrać się ze swoim wilkiem?!

    OdpowiedzUsuń